Niekoniecznie się chwaląc, pragnę
przypomnieć, że pewnie jako pierwszy w ogóle przedstawiłem prognozę mówiącą, że
zanim nadejdzie dzień 10 maja, w Polsce dojdzie do takiego koronawirusowego
rozprężenia, że gdy tylko pojawi się w pobliżu ktoś, kto wspomni o jakimkolwiek
zagrożeniu, narazi się na bardzo wysoko uniesione brwi. Myślę więc, że dziś, gdy
mija pierwszy tydzień od czasu gdy premier Morawiecki wspólnie z ministrem
Szumowskim ogłosili, a tygodnik „Newsweek” przedstawił jednego z nich jako
zapijaczonego menela, że po niedługiej przerwie można już będzie wchodzić do
parku, lasu, oraz kościoła, większość z nas zauważyła, że wokół nie dość że
ludzie pojawili się w ilościach niespotykanych nawet przed pandemią, to znaczna
część z nich nawet nie zadaje sobie trudu, by zakładać na nos te idiotyczne
maseczki. Mało tego. Spostrzegliśmy też pewnie, że nie dość że z naszych ulic
zniknęły te straszne radiowozy ostrzegające przed wyjściem z domu, to w okolicy
nie widać jednego marnego policjanta, który by uznał za stosowne to bezhołowie
poskromić.
O czym to świadczy? A o tym mianowicie,
że cały ten dziwny projekt powoli zdycha, i to wcale nie tylko tu u nas. Ktoś
najwidoczniej uznał, że mission has been
accomplished i sprawa zaczyna być stopniowo zamykana. Ktoś powie, że to co
ja tu piszę to kompletny absurd, a to z tego choćby względu, że oto właśnie w
Polsce zmarło kolejnych 40 osób – gdyby ktoś myślał, że w ogóle, to nieśmiało
przypominam, że na koronawirusa – a w ciągu zaledwie jednej doby na tego samego
koronawirusa zachorowało niemal czterysta dodatkowych osób. Oczywiście ta myśl
zostanie natychmiast pochwycona przez wszystkich szczególnie ostatnio
nakręconych przeciwników organizowania majowych wyborów, którzy powiedzą mi, że
jeśli chcę brać na swoje sumienie krew niewinnych, którzy zachęceni propagandą
telewizji TVP Info, zgodzili się wziąć w nich udział, to droga wolna. Hmmm...
Tu może jednak pewna dygresja. Ja,
mimo braku podstawowych umiejętności matematycznych, nie mogłem ostatnio nie
zauważyć, że problem związany z przyswajaniem liczb i ich wzajemnych relacji
jest znacznie poważniejszy niż nawet mnie się wydawało. Otóż w telewizorze
pewien popularny dziennikarz, słysząc wiadomość, że od nowego tygodnia w
kościołach i sklepach będzie można umieścić jedną osobę na 15 metrów
kwadratowych, w swojej relacji podał, że tych osób może być maksymalnie 15 na
metr. Ponieważ on tę informację powtórzył dwukrotnie, co musiało świadczyć o
tym, że nie poszło o zwykłe gapstwo, jego wypowiedź nagrałem, zamieściłem na
Facebooku z odpowiednim szyderczym komentarzem i proszę sobie wyobrazić, że
niemal nikt się tym nie zainteresował. Pomyślałem sobie zatem, że nawet wśród
nas, osób z pozoru dość przytomnych, kwestia liczb pozostaje nieodgadnioną
zagadką, a więc czy mówimy o piętnastu na jeden, czy o jednym na piętnastu, to nie
ma najmniejszego znaczenia, bo ostatecznie i tak pozostaje zaledwie jedynka i
piętnastka.
A w tej sytuacji, od razu pomyślałem
sobie, że jest bardzo prawdopodobne, że fakt iż tak zwana opozycja wciąż wierzy
w to, że ta ich cała gadka o ewentualnym stanie klęski żywiołowej, czy wręcz
stanie wyjątkowym, jest w stanie zmienić faktyczny stan rzeczy, wynika
bezpośrednio z tego, że oni zwyczajnie nie rozumieją, jaka jest różnica między
owym symbolicznym już jednym na piętnaście, a piętnastoma na jeden. W tej więc
sytuacji postanowiłem, że może przedstawię najnowsze dane dotyczące epidemii
koronawirusa na świecie i w Polsce w liczbach prostych i możliwie
jednoznacznych, z nadzieją, że może w ten sposób część z nas przynajmniej
zrozumie, że poruszamy się w oparach szaleństwa, z którego najwyższy już czas
wyjść.
