niedziela, 31 grudnia 2017

Dreszyn, albo miłość, miłość w Zakopanem

Każdy kto czyta blog mojego kolegi, partnera i wydawcy, Gabriela Maciejewskiego, miał zapewne okazję czytać też jego trzy ostatnie teksty i przy tym dojść do wniosku, że Maciejewski to, co bardzo prawdopoodbne, obecnie najwybitniejszy pisarz na świecie. Dla mnie oczywiście, jako dla jego kumpla, autora i partnera, ów fakt stanowi powód do nadzwyczajnej satysfakcji, jednak również, a kto wie, czy nie przede wszystkim, bardzo poważne zmartwienie. Otóż ja autentycznie zaczynam mieć wątpliwości, czy w ogóle istnieje dla mnie jakikolwiek sens, by poza uczeniem języka angielskiego – w czym z całą pewnością od Maciejewskiego, a nie tylko od niego, jestem znacznie lepszy – zajmować się jeszcze pisarstwem. Ponieważ biorę pod uwage, że możemy mieć tu do czynienia jedynie z przelotnym kryzysem, stoję w pozycji wyprostowanej, jednak na wszelki wypadek nie wrzucam dziś nic nowego, lecz zamiast tego przypominam swój stary, bo jeszcze z 2011 roku, tekst o – cokolwiek by to miało znaczyć – „dreszynie”. Może dzięki temu wspomnieniu nasze wspólne nastroje, gdy chodzi o rok 2018, gdzie szczęśliwie, zamiast Janiaka i Malinowskiej, będziemy mieli Sławomira i Rodowicz będą nieco lepsze.




