środa, 15 kwietnia 2020

W co grał malarz Duda Jerzy?


       Stało się tak, że kościół do którego chodzę nie tylko ograniczył liczbę wiernych uczestniczących w jednej mszy do pięciu, ale widząc, że te pięć osób to jest jakiś żart, zamknął się na dobre. W tek sytuacji, aby skutecznie realizować swoje potrzeby religijne, zostałem zmuszony do korzystania z posługi duchowej, jakiej nam udziela telewizja. I proszę sobie wyobrazić, że jeszcze w miniony piątek, po obejrzeniu w telewizji Trwam nabożeństwa odprawianego przy Całunie Turyńskim, zostałem jeszcze przez chwilę przed ekranem, a na nim pokazała się bardzo sympatyczna siostra zakonna i zaczęła nam opowiadać o siostrze Faustynie. Ponieważ, jak mówię, robiła bardzo sympatyczne wrażenie i mówiła ciekawie, siedziałem i słuchałem i nagle zwróciłem uwagę na tło owego wystąpienia. Otóż owo tło stanowiły przesuwające się absolutnie koszmarne malowidła przedstawiające Mękę Pańską, tyle że w tego typu artystycznym wyobrażeniu, że Jezus niesie Swój Krzyż, a wokół niego kłębi niezliczony tłum, który stanowi najbardziej tanią współczesną publicystykę, która swoje apogeum osiąga w momencie, gdy widzimy, że człowiekiem pomagającym Jezusowi nieść Krzyż jest nie kto inny jak wypisz wymaluj artysta malarz Jerzy Duda Gracz.
       Przyznaję ze wstydem, że nie miałem dotychczas pojęcia, że zanim – jak twierdzą ci co go znali – zapił na śmierć, ów dziwny artysta – bo, owszem, mówimy o Jerzym Dudzie Graczu – znalazł sposób, by pamięć o swojej twórczości uwiecznić w murach klasztoru na Jasnej Górze. Powiem więcej, kiedy oglądałem w telewizji Trwam ową kuriozalną drogę krzyżową, jeśli pomyślałem o Dudzie Graczu, to tylko przez chwilę i to w ten sposób, że ojciec Rydzyk może znalazł jakiegoś rysownika, który korzystając z metody swojego mistrza, namalował mu te obrazki. I wtedy najpierw ni stąd nie zowąd zobaczyłem wąsatą twarz Gracza we własnej osobie, jak się podstawia w miejsce Szymona z Cyreny, a potem dowiedziałem się, że owszem, Jerzy Duda Gracz faktycznie namalował na zamówienie jasnogórskich ojców owo dzieło, a następnie zatytułował to coś „Golgota Jasnogórska”, tak by dziś robić za powód dla chwały dla naszego Kościoła.
      Twórczość Jerzego Duda Gracza znam niemal od zawsze i powiem uczciwie, że choć owa skrajnie fałszywa publicystyka irytowała mnie dokładnie tak samo jak filmy Stanisława Barei, z początku miałem nawet poczucie, że to jest naprawdę zdolny, a przede wszystkim oryginalny artysta. Później, widząc, jak on się nagle stał pieszczochem komunistycznej władzy – której widocznie bardzo pasowało, by mieć kogoś, kto nam będzie nieustannie uświadamiał jacy to jesteśmy gnuśni, głupi i brzydcy – i w jaki sposób zdobyta pozycja sprawia, że jego obrazy stają się coraz bardziej publicystycznie tanie, coraz bardziej wtórne, a co gorsza technicznie niechlujne, o Graczu artyście zacząłem myśleć już tylko z pogardą. Wreszcie przyszedł Stan Wojenny i – o czym dziś mało kto chce pamiętać – Gracz pierwsze co zrobił to nową władzę poparł, a następnie zaczął budować nowy Związek Artystów Plastyków i to tak agresywnie, że jak opowiada mi dziś znajomy artysta, możliwość zakupu materiałów malarskich mieli tylko ci, którzy do nowego związku zgodzili się wstąpić.
