poniedziałek, 9 marca 2020

Wałęsa, dawaj moje pięć milionów!


      No a zatem na naszym blogu wyświetliła się wczoraj odsłona nr 5 000 000, i gdyby ktoś sądził że się pomyliłem, mam na myśli liczbę pięć milionów, w związku z czym mam tu kilka bardzo poważnych refleksji. Pierwsza z nich dotyczy owych pięciuset baniek. Ktoś powie, że przede wszystkim córka Aleksandra Kwaśniewskiego  czy Donalda Tuska tyle rejestruje każdego dnia, a nie przez 10 lat, a poza tym wcale nie wiadomo, czy te pięć milionów to odsłony unikalne, czy generowane przez wciąż te same 20 osób na krzyż, a ja na to mam odpowiedzi dwie. Pierwsza to taka, że jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tu niemal nie ma zwykłej internetowej gadki, a zatem zdecydowana większość czytelników wchodzi na ten blog tylko raz, by przeczytać tekst i wracać do codziennych zajęć, mogę podejrzewać, że ten adres zna i z niego regularnie korzysta jakieś dwa tysiące osób. A to jest już moim zdaniem coś. Druga kwestia to ta, że nawet gdybym ja młodej Kwaśniewskiej i Tuskówny i ich projektów nie miał w głębokim poważaniu, to choćby miało się okazać, że przez minione 10 lat z kawałkiem owe pięć milionów razy wszedł tu zaledwie jeden czytelnik, to ja i tak już mogę umierać w spokoju. A więc to mamy załatwione.
       A teraz kwestia może jeszcze ważniejsza. Otóż przez te same 12 lat, kiedy się tu w Sieci udzielam, dzięki wsparciu i odpowiedniemu zaangażowaniu Gabriela Maciejewskiego, znanemu nam wszystkim Coryllusa, wydałem dziewięć książek, z czego sprzedałem sześć. Nie mówię oczywiście, że owa Tarantinowska liczba dziewięć była moim celem oraz ambicją, niemniej chciałem dziś ogłosić publicznie, że to już koniec i więcej nie będzie. Mamy oto dziewięć książek, z których większość jest dostępna już tylko w sprzedaży wtórnej i dziękuję za to wszystkim bardzo serdecznie.
      Ktoś zapyta skąd ta decyzja, a ja już spieszę z odpowiedzią. Otóż wszystko się zaczęło od komentarza jaki wspomniany Gabriel Maciejewski, mój kumpel i wydawca, zamieścił na swoim blogu jakiś rok temu, w którym poinformował cały świat, że ja i moje teksty stanowimy z punktu widzenia interesu, który on realizuje, wyłącznie obciążenie, a jeśli on  mnie wciąż toleruje, to jedynie przez naszą osobistą znajomość i związane z nią zaszłości. Mimo że owo oświadczenie zostało opublikowane publicznie i było dla mnie wydarzeniem dość przejmującym, postanowiłem przejść nad nim do porządku dziennego i jak gdyby nigdy nic robić wszystko tak samo jak robiłem dotychczas.
       I oto całkiem niedawno Gabriel Maciejewski, mój kolega i wydawca, znów ogłosił, i znów jak najbardziej publicznie, że jeśli ja nie zacznę pisać na poziomie, który on uzna za poważny, nie powinienem liczyć na jego dalsze uprzejmości. Ponieważ ja jednak swojego poziomu podwyższyć nie potrafię, ale też podwyższać nie mam ochoty, uważam, że również ta część problemu jest rozwiązana.
       Jest jeszcze jedna kwestia. Otóż miałem plan, by gdy idzie o książki, osiągnąć liczbę 10, i żeby to wszystko zamknąć projektem opartym na tekstach o zabójcach, z których część ukazywała się przez pewien czas w magazynie „Bez Cenzury”, a część leży w tak zwanej szufladzie. Chciałem wydać książkę z pewną bardzo jasno określoną tezą, która byłaby w pewnym sensie pogłębionym studium na temat, który stanowił główny motyw zbioru moich posmoleńskich felietonów o Diable, ale też w pewnym sensie był podsumowaniem tego wszystkiego, co tu na tym blogu przez ponad dziesięć lat zostawiałem. Dziś Gabriel bardzo jednoznacznie informuje mnie, że on mi tego nie wyda, ponieważ to jest ordynarny pop, w dodatku na poziomie prasy wydawanej przez Piotra Bachurskiego, a jego na tego typu upadek nie stać. W tej sytuacji, tym bardziej nie widzę sensu w zastanawianiu się nad kolejnymi tytułami.
        Jednak i tego nie traktuję jako wielkiego problemu. Z mojego punktu widzenia, to że mój blog zarejestrował właśnie pięć milionów odsłon, ale też i to, że udało mi się z mniejszym lub większym sukcesem sprzedać dziewięć tytułów, jest wystarczającym powodem, by czuć satysfakcję. Nawet jeśli w dalszej kolejności będą już tylko moje dzieci, moje wnuki oraz moje – Bóg jeden wie, jak długie – życie, to nawet jeśli nie zasadziłem drzewa i nie wybudowałem domu, czuję się spełniony.
       Gdyby komuś brakowało jeszcze czegoś na koniec, zapewniam, że blog pozostaje w dotychczasowym, nienaruszonym kształcie, jednak poza tym, reszta ulega ostatecznemu zamknięciu. A co do tego co pozostało ze wspomnianych książek, nie zgłaszam jakichkolwiek pretensji i wszystko co Klinika Języka na nich zarobi proponuję przeznaczyć na organizację kolejnych LUL-i. I niech nikt mi nie zarzuca, że jestem interesowny.




       
  


5 komentarzy:

  1. No to serdeczne gratulacje! Niech licznik bije coraz szybciej!
    A z tymi książkami, never say never, są jeszcze inni wydawcy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem co mnie przywiodło do Pana bloga; był to przypadek . Nie dość, że od kilku dobrych lat wystarczająco mnie zatyka, to jeszcze mam Pana książki. Tak że bardzo dziękuję Panie Krzysztofie .

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje. A książki pisze Pan bardzo ciekawe i jedyne w swoim rodzaju.

    OdpowiedzUsuń
  4. cieszę się, że mam wszystkie 9

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo Wam dziękuję. To ważne.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...