       Parę dni temu, zainspirowany estetyczną ofertą magazynu ‘Viva’, przedstawiłem nieco bardzo ponurych refleksji na temat zbliżenia polsko-ukraińskiego, jakie mogliśmy w ciągu minionych trzech lat zaobserwować w naszym kraju. Przede wszystkim poszło o okładkę najnowszej ‘Vivy’, przedstawiającą pewnego Janiaka i jego żonę Malinowską, ozdobionych dwójką małych dzieci i tytułem „Karolina Malinowska & Olivier Janiak – Prawdziwe życie najmodniejszej polskiej pary”. To że sama okładka robi właściwie wrażenie wystarczające, nie podlega dyskusji, jednak całość efektu została skutecznie dopełniona przez zamieszczony wewnątrz numeru fotoreportaż z imprezy, jaką środowisko zorganizowało owemu Janiakowi z okazji 10 urodzin jego telewizyjnego programu. To właśnie po obejrzeniu tych zdjęć można było poczuć ten dawny wiatr ze wschodu.
      Ponieważ wspomniane wydanie magazynu ‘Viva’ wciąż jest u nas w domu przekładane z miejsca na miejsce – nie wyłączając łazienki – nie dało się uniknąć tego, byśmy w sposób jak najbardziej naturalny zapoznali się z większą częścią jego zawartości. Zdaję sobie sprawę, że kierując uwagę czytelnika w stronę prasy kolorowej, ryzykuję być może nawet utratę czci, niemniej mam nadzieję, że kiedy już dokładnie wyjaśnię pobudki, jakimi się tu kieruję, może nie będzie aż tak źle. A mogę z czystym sumieniem wszystkich zapewnić, że myśli, jakie mi w tym momencie chodzą po głowie, nie są ani kolorowe, ani tym bardziej błyszczące kredą.
       Otóż, z powodów o których już wspomniałem, stało się tak, że zajrzałem do głównego artykułu najnowszego wydania ‘Vivy’ i już dokładniej zapoznałem się z tym, co to za ludzie ten Janiak i Malinowska. Głównie przez przedstawione tam zdjęcia, ale też w związku z fragmentami ich wypowiedzi. Najpierw zdjęcia. Na pierwszym z nich, widzimy Malinowską – ni stąd ni z owąd w okularach – z uwodzicielsko zadartą nóżką i opartą o dziecięcy wózek. Na kolejnym, zrobionym w łazience tych państwa, widzimy opartą o umywalkę i rozkraczoną Malinowską w czymś, co z dołu wygląda jak majtki. Obok niej, w prysznicu stoi Janiak, tyle że ani w majtkach ani rozkraczony, natomiast w pełnym stroju wyjściowym. Jeśli ktoś myśli, że żartuję, to zapewniam, że ani trochę. Ona wskakuje na umywalkę, natomiast on jest zamknięty w prysznicu w butach kowbojkach i w całej reszcie. Na zdjęciu następnym, Janiak leży rozwalony, w wyjściowym garniturze na sofie, podczas gdy rozkraczona Malinowska na niego włazi i zrywa mu z kołnierza muszkę. I tak dalej.
      Ja oczywiście orientuję się trochę, co to znaczy „sesja dla Vivy”. Przychodzi do gwiazdy banda tzw. stylistów, o dokładnie tej samej estetycznej wrażliwości, co sama gwiazda i na mniej więcej tym samym poziomie intelektualnym, ustawia ją tak, by z ich punktu widzenia wyglądała pięknie, a następnie robi serię zdjęć i już. Tu jednak, mam wrażenie, została przekroczona pewna granica. Na każdym z tych zdjęć, zarówno Malinowska jak i Janiak, wyglądają jak kurwy z ruskiej rozkładówki. Na domiar złego, i on i ona szczerzą się w tych swoich pozach w towarzystwie małych dzieci. Zdjęcie Malinowskiej z wózkiem jest tu autentycznie bulwersujące. Te okulary, te szpilki, to powłóczyste spojrzenie prosto w obiektyw, ten tyłek na wierzchu, ta dłoń na biodrze, ta zadarta noga, no i wreszcie ten dziecięcy wózek. Daję słowo, że ja tu nie widzę innego sensownego przekazu, jak tylko ten: Bierz mnie na tym wózku. A zatem jest ostro. Bardzo ostro.
      I teraz oto robi się naprawdę ciekawie, bo Malinowska zaczyna mówić: „Tylko nie lukruj. My nie jesteśmy ciasteczkiem z kremem, tylko parą najzwyklejszą pod słońcem. Żyjemy tak jak inni. Nie żadni fashion people”. I dalej: „Niedawno urodził im się drugi syn – Christian. Starszy, Fryderyk, niebawem skończy dwa lata. A oni? Są coraz bardziej, bo świadomie, zakochani. Już nie tylko w sobie, ale też w zwykłym życiu, jakie wiodą, w domu, jaki stworzyli, w rodzinie, której dali fundamenty”. I dalej: „Ona raczej zamknięta, dużo mysli, mniej mówi. Najbardziej lubi zamknąć się wieczorem z książką – ulubioną ‘Mistrz i Malgorzata’ mogłaby czytać na okrągło – lub obejrzeć ulubiony serial ‘Na wspólnej’”. On natomiast „jest staroświecki. Odpowiedzialnie podchodzi do miłości, małżeństwa i rodziny. Zwłaszcza teraz, gdy są dzieci”. „Jak żyje na co dzień taka top para? Przecież to niemożliwe, by obywali się bez ekstrawagancji. A jednak. Nie mają willi z basenem. ‘Wystarcza nam mieszkanie na Pradze. Praga jest trochę jak łódzkie Bałuty, czyli zawsze jak w domu, śmieje się Karolina”. No i wreszcie są zakupy: „Ona lubi na co dzień ubrania z odzysku. Z second-handów. Raczej ‘dreszyn’ niż ‘fashion’. Nie jest rozrzutna”.
      I tu nadchodzi bardzo dobry moment, żeby zabrać się za prawdziwy temat tych refleksji. Do tego jednak musimy wyobrazić sobie coś bardzo szczególnego. Jest sobotni ranek. Janiak się budzi, przygotowuje Malinowskiej śniadanie, ona z kolei prasuje mu koszulę i schodzi na dół. A przy stole siedzą już Piotrek, Dziamdziak i Sreliński – okazuje się, że Olivier, Fryderyk i Christian to czysta zmyłka – następnie Janiak zakłada swoje kowbojki i czerwoną marynarkę, ona szpile i miniówę na pupę, biorą dzieci i wózek i wyruszają na zakupy do starej szmaty, żeby Malinowska mogła sobie kupić jakiś tani „dreszyn” z odzysku. Mało tego. Należy się przygotować na dodatkowy „thrill”. Bo kiedy oni już wydadzą tych parę złotych w starej szmacie na ów „dreszyn” raczej, niż na „fashion”, pchają dalej ten wózek i… prosto do Biedronki. A tam? Co za radość! Sami znajomi! Jadwiga Staniszkis, Monika Olejnik, Donald Tusk z żoną i dziećmi. Janiak patrzy w stronę wejścia, a tam już wchodzą Justyna Steczkowska z Krzywym. A za nimi Gosia Baczyńska z Magdaleną Szejbal i wszyscy machają do niego już z daleka. Malinowska podjeżdża ze Sralińskim pod nabiał, a tu, co za niespodzianka – Agata Młynarska z Korą, która przyjechała do Warszawy na zakupy w tutejszej Biedronce. Bo tu z jakiegoś powodu jeszcze taniej niż w Krakowie. Ale zaraz! Czy to możliwe? Tak. Oto Robert Kozyra z Joanną Przetakiewicz właśnie wrócili z St. Barth’s, i też postanowili zajść do Biedronki, żeby kupić taniej śmietankę do porannej kawy. I wreszcie kasy. Można już płacić. Staje więc Janiak grzecznie w kolejce, wygrzebuje z kieszeni gotówkę, a tu przed nim Nina Terentiew, a tu za nim Maciej Zakościelny z Dianą Tadjuiiden. I jeszcze, już na sam koniec, kiedy cała nasza grupa wychodzi z zakupami, pełna satysfakcji, że znów udało się przyoszczędzić, wpadają na Jolantę Kwaśniewską, która akurat przywiązuje psa przed wejściem do swojej ulubionej Biedronki.
      I tylko Jarosława Kaczyńskiego tam nie ma. Tego idioty, który przepłaca w jakichś drogich punktach. Bo jest durniem, który ani nie potrafi liczyć, ani też nie ma szacunku do biednych, porządnych ludzi. I niech się teraz nie dziwi, że mu się w życiu nie powiodło i wszyscy się od niego odsuwają. Głupi, rozpaskudzony cymbał. Na szczęście Polacy już się na nim dobrze poznali. I niech się też w tej sytuacji nie dziwi, że ani go nigdzie nie proszą, na ładne bankiety i na bale, i że nawet „Viva” nie chce mu zrobić fajnego fotoreportażu.

