wtorek, 31 marca 2020

Modlitwa za Krzysia


Nie wiem, jak inni, ale gdy chodzi o mnie, to muszę przyznać, że to iż nie mogę pójść do kościoła i wziąć udziału we Mszy Świętej, że przed Świętami nie uda mi się zapewne pójść jak człowiek do spowiedzi, że nie poświęcimy tym razem naszych potraw, no i że w ogóle te Święta miną nam pod tym nieszczęsnym koronawirusowym terrorem, stanowi dla mnie obciążenie, z którym jest mi dość ciężko żyć. Jest bowiem tak, że – prawdopodobnie przez to, że sam w sobie nie odnajduję tej Wiary, której bardzo pragnę – nie za bardzo też potrafię też uwierzyć, że bez czysto fizycznej obecności Kościoła – a więc tego ołtarza, tych ludzi, tego księdza, tej Komunii, no i wspomnianej już wcześniej spowiedzi – jestem w stanie sobie poradzić. Chyba nigdy w życiu, pomijając może jakieś bardzo wczesne młodzieńcze lata, nie przyszło mi do głowy, by wpaść w nastrój, gdzie pomyślałbym sobie, że ponieważ Wiara jest we mnie, to wszystko co ją reprezentuje symbolicznie i czego mogę dotknąć palcem, jest mi w gruncie rzeczy niepotrzebne. Wręcz przeciwnie – zawsze wiedziałem, że bez tego co daje mi moja parafia, mój kościół i mój ksiądz, sam nie dam rady.
No i zbliżają się Święta, już za parę dni piątek Drogi Krzyżowej, potem Niedziela Palmowa, a w następnej kolejności Triduum Paschalne, no i Wielkanoc, a ja czuję się nadzwyczaj niezręcznie.
Nie wiem, czy to przez to, czy może w związku z tym, że nie miałem dobrego tematu na dzisiaj, a koniecznie chciałem coś wartego opowiedzenia powiedzieć, przypomniałem sobie swój dawny tekst, jeszcze sprzed 7 lat, o pewnym drobnym pijaczku i równie drobnym buciku i postanowiłem go również tutaj przypomnieć. Nie do końca jestem pewien, w jaki sposób, ale mam dość mocne wrażenie, że on jednak nawiązuje do tej niezwykłej Utraty. Bardzo proszę.


