Jeszcze w
roku 2015 napisałem, a następnie tu zamieściłem tekst zatytułowany „O
prowokatorach i wariatach po raz ostatni”, a jeśli dziś go
przypominam, to w pierwszej kolejności po to, by przyznać się do oszustwa. To
wcale nie był ostatni raz, a jeśli nawet tak mi się wówczas wydawało, to tym
bardziej jest mi wstyd. Szczerze powiem, że z dzisiejszej perspektywy nie
jestem w stanie pojąć, jak ja wówczas mogłem dojść do przekonania, że problem
wariatów i prowokatorów to temat zanikający. W sumie zatem więc wstyd.
Pozostaje mi więc wyjaśnić, dlaczego
jeszcze wracam do tamtego tematu i tu pojawia się znany nam wszystkim chyba
bloger, a przy okazji od pewnego czasu bohater polskiej prawicowej publicystyki
– Matka Kurka. Jeśli ktoś jednak nie wie, kto zacz, nie mam tu możliwości tego
dziś tłumaczyć i proszę nie mieć o to pretensji. To jest projekt, którego
początków należy szukać na tyle głęboko, że ja nie mam do dyspozycji aż tyle
sprzętu, by to spenetrować. Powiem tylko, że Matka Kurka – proszę zwrócić
uwagę, że mamy do czynienia z oczywistym szyderstwem z Ojca Rydzyka – to do
niedawna idol polskiej zaangażowanej prawicy, autoryzowany jak najbardziej jako
felietonista tygodnika „Do Rzeczy”, a od paru tygodni... no właśnie. Nie bardzo
wiadomo co, i to dla wspomnianej prawicy stanowi ogromny problem, bo naprawdę
ciężko jest przyznać się, cośmy mieli w głowie podczas ataku „na wnuczka”, „na
policjanta”, czy wreszcie „na naszego”. Zwłaszcza gdy czujemy już tylko,
cholera ciężka, zwykły wstyd.
Nie zajmowałbym się jednak Matką
Kurką, gdyby nie fakt że mimo iż od owego przykrego pierdnięcia upłynęło nieco
czasu, problem Matki Kurki i jego obecnego statusu wciąż żyje w przestrzeni
określanej jako Media Społecznościowe. Cokolwiek byśmy sobie bowiem nie
myśleli, to faktem jest, że Matka Kurka wciąż dla wielu z nas jest autentycznym
mentorem i nauczycielem, a jego aktualne ścieżki traktujemy jako ewentualnie dla
nas maluczkich i naszych umysłów tak niezbadane, że i niedostępne. Zaglądam do
wspomnianych Mediów Społecznościowych i nie mogę nie zauważyć, że tam wciąż się
toczy debata na temat tego, co się stało z Matką Kurką, naszym przewodnikiem i
naszym guru.
W tej więc oto sytuacji przedstawiam
swój tekst jeszcze z roku 2015 z nadzieją, że on choćby jednego z nas postawi
na nogi. Bardzo bym chciał.
Zrobiłem wczoraj ów żart primaaprilisowy
trochę dlatego, że nie bardzo potrafiłem znaleźć temat, który mógłby z czystym
sumieniem przedstawić, ale też trochę przez to, że ja autentycznie przeżywam
karierę, jaką po prawej stronie sceny politycznej robi ostatnio Piotr
Wielgucki, znany gdzieniegdzie, jako bloger Matka Kurka. Tak czy inaczej, kiedy
pisałem swoją primaaprilisową notkę (https://toyah1.blogspot.com/2015/04/z-ostatniej-chwili-toyah-i-matka-kurka.html), nawet do głowy mi nie przyszło, że
kiedy już minie ów pierwszy dzień kwietnia, ja nadal będę zajmował się
nieszczęsnym Kurką. Stało się jednak tak, że, trochę ze zwykłej ciekawości, a
trochę z potrzeby znalezienia potwierdzenia dla paru swoich przemyśleń,
zajrzałem do archiwum prowadzonego przez Wielguckiego portalu kontrowersje.net
i przyznaję, że to co odkryłem, zmienia moje dotychczasowe zdanie na jego temat
o 180 stopni.
