Jest oczywiście możliwe, że znajdzie
się tu jakiś psycholog i wytłumaczy mi skąd mi nagle przyszedł do głowy pomysł,
by dziś ni z gruszki ni z pietruszki przypomnieć swój bardzo stary, bo jeszcze
ze stycznia 2009 roku tekst, w dodatku tekst, który w pewnym sensie przedstawia
moje odwieczne credo. Ja sam, mimo że mam swoje podejrzenia, tego nie wiem, ale
za to tym bardziej kusi mnie, by go tu przedstawić w całej swej okazałości.
Kiedy się ukazał po raz pierwszy, nosił tytuł „O ogniu, łkaniu w kominie i dwóch
kibolach” i choć myślę, że to jest bardzo dobry tytuł, zdecydowałem się na
zupełnie nowy. Zapraszam teraz do wspólnych refleksji.
Pewnego razu, jechałem z najmłodszą
Toyahówną pociągiem z Katowic do Warszawy. Było to kilka lat temu, więc i ja i
ona byliśmy odrobinę młodsi, co akurat w jej wypadku ma tu pewne znaczenie. W
przedziale z nami siedziało dwóch Belgów, z których jeden patrzył przez okno, a
drugi oglądał film na laptopie, jakiś pan, który czytał „Najwyższy Czas”, inny
pan, który sobie spał i dwóch absolutnie modelowych, łysych kiboli. I to nie
kiboli na miarę rządu pana premiera Donalda Tuska. To byli kibole jak
najbardziej klasyczni, takich których można zobaczyć na policyjnych zdjęciach
podczas tłumienia boiskowych ekscesów. Ja kompletnie do dziś nie mam pojęcia,
co oni robili w pociągu typu IC – w końcu nie takim znów tanim. Podejrzewam, że
jechali bez biletów. Wyglądali zresztą na takich, którzy nie kupują biletów
nigdzie i pod żadnym pozorem.
Jechali więc sobie kibole z nami w przedziale
i zachowywali się jak najbardziej sportowo. Czyli pili piwo z puszek, omawiali
ostatnie pojedynki z policją i jak najbardziej przeklinali. Przeklinali na
poziomie absolutnie najwyższym, bez jakichkolwiek ograniczeń i bez
jakiegokolwiek poczucia, że może nie są sami. Jeden z nich machał przy tym
ręką, nieustannie zasłaniając panu z UPR-u poszczególne strony NC. Siedzieliśmy
sobie z nimi w tym eleganckim przedziale, a ja miałem nadzieję podwójną. Przede
wszystkim liczyłem na to, że oni pewnie wysiądą w Zawierciu, a – na wypadek
gdyby jednak wybierali się do stolicy – że nie dojdzie do aktów przemocy.
Przyznaję, cholera, że się normalnie bałem. Kiedy minęliśmy to Zawiercie, a im
ani w głowie było wysiadać, zebrałem się w sobie, nachyliłem się grzecznie do
tego łysego naprzeciwko mnie i grzecznie powiedziałem: „Bardzo przepraszam… ale
widzi pan… małe dziecko… nie wypada tak przy niej…” Kibola jakby poraził prąd.
Opluł się piwem, zaczął gwałtownie przepraszać, drapać się nerwowo po łysej
pale i w końcu wydusił jedno prawie pełne zdanie: „Znowu nie takie małe, to
prawie pannica”. Tak powiedział. Pamiętam to do dziś. Następnie przez chyba
pięć minut obaj w ciszy żłopali te piwa, a później z tego napięcia wstali i się
przenieśli do innej części pociągu.
Dziś, kiedy to wspominam, pragnę przede
wszystkim przeprosić moją córkę za to, że jej narobiłem publicznie wstydu
(czego mi natychmiast nie omieszkała wypomnieć - „Mnie to, jeśli chcesz
wiedzieć w ogóle nie przeszkadzało”), ale jednocześnie muszę jej powiedzieć,
żeby znowu się tak nie nadymała, bo i tak się bardzo ograniczyłem. Początkowo
bardzo chciałem kibolowi powiedzieć, że to co on robi to grzech. I że Pan Jezus
jest bardzo zawiedziony. To by jej dopiero było wstyd.