Wszystkim Czytelnikom składam życzenia dobrego roku 2018, a ze swojej strony zapewniam, że będę się bardzo starał, by tu było co najmniej tak jak przez minione niemal już 10 lat. Adres księgarni pozostaje oczywiście bez zmian: www.basnjakniedzwiedz.pl.

7 komentarzy:

  1. Pisze pan:
    -
    Otóż ja autentycznie zaczynam mieć wątpliwości, czy w ogóle istnieje dla mnie jakikolwiek sens, by poza uczeniem języka angielskiego – w czym z całą pewnością od Maciejewskiego, a nie tylko od niego, jestem znacznie lepszy – zajmować się jeszcze pisarstwem.
    -
    Nie ma najmniejszego sensu, dotyczy to również Maciejewskiego. Po prostu wy tego nie umiecie robić. Dla przykładu wasz wróg śmiertelny Twardoch żyje z pisarstwa jak pączek w maśle. Jego pojedyncze nakłady przewyższają wszystko co razem z M. wydaliście ( nie sądzę żeby nakład którejkolwiek z waszych książek przekroczył 1000 egz. ). Chcąc coś robić z sensem należy mieć na swoją pracę klientów, wy ich nie macie. Macie jedynie koło wyznawców i nie są to tysiące osób.
    Mimo wszystko życzę panu powodzenia w dalszych zmaganiach z życiem, może ukochana partia polityczna gdzieś nocą upchnie ustawę o emeryturach obywatelskich. Może nie zdechniecie z głodu na starość.

    OdpowiedzUsuń
  2. @Stanisław Gibarian
    Pan się dramatycznie myli. Twardoch nie żyje z pisarstwa. Gdyby on miał żyć z pisarstwa, dziś by żebrał na ulicy o kubek kawy i papierosa. Twardoch to awatar na usługach tak zwanych wydawnictw, który im służy jako alibi do rozkradania państwowych budżetów.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm.... Problem polega na tym że mam kontakty rodzinne w WL. z Krakowa i wiem jak się sprzedają książki Twardocha. Skoro jednak wie pan lepiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Stanisław Gibarian
    Kontakty rodzinne? W tej sytuacji, wszystko jasne.
    A tak na marginesie, o nakładach w Klinice Języka i wysokości sprzedaży też Pana informują krewni z WL?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko tym nieudacznikom znieść że da się jeszcze normalnie, uczciwie i godnie żyć.

      Usuń
  5. Olivier, pardon, Piotr Janiak z Krotoszyna. Z Polskiego Zwiazku Aspirujacych. Najlepiej to juz kiedys ujal Coryllus.

    Po prostu Charlie, syn Wojcika.

    OdpowiedzUsuń
  6. Panie Krzysztofie, dużo zdrowia i pomyślności dla Pana i całej rodziny na Nowy Rok 2018. Niech pióro dalej lekkim będzie, umysł sprawnym, a serce na właściwym miejscu.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...