Tekst ten miał się tu pojawić jeszcze
wczoraj, jednak przez to do czego doprowadziła połączona akcja Seweryna
Latkowskiego oraz TVP, musiałem swoje priorytety przearanżować, no i dopiero
dziś zabieram głos w sprawie tak zwanej „Trójki”. Wspomniałem też wczoraj, że
choć tematem notki jest afera pedofilska w Trójmieście, kwestia „trójkowej” awantury
wciąż jest tu w pewien sposób obecna, i potwierdzam, że to jest fakt. To, tak
naprawdę jest jedno i to samo, i to niezależnie od tego, czy chodzi o głupią
listę przebojów, czy o jakieś nic nie znaczące dodatki. Wszystko to, o czym
pisałem wczoraj przy okazji refleksji na temat trójmiejskiego zepsucia,
doskonale odzwierciedla znacznie szerszy problem, dotyczący zepsucia
powszechnego, oraz powszechnej bezkarności.
Proszę mi tu pozwolić odnieść się do
kwestii wyjątkowo osobistych, a jednocześnie takich, o których nawet jeśli nie
wspominałem tu na blogu, to z całą pewnością znają je czytelnicy moich książek.
Otóż miałem swego czasu okazję kolegować się ze znanym powszechnie świętej
pamięci Tomkiem Beksińskim, co spowodowało też, że pewnego lata w roku 1984
spędziłem z nim upojną noc w jego mieszkaniu w Służewie nad Dolinką. Gadaliśmy
o wszystkim i o niczym, słuchaliśmy muzyki, piliśmy co tam było do picia, a
przez te wszystkie godziny Tomek – człowiek, wbrew temu co się dziś o nim mówi,
nadzwyczaj miły, bezpośredni i szczery – pokazał mi całe swoje życie. W pewnym
momencie wyjął z szafki cały stos albumów gdzie przechowywał zdjęcia dziewcząt,
które jako popularny dziennikarz wspomnianej wcześniej „Trójki” przepuścił
przez swoje warszawskie mieszkanie. Wszystkie one, z tego co pamiętam, to były
bardzo młode dziewczęta, wszystkie ciemnowłose i ubrane na czarno, no i on ich
zdjęcia trzymał w tych albumach i mówił mi, że to są dziewczyny, w których „się
zakochał”. Dlaczego wszystkie wyglądały tak podobnie? Otóż dlatego, że on lubi
ten typ: czarne, wychudzone satanistki. Jak on je poznawał? Przez „Trójkę”
oczywiście. One tam dzwoniły, a jeśli któraś z nich go zainteresowała, to on jej
wysyłał kontakt, no i się z nimi już prywatnie umawiał.
Czemu o tym dziś wspominam? Otóż chodzi
mi o to, że w czasie gdy wszyscy zastanawiamy się, czy to jest w ogóle możliwe,
że Marek Niedźwiedzki i ludzie z nim współpracujący przez całe lata ustawiali
kolejność piosenek na prowadzonej przez siebie liście przebojów, po to tylko,
by zarówno oni, jak i ich zleceniodawcy mogli na tym zarobić, ja mam odpowiedź
wciąż tę samą: a, przepraszam bardzo, czemu nie? Jeśli Tomek Beksiński –
człowiek naprawdę nadzwyczaj sympatyczny i pełen dobrych chęci – wykorzystywał
swoją pozycję jako radiowy gwiazdor do tego, by całkowicie bezkarnie i poza
wszelką kontrolą przepuszczać przez swoje łóżko dziesiątki bardzo młodych
dziewcząt, jak się domyślam, często dzieci, to jaki problem miał Marek
Niedźwiecki, czy ktokolwiek inny w tym towarzystwie, by traktować listę
przebojów jako swój prywatny interes i sprzedawać miejsca na owej liście
przebojów wedle uznania kogokolwiek, byleby tylko z pieniędzmi?
Dziś, wobec afery związanej z tym
żałosnym wyprodukowanym przez Kazika gównem, wszyscy się zastanawiamy, czy to
możliwe, że tam mogło dochodzić do jakichkolwiek przekrętów. A ja w tej
sytuacji mam do opowiedzenia pewną historię. Otóż swego czasu magazyn „National
Geographic” ogłosił konkurs na zabawne zdjęcie z wakacji. Dziś już nie
pamiętam, jaką oni zaoferowali nagrodę dla zwycięzcy, ale ona była na tyle
interesująca, że myśmy wysłali zdjęcie z ZOO, na którym moja córka przygląda się hipopotamowi, a ten
ją ni stąd ni zowąd... obsikuje. Widzimy na zdjęciu hipopotama, przed nim moje
dziecko, jak przestraszone ucieka przed tymi sikami, a ja myślę, że to jest
ujęcie jedno na milion. Wysłałem więc to zdjęcie do „National Geographic” –
zauważę tylko, że to było zdjęcie bardzo ładnie naświetlone i zupełnie dobrze
skadrowane – i nie otrzymałem żadnej
odpowiedzi. Pierwsze miejsce wraz z główną nagrodą wygrała fotografia jakiejś
kobiety, która wbiega z plaży do morza i rozchlapuje wodę. Drugie nagrodzone
zdjęcie i trzecie były już akurat znacznie ciekawsze, ale ja zapamiętałem
oczywiście tylko zwycięzcę. To było naprawdę bardzo dawno temu, ale do dziś
pamiętam to o czym sobie wówczas pomyślałem: większość tych konkursów to zwykły
przekręt i nikt z nas nie ma żadnego sposobu, by go kontrolować.
I kiedy dziś wracam do owej dyskusji,
czy piosenka Kazika uzyskała najwięcej głosów, czy może zwycięzcą okazał się
zespół Deep Purple, ale w międzyczasie pojawiły się jakieś koperty, myślę
sobie, że tu w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać. Tak bowiem jak mój
niezapomniany kumpel Tomek Beksiński odstawiał swoje wolne numery przy okazji
The Cure, Marillion, czy Camel, wyłącznie po to, by wykorzystywać jakieś biedne
dzieci nie wiadomo skąd, tym bardziej nie widzę powodu, by Marek Niedźwiecki, a
więc ktoś od Beksińskiego znacznie poważniejszy, bo przede wszystkim z
papierami z dawnego SB, miał w głębokim poważaniu te biedne dupy, a skupiał się
już tylko i wyłącznie na pieniądzach.
Myślę zresztą, że kiedy wreszcie się za
niego wezmą odpowiednie służby, dowiemy się, ile tego tak naprawdę było.
o ile służby się w ogóle wezmą, to jest główny problem w naszej Polsce
OdpowiedzUsuńNiestety podzielam Pański entuzjazm.Jeżeli się wezmą to pod boki ze śmiechu.
Usuń