Jak wie już zapewne zdecydowana większość
czytelników tego bloga, wszedłem w posiadanie trzech wnuczek, które – czego
jeszcze do niedawno nie byłem w stanie sobie wyobrazić – wypełniły moje życie
oraz moje emocje do tego stopnia, że chyba po raz pierwszy w życiu poczułem,
jak to jest nie bać się śmierci. Przez to głównie jednak, że one są w nieco różnym
wieku i kontakt z nimi odbywa się na różnym poziomie, tak wyszło, że najlepiej
dogaduję się z najstarszą z nich, a owo dogadywanie się często sprowadza się do
wspólnego przeżywania animowanej brytyjskiej produkcji zatytułowanej „Bing”.
Wnuczka moja na punkcie tego Binga oszalała do tego stopnia, że kiedy ja
osobiście przezywam kolejną wersję „Dazed And Confused” Led Zeppelin, czuję
szczery wstyd z powodu swojego braku artystycznej wrażliwości. O co chodzi z
tym Bingiem – bo on jest tematem dzisiejszej notki – już tłumaczę.
Otóż jest to cały wieloodcinkowy cykl,
w sumie sześć sezonów, przedstawiający kilka zaprzyjaźnionych rodzin, gdzie
relacje między nimi, są tak idealne, że my akurat o nich moglibyśmy jedynie
marzyć, ale które od nas różnią się tym, że choć prowadzą dokładnie takie same
życie jak my, to z tą różnicą, że oni nie są ludźmi. A więc przede wszystkim są
dzieci, czyli przede wszystkim króliczek Bing, jego przyjaciółka słoniczka
Sula, ich wspólny kolega miś panda o imieniu Pando, nieco starsza koleżanka
Coco, również królik, i wreszcie dzidziuś – też królik – Charlie. Są też jednak
dorośli, czyli ich wszystkich rodzice, lub może raczej opiekunowie. I tu jest
pierwsza ciekawostka. Owi opiekunowie, choć absolutnie bez zarzutu, mądrzy,
opiekuńczy, pełni poświęcenia, to są, jak sądzę, bez wyjątku mrówki, znacznie mniejsze od
tych dzieci. Ale to są rodzice – względnie opiekunowie – a więc ich rola, gdy
chodzi o prowadzenie tych dzieci jest absolutnie podstawowa.
W
czym rzecz? Czy może chodzi o to, że pojawiła się jeszcze jedna tak zwana „bajka”
dla przedszkolnych dzieci, która jest zwyczajnie dobra? Otóż nie. To co mnie w
niej najbardziej zafrapowało, to to, że ja tam nie widzę jednego elementu,
który mógłbym zakwalifikować jako element znanej nam wszystkim propagandy
narzucanej nam przez tak zwaną „polityczna poprawność”. Oglądam z moją wnuczką
te filmy od miesięcy, ostatnio już praktycznie po raz trzeci, czy czwarty i ani
razu nie zdarzyło mi się tam zauważyć śladu owej ideologicznej agresji. Tam –
pomijając akurat fakt, że to faktycznie nie są pełne rodzin, a ojciec Binga, mrówka
Flop, zamiast pracować i zarabiać na życie,
cały swój czas z pełnym oddaniem poświęca temu królikowi, i robi to tak, że
żaden ojciec na całym świecie nie jest w stanie się z nim równać – wszystko
odbywa się dokładnie wedle tych samych schematów, jakie ustaliliśmy sobie choćby
tu my, czytelnicy tego bloga. Tam dziewczynki ubierają się na różowo, i
przebierają się za księżniczki, chłopcy bawią się autkami, a ostatnio nawet
miałem okazję zauważyć, jak Flip z Bingiem miksują koktail z banana i przez
tego banana wykonują piękny egzotyczny taniec powtarzając w kółko frazę „Banana,
Banana”. Czyż to nie jest przypadkiem rasizm. Swoją drogą, tak już na
marginesie, tam nie ma ani jednego Murzyna.
Ale film pod tytułem „Bing” ma coś
jeszcze, co moim zdaniem jest zupełnie niezastąpione. Niedawno na tym blogu
przedstawiłem tekst Peggy Noonan o tym jak ona stara się wychować swojego syna
na gentlemana. Otóż w filmie, który mnie i moją wnuczkę tak zachwycił, trwa w
najlepsze wychowanie dzieci na gentlemanów oraz gentleladies. I to wedle
najbardziej tradycyjnych wzorów. Mało tego. On uczy najbardziej podstawowych umiejętności:
cierpliwości, rozwagi, współczucia, uprzejmości, wybaczenia, współpracy; tam
jednymi z najczęściej powtarzających się słów są „dziękuję”, „przepraszam”, „proszę”
i to wszystko ma zdecydowany charakter edukacyjny.
