No a zatem na naszym blogu wyświetliła
się wczoraj odsłona nr 5 000 000, i gdyby ktoś sądził że się pomyliłem, mam na
myśli liczbę pięć milionów, w związku z czym mam tu kilka bardzo poważnych
refleksji. Pierwsza z nich dotyczy owych pięciuset baniek. Ktoś powie, że
przede wszystkim córka Aleksandra Kwaśniewskiego czy Donalda Tuska tyle rejestruje każdego
dnia, a nie przez 10 lat, a poza tym wcale nie wiadomo, czy te pięć milionów to
odsłony unikalne, czy generowane przez wciąż te same 20 osób na krzyż, a ja na
to mam odpowiedzi dwie. Pierwsza to taka, że jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że tu
niemal nie ma zwykłej internetowej gadki, a zatem zdecydowana większość
czytelników wchodzi na ten blog tylko raz, by przeczytać tekst i wracać do
codziennych zajęć, mogę podejrzewać, że ten adres zna i z niego regularnie
korzysta jakieś dwa tysiące osób. A to jest już moim zdaniem coś. Druga kwestia
to ta, że nawet gdybym ja młodej Kwaśniewskiej i Tuskówny i ich projektów nie
miał w głębokim poważaniu, to choćby miało się okazać, że przez minione 10 lat
z kawałkiem owe pięć milionów razy wszedł tu zaledwie jeden czytelnik, to ja i
tak już mogę umierać w spokoju. A więc to mamy załatwione.
A teraz kwestia może jeszcze ważniejsza.
Otóż przez te same 12 lat, kiedy się tu w Sieci udzielam, dzięki wsparciu i
odpowiedniemu zaangażowaniu Gabriela Maciejewskiego, znanemu nam wszystkim Coryllusa,
wydałem dziewięć książek, z czego sprzedałem sześć. Nie mówię oczywiście, że
owa Tarantinowska liczba dziewięć była moim celem oraz ambicją, niemniej
chciałem dziś ogłosić publicznie, że to już koniec i więcej nie będzie. Mamy
oto dziewięć książek, z których większość jest dostępna już tylko w sprzedaży
wtórnej i dziękuję za to wszystkim bardzo serdecznie.
Ktoś zapyta skąd ta decyzja, a ja już
spieszę z odpowiedzią. Otóż wszystko się zaczęło od komentarza jaki wspomniany
Gabriel Maciejewski, mój kumpel i wydawca, zamieścił na swoim blogu jakiś rok
temu, w którym poinformował cały świat, że ja i moje teksty stanowimy z punktu
widzenia interesu, który on realizuje, wyłącznie obciążenie, a jeśli on mnie wciąż toleruje, to jedynie przez naszą
osobistą znajomość i związane z nią zaszłości. Mimo że owo oświadczenie zostało
opublikowane publicznie i było dla mnie wydarzeniem dość przejmującym,
postanowiłem przejść nad nim do porządku dziennego i jak gdyby nigdy nic robić
wszystko tak samo jak robiłem dotychczas.
I oto całkiem niedawno Gabriel
Maciejewski, mój kolega i wydawca, znów ogłosił, i znów jak najbardziej
publicznie, że jeśli ja nie zacznę pisać na poziomie, który on uzna za poważny,
nie powinienem liczyć na jego dalsze uprzejmości. Ponieważ ja jednak swojego
poziomu podwyższyć nie potrafię, ale też podwyższać nie mam ochoty, uważam, że również
ta część problemu jest rozwiązana.
Jest jeszcze jedna kwestia. Otóż miałem
plan, by gdy idzie o książki, osiągnąć liczbę 10, i żeby to wszystko zamknąć
projektem opartym na tekstach o zabójcach, z których część ukazywała się przez
pewien czas w magazynie „Bez Cenzury”, a część leży w tak zwanej szufladzie. Chciałem wydać książkę z pewną bardzo
jasno określoną tezą, która byłaby w pewnym sensie pogłębionym studium na
temat, który stanowił główny motyw zbioru moich posmoleńskich felietonów o Diable,
ale też w pewnym sensie był podsumowaniem tego wszystkiego, co tu na tym blogu przez
ponad dziesięć lat zostawiałem. Dziś Gabriel bardzo jednoznacznie informuje
mnie, że on mi tego nie wyda, ponieważ to jest ordynarny pop, w dodatku na
poziomie prasy wydawanej przez Piotra Bachurskiego, a jego na tego typu upadek
nie stać. W tej sytuacji, tym bardziej nie widzę sensu w zastanawianiu się nad
kolejnymi tytułami.
Jednak i tego nie traktuję jako wielkiego
problemu. Z mojego punktu widzenia, to że mój blog zarejestrował właśnie pięć
milionów odsłon, ale też i to, że udało mi się z mniejszym lub większym
sukcesem sprzedać dziewięć tytułów, jest wystarczającym powodem, by czuć
satysfakcję. Nawet jeśli w dalszej kolejności będą już tylko moje dzieci, moje
wnuki oraz moje – Bóg jeden wie, jak długie – życie, to nawet jeśli nie
zasadziłem drzewa i nie wybudowałem domu, czuję się spełniony.
Gdyby komuś brakowało jeszcze czegoś na
koniec, zapewniam, że blog pozostaje w dotychczasowym, nienaruszonym kształcie,
jednak poza tym, reszta ulega ostatecznemu zamknięciu. A co do tego co pozostało
ze wspomnianych książek, nie zgłaszam jakichkolwiek pretensji i wszystko co
Klinika Języka na nich zarobi proponuję przeznaczyć na organizację kolejnych
LUL-i. I niech nikt mi nie zarzuca, że jestem interesowny.
No to serdeczne gratulacje! Niech licznik bije coraz szybciej!
OdpowiedzUsuńA z tymi książkami, never say never, są jeszcze inni wydawcy.
Nie wiem co mnie przywiodło do Pana bloga; był to przypadek . Nie dość, że od kilku dobrych lat wystarczająco mnie zatyka, to jeszcze mam Pana książki. Tak że bardzo dziękuję Panie Krzysztofie .
OdpowiedzUsuńGratulacje. A książki pisze Pan bardzo ciekawe i jedyne w swoim rodzaju.
OdpowiedzUsuńcieszę się, że mam wszystkie 9
OdpowiedzUsuńBardzo Wam dziękuję. To ważne.
OdpowiedzUsuń