Nie wiem, jak inni, ale gdy chodzi o
mnie, to muszę przyznać, że to iż nie mogę pójść do kościoła i wziąć udziału we
Mszy Świętej, że przed Świętami nie uda mi się zapewne pójść jak człowiek do
spowiedzi, że nie poświęcimy tym razem naszych potraw, no i że w ogóle te
Święta miną nam pod tym nieszczęsnym koronawirusowym terrorem, stanowi dla mnie
obciążenie, z którym jest mi dość ciężko żyć. Jest bowiem tak, że –
prawdopodobnie przez to, że sam w sobie nie odnajduję tej Wiary, której bardzo
pragnę – nie za bardzo też potrafię też uwierzyć, że bez czysto fizycznej
obecności Kościoła – a więc tego ołtarza, tych ludzi, tego księdza, tej
Komunii, no i wspomnianej już wcześniej spowiedzi – jestem w stanie sobie poradzić.
Chyba nigdy w życiu, pomijając może jakieś bardzo wczesne młodzieńcze lata, nie
przyszło mi do głowy, by wpaść w nastrój, gdzie pomyślałbym sobie, że ponieważ
Wiara jest we mnie, to wszystko co ją reprezentuje symbolicznie i czego mogę
dotknąć palcem, jest mi w gruncie rzeczy niepotrzebne. Wręcz przeciwnie –
zawsze wiedziałem, że bez tego co daje mi moja parafia, mój kościół i mój
ksiądz, sam nie dam rady.
No i zbliżają się Święta, już za parę
dni piątek Drogi Krzyżowej, potem Niedziela Palmowa, a w następnej kolejności
Triduum Paschalne, no i Wielkanoc, a ja czuję się nadzwyczaj niezręcznie.
Nie wiem, czy to przez to, czy może w
związku z tym, że nie miałem dobrego tematu na dzisiaj, a koniecznie chciałem
coś wartego opowiedzenia powiedzieć, przypomniałem sobie swój dawny tekst,
jeszcze sprzed 7 lat, o pewnym drobnym pijaczku i równie drobnym buciku i
postanowiłem go również tutaj przypomnieć. Nie do końca jestem pewien, w jaki
sposób, ale mam dość mocne wrażenie, że on jednak nawiązuje do tej niezwykłej
Utraty. Bardzo proszę.
Czy to jest spowodowane szykującą się już
bardzo wyraźnie zmianą władzy, czy czymś może zupełnie innym, wiedzieć nie
mogę, jednak faktem jest, że kiedy skończyłem pierwszą część tłumaczenia
ścieżki dialogowej do filmu o Roju i Żołnierzach Wyklętych, i rzuciłem okiem na
stan politycznej debaty w Sieci, zauważyłem znaczne nasilenie głosów
sugerujących, że przeciętny wyborca Platformy zarabia więcej niż przeciętny
wyborca PiS-u. A to w sposób jednoznaczny świadczy o moralnej wyższości jednych
nad drugimi.
Ja z tym idiotyzmem miałem już do
czynienia wcześniej, i to niejednokrotnie, jednak wydawało mi się, że jego moc
w sposób całkowicie naturalny przeminęła, i już nikt nam w ten sposób głowy
zawracał nie będzie. Tymczasem nagle patrzę, a tu, co chwilę, wyskakuje na nas
jakiś niedzielny liberał i zaczyna to wszystko jeszcze raz od początku.
Wstrząsające.
W pierwszej chwili pomyślałem sobie, że
napiszę osobny tekst, w którym przedstawię poważną socjologiczną analizę tego
typu myślenia, ale przyznam, że po tych kilku dobrych dniach przerwy jestem tak
wyposzczony, że chodzą mi po głowie sprawy znacznie, ale to znacznie ciekawsze.
Jednak skoro już zacząłem, to spróbujmy się przez chwilę zatrzymać na tym
szczególnym rodzajem obłąkania. Załóżmy, że faktycznie, przeciętny wyborca
Platformy Obywatelskiej zarabia więcej od przeciętnego wyborcy Prawa i
Sprawiedliwości. Dobrze by było jednak zastanowić się, jak te proporcje
rozkładają się bardziej szczegółowo. Nie jestem oczywiście tu żadnym fachowcem,
ale sądzę, że ten podział może wyglądać następująco: 25% wyborców PiS-u zarabia
przeciętnie 10 tysięcy złotych, 25% - 5 tysięcy, 25% 2,5 tysiąca, natomiast 25%
jest na zasiłku. Gdy chodzi o Platformę, tam 50% zarabia przeciętnie 10
tysięcy, 40% 5 tysięcy, 10% 2,5 tysiąca, natomiast bezrobotnych tam zwyczajnie
nie ma, bo, jak wiemy, wyborcy Platformy to ludzie zaradni i, nawet jeśli
marnie, to oni jakoś tam zawsze ciągną. O czym to świadczy, jakie nam każe się
z tego wyciągać wnioski – niech każdy rozważy już samodzielnie.