Któż powie, że film „Bing” to typowa
masońska robota, gdzie zamiast chrześcijańskiej miłości – to prawda, tam ani
Boga, ani śladu jakiejkolwiek religii, poza oczywiście świąteczną choinką, zwyczajnie
nie ma – proponuje się tak zwany „humanizm”, nową religię ludzi, którzy tak
naprawdę dążą do tego, by człowieka uczynić zaledwie jedną z ożywionych części
ziemskiej materii. I to jest oczywiście całkiem możliwe, choć uważam, że jeśli
tak rzeczywiście jest, to fakt, że oni nie uznali za stosowne odwołać się do
owej jak najbardziej ziemskiej idei miłości, która ostatnio zwłaszcza atakuje
nas z każdej możliwej strony, budzi zainteresowanie. No ale jest coś co
sprawia, że ja ten film kupuję z całym dobrodziejstwem inwentarza. On bowiem uczy
tego wszystkiego, czego ja starałem się uczyć swoje dzieci, a dziś moją
wnuczkę, jak choćby tego, że przed szaloną zabawą warto się wysikać, albo że cały
sens niespodzianki polega na tym, że jest to niespodzianka i nie trzeba się
wściekać, jeśli ona nie jest taka, jak byśmy chcieli. No a poza tym, to jest
naprawdę fantastyczna produkcja.
Jest jednak coś jeszcze, zupełnie
akurat nie związane z tym co nas wszystkich bez wyjątku może zainteresować.
Otóż to jest, jak już wspomniałem, produkcja brytyjska i choć na youtubie można
oglądać jej polską, bardzo zresztą udaną, wersję, to są tam też do obejrzenia odcinki
w wersji oryginalnej i muszę powiedzieć, że dawno nie słyszałem języka angielskiego
w tak fantastycznej, tak naturalnej odmianie. Jeśli ktoś się językiem interesuje,
a może jeszcze dodatkowo się go uczy – a kto wie, czy nie ma wnuków, którymi
się od czasu do czasu opiekuje – i pragnie ćwiczyć wraz z nimi brytyjską
wymowę, to „Bing” jest w tym wypadku najlepszy.
Na koniec jednak, zachęcając oczywiście
wszystkich do oglądania, proszę o opinie krytyczne. Cały czas niezmiennie chodzi
mi po głowie myśl, że czegoś istotnego tu nie zauważyłem, a powinienem.
Moja bratanica to oglądała, więc kątem oka coś tam podejrzałem raz, czy dwa i powiem Ci, że ja w sumie też nie zauważyłem tam nic co by mnie jakoś "niepokoiło", po prostu, bardzo łagodna, spokojna bajka dla dzieci.
OdpowiedzUsuńTylko jedno mnie zdziwiło, że tam właśnie nie ma rodziców, tylko opiekunowie i to w dodatku nie zwierzątka jak te dzieci, tylko jakieś takie kukły.
@Mateusz
UsuńMoim zdaniem mrówki, ale ten zestaw jest faktycznie niepokojący. Tak jakby jacyś specjaliści od psychologii dziecięcej uznali, że to jest dobry kierunek.
@toyah
UsuńWłaśnie...
Należy się trochę piękna i miłości.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=sIM4mDQJib4
@orjan
UsuńDzięki. Należało się nam wszystkim.
@All
OdpowiedzUsuńDrogą mailową, otrzymałem właśnie komentarz osoby mi kompletnie nieznanej, ponieważ jednak uważam go za nadzwyczaj ciekawy, publikuję go tu:
Dzień dobry.
