Wspominany
tu ostatnio parokrotnie nasz wybitny kolega Orjan zauważył wczoraj, że „piłka
krąży coraz szybciej”, a mnie w tym stanie rzeczy nie pozostaje nic innego jak
potwierdzić ów fakt. A to zwłaszcza kiedy obserwuję swoje własne myśli związane
czy to z koronawirusem, czy w ogóle z ogólnym wzmożeniem po wszystkich stronach
sceny, po której się poruszamy. Miałem niemal pewność, że dziś wreszcie
umieszczę tu swój najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety” – który, tak na
marginesie, wywołał w red. Bachurskim autentyczny entuzjazm – gdy nagle
uznałem, że o tym w ogóle nie ma mowy, skoro nie mogę nie skomentować pewnego bardzo wyraźnego wzmożenia po stronie zwolenników tak zwanych testów.
No i kiedy
już szykowałem się do kontynuacji naszych ostatnich żalów w temacie pewnego
tekstu opublikowanego przez portal onet.pl, okazało się, że organizacja o
nazwie Global Citizen oraz jej szef i założyciel, niejaki Ryan Gall, zorganizowali
transmitowany przez wszystkie telewizje świata event, gdzie reprezentujący
absolutnie pierwszą ligę branży pop artyści oddają swój hołd w pierwszej
kolejności zaangażowanym w walkę z koronawirusem pracownikom służby zdrowia, a
w tle, skromnie i bez niepotrzebnych słów, Światowej Organizacji Zdrowia. Siła
rażenia owego happeningu była tak wielka, że w ciągu zaledwie paru dni w owe
przedsięwzięcie zechciały się zaangażować również i nasze gwiazdy wszelkich
możliwych odmian tak zwanej „kulturalnej rozrywki”, i oni również wyrazili
swoją wdzięczność pracownikom służby zdrowia, no i oczywiście Światowej
Organizacji Zdrowia, bez której ofiarności, jak wiemy, nic nie byłoby takie jak
jest.
Pisałem tu
niedawno o epidemii AIDS, tak pięknie i bez jakichkolwiek zbędnych komentarzy
odłożonej do szufladki z napisem „zgon z przyczyn naturalnych”, i zupełnie
niespodziewanie, wczoraj właśnie, poczułem się jakbym przeżywał autentyczne
deja vu. W jednym momencie przypomniałem sobie tamto szaleństwo, w tym pamiętny
koncert Live Aid, podczas którego Freddy Mercury śpiewał na rzecz wszystkich
tych nieszczęśliwie dotkniętych wirusem HIV, i pomyślałem sobie – przepraszam
za ewentualny brak elegancji – że to jest coś autentycznie niezwykłego, jak oni
są przekonani, a może też po prostu zwyczajnie wiedzą, że nie ma końca dla
możliwości robienia nas w dupę, i to robienia całkowicie bezkarnie i bez wywoływania
najmniejszych podejrzeń.
Oglądałem
więc ów wczorajszy event, z każdą chwilą popadając w coraz większą rozpacz, i
pewnie, widząc jak czy to Rolling Stonesi, czy Elton John, czy Jennifer Lopez, poświęcają
swój cenny czas, by podziękować Światowej Organizacji Zdrowia za jej bezinteresowną
działalność na rzecz naszego wspólnego szczęścia po wyzwoleniu się ze szczęk
koronoawirusa, bym ostatecznie najpierw się
upił, następnie porzygał, a w końcu umarł na kilka kolejnych dni, gdyby nie
wspomnienie wydarzenia sprzed paru dni, kiedy to prezydent Trump ogłosił
wstrzymanie finansowania tego nieprawdopodobnego wręcz przekrętu. Bo, jak
wiemy, zrozumieć, to niekoniecznie wybaczyć, ale przede wszystkim odzyskać
upragniony spokój.
A zatem ja już wiem dokładnie, co takiego się
stało, że oni wszyscy nie dość, że stawili się karnie na jedno gwizdnięcie, to
jeszcze postarali się wydeklamować tę parę bardzo ciepłych słów pod adresem
lekarzy, pielęgniarek, oraz oczywiście Światowej Organizacji Zdrowia, jednak
wciąż, mimo tego wszystkiego, potrzebuję trochę czasu, by ów przekręt krótko i
zwięźle opisać. Przede wszystkim bowiem będę musiał sprawdzić jaką część
budżetu owego geszeftu pokrywały dotychczas Stany Zjednoczone.
W tej
sytuacji zatem, zmieniam kompletnie nastrój i wracam zupełnie na spokojnie do
oryginalnego planu i przedstawiam swój zaległy felieton dla „Warszawskiej
Gazety”. W tej sytuacji, jak się okazuje, zawstydzająco lekki. A o testach robionych nam przez Onet będzie jutro.
