Stało się tak, że kościół do
którego chodzę nie tylko ograniczył liczbę wiernych uczestniczących w jednej
mszy do pięciu, ale widząc, że te pięć osób to jest jakiś żart, zamknął się na
dobre. W tek sytuacji, aby skutecznie realizować swoje potrzeby religijne, zostałem zmuszony do
korzystania z posługi duchowej, jakiej nam udziela telewizja. I proszę sobie
wyobrazić, że jeszcze w miniony piątek, po obejrzeniu w telewizji Trwam nabożeństwa
odprawianego przy Całunie Turyńskim, zostałem jeszcze przez chwilę przed ekranem,
a na nim pokazała się bardzo sympatyczna siostra zakonna i zaczęła nam
opowiadać o siostrze Faustynie. Ponieważ, jak mówię, robiła bardzo sympatyczne
wrażenie i mówiła ciekawie, siedziałem i słuchałem i nagle zwróciłem uwagę na
tło owego wystąpienia. Otóż owo tło stanowiły przesuwające się absolutnie
koszmarne malowidła przedstawiające Mękę Pańską, tyle że w tego typu
artystycznym wyobrażeniu, że Jezus niesie Swój Krzyż, a wokół niego kłębi
niezliczony tłum, który stanowi najbardziej tanią współczesną publicystykę, która
swoje apogeum osiąga w momencie, gdy widzimy, że człowiekiem pomagającym
Jezusowi nieść Krzyż jest nie kto inny jak wypisz wymaluj artysta malarz Jerzy Duda Gracz.
Przyznaję ze wstydem, że nie miałem
dotychczas pojęcia, że zanim – jak twierdzą ci co go znali – zapił na śmierć, ów dziwny artysta – bo,
owszem, mówimy o Jerzym Dudzie Graczu – znalazł sposób, by pamięć o swojej twórczości uwiecznić w murach klasztoru na Jasnej Górze. Powiem więcej, kiedy oglądałem w
telewizji Trwam ową kuriozalną drogę krzyżową, jeśli pomyślałem o Dudzie
Graczu, to tylko przez chwilę i to w ten sposób, że ojciec Rydzyk może znalazł
jakiegoś rysownika, który korzystając z metody swojego mistrza, namalował mu te
obrazki. I wtedy najpierw ni stąd nie zowąd zobaczyłem wąsatą twarz Gracza we własnej
osobie, jak się podstawia w miejsce Szymona z Cyreny, a potem dowiedziałem się, że owszem,
Jerzy Duda Gracz faktycznie namalował na zamówienie jasnogórskich ojców owo
dzieło, a następnie zatytułował to coś „Golgota Jasnogórska”, tak by dziś robić
za powód dla chwały dla naszego Kościoła.
Twórczość Jerzego Duda Gracza znam niemal
od zawsze i powiem uczciwie, że choć owa skrajnie fałszywa publicystyka
irytowała mnie dokładnie tak samo jak filmy Stanisława Barei, z początku miałem
nawet poczucie, że to jest naprawdę zdolny, a przede wszystkim oryginalny
artysta. Później, widząc, jak on się nagle stał pieszczochem komunistycznej
władzy – której widocznie bardzo pasowało, by mieć kogoś, kto nam będzie nieustannie
uświadamiał jacy to jesteśmy gnuśni, głupi i brzydcy – i w jaki sposób zdobyta
pozycja sprawia, że jego obrazy stają się coraz bardziej publicystycznie tanie,
coraz bardziej wtórne, a co gorsza technicznie niechlujne, o Graczu artyście zacząłem
myśleć już tylko z pogardą. Wreszcie przyszedł Stan Wojenny i – o czym dziś
mało kto chce pamiętać – Gracz pierwsze co zrobił to nową władzę poparł, a
następnie zaczął budować nowy Związek Artystów Plastyków i to tak agresywnie,
że jak opowiada mi dziś znajomy artysta, możliwość zakupu materiałów malarskich
mieli tylko ci, którzy do nowego związku zgodzili się wstąpić.