Ale skoro przy inspiracjach już jesteśmy,
muszę tu też podziękować mojemu kumplowi Tomkowi Gajkowi, za to jedno jedyne
zdanie, które zamieścił on w komentarzu pod wczorajszą notką, a mianowicie: „Co
do MK, to ma tylko jedną osobowość i jeden charakter, MK jest hejterem, w sensie
zaburzenia osobowości”. Ja to zdanie przeczytałem, odniosłem je do tekstu
„Matka Kurka palcem wytyka przeciętnego Osiejuka”, który swego czasu ów Matka
Kurka mi poświęcił, i nagle zrozumiałem, że to, co się nam zdawało dotychczas,
a więc że Piotr Wielgucki to człowiek służb, jest kompletnym nieporozumieniem.
Tu nie ma żadnego spisku. To z czym mamy tu do czynienia, to zwykłe zaburzenie
charakteru. A zatem, wygląda na to, że moja oryginalna teza, na którą z taką
złością swoim tekstem zareagował Wielgucki, a więc że on jest psychopatycznym
kłamcą, choć bardzo nieprecyzyjna, była, owszem, krokiem we właściwym kierunku.
Problemem bowiem – powtórzmy to raz jeszcze za Gajkiem – jest charakter.
Jak mówię, znaczną część wolnego czasu
spędziłem wczoraj na przeglądaniu tekstów Matki Kurki z lat 2008-2010 i
przyznaję, że nie żałuję ani jednej minuty poświęconej temu zajęciu. Ja
oczywiście biorę pod uwagę, że on mnie tu oszukał, jednak na tyle, na ile
jestem w stanie oceniać rzeczywistość, tam każde słowo jest absolutnie i do
końca szczere. Ja czytałem wiele tekstów, które stanowiły mniej lub bardziej
udaną prowokację i wydaje mi się, że nie mam większego problemu z rozróżnianiem
pomiędzy tym co szczere, a co już nie tak bardzo. Kiedy się jednak prześledzi
drogę, jaką Piotr Wielgucki przeszedł od nieprzytomnego wręcz atakowania
Kaczyńskich, PiS-u, Polski, polskiego antysemityzmu, polskiego zdziczenia, czy
wreszcie prostego katolicyzmu, do tego, co mamy dziś, widzimy, że on był
szczery zawsze. A nie łudźmy się. Ta droga wcale nie była tak prosta, że
wyznacza ją, jak on sam dziś twierdzi, wyłącznie data 10 kwietnia.
Co Wielgucki miał w sercu w roku 2008
wiemy już z tekstu opublikowanego tu wczoraj. Popatrzmy więc teraz, co temu
człowiekowi przydarzyło się w grudniu 2009 roku, tuż przed Świętami Bożego
Narodzenia:
„Wyobraźcie
sobie faceta, który mógł mieć każdą kobietę w swoim otoczeniu, bez
najmniejszego wysiłku, mógł korzystać i przebierać do woli, ale taki miał
twardy charakter, że zapanował nad tym, nad czym żadnemu facetowi panować
niepodobna. Za ten jeden wyczyn bije Chrystusowi pokłony i nie czuję się godnym
sznurować sandałów u jego wstrzemięźliwych sandałów. Brzmi jak żart, jednak
wcale żartem nie jest, poświęcić się tak swojej misji, aby uwolnić się od kaprysów
penisa, od podświadomości, od skonsumowanych erekcji, to jest wielkość, to jest
geniusz i męskość o jakiej każdy pantoflarz może tylko pomarzyć. Chrystus
ujarzmił pożądanie, coś co pochłania 96% nędznej egzystencji męskiej, prosty
męski organizm jest tak właśnie skonstruowany, 96% myślenia o dupie, 4% o III
zasadzie termodynamiki i II prędkości kosmicznej. 96% czasu spędzonego na
podniecaniu się kawałkiem cycka, 96% czasu zmarnowanego na obracaniu głowy
wokół każdego falującego tyłeczka i 4% na myśli, czyny i pożyteczny wysiłek, 4%
na ‘Makbeta’.
Dlaczego
Chrystus zaszedł tak wysoko, tak daleko i trwać będzie wiecznie? Dlaczego jego
dzieło jest nieśmiertelne, a on sam nazywany Bogiem? Dlatego, że to pierwszy i
jak na razie ostatni facet, który potrafił co najmniej odwrócić proporcje, 96%
czasu, myślenia i wysiłku poświęcał na to, aby ścigać się z Bogiem nie własnym
penisem. Chrystus jest moim mistrzem, jest moim Bogiem, wierzę w Chrystusa i
nigdy nie przestanę, postać Chrystusa powinna być archetypem każdego macho, tak
właśnie należy pojmować męskość.