I proszę się ze mnie nie śmiać. Ja ten
tekst mam bardzo skutecznie przećwiczony. Kiedyś, jeszcze dawniej, w pewien
Wielki Piątek szedłem sobie pod moim domem i napotkałem na mej drodze człowieka
bardzo, bardzo pijanego. Takiego klasycznego „dziada”, jakby to określił Pan
Prezydent. Szedł sobie więc ten dziad, pijaniusieńki jak nie wiem co i
wrzeszczał z wściekłością na cały świat, klął, pluł, bluzgał. A ja zatrzymałem
się i powiedziałem: „Panie, przecież to Wielki Piątek! Jak pan może? Jakiż to
straszny grzech. Chrystus umiera na krzyżu, a pan w takim stanie. I jeszcze te
słowa”. Efekt był dokładnie ten sam, co kilka lat później, w Intercity z
Katowic do Warszawy. Powiem tylko, że do dziś mam wyrzuty sumienia, ze może
powinienem był być bardziej delikatny. Powtarzałem jednak ten numer jeszcze
parę razy, zawsze z identycznym skutkiem.
Ale do czego zmierzam? Do tego
mianowicie, że dobrzy ludzie grzechu się boją. Dobrzy ludzie nie chcą być źli.
Dobrzy ludzie czują ten wiatr nawet w czasie największego upadku. I myślę
sobie, ze można by było właściwie tu skończyć, bo jest wystarczająco mocno.
Więc jeśli komuś już wystarczy, to się nie obrażę. Róbcie to co macie i tak
zaplanowane. Ale ja jednak troszkę jeszcze poopowiadam, bo w sumie piszę to w
bardzo mocno zdefiniowanym celu.
Napisałem już dziś w którymś z
komentarzy, że bardzo mi się podoba tekst pewnej piosenki Skaldów (był kiedyś
taki popularny zespól – bardzo dobry). Początek leci tak: „Oj dana, dana, nie
ma szatana, a świat realny jest poznawalny. Oj dana!” Ale najlepsze jest później:
„Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka.” Chodzi mi
właśnie o ten komin. Otóż ja jestem absolutnie przekonany, że coś takiego jak
lęk i podziw dla Najwyższego jest zupełnie autentycznym i wręcz przyrodzonym
stanem każdego ludzkiego bytu. Jestem pewien, że każdy człowiek, choćby
niewiadomo jak był przekonany o tym, że nie ma nic, w najgłębszych pokładach
swojego serca wie, że to nieprawda. Wie że są sytuacje, kiedy żartów nie ma.
Sytuacje wobec których nawet on zaczyna drżeć.
To jest moim zdaniem reguła. Oczywiście,
od reguły – jak mówią ludzie uczeni – są wyjątki, więc zakładam, że i od tej
reguły są wyjątki. Zakładam więc też, że może i kilka dzisiejszych komentarzy,
jakie pojawiły się pod moim poprzednim wpisem były wklepane przez owe wyjątkowe
zupełnie umysły i serca. Przez ludzi, którzy, gdyby ich spotkał taki atak, jaki
z mojej strony spotkał tych dwóch młodocianych bandytów i tego biednego
pijaczka, po prostu najpierw by opluli mnie, a następnie najbliższy mijany
kościół. Inna sprawa, że ja nie od dziś mam głębokie przekonanie, że jeśli już
na kogoś mogę liczyć, to bardziej na tego dziada i tego łysola, niż na
wykształconego absolwenta wydziału prawa na którejś z renomowanych polskich
uczelni. Dlaczego? Dlatego, proszę sobie wyobrazić, że ich umysły może i są
zatrute, ale przynajmniej zatrute ekologicznym i czystym gnojem, niż wysoko
oczyszczoną kokainą, albo czymś podobnym (jak ktoś chce się obrazić, to
uprzedzam – to tutaj to była czysta figura retoryczna).