      Czy to jest spowodowane szykującą się już bardzo wyraźnie zmianą władzy, czy czymś może zupełnie innym, wiedzieć nie mogę, jednak faktem jest, że kiedy skończyłem pierwszą część tłumaczenia ścieżki dialogowej do filmu o Roju i Żołnierzach Wyklętych, i rzuciłem okiem na stan politycznej debaty w Sieci, zauważyłem znaczne nasilenie głosów sugerujących, że przeciętny wyborca Platformy zarabia więcej niż przeciętny wyborca PiS-u. A to w sposób jednoznaczny świadczy o moralnej wyższości jednych nad drugimi.
       Ja z tym idiotyzmem miałem już do czynienia wcześniej, i to niejednokrotnie, jednak wydawało mi się, że jego moc w sposób całkowicie naturalny przeminęła, i już nikt nam w ten sposób głowy zawracał nie będzie. Tymczasem nagle patrzę, a tu, co chwilę, wyskakuje na nas jakiś niedzielny liberał i zaczyna to wszystko jeszcze raz od początku. Wstrząsające.
      W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że napiszę osobny tekst, w którym przedstawię poważną socjologiczną analizę tego typu myślenia, ale przyznam, że po tych kilku dobrych dniach przerwy jestem tak wyposzczony, że chodzą mi po głowie sprawy znacznie, ale to znacznie ciekawsze. Jednak skoro już zacząłem, to spróbujmy się przez chwilę zatrzymać na tym szczególnym rodzajem obłąkania. Załóżmy, że faktycznie, przeciętny wyborca Platformy Obywatelskiej zarabia więcej od przeciętnego wyborcy Prawa i Sprawiedliwości. Dobrze by było jednak zastanowić się, jak te proporcje rozkładają się bardziej szczegółowo. Nie jestem oczywiście tu żadnym fachowcem, ale sądzę, że ten podział może wyglądać następująco: 25% wyborców PiS-u zarabia przeciętnie 10 tysięcy złotych, 25% - 5 tysięcy, 25% 2,5 tysiąca, natomiast 25% jest na zasiłku. Gdy chodzi o Platformę, tam 50% zarabia przeciętnie 10 tysięcy, 40% 5 tysięcy, 10% 2,5 tysiąca, natomiast bezrobotnych tam zwyczajnie nie ma, bo, jak wiemy, wyborcy Platformy to ludzie zaradni i, nawet jeśli marnie, to oni jakoś tam zawsze ciągną. O czym to świadczy, jakie nam każe się z tego wyciągać wnioski – niech każdy rozważy już samodzielnie.
      Jakiś bardziej cwany leming powie mi jednak, że to wcale tak nie jest. Że wśród wyborców PiS-u, ludzi, którzy zarabiają 10 tysięcy miesięcznie praktycznie nie ma, bo ludziom, którym się powodzi, taki Kaczor nie jest do niczego potrzebny. Wyborcy PiS-u, to głównie jacyś żyjący z europejskiej pomocy wieśniacy, miejska menelownia, i garstka tych, którzy jakoś ciągną, ale mają przerośnięte ambicje i liczą na to, że Kaczyński im załatwi choćby minimalny sukces, natomiast owo 25-25-25-25, to elektorat właśnie Platformy, a więc partii dla wszystkich.
      Szczerze powiedziawszy, nie sądzę, żeby tak to się rozkładało, ale ponieważ wpadłem dziś w nastrój przyjazny, jestem skłonny, choćby na rzecz dzisiejszej dyskusji, tę opcję poprzeć. A zatem, okay. Przyjmuję, że wyborcy PiS-u to ludzie biedni tak jak ja, albo jeszcze bardziej – że wyborcy PiS-u to ludzie, którzy sami sobie zawinili, sami, przez swoją głupotę i kompletne nieprzystosowanie się, doprowadzili się do stanu, w którym się znajdują i jeśli mają pretensje, to do siebie na końcu. Załóżmy, że tak to właśnie jest. I w ten sposób pozwolę sobie przejść do zasadniczego fragmentu dzisiejszej refleksji.
      Okolica, w której mieszkam, jeśli idzie o wymiar, że tak to ujmę, „cywilizacyjny”, rozwija się dwukierunkowo. Z jednej strony powstają tu kolejne banki, lombardy, sklepy z używaną odzieżą, punkty produkcji i sprzedaży tureckich kebabów, a nawet salony gier. Swoją drogą, wydaje mi się, że gdzieś tak skromnie ukryte w środku tego wyliczenia lombardy przeżywają prawdziwy renesans. Niedawno na przykład, pewien zaprzyjaźniony policjant z Siemianowic opowiedział mi, że ma znajomego, który jest właścicielem sieci lombardów, i że, wedle jego relacji, on miesięcznie skupuje od ludzi 10 kilogramów złota. A więc ruch z pewnością jest.
      To byłby więc wymiar pozytywny tego, co się dzieje w naszym kraju. Niestety, można też zauważyć pewne zjawiska, które musielibyśmy potraktować jako przykre i nie dające nam cienia satysfakcji. Oto na mojej ulicy, która generalnie robi wrażenie bardzo solidne, stoi kamienica, która z jakiegoś powodu została opuszczona, a tym samym wystawiona na pastwę okolicznego tak zwanego „menelstwa”. Spowodowało to, że wśród tych banków, tych pięknych sklepów z używanymi ciuchami, tych punktów sprzedaży kebabów, tych lombardów, a nawet obok dwóch konkurujących ze sobą sklepów z sukniami ślubnymi, wciąż się kręcą śmierdzący, a co gorsza zwyczajnie brzydcy, wyborcy PiS-u.
