Dziś, kiedy ten miejscami dość nerwowy
tydzień dobiega szczęśliwego końca, a dzień taki piękny, nie będzie źle
przedstawić Państwu mój najnowszy felieton dla „Warszawskiej Gazety”.
Zapraszam.
Od
minionego weekendu myślę dużo o pewnym obywatelu z miasta Przemyśla, nazwiskiem
Kamil Kurosz, który w ramach internetowej aktywności, zamieścił szereg
komentarzy, w których albo namawiał do zamordowania Jarosława Kaczyńskiego,
albo osobiście deklarował chęć przeprowadzenia owego aktu. Dziś Kurosz jest,
jak słyszę, aresztowany i grożą mu zarzuty karne, a ponadto został właśnie
wyrzucony z pracy, a ja przyznam szczerze, że mu bardzo współczuję. Oczywiście biorę
pod uwagę, że już jutro może się okazać, że redaktor Czuchnowski z „Gazety
Wyborczej” zainicjuje zbiórkę pieniędzy na kaucję dla Kurosza, europosłowie
Koalicji Europejskiej zwrócą się do Brukseli o interwencję, Kurosz zostanie
natychmiast wypuszczony na wolność, prezydent Trzaskowski zapewni mu w Stolicy
wikt i opierunek i zatrudni na godnych warunkach w warszawskim Ratuszu, on
będzie nadal sobie na Twitterze używał jak dotychczas, a moje współczucie
cholera weźmie. Myślę sobie jednak, że to jest strasznie niesprawiedliwe, kiedy
jak zwykle z kłopotów trzeba wyciągać pionki, podczas gdy grubsze ryby
pozostają całkowicie bezpieczne.
Wrzucił ten bałwan swoje zabójcze wersety,
wiedząc prawdopodobnie, że on nie robi nic innego jak tylko realizuje politykę
tych, którym zaufał. Mało tego. Obserwując przez lata, jak swobodnie korzystają
z wolności słowa jego idole – posłowie, dziennikarze, profesorowie prawa, byli
prezydenci, czy liczni przedstawiciele zawodów artystycznych, że już nie
wspomnę o zwykłym internetowym planktonie, gdzie tego rodzaju ogólność, jaką on
zdecydował się zaprezentować, jest traktowana pogardliwym wzruszeniem ramion – miał
wszelkie prawo, by uznać, że on nie robi nic absolutnie nagannego, a już z całą
pewnością nie z punktu widzenia prawa. Dlatego też, kiedy pomyślę o tym, jak on
się musiał czuć, kiedy zrozumiał, że trafiło na niego i on się z tego trafienia
może już nie podnieść, jest mi z jego powodu naprawdę przykro. Mam przynajmniej
nadzieję, że do poniedziałkowego ranka on jeszcze niczego nie podejrzewał i
przynajmniej kiedy po niego przyszli, to nie był po nieprzespanej nocy.
Myślę więc o tych, którzy go do owej
brudnej roboty wysłali i którzy dziś udają, że nie wiedzą kto to taki. Ale myślę
też o tych, których my nie znamy, a którzy obsiedli różnego rodzaju media
społecznościowe i swoimi komentarzami doprowadzili Kurosza do takiego stanu
drżenia, że on już nie potrafił kontrolować, od którego momentu przestał być
wykonawcą, a stał się animatorem owej kampanii przemocy.
Bo też i na niego można ostatecznie
patrzeć jak na kogoś, kto wcale nie planował nikogo zabijać, tyle że bardzo
liczył na to, że ktoś to zrobi za niego. A skoro tak, to należy przyjąć, że ów
projekt, dla którego nawet nie mam już nazwy, na tym właśnie polega: na
produkcji pewnego szczególnego rodzaju zabójców, i to bez względu na to, czy się
pojawią w Gdańsku, w Łodzi, w Przemyślu, czy choćby na Placu Defilad w
Warszawie.
Pamiętam dzień, w którym zginął pan Marek Rosiak. Byłam wtedy na tygodniowym pracowym szkoleniu. W holu był wielki ekran. Wiadomości leciały non stop. Wyszliśmy na przerwę. Rozmawiałam z prowadzącym szkolenie i z pracową koleżanką, z którą nigdy wcześniej nie gadałam o polityce. Zdarza się. Ich reakcją na śmierć Marka Rosiaka z rąk psychopatycznego Cyby była nieustanna krytyka Pis. Popijając kawę nie zostawili na Jarosławie Kaczyńskim suchej nitki. O ś.p. Marku Rosiaku zapomnieli zaraz po informacji o jego śmierci. Niepotrzebna, przedwczesna śmierć pana Rosiaka niczego nie zmieniła w wielu ludziach. Obawiam się,że oni się z tego jakoś tak bezmyślnie cieszą. I do głowy im nie przychodzi, że taki psychopata może się znaleźć również po prawej stronie. Oby nie. Ale jestem dziwnie i mocno przekonana, że prawicowy Cyba zostałby brutalnie ujęty przez Policję, może i nawet pobity (bo tylko lewicowców się głaszcze). Media światowe oszalałyby jeszcze bardziej, o reakcji naszych przyjaciół z EU już nie wspomnę.
OdpowiedzUsuń