Jestem
pewien bowiem, że ludzie potrafią być bardzo mężni, bardzo silni i bardzo
szlachetni. Potrafią też jednak upadać, a kiedy już upadną, to potrafią jeszcze
się potoczyć, czasem bardzo daleko, w bardzo nieprzyjemną ciemność. A kiedy
upadną, niektórzy z nich potrafią się podnieść, czasem bardzo wczesne, ale
czasem dopiero na samym, samiusieńkim końcu. A jak już się podniosą, to często
o wiele wyżej niż ktokolwiek z nas. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego że przez
całe ich życie, tli się w nich to poczucie, że jednak świat realny nie jest do
końca poznawalny. A ten ogień potrafi i palić i oświetlać drogę, jak nic
innego.
I powtarzam raz jeszcze. Wolę tych
meneli i tych bandytów o wiele bardziej, niż wielu z tych, którzy, przynajmniej
we własnym mniemaniu, złapali prawdziwą tajemnicę za największy palec u nogi.
Wolę te dzieci, rozkołysane wewnętrznym przekonaniem że Boga nie ma, a już że
na pewno nie ma Szatana, od tych wszystkich którzy mówią to samo i zachowują
się dokładnie tak samo, jak te dzieci, tyle że jeszcze na przykład z prawdziwą
pasją zaczytują się w horoskopach i wierzą autentycznie i głęboko, że jeśli
puścić porządną rakietę w sylwestrową noc, to następny rok będzie lepszy.
Wolę tych którzy w życiu nie zajdą do
kościoła, bo ksiądz to pijak, a pani z plebanii to jego kochanka, ale jak
zagrzmi, to robią znak krzyża, niż tamtych, którzy uważają, że to całe gadanie
o dzieciach z Fatimy, to idiotyzm, oszustwo i że jeśli nawet coś tam się
działo, to można to bardzo ładnie i naukowo wyjaśnić, natomiast wieczorem, jak
wrócą z pracy, to pieczołowicie wycinają z gazet wszystkie możliwe informacje
na temat tych wszystkich niewyjaśnionych przypadków lądowania na Ziemi pojazdów
kosmicznych.
Ale nie tylko ich mam na myśli. Wracając
do opisanej przeze mnie na początku sceny w pociągu, chciałbym wyrazić
przekonanie, że gdyby na miejscu owych dwóch stadionowych bandytów siedziało
dwóch krakowskich profesorów, związanych z miejscowym Klubem Inteligencji
Katolickiej, czy nawet z Bractwem św. Piusa X, i któryś z nich by ni stąd ni zowąd rzucił tradycyjną przecież nawet i w najlepszym towarzystwie „kurwą”, a ja
bym mu zwrócił uwagę, z nimi z całą pewnością nie poszłoby mi tak łatwo, jak z
tą kibolską hołotą. Tu akurat mogłoby dojść do poważnej kontrowersji i wcale
nie jestem pewien, czy ja i moje dziecko wyszlibyśmy z niej z tarczą. Dlaczego?
Bo inteligencja, czy to katolicka, czy jakakolwiek inna, nie zna granic. I moim
zdaniem, kto o tym zapomni, ma grzech.
Pan tutaj o takich przyziemnych sprawach,a tam bogobojny Chołownia łka nad Konstytucją.
OdpowiedzUsuń@Dariusz @toyah
OdpowiedzUsuńRzeczywiście! Jednak rano w #jedziemy oglądałem występ danego Hołowni i on ma wydanie Konstytucji zaprojektowane przez Leonarda da Vinci. Tytuł na okładce napisany jest lustrzanym odbiciem liter!
https://www.tvp.info/47555532/04052020-0800/jedziemy
od 11:19 Przyjrzyjcie się! Naprawdę warto.
No to już wiadomo CZEGO renesans on nam szykuje ze swoimi mocodawcami. Bo Hołownia przysięga, że ten egzemplarz czyta codziennie i chciałby, aby Polska była właśnie taka. Czyli wszystko od tyłu do góry nogami.
PS: Krzysztof, pamiętasz ten odwrócony szalik?
@orjan
UsuńOczywiście że pamiętam. Ja na to, że on kręci te występy w systemie selfie, zwróciłem uwagę na Twitterze, ale ktoś mi od razu powiedział, żebym się nie mądrzył, bo Hołownia z całą pewnością ma lepszych ode mnie doradców.
Co z tego że stary jak jary. Taki evergreen bez napinania i zbędnego słowa .
OdpowiedzUsuń