Oto proszę sobie wyobrazić, że podczas
gdy dotychczas w Stanach Zjednoczonych na jeden milion mieszkańców zachorowało
2768, a zmarło 156 osób; w Hiszpanii analogicznie zachorowało 4700 i zmarło
482; we Włoszech 3192 i 430; we Francji 2449 i 341; w Niemczech 1850 i 69; w
Wielkiej Brytanii 2113 i 287; w Belgii 3822 i 576; w Holandii 2132 i 250; w
Szwajcarii 3313 i 184; w Portugalii 2236 i 84; w Irlandii 3683 i 205; w Szwecji
1739 i 213; w Austrii 1673 i 59; w Danii 1417 i 70; w Norwegii 1373 i 37; w
Finlandii 793 i 32; w Luksemburgu 5903 i 136; w Islandii 5243 i 29; w Estonii
1210 i 35; w Słowenii 660 i 38... no i wreszcie – a to już jako ciekawostka – Wyspa
Man, marzenie każdego porządnego liberała: 3622 zarażonych na milion, w tym 212
zmarłych, to w tym momencie mamy Polskę, duży europejski kraj, w samym środku
kontynentu z 288 zarażonymi na milion
mieszkańców, w tym 13 którzy zmarli. Przypominam, na milion!
Przepraszam bardzo, ale skoro na milion
Polaków zmarło 13 osób, to o czym my rozmawiamy? Wczoraj w telewizji poseł od
Kukiza poinformował o tym, że fińscy naukowcy stwierdzili, że wirus atakuje
nawet z dziewięciu metrów! Jak bardzo trzeba być zaczadzonym w swojej
desperacji, żeby nie dość, że wciąż pleść coś o śmiertelnym zagrożeniu, to
jeszcze za stan owego zagrożenia obwiniać polskie władze, z Premierem, Ministrem
Zdrowia i oczywiście Prezesem na czele.
Ktoś mi powie, że to są wyniki
zafałszowane ze względu na brak testów. Na ten argument mógłbym najprościej
oczywiście szyderczo odpowiedzieć, że jak rozumiem, te brakujące testy to w 100
procentach ukryty koronawirus, ale powiem coś lepszego. Otóż skoro ów brak
testów tak poprawia sytuację, czemu z tego naszego patentu nie skorzystały
takie kraje jak Niemcy, Szwajcaria, Portugalia, czy Dania? Ich epidemiologiczna
sytuacja w żaden sposób by się nie zmieniła, ale za to o ile lepiej by się
poczuli? Tymczasem teraz muszą się zadręczać myślą, że tacy byli piękni, nagle
coś po drodze spieprzyli i teraz muszą się jak głupi trząść o swoje zdrowie.
Jak sądzę zresztą, to jest pierwszy
powód, dlaczego oni się tak strasznie rzucają o to, że my chcemy sobie w
najbliższych tygodniach wybrać prezydenta.
@toyah
OdpowiedzUsuńTakie porównawcze badania muszą spełniać warunek metodologiczny, który określa się jako ceteris paribus. Na ludzki język tłumacząc: "przy tych samych okolicznościach", a po ludzku mówiąc chodzi o obiektywizację danych i wnioskowania wobec różnic w porównywanych obszarach badawczych.
W tym sensie przedstawienie danych w relacji do - jak tutaj - miliona mieszkańców powinno być oczywiste. Już to niedawno zauważyliśmy w przypadku Islandii ludnościowo porównywalnej np. do powiatu nowotarskiego, a nie do Polski, ani np. do USA.
No, ale pozostaje jeszcze kwestia, że tu robi się tyle testów wykrywczych, a tam tyle. Podobno z tej przyczyny polskie dane są niewiarygodne, czytaj gorsze, niż naprawdę byłyby, gdyby testowano wszystkich o jednej godzinie, kota prezesa nie wyłączając.
Na takie stanowisko odpowiedź jest jedna. Kto chce, niech nie wierzy danym o ilości wykrytych zachorowań, ale dane dotyczące liczby zgonów są najtwardsze z twardych. Nie ma faktu twardszego niż śmierć!
