Wczoraj, przy okazji
notki zadedykowanej Piotrowi Wielguckiemu, zaproponowałem zagadkę związaną z
pewnym zdjęciem. Prawidłowe odpowiedzi, jak zresztą należało się spodziewać –
starzy czytelnicy tego bloga Internetu używają wyłącznie w celach praktycznych –
nadeszły ze stony użytkowników Twittera, no a wraz z nimi pojawiła się postać
zmarłego przed kilku laty blogera Azraela. Ponieważ wspomnienie tego człowieka
wywołało pewne poruszenie, obiecałem kolejną notkę poświęcić właśnie jemu, a to
mnie prowadzi do wspomnień. W związku z tym przypominam tekst sprzed wielu,
wielu lat. I niech się Matce Kurce nie wydaje, że w ten sposób jego osoba
została odstawiona na boczny tor. On tu żyje pełnią swych talentów i talentów swoich zmarłych towarzyszy.
Słowo honoru, że
plan był zupełnie inny, tak się jednak porobiło, że trzeba było gwałtownie
zmienić temat i to mimo tego, że o zmarłych – z wyjątkiem oczywiście Wojciecha
Jaruzelskiego, Adolfa Hitlera, Włodzimierza Lenina, Myry Hindley, Floriana
Siwickiego, Heleny Wolińskiej, Edmunda Kolanowskiego, Jerzego Vaulina, doktora
Menegle, Józefa Stalina, Kaliguli i tych kilku jeszcze, co wciąż jakoś ciągną, ale też niedługo kopną w kalendarz –
mówi się wyłącznie albo dobrze, albo w ogóle, tylko co robić w sytuacji, kiedy
nie mówić nie wypada, a mówić dobrze tym bardziej? Albo jeszcze inaczej: co robić
w sytuacji, gdy mówić źle nie wolno, nie mówić stanowi uderzającą małostkowość,
a gdzie się człowiek nie obejrzy, wszyscy gadają i to wyłącznie dobrze? Jakby
się czegoś najedli.
Zmarł bloger
Azrael, tym, którzy wolą jednak wiedzieć, z kim mają przyjemność, znany jako
Azrael Kubacki, a tak naprawdę, jak się dziś okazuje, zwykły Jacek Gotlib, i
najpierw o jego odejściu informuje znana nam aż nazbyt dobrze posłanka
Platformy Obywatelskiej Ligia Krajewska, za Krajewską Onet, za Onetem
„Wyborcza”, za „Wyborczą” poseł Andrzej Rozenek, za Rozenkiem TVN24, za TVN-em
ambasador Stanów Zjednoczonych, za ambasadorem Igor Janke, no a dalej to już
wszelka możliwa internetowa drobnica. Kolejność zresztą mogła być nieco inna,
ale jakież to ma znaczenie w obliczu majestatu śmierci, zwłaszcza gdy nikt z
płaczących nawet nie wydusi z siebie imienia Latającego Potwora Spaghetti,
wszyscy natomiast wciąż nudzą na temat jakiegoś „Boga”.
Po raz pierwszy
dowiedziałem się, że Azrael jest chory, kiedy Donald Tusk, aby pokazać, jaki
jest otwarty na głos niezależnej opinii, zaprosił do siebie wybranych blogerów
i tam, obok między innymi naszego kumpla Rybitzky’ego pojawił się z
obandażowaną głową Azrael właśnie, a informacja była taka, że jego pojawienie
się na gwizdek premiera Tuska było szczególnym wyrzeczeniem, bo ledwo co miał
on ową głowę operowaną i właściwie, zamiast się lansować, powinien leżeć. Drugi
raz usłyszałem o Azraelu – nie o jego chorobie, ale w ogóle o Azraelu – parę
tygodni temu, kiedy blogerka Jankowska poinformowała w Salonie24, że właśnie ów
Azrael do niej dzwonił i poprosił, by wszystkich pozdrowić, bo on być może
będzie za chwilę umierał. Ponieważ zdziwiło mnie to, że ktoś taki jak Azrael ma
numer do Jankowskiej, postanowiłem sprawdzić, co u niego, gdy chodzi o
blogowanie, trafiłem na blog, który, jak się okazuje, on w najlepsze w
tajemnicy przed światem prowadził i zwróciłem uwagę na trzy rzeczy: pierwsza to
taka, że on faktycznie od czasów, kiedy się znaliśmy, nie przestał pisać, druga
taka, że jego już praktycznie nikt nie czytał, no i że jest członkiem tak
zwanego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti i chodzi w durszlaku na łbie.
Dziś wiem już,
że się myliłem, lub raczej miałem informacje bardzo niepełne. Otóż on
faktycznie gadać nie przestał, faktycznie nosił ten durszlak, rzeczywiście nikt
go nie słuchał, natomiast radził sobie do tego stopnia fantastycznie, że nie
tylko Jadwiga Jankowska była jego koleżanką, nie tylko regularnie bywał w
rezydencji ambasadora Stanów Zjednoczonych, to jeszcze kiedy umarł, głos
musiały zabrać wszystkie główne polskie media z przyszłym prezydentem Andrzejem
Dudą na dokładkę.