Jakiś bardziej cwany leming powie mi
jednak, że to wcale tak nie jest. Że wśród wyborców PiS-u, ludzi, którzy
zarabiają 10 tysięcy miesięcznie praktycznie nie ma, bo ludziom, którym się
powodzi, taki Kaczor nie jest do niczego potrzebny. Wyborcy PiS-u, to głównie
jacyś żyjący z europejskiej pomocy wieśniacy, miejska menelownia, i garstka
tych, którzy jakoś ciągną, ale mają przerośnięte ambicje i liczą na to, że
Kaczyński im załatwi choćby minimalny sukces, natomiast owo 25-25-25-25, to
elektorat właśnie Platformy, a więc partii dla wszystkich.
Szczerze powiedziawszy, nie sądzę, żeby
tak to się rozkładało, ale ponieważ wpadłem dziś w nastrój przyjazny, jestem
skłonny, choćby na rzecz dzisiejszej dyskusji, tę opcję poprzeć. A zatem, okay.
Przyjmuję, że wyborcy PiS-u to ludzie biedni tak jak ja, albo jeszcze bardziej
– że wyborcy PiS-u to ludzie, którzy sami sobie zawinili, sami, przez swoją
głupotę i kompletne nieprzystosowanie się, doprowadzili się do stanu, w którym
się znajdują i jeśli mają pretensje, to do siebie na końcu. Załóżmy, że tak to
właśnie jest. I w ten sposób pozwolę sobie przejść do zasadniczego fragmentu
dzisiejszej refleksji.
Okolica, w której mieszkam, jeśli idzie o
wymiar, że tak to ujmę, „cywilizacyjny”, rozwija się dwukierunkowo. Z jednej
strony powstają tu kolejne banki, lombardy, sklepy z używaną odzieżą, punkty
produkcji i sprzedaży tureckich kebabów, a nawet salony gier. Swoją drogą,
wydaje mi się, że gdzieś tak skromnie ukryte w środku tego wyliczenia lombardy
przeżywają prawdziwy renesans. Niedawno na przykład, pewien zaprzyjaźniony
policjant z Siemianowic opowiedział mi, że ma znajomego, który jest
właścicielem sieci lombardów, i że, wedle jego relacji, on miesięcznie skupuje
od ludzi 10 kilogramów złota. A więc ruch z pewnością jest.
To byłby więc wymiar pozytywny tego, co
się dzieje w naszym kraju. Niestety, można też zauważyć pewne zjawiska, które
musielibyśmy potraktować jako przykre i nie dające nam cienia satysfakcji. Oto
na mojej ulicy, która generalnie robi wrażenie bardzo solidne, stoi kamienica,
która z jakiegoś powodu została opuszczona, a tym samym wystawiona na pastwę
okolicznego tak zwanego „menelstwa”. Spowodowało to, że wśród tych banków, tych
pięknych sklepów z używanymi ciuchami, tych punktów sprzedaży kebabów, tych
lombardów, a nawet obok dwóch konkurujących ze sobą sklepów z sukniami
ślubnymi, wciąż się kręcą śmierdzący, a co gorsza zwyczajnie brzydcy, wyborcy
PiS-u.
Z jakiegoś powodu, większość z nich
okupuje murek w pobliżu lokalnego sklepu należącego do sieci „Żabka”. Powiem
absolutnie uczciwie, że przez całe moje życie, mimo że sam zawsze należałem do
bardzo podejrzanej części społeczeństwa, do owych „meneli” miałem stosunek
mocno zdystansowany. Zdystansowany w tym sensie, że nie dość, że nie miałem
nigdy potrzeby, by się z nimi, pod jakimkolwiek pozorem bratać, to nawet nie
dałem się nigdy porwać tym wszystkim historiom o tym, jak to oni tkwią w
wymiarze, którego my zwyczajnie ani nie znamy, ani nie jesteśmy w stanie
zrozumieć.