Mężczyzna
jako dostarczyciel wielokrotnego orgazmu jest ziemskim, żałosnym niebytem,
ściąganie się na wielkości i sprawności organu służącego do odcedzania toksyn z
organizmu, jest sportem dla gówniarzy. Chrystus zapanował na męskością i
uczynił to w stylu, który zawstydza Boga. Tylko za ten wyczyn Chrystus jest
nieśmiertelny, a przecież dokonał wielu rzeczy, których nie da się wytłumaczyć
inaczej niż Bogiem. Przeprowadzenie bezkrwawej rewolucji społecznej,
przewartościowanie skostniałego starotestamentowego zamordyzmu, braku
tolerancji i zacofania. Chrystus był pierwszym Żydem, który dotykał kobiety
pozbawioną seksualności czułością i nie pytał, czy białogłowa miesiączkuje, co
dla ciemnego, konserwatywnego Żyda było grzechem. Zacofany starotestamentowy
Żyd wierzył, że dotykając kobiety, która ma okres nie pójdzie do nieba, a jeśli
już dotknął musiał uczynić wiele pogańskich obrzędów, by zmyć z siebie
nieczystość. Z takim zacofaniem zmierzył się Chrystus i poszły za nim miliony.
Chrystus skupił wokół siebie wszelkie pogardzane mniejszości, ladacznica była
dla niego materiałem na świętą, złodziej i przestępca na kapłana, biedak na
przyjaciela Boga, celnik na uczciwego, bezinteresownego filantropa. Chrystus wyprzedzał
swoją epokę o więcej niż 2000 lat, zburzył stare i zbudował nowe, trwałe i
nieśmiertelne. Sprzeciwił się własnemu narodowi, własnej kulturze, własnej
tradycji, został znienawidzonym banitą, ale wygrał. Jego rodacy, jego bracia i
siostry sprzedali go rzymskiemu okupantowi, wydali na tortury i na okrutną
śmierć, bo nie rozumieli w swojej głupocie, że mają do czynienia z Bogiem”.
A zatem, mamy tekst o tym, by braci
Kaczyńskich, gdy już zdechną, grzebać jak najdalej od miejsca, gdzie żeruje
Wielgucki, rok później to niezwykłe wyznanie wiary, a niespełna cztery miesiące
później przychodzi owa straszna sobota i Wielgucki pisze tak:
„Na Lecha
Kaczyńskiego miałem głosować, nie była to żadna prowokacja, nie był to zabieg
pod klikalność, to była moja głęboko przemyślana decyzja. Nie zagłosuję i wiem
za co ta kara. Ta kara jest za wieloletnie patrzenie tylko i wyłącznie na
ludzkie wady. Mam taką cechę, Lechowi Kaczyńskiemu zebrało się najbardziej,
może tylko jego brat dostał więcej. Nie jestem wierzący, nie jestem przesądny,
ale do czasu do czasu do mojej cynicznej, racjonalnej głowy docierają znaki,
które nie mówią, ale krzyczą.
Dzisiejsza
tragedia wykrzyczała mi, że człowiek nie brzmi prosto, że życie ludzkie zostało
opisane na milion sposobów, ale samo życie ciągle dodaje nowe wersy, na które
nie wpadłby żaden śmiertelnik. Marnie wygląda wszystko, tysiące tekstów, setki
interpretacji, tony emocji, spory żałosne, noty nędzne i wybitne.
Zapala
się prawy silnik, albo przejeżdża TiR, rośnie guz na nerce, za rogiem nóż w
plecy, albo spektakularnie na grobami 20 tysięcy ginie 88. Za kilka dni góra
tygodni będą padać takie zdania: ‘No i co z tego, trzeba żyć dalej,
a Kaczyński był taki jaki był, nie obchodzi mnie, że zginął, żadnego PiS,
żadnych Kaczyńskich’. Nie wiemy jaki był, pisałem o Kaczyńskim wiele lat i
nie wiem jaki był, trzeba żyć dalej, ale dla mnie życie ma znów inny smak, znów
mi się przestawiły tory, choć jeszcze wczoraj byłem pewien dokąd jadę i jakie
kolejne odwiedzę stacje. Jest mi nie tak, jest mi bardzo nie tak, nie muszę
robić niczego na siłę, samo mi się z całego mnie wyrywa: ‘Moje kondolencje,
moje współczucie, moje przygnębienie, moja bezsilność’".