       Od tego czasu, to co się dzieje z Jerzym Dudą Graczem, artystą i człowiekiem, przestało mnie kompletnie interesować, a tu się nagle okazuje, że on w międzyczasie uznał, że się przytuli do Kościoła i tam znajdzie przystań dla swoich artystycznych wyczynów. I, jak widzimy z załączonego opisu, nadzwyczaj skutecznie. Podczas gdy dziś o tych jego robolach z obiema lewymi rękami, tych pijakach, tych kurwach o wielkich dupskach, a wszystkich ze znaczkiem „Polska” na czole i krzyżem na szyi, no i może przede wszystkim o tej Częstochowie, która wówczas dla Dudy Gracza stanowiła tylko symbol polskiego obciachu, a nie Golgoty, pies z kulawą noga nie pamięta, to, owszem, „Golgota Jasnogórska” tryumfuje i nawet Pismo Poświęcone „Fronda” nie pisze o Graczu inaczej jak o „wielkim artyście”.
        Ktoś powie – a mnie też w pewnym momencie taka myśl przyszła do głowy – że może on się naprawdę nawrócił i postanowił cały swój talent oddać Kościołowi. W końcu te jasnogóskie obrazy są naprawdę duże, namalowane bardzo gęsto i musiały kosztować Gracza naprawdę dużo pracy. Zapytałem o to wspomnianego kolegę malarza i on mi powiedział, że w żadnym wypadku. One są namalowane przede wszystkim bardzo szybko i niestarannie, poza tym technicznie oparte są na jednym rysunku i jednej możliwie cienkiej i jak najmniej kolorowej warstwie farby i to wszystko. Zdaniem mojego kolegi, dla Gracza zrobienie rysunku to była chwila, bo on tu akurat przez lata zdążył nabrać wprawy, a reszta to już tylko byle jakie owego rysunku zamalowanie. Co ciekawe, kolega mój twierdzi, że ponieważ warstwa farby, która te twarze pokrywa, jest tak słaba, jest bardzo prawdopodobne, że już wkrótce czas odsłoni te rysunki i tylko one pozostaną, też zresztą na niedługą chwilę. I tak ostatecznie będzie wyglądała za parędziesiąt lat owa dzisiejsza duma Ojców Paulinów.
        Ktoś mnie zapyta, po ciężką cholerę ja nagle potrzebuję się zajmować tym czymś i co mi tak zależy, by tyle lat po jego śmierci męczyć Jerzego Dudę Gracza. Otóż pomijając fakt, że fragmenty tej koszmarnej Drogi Krzyżowej, które obejrzałem w telewizji Trwam, zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie, to że on naprawdę uznał za stosowne wkleić tam w zastępstwie Szymona z Cyreny siebie, uważam za wyjątkową bezczelność, która zasługuje na parę słów prawdy, zwłaszcza gdy za nią stoi przekonanie, że ci Paulini są tak głupi, że tego nie zauważą, a nawet jeśli zauważą, to nie wyciągną z tego żadnych wniosków.
       Próbuję sobie wyobrazić, jak bym ja został oceniony, gdybym swego czasu zamiast imienia „Toyah” przyjął imię „Szymon z Cyreny” i się tu przez te wszystkie lata w ten sposób udzielał. A pamiętajmy, że kiedy za komuny esbek proponował mi, żebym donosił na kolegów, to ja akurat powiedziałem „nie”. No a przede wszystkim nigdy nie mówiłem, że Polska i Kościół to syf.







1 komentarz:

  1. Okazuje się, że tym Szymonem Cyrenejczykiem on się zrobił więcej razy: http://www.tygodnikzamojski.pl/artykul/7620/golgota-z-nadrzecza.html

    Pamiętam jak długo Jurek zastanawiał się nad postacią Szymona Cyrenejczyka (stacja V). Miał wątpliwości, czy wypada nadać mu swoje rysy. Ale to była jego wewnętrzna sprawa i osobista decyzja.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...