      Z jakiegoś powodu, większość z nich okupuje murek w pobliżu lokalnego sklepu należącego do sieci „Żabka”. Powiem absolutnie uczciwie, że przez całe moje życie, mimo że sam zawsze należałem do bardzo podejrzanej części społeczeństwa, do owych „meneli” miałem stosunek mocno zdystansowany. Zdystansowany w tym sensie, że nie dość, że nie miałem nigdy potrzeby, by się z nimi, pod jakimkolwiek pozorem bratać, to nawet nie dałem się nigdy porwać tym wszystkim historiom o tym, jak to oni tkwią w wymiarze, którego my zwyczajnie ani nie znamy, ani nie jesteśmy w stanie zrozumieć.
      I oto, jakiś już czas temu, czekałem na wczesnoporanny tramwaj, który miał mnie zabrać do miejsca, gdzie mi płacą, a na ławeczce siedział ów menel. Tramwaj nie nadjeżdżał, a menel się do mnie uśmiechnął i powiedział, co następuje: „Przepraszam, ale chciałbym o coś zapytać?” Ponieważ jestem stary i cwany, od razu zrozumiałem, o co chodzi, jednak ponieważ uśmiech menela – jego usta i oczy – mnie najzwyczajniej urzekł, dałem mu dwa złote. W tym momencie menel – autentyczny, doskonały, cuchnący, cały obrzmiały od wódy, zaopatrzony w swoje, jakże klasyczne, kule – powiedział: „Daj pan spokój. Zjadłbym coś. Czy może mi pan kupić coś do jedzenia”. Odebrałem mu więc te dwa złote, poszedłem do pobliskiej piekarni i kupiłem mu mini pizzę za 2,50, a on ją zaczął od razu jeść. Tyle.
       Od tego momentu jednak, już się nie dało ukryć, że jesteśmy kumplami, prawda? Widzę go codziennie, on się do mnie uśmiecha tymi swoimi cudownie radosnymi oczami, ja daję mu te dwa złote, których on nie chce, gadamy sobie o niczym i wracamy do swoich zajęć.
      Kiedyś kupiłem mu piwo. Szedłem do sklepu, a on mi powiedział, że jemu się strasznie chce pić. Jest gorąco jak cholera, i czy nie mógłbym mu kupić butelki wody. Od początku podejrzewałem, że z tą wodą, to nie do końca czysta zagrywka, no i on faktycznie po chwili powiedział, że w sumie mogę sobie darować tę wodę i kupić mu piwo. Poszedłem do tego sklepu, ale ponieważ gryzło mnie trochę sumienie, do tego piwa kupiłem mu zapakowane w folie trzy kiełbasy i bułkę. Dałem mu to wszystko, wyjaśniając, że te kiełbasy to po to, żebym nie miał grzechu. Wtedy to właśnie on po raz pierwszy mnie autentycznie zaskoczył i powiedział, że w tej sytuacji, żeby mnie od tego grzechu wybawić, on się będzie za mnie modlił. Ja mu powiedziałem, że jego modlitwa za jedno piwo, bułkę i trzy tanie kiełbasy to fantastyczny biznes, no i rozstaliśmy się do następnego razu.
       Owego następnego razu nie rozmawiałem z nim, bo był tak pijany, że na mnie nawet nie spojrzał. Ale już kolejnego dnia, szedłem do domu, a on siedział na ławce z kolegą. Przywitaliśmy się, uścisnęliśmy sobie dłonie, a on mnie zapytał, czy mogę mu dać na cztery bułki. Dałem mu 5 złotych, a on się mnie, ni z gruszki ni pietruszki, zapytał, czy ja wiem, do kogo należy się modlić. Ja mu inteligentnie odpowiedziałem, że to zależy, bo można się modlić i do samego Pana Boga, Maryi, czy choćby i Ducha Świętego, ale też do różnych pośredników, na co najpierw kolega zawołał: „Racja!”, natomiast „mój” menel spojrzał na mnie chytrze i powiedział: „Najlepiej jest się modlić do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy”.
      A mi w tym momencie przypomniał się filmik, który swego czasu trochę krążył w Internecie, którego autorzy pokazali bardzo ekspresyjnie, jak to przeciętny menel ma większą wiedzę od przeciętnego gimnazjalisty, a więc natychmiast postanowiłem sprawę zbadać osobiście. Zapytałem więc mojego menela – następnym razem zapytam go, jak ma na imię – czy on widział obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i wie, co jest na dole tego obrazu. Na co on mi odpowiedział: „Bucik”. Ledwo żywy, powiedziałem mu, żeby dbał o siebie, uważał na siebie i zawsze pamiętał, że Matka Boska mu ten spadający bucik, jak trzeba będzie, złapie.
      I w tym momencie on powiedział coś takiego – i, przepraszam bardzo, ale będziemy kończyć – „Chodzi o to, żeby w ten moment, kiedy ten bucik trzeba złapać, trafić. A to już nie jest takie łatwe”.
       I dalej już nie mogę, bo się wzruszyłem. Jak mnie zobaczy moja żona, to się będzie ze mnie śmiała.
       No i proszę, miał być kolejny polityczny felieton, a wyszło coś takiego.




4 komentarze:

  1. Bardzo Panu dziękuję za ten tekst. Wiele razy go czytałem i zawsze się patrzyłem na ten bucik. Obrazek mam przy łóżku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Pavel
      To jest wiadomość na którą czekałem. Dziękuję.

      Usuń
  2. @Autor
    Może już na Triduum i Święta ten zakaz wycofają, albo chociaż 50 osób będzie mogło uczestniczyć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Mateusz
      Miejmy nadzieję, że i nam się tam uda znaleźć.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...