A więc mamy kolejny krok, tyle że gdyby
ktoś myślał, że oto nastąpiło Nawrócenie, niech rzuci okiem na tekst kolejny, z
tego samego miesiąca, zaledwie kilka dni po Tragedii:
„W jednym
radzieckim samolocie nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz poleciało 88
oficjeli, chociaż nie na miejscu lądowania, ale na miejscu startu komunikaty
meteorologiczne pukały się w czoło. Polski prezydent według protokołu
dyplomatycznego wrócił w trumnie, towarowym wojskowym samolotem, takim samym
jaki się rozbił niedawna z 30 polskimi dowódcami. Następnie zapakowano trumnę
do karawanu, trzeba wyjaśnić kwestię przetargu i przewieziono zwłoki w takim
tempie i po tych samych dziurach, jakimi każdego dnia jeżdżą niemieckie
samochody pozbawione TUV. Płaczemy 4 dzień, wiemy już ponad wszelką wątpliwość,
że to Kaczyński kazał zabić wszystkich i nawet się nie zająknął, bo takie miał
chore ambicje. Jeden ksiądz z Przemyśla powiedział, że Tusk też się mógł zabić
i skład na tym samym radzieckim pokładzie miał wcale nie gorszy. Kto inny mówi
o bandycie Kaczyńskim, kto inny chce zabić księdza z Przemyśla, to się u nas
nazywa debata miedzy opcjami. I teraz jest najważniejsze, abyśmy zapomnieli o
tych wszystkich drobnostkach, co tu dużo mówić, o tej demagogii, kto ile
zarabia i na co jak długo czeka. Teraz najważniejsze są wnioski, a wnioski są
takie. Jak nie pogonimy tego Niemca Tuska i nie wykończymy tego gnoma
Kaczyńskiego, jak nie zajebiemy Niesiołowskiego z Bartoszewskim, jak nie
dopierdolimy Kurskiemu z Bielanem, jak nie obesramy Wałęsy, jak nie zglanujemy
bufetowej Gronkiewicz, jak nie wyrwiemy jaj agentowi Sikorskiemu, jak nie obetniemy
cycków agentce Gilowskiej, jak nie zakopiemy żywcem Balcerowicza i nie
pozwolimy na katolickim cmentarzu pochować Skrzypka, jak nie damy całej władzy
rudym, jak w końcu nie pozwolimy rządzić Polakom, to się w tej jebanej Polsce z
tymi skurwysynami Polakami nic i za chuja nie zmieni. Najpierw musimy się
zajebać na śmierć kurwa nasza mać i dopiero, żeby Polska będzie Wolska 3 razy
po 15 w IV popisowej rewolucji wypalanej żelazem miłości do polityki korupcji.
Amen kurwa”.
No i mam dzień dzisiejszy. Spójrzmy dokąd
Piotr Wielgucki doszedł po latach tułaczki:
„Bronek
chwali się na lewo i prawo, że jest człowiekiem WSI, z jednej strony to efekt
paniki, z drugiej pewności siebie. Takie egzotyczne i na pozór nierealne
połączenie występuje w fazie schyłkowej lalki. Nastąpiło zmęczenie materiału i
za nim opór materii. Bronek nie chce się stawiać, on trzeszczy i sztywnieje sam
z siebie, przez zmusza sterujących do wychylania się za kurtyny. Coś mu tam
poprawią, coś naoliwią i dalej próbują grać […]
W największym
skrócie hasło wyborcze Bronka brzmi: ‘Możecie mi skoczyć, za mną stoi WSI’. Za
ostro, nieefektywnie, bezsensownie i przede wszystkim z narażaniem poważnych
interesów działa marionetka z Budy Ruskiej. Z tej przyczyny mistrzowie z WSI
zamiast realizować cele i zadania, tłumaczą się widowni. Cała akcja ze Skokami
i próba wciągnięcia śp. Lecha Kaczyńskiego do afery, jest niczym innym jak
odwracaniem uwagi od kolejnych nieudanych fikołków laleczki”.
Ja nie mam ochoty komentować tego co
wyżej zdanie po zdaniu. Chciałem jedynie jeszcze raz zwrócić uwagę na to, o
czym w swoim komentarzu napisał Tomek Gajek: w każdym z wyżej przedstawionych
przykładów mamy do czynienia z czystym, niczym nieskażonym hejtem, który w
dodatku na tym poziomie emocji – zwróćmy uwagę na to, że poziomie wyjątkowo
stałym i niewzruszonym – musi świadczyć o tym, że nie mamy do czynienia z
prowokacją, ale wyłącznie z tak zwanym „przypadkiem”. I uważam, że to wszystko,
co należy powiedzieć w tym temacie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.