Dane o ilości zgonów zawierają echo nie tylko ilości zachorowań wykrytych, ale niewykrytych. Ponadto zawierają wpływ jakości opieki zdrowotnej poczynając od wyposażenia w respiratory, łóżka szpitalne, przez ilość, jakość oraz poświęcenie personelu, i tak dalej.
Wspomniane stosowanie ceteris paribus polega następnie między innymi na tym, że gdyby w stosunku do miliona mieszkańców Polska była liderem braku wykrytych zachorowań, a jednocześnie byłaby liderem ilości (nadal na milion) przypadków śmiertelnych, to wtedy mielibyśmy dowód niewystarczającej ilości testów. Poszlakowy, ale jednak dowód.
Jednak, w porównaniu do państw uważanych za najwyżej rozwinięte, mamy TWARDY dowód znacząco niższej (na milion) ilości przypadków śmiertelnych. JEŚLIBY więc zbyt mała ilość testów pozostawiała wiele zachorowań poza ich wykryciem, to znaczyłoby, iż Polacy są ogólnie zdrowsi i ostatecznie odporniejsi niż, dajmy na to, Niemcy.
Skoro zaś Niemcy mają bardziej wypasioną służbę zdrowia, to w tym momencie lepiej skończymy rozważania, bo zaraz ześliźniemy się do niebezpiecznego ustalenia, iż Polacy mają lepszy materiał genetyczny!
A przecież wystarczy przyjąć, że Polska całkiem rozsądnie, a co więcej elastycznie gospodaruje siłami i środkami anty-epidemicznymi i dlatego ma grubo lepsze wyniki (na milion!). Niebezpieczeństwo polega tutaj na ześliźnięciu się do pochwały tzw. "rządów PiS", a to u wielu przekracza ich umysłową uczciwość. U wielu zaś uczciwość przeszkadza ich politycznym potrzebom, dla których gotowi są na wszystko.
@orjan
OdpowiedzUsuńOni ostatnio zaskoczyli z czymś zupełnie nowym. Mianowicie teoria jest taka, że to bardzo źle, że w Polsce ludzi pozamykano w domach, bo przez to krzywa zachorowań rośnie bardzo powoli, w efekcie w cywilizowanym świecie już ludzie się uodpornią i będzie po epidemii, a my wciąż będziemy się męczyć. Jednak Polska nie miała innego wyjścia, ponieważ nasza służba zdrowia jest wyjątkowo słaba i mogłaby tego wzrostu nie wytrzymać, a tam na Zachodzie sobie z tym świetnie poradzili.
@toyah
OdpowiedzUsuńPoruszyłeś ważny problem, który w zasadzie jest pomijany, a w każdym razie nie jest wystarczająco omawiany. Walka z epidemią ma bowiem także swoją stronę logistyczną.
Ja z podziwem obserwuję czynności polskich władz w tym kierunku. Wygląda na to, że epidemia złapała znienacka władze wszystkich krajów i nigdzie nie było gotowych procedur, ani struktur zarządzania.
Gdzieniegdzie zapewne było lepiej, ale i tam nic nie mogło zadziałać automatycznie, bowiem uderzył wróg zupełnie nierozpoznany. Prawie jak jakiś alien w tak wielu filmach SF.
Dlatego, nie porzucając medycznej opieki nad już chorymi, na równie pierwszy plan wysunęły się potrzeby logistyczne. Najpierw przeszkodzić szerzeniu się zarazy przez utrudnienie łańcuchowych zakażeń. Tu właśnie mieści się "pozamykanie ludzi w domach".
Ale w Polsce nadano temu także funkcję strategiczną, bo pod osłoną tego "pozamykania" zbudowano nowe siły i środki a nadto gromadzono doświadczenie do wytrzymania i ograniczenia epidemii. Rację ma bowiem min. Szumowski, że jej zwalczenie wymaga ustalenia wyspecjalizowanych szczepionki i leku na tego wirusa.
Właśnie to jest cywilizowany świat. Według miary "jakości cywilizacyjnej" Polska wcześniej niż inni podjęła działania jak wyżej i to skutecznie. Teraz stoi przed decyzją, czy przodować także w odejściu od powyższych działań?
Ja tam nie mam danych w kierunku rozważenia MOMENTU takiej decyzji. Wiem jednak, że na pewno nie są to wyścigi Wielka Pardubicka, a poza tym lepsze są doświadczenia na CUDZYCH myszach i szczurach.