We
wrześniu 2018 roku opublikowałem na blogu – wówczas również prowadzonym w Coryllusowej
„Szkole nawigatorów” – tekst zatytułowany „Co bracia Karnowscy sądzą o polityce
propagandowej prowadzonej przez Josepha Goebelsa”, w którym zaatakowałem środowisko
tygodnika „W Sieci” oraz portalu wpolityce.pl za to, że atakując reżysera
Smarzowskiego za jego film pod tytułem „Kler” równocześnie prowadzi akcję zohydzania
nam papieża Franciszka, a w tym celu posługuje się metodami dokładnie
zaczerpniętymi z filmu Smarzowskiego. Tak jak się spodziewałem, większość
komentarzy w „Szkole Nawigatorów” nie dotyczyła wykazanej przeze mnie obłudy
Karnowskich, lecz krytyki Franciszka i tego, czym ich zdaniem jest pozostający
pod jego opieką Kościół. Wśród wspomnianych głosów znalazł się też i taki, w
którym autor, poproszony przeze mnie by się trzymał tematu i napisał coś może o
zachowaniu Karnowskich, przedstawił elaborat na niemal tysiąc słów, w którym
powołując się na swoje kontakty w sferach dziennikarskich poinformował mnie, że
wszyscy dziennikarze są po jednych pieniądzach. Zezłoszczony tą eksplozją
trollingu napisałem krótką odpowiedź o następującej treści:
„Rozumiem, że w tak zwanym towarzystwie poruszasz się
lepiej ode mnie. Czemu wreszcie nie uruchomisz własnego bloga? Zwłaszcza tu, na
ziemi której poskąpiono kropli deszczu”.
I oto na
drugi dzień na swoim blogu Coryllus zamieścił tekst zatytułowany „Czy możecie
wreszcie wykupić książki Toyaha?”, o którym przez te dwa lata starałem się nie
dyskutować ani z samym Coryllusem, ani z nikim innym, traktując go przede
wszystkim – mimo próby Coryllusa wyjścia z nią do szerokiej publiczności – jako sprawę prywatną, a poza tym trzymając w
sercu przekonanie, że mój kolega Gabriel jest w pewnym sensie... no powiedzmy,
dziwny i choćby przez to zasługuje na pobłażanie.
Ponieważ
od dwóch dni na jego blogu toczy się nade mną rozprawa, na której pojawili się
sami sędziowie, prokuratorzy, oraz świadkowie oskarżenia, a ja jestem oskarżony
o to, że zdradziłem swojego największego dobrodzieja i to demonstrując
najwyższej klasy chamstwo, przeklejam krótki fragment tamtego tekstu i dołączam
krótką refleksję. A jeśli ktoś z nich
mnie jeszcze raz zapyta, czy ksiądz Krakowiak upoważnił mnie do cytowania mojej
z nim prywatnej rozmowy, to mu napluję prosto do oka.
Jak my się rozliczamy za te książki? Ano
tak, że toyah pisze do mnie co miesiąc – Gabriel, czy możesz sprawdzić, co się
tam mojego sprzedało...Mnie to pytanie doprowadza do białej gorączki, albowiem
od wielu miesięcy nie sprzedaje się nic lub prawie nic. Jedyną książką, która
się sprzedaje jest Listonosz i ja go co jakiś czas dodrukowuję. Zamawiam druk w
cyfrze, który jest cholernie drogi, bo nie mogę zawalić sobie magazynu pół
tysiącem egzemplarzy Listonosza, który będzie się sprzedawał przez dwa lata.
Teoretycznie powinienem odliczać ten nowy druk od honorarium naszego kolegi.
No, ale tego nie czynię, bo wtedy on by nic nie dostał i byłby to stan
chroniczny. Tak więc wysyłam mu co jakiś czas niewielką część moich własnych
pieniędzy. Rzekomo przez niego zarobionych w mojej księgarni. Ponieważ książki
zalegają mi magazyn wysyłam mu również książki, żeby je sobie mógł sprzedać z
tak zwanej ręki i miał z tego jakiś grosz. Ten stan trwa już długo i ja go
cierpliwie znoszę. To się jednak nie bardzo podoba mojej żonie. Wiedziemy więc
co jakiś czas o tę kwestię gwałtowny spór. Ja uważam, że lojalność wobec toyaha
jest ważniejsza niż te parę groszy, a jego obecność w SN i w ogóle w ofercie,
to jakość sama w sobie. Mimo tego, że książki leżą. Moja żona zaś uważa, że
jest na odwrót, że im szybciej się tych książek pozbędziemy tym lepiej.
Najlepiej zaś byłoby gdybyśmy się pozbyli samego toyaha. Każdy mniej więcej
może sobie wyobrazić jak wyglądają rodzinne kłótnie o takie kwestie.