Od tego czasu, to co się dzieje z Jerzym
Dudą Graczem, artystą i człowiekiem, przestało mnie kompletnie interesować, a
tu się nagle okazuje, że on w międzyczasie uznał, że się przytuli do Kościoła i
tam znajdzie przystań dla swoich artystycznych wyczynów. I, jak widzimy z
załączonego opisu, nadzwyczaj skutecznie. Podczas gdy dziś o tych jego robolach
z obiema lewymi rękami, tych pijakach, tych kurwach o wielkich dupskach, a
wszystkich ze znaczkiem „Polska” na czole i krzyżem na szyi, no i może przede wszystkim o tej
Częstochowie, która wówczas dla Dudy Gracza stanowiła tylko symbol polskiego obciachu, a nie
Golgoty, pies z kulawą noga nie pamięta, to, owszem, „Golgota Jasnogórska”
tryumfuje i nawet Pismo Poświęcone „Fronda” nie pisze o Graczu inaczej jak o
„wielkim artyście”.
Ktoś powie – a mnie też w pewnym momencie
taka myśl przyszła do głowy – że może on się naprawdę nawrócił i postanowił
cały swój talent oddać Kościołowi. W końcu te jasnogóskie obrazy są naprawdę
duże, namalowane bardzo gęsto i musiały kosztować Gracza naprawdę dużo pracy.
Zapytałem o to wspomnianego kolegę malarza i on mi powiedział, że w żadnym
wypadku. One są namalowane przede wszystkim bardzo szybko i niestarannie, poza
tym technicznie oparte są na jednym rysunku i jednej możliwie cienkiej i jak
najmniej kolorowej warstwie farby i to wszystko. Zdaniem mojego kolegi, dla
Gracza zrobienie rysunku to była chwila, bo on tu akurat przez lata zdążył
nabrać wprawy, a reszta to już tylko byle jakie owego rysunku zamalowanie. Co
ciekawe, kolega mój twierdzi, że ponieważ warstwa farby, która te twarze
pokrywa, jest tak słaba, jest bardzo prawdopodobne, że już wkrótce czas odsłoni
te rysunki i tylko one pozostaną, też zresztą na niedługą chwilę. I tak
ostatecznie będzie wyglądała za parędziesiąt lat owa dzisiejsza duma Ojców
Paulinów.
Ktoś mnie zapyta, po ciężką cholerę ja
nagle potrzebuję się zajmować tym czymś i co mi tak zależy, by tyle lat po jego
śmierci męczyć Jerzego Dudę Gracza. Otóż pomijając fakt, że fragmenty tej
koszmarnej Drogi Krzyżowej, które obejrzałem w telewizji Trwam, zrobiły na mnie
naprawdę duże wrażenie, to że on naprawdę uznał za stosowne wkleić tam w
zastępstwie Szymona z Cyreny siebie, uważam za wyjątkową bezczelność, która
zasługuje na parę słów prawdy, zwłaszcza gdy za nią stoi przekonanie, że ci
Paulini są tak głupi, że tego nie zauważą, a nawet jeśli zauważą, to nie
wyciągną z tego żadnych wniosków.
Próbuję sobie wyobrazić, jak bym ja
został oceniony, gdybym swego czasu zamiast imienia „Toyah” przyjął imię
„Szymon z Cyreny” i się tu przez te wszystkie lata w ten sposób udzielał. A
pamiętajmy, że kiedy za komuny esbek proponował mi, żebym donosił na kolegów,
to ja akurat powiedziałem „nie”. No a przede wszystkim nigdy nie mówiłem, że
Polska i Kościół to syf.
Okazuje się, że tym Szymonem Cyrenejczykiem on się zrobił więcej razy: http://www.tygodnikzamojski.pl/artykul/7620/golgota-z-nadrzecza.html
OdpowiedzUsuńPamiętam jak długo Jurek zastanawiał się nad postacią Szymona Cyrenejczyka (stacja V). Miał wątpliwości, czy wypada nadać mu swoje rysy. Ale to była jego wewnętrzna sprawa i osobista decyzja.