Przyznam szczerze, że chyba po raz
pierwszy w życiu poczułem się bezradny wobec politycznych zdarzeń, a to w tym
sensie, że nie potrafię w żaden sposób ani określić tego, co się kroi, ani
nawet przedstawić jakichś bardziej sensownych spekulacji. I wcale nie chodzi mi
o to, że to co się dzieje, w jakiś sposób mnie zaskakuje i nie potrafię
powiedzieć, czemu jest tak, a nie inaczej i co trzeba by zrobić, żeby było lepiej. Rzecz w tym, że
ja w ogóle nie czuję się niczym zaskoczony, tyle że mam wrażenie, że cokolwiek
by się stało, ja bym musiał tak czy inaczej być na to przygotowany, bo sytuacja
robi wrażenie maksymalnie otwartej. To natomiast co mnie męczy, to to, że ja z
jednej strony widzę spokój z jakim do tego wszystkiego podchodzą politycy Prawa
i Sprawiedliwości, z drugiej oglądam rozradowane twarze przedstawicieli
opozycji, a jednocześnie widzę wyraźnie, że o ile ów spokój robi wrażenie
autentycznego, to wspomniana radość już niekoniecznie. I to, powiem szczerze,
też mnie nie dziwi. W końcu oni są równie jak ja doświadczeni trzydziestoma
latami politycznej działalności Jarosława Kaczyńskiego, i to działalności w
ostatecznym rozrachunku nadzwyczaj udanej, i muszą wiedzieć, że podobnie jak
ja, nie wiedzą wciąż nic i że każdy nowy dzień może im się zwalić na te roztrzęsione
łby z potrójną mocą.
A więc, jak mówię, nie jestem
kompletnie w stanie ocenić ani tego co przed nami, ani nawet tego, jakie są
zamiary tych, którzy praktycznie mają wszystkie karty w ręku, a w rękawach
dodatkowe asy, i to mnie bardzo dręczy. Mimo to jednak chodzą mi po głowie
pewne myśli i sądzę, że nie zaszkodzi się tu nimi podzielić, choćby dlatego, że
jak podejrzewam, nie ja jeden czuję dziś tę pustkę.
Otóż jak wiemy, wczoraj Senat odrzucił sejmową
ustawę w sprawie wyborów korespondencyjnych i zrobił to z takim przytupem, że
chyba nikt z nas się tego nie spodziewał. Ja już jakiś czas temu zastanawiałem
się, jak to jest możliwe, że ów Senat, z najmniejszą przewagą z
możliwych, nie dość że wszystko wygrywa, to jeszcze stworzył wokół siebie
atmosferę wręcz alternatywnego ośrodka władzy, której nikt ani nie kwestionuje,
ani nawet zakwestionować nie próbuje. Marszałek Grodzki ze swoimi 50 senatorami
jest traktowany niemal ja zło konieczne, które musi być tolerowane, bo innego
wyjścia nie ma. Podobnie sytuacja wyglądała w ciągu minionego miesiąca, kiedy
to chyba nikt po którejkolwiek ze stron nawet nie pisnął, że przecież
wystarczy, by tak zwany antypis stracił jednego senatora, i wspomniana ustawa
jedzie prosto do Prezydenta. Zupełnie jakby każdy wiedział, że coś takiego jest
zwyczajnie wykluczone. Bardzo to dziwne.
Myślałem o tym, trochę na ten temat pisałem
i patrzcie państwo co się stało wczoraj. Oni w rzeczy samej stracili jednego
senatora, a tym samym, teoretycznie rzecz biorąc, możliwości odrzucenia
poselskiej ustawy, i aż się prosiło, by przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości
stawili się tam solidarnie i cały ten zgiełk by natychmiast umilkł. A jednak
się nie stawili, i to wręcz nie stawili się w bardzo znacznej sile, zupełnie
jakby chcieli pokazać, że im na tym zwycięstwie zwyczajnie już nie zależy. Dziś
marszałek Karczewski tłumaczy się, że oni się nie spodziewali, że Grodzki z
Kamińskim zorganizują to głosowanie jeszcze we wtorek i
stąd to wszystko, ale w tego typu tłumaczenia to ja zwyczajnie nie wierzę. Na
tym poziomie polityki, i to jeszcze w tak dramatycznych okolicznościach, taka
nonszalancja się nie zdarza. A to prowadzi mnie do podejrzenia, że może tak
naprawdę owe okoliczności wcale nie były aż tak dramatyczne jakby się mogło
wydawać. Może oni już od dłuższego czasu wiedzieli, że z terminu 10 maja nic
nie będzie, a skoro tak, to też nie ma sensu ciągnąć owego pomysłu z wyborami
korespondencyjnymi, zwłaszcza gdy faktycznie one robią wrażenie niezbyt
solidnych i chyba też nie cieszą się szczególnym społecznym poparciem. Może
jest tak, że im już od dawna zwyczajnie przestało zależeć na owym senackim
zwycięstwie, z tego choćby względu, że ono tak naprawdę mogłoby się stać
wyłącznie obciążeniem. Niech więc teraz nawet i 10 posłów od Gowina zagłosuje
za przyjęciem senackiego „weta”; niech ich będzie nawet i 18 – nic to nie
zaszkodzi. Trybunał Konstytucyjny zaklepie termin 23 maja, Sejm go już
oficjalnie ogłosi i w tę, mam nadzieję, słoneczną i ciepłą sobotę frekwencja wystrzeli.
