piątek, 17 sierpnia 2018

Gdy zgasła ostatnia gwiazda

Plan był taki, by dziś, dla odmiany, wyrazić szacunek dla Dobrej Zmiany i napisać parę słów o deportacji na Ukrainę Ludmiły Kozłowskiej. Zmarła jednak, jak wiemy, Aretha Franklin i ponieważ jest to dla nas wszystkich – nawet tych, którzy jej śpiewu nigdy nie słuchali – strata nie do opisania, więc nawet tak potężne osoby jak ruscy szpiedzy będą musieli poczekać, i to aż do poniedziałku. Rzecz bowiem w tym, że względów rodzinnych w sobotę wyjeżdżamy na dwa dni do Warszawy, a to sprawia, że w tym tygodniu niedziela wypada. No a ponieważ z felietonem dla „Warszawskiej” czekać nie mogę, on się pojawi jutro, a Ruscy będą dopiero w poniedziałek. Dziś natomiast żegnamy Arethę.
       Przez cały dzień jesteśmy atakowani informacją, że oto zmarła „królowa muzyki soulowej” i to jest oczywiście prawda. Aretha Franklin faktycznie zawsze była i nigdy nie przestała być królową soulu, no i dziś od nas odeszła. Rzecz jednak w tym, że razem z nią odeszła też w ogóle ostatnia wielka gwiazda soul, a co więcej odeszł też ostatni wielki głos jazzu, bluesa, soulu i wszelkich innych muzycznych gatunków. Więcej. Wraz z Arethą Franklin skończyła się tak naprawdę epoka wielkich wokalistów, czy to mężczyzn, czy kobiet. Kiedy zabrakło Arethy Franklin, prawdziwego śpiewu będziemy już tylko mogli słuchać z płyt. Nie ma już Niny Simone, Johnny’ego Casha, nie ma Billy Holiday i Elli Fitzgerald, nie ma Jamesa Browna i Sary Vaughan, nie ma Raya Charlesa i  Luthera Vandrossa, Sama Cooka i Franka Sinatry, Marvina Gaya, Otisa Reddinga i Wilsona Picketta… nie ma już nikogo. I tego nie zmieni nawet fakt, że wciąż jeszcze świecą gwiazdy jak Barbra Streisand, Diana Ross, czy Dionne Warwick, bo to jednak jest inny wymiar. To co się stało to jest koniec pewnego bardzo ważnego rozdziału. I nie oszukujmy się: ich już nikt nie zastąpi nie dlatego, że nie ma utalentowanych muzyków i wspaniałych głosów, ale dlatego, że świat muzyki już nigdy nie będzie taki jak był wtedy, kiedy zaczynała swoją karierę Aretha Franklin i inni. Powiedzmy sobie szczerze: gdyby tak się złożyło, że ona by się urodziła 50 lat później i właśnie zaczynała karierę, i szczęśliwie nie skończyła jak Amy Winehouse, to nie różniłaby się niczym od całej masy piosenkarek w rodzaju Diany Krall, czy Nory Jones.
      A zatem to jest koniec. Od dziś będzie już tylko gorzej. Posłuchajmy więc na koniec jednej z tych piosenek. Jednak ani nie „Natural Woman”, ani „I Say A Little Prayer”, ani „Respect”, ale jakoś mniej ostatnio słyszanej, a przecież też nie byle jakiej.



Zachęcam do kupowania moich książek. Z ośmiu zostały już tylko cztery i też jest ich już coraz mniej, więc trzeba się spieszyć. www.basnjakniedzwiedz.pl oraz u mnie osobiście, przez kontakt mailowy k.osiejuk@gmail.com.


3 komentarze:

  1. ja wiem, że po nic jest ten mój komentarz, ale muszę powiedzieć o tym, że oprócz rocka wszelakiego rodzaju uwielbiam soul, może połowę, z wymienionych artystów znam, nie wszystkich poznam, bo czas, ale kłaniam się w pas przed Arethą, bo tej cudownej artystki miałam przyjemność wiele razy posłuchać, dzięki za info, nie byłam dziś na bieżąco. Cześć Jej Pamięci.

    OdpowiedzUsuń
  2. A w poniedziałek z rana zbędę wiozła mojego Tatę do szpitala na kardiologię, ma skierowanie. Jestem dumna, że na mnie przypadł ten zaszczytny obowiązek. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...