poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Jak się nazywa ta zaraza?


Już wkrótce ukaże się kolejne wydanie tygodnika „Warszawska Gazeta” z moim nowym felietonem, a tymczasem wszystkich tych, co z dowolnych powodów do tego fantastycznego pisma dostępu nie mają, zachęcam do czytania mojego ostatniego tekstu.     


      Temperatura tak zwanego politycznego sporu, a w rzeczywistości najbardziej klasycznego sporu cywilizacyjnego, jakiego jesteśmy niemymi świadkami od czasu gdy Prawo i Sprawiedliwość objęło w kraju władzę nie spada, a wręcz przeciwnie, wydaje się, że zmieniła się w ciężką gorączkę, która miejscami przechodzi w zwyczajne majaczenie. Wszyscy pamiętamy czasy, gdy bywało naprawdę ciężko, choćby w latach 2005-2007, czy w miesiącach bezpośrednio po Smoleńskiej Katastrofie, jednak tego co się wyprawia dziś, wydaje się, że ludzkie oko dotychczas nie widziało, a ucho nie słyszało. Pisarka Nurowska publicznie ogłasza, że ulepiła sobie laleczkę voodoo symbolizująca posła Piotrowicza i wbija w nią szpilki modląc się dla niego o szybki i ostateczny wylew, reżyser Holland przyznaje, że ona w młodości w ten sposób zamordowała dwie osoby, filozof Środa opowiada o swoim uczestnictwie w sabatach czarownic, a na deser, gitarzysta i piosenkarz estradowy Hołdys informuje, że on ze swoja rodziną rozmawia wyłącznie przez „szyfrowany telefon”. Mało tego, wspomniana wcześniej prof. Środa opowiada jak to towarzysząc umierającej piosenkarce Korze w jej ostatnim tchnieniu rozpaliła przed jej domem „szamańskie” ognisko w nadziei, że jej przyjaciółka nawet jeśli umrze, to nie umrze.
       Poza tym, to co zawsze, czyli grupki oszalałych z rozpaczy nad deptaną Konstytucją mieszkańców Warszawy kierujący najbardziej wulgarne bluzgi w stronę ochraniających publiczną przestrzeń polcjantów, kandydat Trzaskowski deklarujący, że jako nowy prezydent Stolicy jako swój podstawowy cel przyjmie pozbawienie władzy Prawo i Sprawiedliwość, no i Komisja Europejska szykująca się do zadania ostatecznego ciosu faszyzmowi.
       A ja już się tylko zastanawiam dlaczego rząd polski nie wpadł jeszcze na pomysł, by ruszyć z ogólnopolską kampania billboardową, na którym będzie jeden tylko tekst:
       Jeśli PO wygra jesienne wybory, to ma wszystko: parlament, rząd, prezydenta, swój Trybunał Konstytucyjny, rzecznika praw obywatelskich, wkrótce IPN. Ma telewizje, radia, swoje media. Będą mieli pod kontrolą wszystko, łącznie ze sportem. Ja się tego nie boję, bo nie bardzo wierzę w despotyczne skłonności PO. Pocieszam się, że to byłby raczej miękki reżim. Dziennikarze będą się bali mocniej zaatakować Platformę, niezależni eksperci nie będą się tak wyrywać do krytykowania rządu, sędziowie będą brali pod uwagę to co powie prezydent Komorowski. Wszyscy będą wiedzieć, że z nimi trzeba się liczyć. Ale będzie to wszystko jakieś miękkie, da się to przeżyć. [Paweł Śpiewak 2011]”
      Ktoś powie, że ja sobie stroję żarty. Że to niemożliwe, żeby kto jak kto, ale Paweł Śpiewak powiedział coś podobnego. To musi być jakiś fejk. Otóż nie. Te słowa, wobec nadchodzących wyborów, zostały wypowiedziane przez Śpiewaka w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” w roku 2011 i można powiedzieć, że on wszystko znakomicie przewidział.To się autentycznie dało przeżyć, o czym świadczy fakt, że w końcu daliśmy im w kość. I to jak!
      Tylko skąd nagle to oburzenie? To musi być jakaś egzotyczna zaraza.

Książki tam gdzie zawsze. Jeśli komuś zależy, to sobie z pewnością poradzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...