Ktoś powie, że to wcale nie jest taki
optymistyczny scenariusz, bo jeśli faktycznie Prawo i Sprawiedliwość straci
większość w tej sprawie, to może równie łatwo stracić większość w ogóle jako
partia rządząca i dojdzie do sytuacji podobnej do tej, jaka miała miejsce w
czerwcu 1992, tyle że dziś Waldemara Pawlaka zastąpi Jarosław Gowin. I ja
oczywiście tę ewentualność, podobnie jak każdą inną, biorę pod uwagę, tyle że
tu znów nie wierzę, by Jarosław Kaczyński był już aż tak spierniczały, żeby się
dać w tak kiepski sposób wystawić, no a poza tym, nie sądzę, by tego typu akcję
dało się skutecznie przeprowadzić bez pomocy służb, no i jeszcze w tak krótkim
czasie. A więc nawet jeśli oni coś będą kombinować, to do 23 maja się nie zorganizują
na tyle mocno, by owe wybory zatrzymać. A więc już bardziej wydaje mi się prawdopodobne, że Kaczyński powiedział Gowinowi, że skoro chce, niech sobie głosuje przeciw, tworzy własny klub i dalej wspiera rząd, a wszystko mu zostanie wybaczone, no i on to oczywiście połknął jak głupi.
No ale powtórzę to raz jeszcze: tak
naprawdę jeszcze nigdy w życiu nie czułem się aż tak bezradny wobec czegoś tak
przewidywalnego i rozpoznawalnego jak polityka. A w tej też sytuacji, nie mam
zupełnie pojęcia, czy ta moja analiza jest słuszna choćby i w małej części.
Natomiast rzeczywiście mam wielkie zaufanie do politycznych talentów Jarosława
Kaczyńskiego, zwłaszcza z tymi ludźmi, których ma dziś w swoim najbliższym
otoczeniu.
Na zakończenie, i chyba bardzo dobre
podsumowanie tych myśli, opowiem anegdotę o jednym z nich. Otóż wczoraj Onet, relacjonując
spotkanie Jarosława Gowina z Jarosławem Kaczyńskim, napisał co następuje:
„Co
ciekawe, o przebiegu rozmów nie ma pojęcia wiceprezes PiS Adam Lipiński. – Nic
o tym nie wiem, w tym czasie czytałem książkę – powiedział”.
Przypominam, że Lipiński to człowiek,
który kiedyś powiedział, że PiS bez Gowina sobie poradzi, natomiast Gowin bez
PiS-u już w żaden sposób. Wprawdzie to nie jest coś tak wybitnego jak zalecenie
mojej świętej pamięci cioci, która kiedyś mi poradziła, bym, kiedy mnie będą
namawiać do współpracy, powiedział, że mnie boli głowa, ale i tak bardzo mi się
podoba obraz Lipińskiego, jak on nie jest w stanie się skupić na rozmowie obu
panów, bo jest zajęty czytaniem książki. Mam tylko nadzieję, że jest to coś
naprawdę fajnego. Powiedzmy „Przygody Koziołka Matołka”.
@toyah
OdpowiedzUsuńOkazuje się, że moja intuicja nie zawiodła: Gowin względem opozycji okazał się DE FACTO prowokatorem.
Czy miał taki zamiar od razu, czy też zamiar dojrzał dopiero "pod wpływem", to dla opozycji nie ma żadnego znaczenia, bo jak w tej przyśpiewce góralskiej:
"W Zakopanem, mieście równem,
zabił juhas bacę gównem.
Cy go zabił, cy nie zabił
W każdym razie go osłabił."