I oto, jakiś już czas temu, czekałem na
wczesnoporanny tramwaj, który miał mnie zabrać do miejsca, gdzie mi płacą, a na
ławeczce siedział ów menel. Tramwaj nie nadjeżdżał, a menel się do mnie
uśmiechnął i powiedział, co następuje: „Przepraszam, ale chciałbym o coś
zapytać?” Ponieważ jestem stary i cwany, od razu zrozumiałem, o co chodzi,
jednak ponieważ uśmiech menela – jego usta i oczy – mnie najzwyczajniej urzekł,
dałem mu dwa złote. W tym momencie menel – autentyczny, doskonały, cuchnący,
cały obrzmiały od wódy, zaopatrzony w swoje, jakże klasyczne, kule –
powiedział: „Daj pan spokój. Zjadłbym coś. Czy może mi pan kupić coś do
jedzenia”. Odebrałem mu więc te dwa złote, poszedłem do pobliskiej piekarni i
kupiłem mu mini pizzę za 2,50, a on ją zaczął od razu jeść. Tyle.
Od tego momentu jednak, już się nie dało
ukryć, że jesteśmy kumplami, prawda? Widzę go codziennie, on się do mnie
uśmiecha tymi swoimi cudownie radosnymi oczami, ja daję mu te dwa złote, których
on nie chce, gadamy sobie o niczym i wracamy do swoich zajęć.
Kiedyś kupiłem mu piwo. Szedłem do
sklepu, a on mi powiedział, że jemu się strasznie chce pić. Jest gorąco jak
cholera, i czy nie mógłbym mu kupić butelki wody. Od początku podejrzewałem, że
z tą wodą, to nie do końca czysta zagrywka, no i on faktycznie po chwili
powiedział, że w sumie mogę sobie darować tę wodę i kupić mu piwo. Poszedłem do
tego sklepu, ale ponieważ gryzło mnie trochę sumienie, do tego piwa kupiłem mu
zapakowane w folie trzy kiełbasy i bułkę. Dałem mu to wszystko, wyjaśniając, że
te kiełbasy to po to, żebym nie miał grzechu. Wtedy to właśnie on po raz
pierwszy mnie autentycznie zaskoczył i powiedział, że w tej sytuacji, żeby mnie
od tego grzechu wybawić, on się będzie za mnie modlił. Ja mu powiedziałem, że
jego modlitwa za jedno piwo, bułkę i trzy tanie kiełbasy to fantastyczny
biznes, no i rozstaliśmy się do następnego razu.
Owego następnego razu nie rozmawiałem z
nim, bo był tak pijany, że na mnie nawet nie spojrzał. Ale już kolejnego dnia,
szedłem do domu, a on siedział na ławce z kolegą. Przywitaliśmy się,
uścisnęliśmy sobie dłonie, a on mnie zapytał, czy mogę mu dać na cztery bułki.
Dałem mu 5 złotych, a on się mnie, ni z gruszki ni pietruszki, zapytał, czy ja
wiem, do kogo należy się modlić. Ja mu inteligentnie odpowiedziałem, że to
zależy, bo można się modlić i do samego Pana Boga, Maryi, czy choćby i Ducha
Świętego, ale też do różnych pośredników, na co najpierw kolega zawołał:
„Racja!”, natomiast „mój” menel spojrzał na mnie chytrze i powiedział:
„Najlepiej jest się modlić do Matki Boskiej Nieustającej Pomocy”.
A mi w tym momencie przypomniał się
filmik, który swego czasu trochę krążył w Internecie, którego autorzy pokazali
bardzo ekspresyjnie, jak to przeciętny menel ma większą wiedzę od przeciętnego
gimnazjalisty, a więc natychmiast postanowiłem sprawę zbadać osobiście.
Zapytałem więc mojego menela – następnym razem zapytam go, jak ma na imię – czy
on widział obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy i wie, co jest na dole tego
obrazu. Na co on mi odpowiedział: „Bucik”. Ledwo żywy, powiedziałem mu, żeby
dbał o siebie, uważał na siebie i zawsze pamiętał, że Matka Boska mu ten
spadający bucik, jak trzeba będzie, złapie.
I w tym momencie on powiedział coś
takiego – i, przepraszam bardzo, ale będziemy kończyć – „Chodzi o to, żeby w
ten moment, kiedy ten bucik trzeba złapać, trafić. A to już nie jest takie
łatwe”.
I dalej już nie mogę, bo się wzruszyłem.
Jak mnie zobaczy moja żona, to się będzie ze mnie śmiała.
No i proszę, miał być kolejny polityczny
felieton, a wyszło coś takiego.
Bardzo Panu dziękuję za ten tekst. Wiele razy go czytałem i zawsze się patrzyłem na ten bucik. Obrazek mam przy łóżku.
OdpowiedzUsuń@Pavel
UsuńTo jest wiadomość na którą czekałem. Dziękuję.
@Autor
OdpowiedzUsuńMoże już na Triduum i Święta ten zakaz wycofają, albo chociaż 50 osób będzie mogło uczestniczyć?
@Mateusz
UsuńMiejmy nadzieję, że i nam się tam uda znaleźć.