Powiem uczciwie, że gdy chodzi o
Radosława Sikorskiego, ministra w dwóch dawno już minionych rządach, a dziś
europosła Koalicji Europejskiej, problem jaki z nim mam sprowadza się
praktycznie do jednej tylko kwestii: Jak to jest, że on w roku 1981, ze
świadectwem ukończenia trzeciej klasy liceum, obciążony przewodniczeniem
szkolnemu strajkowi, otrzymał paszport i wyjechał do Wielkiej Brytanii na
wakacyjny kurs języka angielskiego, a następnie, antycypując wybuch Stanu
Wojennego, poprosił o azyl i bez średniego wykształcenia, bez matury i
prawdopodobnie bez bardziej znaczących umiejętności, dostał się na Oxford i tam
rozpoczął karierę, która dziś go doprowadziła do miejsca, z którego może się
przed nami popisywać. Poza tym, przyznaję, z mojego punktu widzenia Radosław
Sikorski mógłby w ogóle nie istnieć. Stało się jednak coś, na co zwróciłem
uwagę i choć tak naprawdę ów dziwny człowiek pozostaje tu wyłącznie pretekstem
do refleksji szerszych, muszę w jakiś sposób od niego zacząć. Oto, proszę sobie
wyobrazić, że ów Sikorski, pragnąć w jakiś sposób zaznaczyć teren na którym
przebywał podczas minionych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, opublikował na
swoim profilu na Twitterze zdjęcie Całunu Turyńskiego oraz następującą
refleksję:
„Czy średniowieczny falsyfikat może zatrzymać pandemię?”
„Czy średniowieczny falsyfikat może zatrzymać pandemię?”
Zupełnie naturalnie, wystąpienie
europosła Sikorskiego spotkało się z nadzwyczaj emocjonalną reakcją ze strony
zarówno internautów, jak i mainstreamowych mediów, gdzie przede wszystkim
zwrócono uwagę na fakt, że nawet w środowiskach kwestionujących sens
wszystkiego, co nieracjonalne, zagadka Całunu Turyńskiego pozostaje zagadką, a
poza tym wytknięto mu to, że jeszcze dwa lata temu, bawiąc z wizytą w Turynie,
skorzystał z tego samego Twittera i opublikował komentarz nie dość że zupełnie
inny, to jeszcze w dwóch językach:
„W
Turynie pokłoniłem się jednej z najświętszych relikwii chrześcijaństwa. I've
paid my homage to the Turin shroud”.
Zdaniem komentatorów, owa rozbieżność
jest dowodem na zakłamanie Sikorskiego i go ostatecznie kompromituje, ja
natomiast chciałbym dziś powiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że wystąpienie
Sikorskiego, gdy chodzi akurat o niego, ani nie wnosi niczego nowego, ani też
oczywiście go w najmniejszym stopniu nie kompromituje, bo nie da się
skompromitować czegoś, co wszelkie granice kompromitacji już dawno przekroczyło
i dziś jest tylko eksponatem wypożyczonym z Muzeum Ludzkiej Porażki. Wspominam
natomiast o owym tweecie Sikorskiego, bo uważam, że on wskazuje na zjawisko
znacznie szersze. Nie chodzi tu już bowiem o to, że oni są albo głupi, albo
podli, ale o to, że znaleźli się na pewnym nadzwyczaj stromym zjeździe, gdzie
pozostają im już tylko odruchy; co gorsza nie zwykłe odruchy warunkowe mające
na celu ratowanie się od śmierci, ale te pozbawione jakiegokolwiek celu, jak
choćby u świątecznego karpia.
Jest więc Radosław Sikorski zaledwie
jednym z bardziej głośnych przedstawicieli owego wymierającego gatunku
polityków antypolskiej opozycji, którzy w obliczu nadchodzącej katastrofy
potrafią już tylko wydawać z siebie ten dziwny syk.
@toyah
OdpowiedzUsuńKiedyś pandemia na pewno zatrzyma się i w ten sposób, dzięki temu Sikorskiemu, dostaniemy wreszcie procesowy dowód, że Całun nie jest falsyfikatem.
Warto poczekać! Całun lepiej wie niż jakiś tam Sikorski do kiedy.
PS. Radosne oczekiwanie mąci mi tylko jedna wątpliwość, że może to ten Sikorski jest falsyfikatem (:o)
@toyah
OdpowiedzUsuńO całym zjawisku pt. "koronawirus" nie chciałem się za dużo wypowiadać bo w sumie tak naprawdę nic nie wiemy oprócz tego, że na świecie wiele ludzi choruje i umiera, więc nie ma sensu nawet stawiać hipotez, ale jak widzę takie eventy to naprawdę już wszystkie lampki się zapalają. Choćbym bardzo chciał to nie da się udawać, że coś nie śmierdzi, jak zalatuje na kilometr.
@Mateusz
UsuńRzecz w tym, że wcale nie tak wielu. Statystycznie to jest wynik bliski zeru.
@toyah
UsuńNie tyle ilość, co lawinowy przyrost w krótkim okresie czasu. Włoscy lekarze opowiadali, że w szpitalach była bardzo zła sytuacja.
Muzeum Ludzkiej Porażki, bardzo ładne. W polskim oddziale niedługo braknie miejsca na eksponaty i dopiero się zacznie jazda bez trzymanki. Wosku dla wszystkich też nie starczy.
OdpowiedzUsuń