Umarł Azrael, a
ja dziś z jednej strony słyszę, że większość zwykłych komentatorów w ogóle nie
ma pojęcia, że ktoś taki kiedykolwiek istniał, a z drugiej cały mainstream
krzyczy, że zmarł jeden z najsłynniejszych i najznakomitszych blogerów, i
czuję, że nie mogę milczeć. Pozwolę więc sobie może najpierw przypomnieć notkę,
jaką na jego cześć zamieściłem w swoim „Elementarzu”:
„Azrael – O
tym blogerze, podobnie jak o Katarynie czy Matce Kurce, usłyszałem jeszcze
zanim zacząłem sam blogować. Może nawet jeszcze zanim się na dobre
zorientowałem, co to takiego są te blogi. A więc kiedy przyszedłem do Salonu24,
teksty Azraela były jednymi z pierwszych, które czytałem. I przyznam uczciwie,
że intensywność tego głupstwa zrobiła na mnie takie wrażenie, że postanowiłem
pod każdą kolejną jego notką zostawiać komentarz zaczynający się od słów
‘Azraelu, o Azraelu!’, a stanowiący wezwanie do opamiętania. Azrael nie
opamiętał się nigdy, tyle tylko, że podczas przyjęcia z okazji trzecich urodzin
Salonu, kiedy spokojnie gawędziłem sobie z Redpillem przy piwie i golonce,
podszedł do nas z blogerem Ziggim i bardzo mnie prosił, żebym przyznał, że to co
ja piszę, to taki żart i prowokacja. Obaj byli tak natarczywi, że zmuszony
byłem ich poprosić, by się ode mnie i mojej golonki odpieprzyli. O dziwo,
niższy niż można przypuszczać”.
A teraz, byśmy
do końca wiedzieli, w czym rzecz, notka z tego samego „Elementarza” na temat owego Ziggiego, który do czasu
gdy zmarł Azrael był mniej więcej tak samo sławny i wybitny jak on, no a dziś,
wiadomo, tu ambasador, tam TVN, tam Gazownia, tu Duda, a więc żartów nie ma:
„Ziggi –
Kiedy zacząłem prowadzić bloga, on już tam był. Wyjątkowo niesympatyczna
postać. Pisał chyba dość dużo, raczej kiepsko, za to poziom zimnej nienawiści
budził zawsze pewne zainteresowanie. Ktoś go kiedyś wytropił na blogu byłych
pracowników SB, a więc możliwe, że to ktoś od nich. Spotkałem go na trzecich
urodzinach Salonu. Akurat stałem sobie w ubikacji i siusiałem do pisuaru, gdy
on mnie zaszedł od tyłu i zaczął mnie wypytywać o moje poglądy i ich szczerość.
Przepędziłem go, a on jeszcze parę razy wracał. Ostatni raz z Azraelem. Więcej
już go nie spotkałem”.
A więc tak to było. Dziś, skoro jest po temu
okazja, podzielę się jeszcze jedną refleksją, której w „Elementarzu”, nie
wiedzieć właściwie czemu, nie ujawniłem. Otóż, kiedy Azrael przyszedł do mnie
wówczas z owym Ziggim i zaczęli mi jeden przez drugiego tłumaczyć, że ja jestem
za dobry, żeby się tak marnować, autentycznie się wystraszyłem. Wystraszyłem
dokładnie tak samo, jak wiele, wiele lat wcześniej, kiedy zostałem wezwany na
Komendę Milicji Obywatelskiej w Sosnowcu z propozycją współpracy. Wystraszyłem się,
ponieważ to co mówili, jak wyglądali i jak się zachowywali wskazywało na to, że
to są zwykli milicjanci.
Dziś Azrael nie
żyje, a ja czytam na Twitterze wspomnienie ambasadora Stanów Zjednoczonych o
tym, jak ów Azrael jeszcze w grudniu minionego roku był u niego w rezydencji z
wizytą. A potem widzę, jak oni dotarli aż do Andrzeja Dudy i myślę sobie, że
muszę dać świadectwo, a ono jest takie, że Azrael to członek Kościoła
Latającego Potwora Spaghetti, którego blog rejestrował jakieś 100 do 200 odsłon
dziennie, a którego dziś żegnają wszyscy, i ja, cholera ciężka, nie jestem w
stanie pojąć, kim on był. I nie ma mowy, bym zakończył ten tekst czymś w
rodzaju „Niech Dobry Bóg przyjmie go do Swojego Królestwa”, bo wiem na pewno,
że jedno tego typu słowo, a dzisiejszej nocy obudzę się z wrzaskiem. I to
będzie jego robota. Ponieważ jednak głupio jakoś tak kończyć na sucho, pragnę
skierować apel do opłakujących Azraela współwyznawców: zdejmijcie z łbów te
durszlaki. One ewidentnie szkodzą na głowę.
Tekst ten powstał jeszcze kilka lat temu, kiedy Andrzej Duda był jeszcze przed swoimi najważniejszymi wyborami w życiu, a myśmy tu już wiedzieli, że wyjdzie z nich ze złotą tarczą. Mam nadzieję, że od tego czasu odczepił te sznurki, za które ktoś - jak wspomniałem, Diabeł jeden wie, kto - wtedy próbował pociągać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.