poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Jak rozpoznać chiński czosnek, czyli o autentyczności Światowej Organizacji Zdrowia


      Wspominany tu ostatnio parokrotnie nasz wybitny kolega Orjan zauważył wczoraj, że „piłka krąży coraz szybciej”, a mnie w tym stanie rzeczy nie pozostaje nic innego jak potwierdzić ów fakt. A to zwłaszcza kiedy obserwuję swoje własne myśli związane czy to z koronawirusem, czy w ogóle z ogólnym wzmożeniem po wszystkich stronach sceny, po której się poruszamy. Miałem niemal pewność, że dziś wreszcie umieszczę tu swój najnowszy felieton z „Warszawskiej Gazety” – który, tak na marginesie, wywołał w red. Bachurskim autentyczny entuzjazm – gdy nagle uznałem, że o tym w ogóle nie ma mowy, skoro nie mogę nie skomentować pewnego bardzo wyraźnego wzmożenia po stronie zwolenników tak zwanych testów.
      No i kiedy już szykowałem się do kontynuacji naszych ostatnich żalów w temacie pewnego tekstu opublikowanego przez portal onet.pl, okazało się, że organizacja o nazwie Global Citizen oraz jej szef i założyciel, niejaki Ryan Gall, zorganizowali transmitowany przez wszystkie telewizje świata event, gdzie reprezentujący absolutnie pierwszą ligę branży pop artyści oddają swój hołd w pierwszej kolejności zaangażowanym w walkę z koronawirusem pracownikom służby zdrowia, a w tle, skromnie i bez niepotrzebnych słów, Światowej Organizacji Zdrowia. Siła rażenia owego happeningu była tak wielka, że w ciągu zaledwie paru dni w owe przedsięwzięcie zechciały się zaangażować również i nasze gwiazdy wszelkich możliwych odmian tak zwanej „kulturalnej rozrywki”, i oni również wyrazili swoją wdzięczność pracownikom służby zdrowia, no i oczywiście Światowej Organizacji Zdrowia, bez której ofiarności, jak wiemy, nic nie byłoby takie jak jest.
      Pisałem tu niedawno o epidemii AIDS, tak pięknie i bez jakichkolwiek zbędnych komentarzy odłożonej do szufladki z napisem „zgon z przyczyn naturalnych”, i zupełnie niespodziewanie, wczoraj właśnie, poczułem się jakbym przeżywał autentyczne deja vu. W jednym momencie przypomniałem sobie tamto szaleństwo, w tym pamiętny koncert Live Aid, podczas którego Freddy Mercury śpiewał na rzecz wszystkich tych nieszczęśliwie dotkniętych wirusem HIV, i pomyślałem sobie – przepraszam za ewentualny brak elegancji – że to jest coś autentycznie niezwykłego, jak oni są przekonani, a może też po prostu zwyczajnie wiedzą, że nie ma końca dla możliwości robienia nas w dupę, i to robienia całkowicie bezkarnie i bez wywoływania najmniejszych podejrzeń.
       Oglądałem więc ów wczorajszy event, z każdą chwilą popadając w coraz większą rozpacz, i pewnie, widząc jak czy to Rolling Stonesi, czy Elton John, czy Jennifer Lopez, poświęcają swój cenny czas, by podziękować Światowej Organizacji Zdrowia za jej bezinteresowną działalność na rzecz naszego wspólnego szczęścia po wyzwoleniu się ze szczęk koronoawirusa,  bym ostatecznie najpierw się upił, następnie porzygał, a w końcu umarł na kilka kolejnych dni, gdyby nie wspomnienie wydarzenia sprzed paru dni, kiedy to prezydent Trump ogłosił wstrzymanie finansowania tego nieprawdopodobnego wręcz przekrętu. Bo, jak wiemy, zrozumieć, to niekoniecznie wybaczyć, ale przede wszystkim odzyskać upragniony spokój.
      A zatem ja już wiem dokładnie, co takiego się stało, że oni wszyscy nie dość, że stawili się karnie na jedno gwizdnięcie, to jeszcze postarali się wydeklamować tę parę bardzo ciepłych słów pod adresem lekarzy, pielęgniarek, oraz oczywiście Światowej Organizacji Zdrowia, jednak wciąż, mimo tego wszystkiego, potrzebuję trochę czasu, by ów przekręt krótko i zwięźle opisać. Przede wszystkim bowiem będę musiał sprawdzić jaką część budżetu owego geszeftu pokrywały dotychczas Stany Zjednoczone.
      W tej sytuacji zatem, zmieniam kompletnie nastrój i wracam zupełnie na spokojnie do oryginalnego planu i przedstawiam swój zaległy felieton dla „Warszawskiej Gazety”. W tej sytuacji, jak się okazuje, zawstydzająco lekki. A o testach robionych nam przez Onet będzie jutro.