Na koniec
krótka refleksja. Wtedy on, ale również kibicujący mu fani, wyszydzili, a
następnie wdeptali mnie w ziemię tylko za to, co napisałem do jednego z
trollujących moją notkę komentatorów. Dziś dzieje się dokładnie to samo w
związku z tym, że swojej wnuczce puszczam jej ulubioną kreskówkę. W tej
sytuacji pragnę przede wszystkim przypomnieć pewien zapis umowy, którą wspólnie
podpisaliśmy na początku naszej współpracy, gdzie jak byk stało, że po trzech
latach on jako wydawca przekazuje wszystkie prawa dotyczące pojedynczego tytułu
autorowi – tym akurat, jak to on się tu różni od innych wydawców, zresztą
chwalił się wielokrotnie – a książki, które się w tym czasie nie sprzedadzą ulegają
zniszczeniu. Ponieważ one mimo to wszystko się jakoś sprzedawały i wydawnictwo
na mnie jakoś tam zarabiało, Gabriel książek nie niszczył, choć nieustannie
narzekał, jaki to ona ma z nimi kłopot. W efekcie zaproponowałem i swoją
propozycję powtarzałem wielokrotnie, by on mi te wszystkie książki, które mu
zalegają magazyn wysłał i niech leżą u mnie. Tego jednak on zrobić nie chciał.
W związku z tym, za każdym razem gdy wyjeżdżałem z targów proponowałem, że mogę
po kilka egzemplarzy każdego tytułu zabrać do siebie, no i tachałem tę walizkę
do Katowic, wrzucając co tam było na szafę, czy do garderoby i patrząc, jak to
głównie tam sobie do dziś zresztą leży.
Teraz nagle okazuje się, że wszystkie te, których nie zdążyłem wywieźć, to są w
tej chwili wyłącznie jego książki, a jeśli on mi za nie cokolwiek płaci, to tylko
ze swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Powiem szczerze, że dziś mam to w dupie
i nie pozostaje mi nic innego, jak powtórzyć to co napisałem wczoraj:
Nieopanowane czytelnictwo grozi ciężką chorobą psychiczną.
Na koniec uwaga techniczna. Otóż wczoraj nasz kolega Kozik zwrócił uwagę, również i moją, że każdy z tak zwanych uczestników bloga może tu swobodnie publikować swoje notki. Wystarczy kliknąć w swoją nazwę Zapraszam więc.
Na koniec uwaga techniczna. Otóż wczoraj nasz kolega Kozik zwrócił uwagę, również i moją, że każdy z tak zwanych uczestników bloga może tu swobodnie publikować swoje notki. Wystarczy kliknąć w swoją nazwę Zapraszam więc.
@toyah
OdpowiedzUsuńTo, co się wczoraj wydarzyło na SN jest pełnym potwierdzeniem Twojej opinii na temat tego miejsca. Wpisuje się też w model, według którego odbywa się dyskurs publiczny w naszym kraju. Należy wywołać emocje, zogniskować je wokół konkretnej osoby i już mamy "dyskusję", a raczej nawalankę. Przykro patrzeć, że wzięły w niej udział także takie osoby, które kiedyś wydawały mi się rozsądne.
Fakt wyproszenia Kozika, który jako jedyny próbował zmienić tonację i wnieść trochę merytorycznego dystansu, jest bardzo wymowny.
@Ginewra
UsuńNa mnie zrobiło wrażenie coś więcej. Otóż atakując mnie za to, że nie mam szacunku do czytelników i blokuję im dostęp do bloga, Kozikowi, który kupował dotychczas chyba wszystko co się ukazało w Klinice Języka i chciał tylko zwrócić uwagę na to, że na tym blogu nie tylko można komentować, ale również swobodnie wrzucać własne notki, on kazał się wynosić. Można to powtarzać w kółko: nieopanowane czytelnictwo powoduje choroby.
No coz, z zona nie wygrasz..
OdpowiedzUsuń@Tobiasz11
UsuńWiemy coś o tym.
@toyah
OdpowiedzUsuńW zakresie praw rządzących organizacjami funkcjonuje tzw. prawo O'Sullivan'a, iż każda instytucja, która nie została starannie zaplanowana jako prawicowa - z czasem stanie się lewicową.
A jak jest z blogami? Czym (jakie?) one się stają?
To jest ciekawe pytanie zważywszy, że z organizacyjnego punktu widzenia, blog może pozostać organizacją, choćby nie był skonstruowany instytucjonalnie (tzn. nie posiadałby żadnej wewnętrznej instytucji pilnującej porządku na danym blogu).
Możliwe są nawet blogi zupełnie amorficzne. Jednak instytucjonalny, czy amorficzny, blog pozostaje organizacją i obiektywnie musi mieć jakiś cel podobnego rodzaju, jakim w prasie jest tzw. linia redakcji.
W tym momencie chyba nikt nie zaprzeczy, że są blogi, w których taki odpowiednik "linii redakcji" jest co do zamiaru niejasny i wtedy - jakby odpowiednio do prawa O'Sullivan'a - raz-dwa dany blog staje się opanowany przez pewien szczególny rodzaj komentatorów z ich potrzebami, spod których nader często wystaje jakieś ich skrzywienie. Najczęściej z osobistą potrzebą wylewania nienawiści, złości, zwątpienia, itp.
Moim zdaniem, bez starannego, właśnie instytucjonalnego, dopilnowania nie ma siły, aby zdobywając popularność jakiś blog sam z siebie odparł od siebie nachodźctwo komentatorów takiego pokroju.
Trzeba jednak zauważyć, że są także blogi, które są starannie dopilnowywane, aby właśnie takimi blogerami się cieszyć. Takie zaproszenie do zapasów w błocie.