Odnośnie "Bing, czyli tuż za zakrętem" myślę, że jest wiele aspektów, które mogą być tutaj ważne. Pierwszy to taki, że przyzwyczaiło się nas do faktu rosnącej w zastraszającym tempie roli w edukacji dzieci, jakiś nierozpoznanych z intencji ludzi czy organizacji, a działających zawsze w myśl zasady "pierwszego dobrego wrażenia" oraz "miłe złego początki". Nie wiem czy dobrze się wyrażam, chodzi mi o "znaj proporcje mocium panie" oraz np. casusu Wyborczej. Gdy byłem mały jedyną dostępną rozrywką była krótka dobranocka i raz w tygodniu teleranek. Chodzi o to, że minimalna ilość łatwodostępnej przyjemności np. w postaci bajek w telewizji, zmuszały mnie do poszukiwania i działania, będącego źródłem niekończących się trosk i bólu głowy nie tylko moich rodziców. No ale właśnie w ten sposób zgrałem się z OTACZAJĄCĄ okolicą i NAJBLIŻSZYMI z którymi żyłem. Kolejna sprawa poza oczywistym UZALEŻNIANIEM od najmłodszych lat dzieci od wpływu massmediów, jest że tak napiszę "przesunięcie wiekowe". Tradycyjne wychowanie intuicyjnie ukierunkowane było na ciągłe podnoszenie poprzeczki czyli oferowanie zabawy na poziomie nieco wyższym od bieżących możliwości dziecka. Ponieważ nie tylko dorośli lubią wracać do miłej przeszłości, na tym właśnie zasadziło się "wychowanie" postępowe. Na niewymuszaniu rozwoju, nierozbudzaniu ambicji bądź kierowaniu ich na niewłaściwą drogę, na przeciąganiu ponad miarę kolejnych aktualnych etapów, niekończącym "pochylaniu się" czy wręcz na ciągłym zawracaniu. Rzecz w tym, że bez zachęty KAŻDY woli poprzestać na tym co ma co w przypadku dzieci jest katastrofą. Bo oto czterolatek sam dokonując wyboru, statystycznie chętniej wybierze bajkę "dla" dwu- czy trzylatka niż "ambitniejszą". Kiedyś nazywało się to niańczeniem dziś wychowaniem bezstresowym, choć to drugie jest piekielne bo przeprowadzone nie tylko z premedytacją ale i ze złowrogimi intencjami. Przed II wojną światową w zasadzie nie istniała taka kategoria społeczna jak "młodzież" w każdym razie była traktowana jak coś, z czego należało jak najszybciej się wyrosnąć. Dlatego każdy młokos w wieku -nastu lat chciał być dorosły. Stąd młodzieńcy bardzo szybko stawali się dorosłymi. Dzisiaj pojęcie "młodzież" jest zadekretowane prawnie w granicach od 13-21 lat. Mamy film młodzieżowy, literaturę młodzieżową, kluby młodzieżowe, partie młodzieżowe itd. a członkami i szefami młodzieżówek są stare konie po 30 lat. Z kolei wększości dorosłych mężczyzn nie tylko zachowuje się jak młodzież ale co gorsza przestali postrzegać owo jako gruby nietakt. Kobiety to osobny temat, bo wystarczy zerknąć na zdjęcia z angielskiej wiki https://en.wikipedia.org/wiki/Youth aby zrozumieć jak współcześni wyobrażają sobie kobiecą młodzież...
@All
OdpowiedzUsuńI dalszy ciąg owych refleksji:
Trzecie z kolei co może niepokoić to uporczywe nadawanie pożądanych cech i zachowań typowo ludzkich zwierzętom czy przedmiotom. Dla porównania taka bajka dla "dorosłych" "Trio z Belleville" https://www.filmweb.pl/film/Trio+z+Belleville-2003-97581 nadawana chociażby dzisiaj na TV "kultura" w czasie kiedy właśnie dzieci "szukają czegoś dla siebie"... przy okazji nie sposób nie zauważyć, że właśnie ta stacja jest owym przegubem który ułatwi transfer wszelkiego ohydztwa, skrzywień psychiki i innej perwersji pod pozorem sztuki w świat tzw. normalnego człowieka.
Co się zaś tyczy motywu dzieci pozostawionych bez rodziców jest on w bajkach stały, niemniej prawie zawsze wynikały z tego problemy, a pomoc przychodziła od osób starszych np. "Czerwony Kapturek" lub dzieci, ale postępujących racjonalnie i rozsądnie czyli jak dorośli np. "Jaś i Małgosia" czy "Królowa śniegu".
Dzieci żyjące we własnym świecie poza kontrolą osób dorosłych spopularyzowały utwory takie jak "Pippi Långstrump" czy "Dzieci z Bulerbyn" Astrid Lindgren , "Piotruś pan" James Matthew Barrie,
Pozdrawiam: Łukasz Kliber