        
      Powiem uczciwie, że gdy chodzi o Radosława Sikorskiego, ministra w dwóch dawno już minionych rządach, a dziś europosła Koalicji Europejskiej, problem jaki z nim mam sprowadza się praktycznie do jednej tylko kwestii: Jak to jest, że on w roku 1981, ze świadectwem ukończenia trzeciej klasy liceum, obciążony przewodniczeniem szkolnemu strajkowi, otrzymał paszport i wyjechał do Wielkiej Brytanii na wakacyjny kurs języka angielskiego, a następnie, antycypując wybuch Stanu Wojennego, poprosił o azyl i bez średniego wykształcenia, bez matury i prawdopodobnie bez bardziej znaczących umiejętności, dostał się na Oxford i tam rozpoczął karierę, która dziś go doprowadziła do miejsca, z którego może się przed nami popisywać. Poza tym, przyznaję, z mojego punktu widzenia Radosław Sikorski mógłby w ogóle nie istnieć. Stało się jednak coś, na co zwróciłem uwagę i choć tak naprawdę ów dziwny człowiek pozostaje tu wyłącznie pretekstem do refleksji szerszych, muszę w jakiś sposób od niego zacząć. Oto, proszę sobie wyobrazić, że ów Sikorski, pragnąć w jakiś sposób zaznaczyć teren na którym przebywał podczas minionych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, opublikował na swoim profilu na Twitterze zdjęcie Całunu Turyńskiego oraz następującą refleksję:
      Czy średniowieczny falsyfikat może zatrzymać pandemię?”
      Zupełnie naturalnie, wystąpienie europosła Sikorskiego spotkało się z nadzwyczaj emocjonalną reakcją ze strony zarówno internautów, jak i mainstreamowych mediów, gdzie przede wszystkim zwrócono uwagę na fakt, że nawet w środowiskach kwestionujących sens wszystkiego, co nieracjonalne, zagadka Całunu Turyńskiego pozostaje zagadką, a poza tym wytknięto mu to, że jeszcze dwa lata temu, bawiąc z wizytą w Turynie, skorzystał z tego samego Twittera i opublikował komentarz nie dość że zupełnie inny, to jeszcze w dwóch językach:
      W Turynie pokłoniłem się jednej z najświętszych relikwii chrześcijaństwa. I've paid my homage to the Turin shroud”.
      Zdaniem komentatorów, owa rozbieżność jest dowodem na zakłamanie Sikorskiego i go ostatecznie kompromituje, ja natomiast chciałbym dziś powiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że wystąpienie Sikorskiego, gdy chodzi akurat o niego, ani nie wnosi niczego nowego, ani też oczywiście go w najmniejszym stopniu nie kompromituje, bo nie da się skompromitować czegoś, co wszelkie granice kompromitacji już dawno przekroczyło i dziś jest tylko eksponatem wypożyczonym z Muzeum Ludzkiej Porażki. Wspominam natomiast o owym tweecie Sikorskiego, bo uważam, że on wskazuje na zjawisko znacznie szersze. Nie chodzi tu już bowiem o to, że oni są albo głupi, albo podli, ale o to, że znaleźli się na pewnym nadzwyczaj stromym zjeździe, gdzie pozostają im już tylko odruchy; co gorsza nie zwykłe odruchy warunkowe mające na celu ratowanie się od śmierci, ale te pozbawione jakiegokolwiek celu, jak choćby u świątecznego karpia.
      Jest więc Radosław Sikorski zaledwie jednym z bardziej głośnych przedstawicieli owego wymierającego gatunku polityków antypolskiej opozycji, którzy w obliczu nadchodzącej katastrofy potrafią już tylko wydawać z siebie ten dziwny syk.





5 komentarzy:

  1. @toyah

    Kiedyś pandemia na pewno zatrzyma się i w ten sposób, dzięki temu Sikorskiemu, dostaniemy wreszcie procesowy dowód, że Całun nie jest falsyfikatem.

    Warto poczekać! Całun lepiej wie niż jakiś tam Sikorski do kiedy.


    PS. Radosne oczekiwanie mąci mi tylko jedna wątpliwość, że może to ten Sikorski jest falsyfikatem (:o)

    OdpowiedzUsuń
  2. @toyah
    O całym zjawisku pt. "koronawirus" nie chciałem się za dużo wypowiadać bo w sumie tak naprawdę nic nie wiemy oprócz tego, że na świecie wiele ludzi choruje i umiera, więc nie ma sensu nawet stawiać hipotez, ale jak widzę takie eventy to naprawdę już wszystkie lampki się zapalają. Choćbym bardzo chciał to nie da się udawać, że coś nie śmierdzi, jak zalatuje na kilometr.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Mateusz
      Rzecz w tym, że wcale nie tak wielu. Statystycznie to jest wynik bliski zeru.

      Usuń
    2. @toyah
      Nie tyle ilość, co lawinowy przyrost w krótkim okresie czasu. Włoscy lekarze opowiadali, że w szpitalach była bardzo zła sytuacja.

      Usuń
  3. Muzeum Ludzkiej Porażki, bardzo ładne. W polskim oddziale niedługo braknie miejsca na eksponaty i dopiero się zacznie jazda bez trzymanki. Wosku dla wszystkich też nie starczy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...