środa, 22 sierpnia 2018

Kiszka czyli kicha


       Właśnie dowiedziałem się, że Robert Plant, wokalista zespołu Led Zeppelin, skończył 70 lat, co mnie właściwie nie zaskoczyło, bo w końcu czemu miałoby mnie zaskoczyć? W koncu jeszcze chwila, a sam osiągnę ów piękny wiek i już nie będę mógł udawać, że ów dowcip, który jacyś złośliwcy rozpuszczają w sieci, mnie nie dotyczy. Prawda?



        Dziś jednak nie będziemy rozmawiać ani o upływie czasu, ani tym bardziej o tym, jak mnie starość łapie za kołnierz, ale spróbujemy rzucić okiem na coś, na co zwrócił moją uwagę wspomniany Rober Plant w okolicznościowym wywiadzie. Wywiad jak setki innych tego typu, tyle że pod sam koniec stało się coś, co moim zdaniem raczej się nie zdarza, a już zwłaszcza w wykonaniu tak zwanych gwiazd rocka. Otóż, jak mówię, na zakończenie swoich wspomnień, Plant powiedział coś takiego:
      Jest w Detroit zespół o nazwie Greta Van Fleet. Oni brzmią jak ‘Led Zeppelin I’. Piękny, mały wokalista, nienawidzę go! Jest naprawdę dobry”.
       Czemu napisałem, że te słowa są unikalne? Przede wszystkim dlatego, że nie wydaje się czymś zwyczajnym, że ktoś taki jak Plant, ze spokojnym uśmiechem jest w stanie wrzucić informację o jakimś niemal nieznanym artyście, który ledwie rozpoczynając swoją karierę – teraz już z całą pewnością udaną – autentycznie i całkowicie bezczelnie kopiuje wczesne Led Zeppelin, z Plantem jak najbardziej na czele. Można by było sądzić, że ktoś taki jak Plant, będąc owej bezczelności niemym świadkiem, tym bardziej jednym słowem nie wspomni o tych chłopakach z Detroit, a zaczepiony na ten temat, uda że nie słyszał pytania. Drugi powód jest taki, że on tą swoją wypowiedzią nie dość, że ich nie wyszydził, to jeszcze praktycznie otworzył im szeroko drzwi do prawdopodobnie wieloletniej i niczym nie skrępowanej kariery.
     No ale niech będzie, że Plant to miły, życzliwy światu, bezpretensjonalny człowiek o wyłącznie dobrych intencjach, a przede wszystkim na tyle świadomy swojej wartości, by się pod koniec życia już w ogóle nie musieć napinać. Ja natomiast zwróciłbym uwagę na coś, co bardzo mocno biorę pod uwagę i jeśli mam rację, to uważam, że tak jak jest jest sprawiedliwie i przez to bardzo dobrze. Rzecz w tym, że jak część z nas wie, Led Zeppelin to zespół, który pierwsze – a nawet nie tylko pierwsze – sukcesy zawdzięcza często najbardziej ordynarnym i bezwzględnym kradzieżom wszystkiego, co się dało ukraść. „Dazed and Confused”, „Baby, I’m Gonna Leave You”, „Stairway to Heaven”, by wymienić zaledwie parę. No i tu nagle, kiedy oni już dawno zeszli ze sceny i niedługo będą już tylko przedmiotem żartów, jak ten wyżej, pojawiają się dokładnie takie same dzieci, jak oni wtedy, z których trzech w dodatku nosi nazwisko Kiszka, i pokazują im, że oni też tak potrafią. A kto wie, czy nie lepiej nawet?
       Z drugiej strony jednak – i to już jest apel do tych, którzy się naprawdę tym interesują – proszę zwrócić uwagę, że nawet jeśli to jest lepsze od Led Zeppelin, to jest coś, co sprawia, że oni nigdy oryginału nie przebiją. Podobnie jak nigdy nie przebili Beatlesów ci durnie Gallagherowie ze swoim Oasis. Led Zeppelin się udało. Im już nie. Jest bowiem w muzyce to coś, czego nigdy nie zdołamy nazwać, a co decyduje tak naprawdę o wszystkim. I to nie są ani umiejętności muzyczne, ani talenty wokalne, ani nawet uroda kompozycji, ale coś, przy czym to wszystko traci jakiekolwiek znaczenie. I dlatego też fajnie jest posłuchać tych chłopaków, ale na tym koniec. Ich płyt kupować nie będziemy.



Moje książki są tam gdzie zawsze. Polecam bardzo serdecznie, zwłaszcza tę o muzyce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...