Właśnie dotarła do nas informacja, z
najwyższą satysfakcją przekazana przez główne liberalne media, żę pewien łódzki
ksiądz został oficjalnie usunięty ze stanu duchownego. Z owej informacji
zainteresowały mnie dwie rzeczy. Pierwsza to ta, że Kościół nie chce dokładnie
powiedzieć dziennikarzom, za co ta okrutna kara, a w związku z tym oni muszą
się opierać wyłącznie na plotkach, z których główna jest taka, że to przez to,
iż ów ksiądz wyjechał do Izraela by medytować na pustyni i tym samym tych
pedofilów-hierarchów rozwścieczył. Druga jest jeszcze bardziej dla mnie ciekawa.
Otóż podobno ów ksiądz był najbardziej znanym i lubianym w diecezji łódzkiej
księdzem.
I to jest dla mnie temat. Rzecz w tym, że
ja mam już grubo ponad 60 lat, od dziecka znam różnych miejscowych księży i nie
umiem powiedzieć, który z nich jest najbardziej lubiany, czy znany. Co to w
ogóle znaczy, że któryś ksiądz jest najbardziej popularny? Ja wiem, że są i
zawsze byli księża, którzy z jakiegoś powodu byli powszechnie bardziej znani
niż inni księża: ksiądz Tischner, ksiądz Cybula, ksiądz Stryczek, ksiądz
Jankowski, czy ksiądz Boniecki. No ale ta ich popularność była związana albo z
ich publiczną funkcją, jak to było w przypadku księdza Jankowskiego, czy
Cybuli, albo z polityczną pozycją zajmowaną w liberalnych mediach, tak jak to
miało miejsce u księdza Tischnera, czy Bonieckiego, czy niewymienionego tu
wcześniej księdza Sowy. W pozostałych przypadkach, zwierz taki jak „najbardziej
znany w diecezji ksiądz” zwyczajnie nie istnieje. Natomiast, owszem, od czasu
do czasu jest tak, że któryś ze zwykłych szarych księży zrobi lub powie coś
nadzwyczaj szokującego, spotka go ze strony biskupa jakaś kara i nagle się
okazuje, że to był ksiądz, którego ludzie kochali najbardziej.
Słyszeliśmy o tym wielokrotnie. Oto jakiś
prowincjonalny ksiądz stwierdzi, że księża Kościołowi w gruncie rzeczy nie są
potrzebni i już się okazuje, że to był ksiądz, którego parafianie bardzo
kochali; po nim wystąpi inny, który gdzieś chlapnie, że to nie Żydzi zabili Jezusa,
ale Jezusa zabijają każdego dnia Polacy i już się dowiadujemy, że na jego
mszach było zawsze najwięcej ludzi; po nim pojawi się jakiś jeszcze inny i
pojawi się na marszu LGBT i natychmiast pojawia się informacja, że to jest
ksiądz, którego szczególnie sobie upodobała młodzież studencka.
No i tu mamy tego księdza z Łodzi, który
został usunięty ze stanu duchownego i słyszymy, że to był ksiądz w Łodzi najbardziej
znany. Już wiemy, o co poszło. Otóż, jak on sam, już po fakcie, poskarżył się w
umieszczonym na Facebooku filmie, on nie zrobił nic złego, tylko się zakochał.
Prosił zresztą swojego biskupa, by ten zechciał to zrozumieć, no ale biskupi,
jak wiemy, nie mają za grosz współczucia dla piękna ludzkiej miłości, więc nic
z tego nie wyszło. Udał się więc nasz zakochany ksiądz do Izraela, polazł na
pustynie i zaczął się modlić. No a tam trafił na jakąś protestancką sektę,
która go zrozumiała, udzieliła mu swojego sakramentu chrztu i stąd to całe
nieporozumienie. Ksiądz nadal kocha Jezusa, kocha Kościół Katolicki, no ale też
kocha kobietę i postanowił, że skoro jego Kościół mu w tym nie chce pomóc, to
on sobie będzie radził sam.
A ja mam już tylko jedną refleksję,
skierowaną do owego księdza i tych jego kolegów po sutannie, co mają podobne
dylematy. Otóż mnie się najbardziej spodoba, jak jego marzenie, by zacząć
wreszcie z tą kobietą współżyć, się spełni, potem, niewykluczone, że się z nią
ożeni, no a któregoś dnia uzna, że ani ten seks, ani tym bardziej ciągłe życie
pod jednym dachem z wciąż tą samą babą, nie są tak atrakcyjne jak mu się
zdawało. Albo ona ewentualnie dojdzie do wniosku, że ci księża nie są wcale
tacy ciekawi, jak ona myślała, gdy była młoda. No i wtedy on albo zacznie
szukać czegoś lepszego, albo zacznie chlać i to będzie koniec. Bo musicie
wiedzieć, moi drodzy księża, że ani ten seks, ani tym bardziej małżeństwo to
nie jest wcale taka frajda. To jest niekiedy prawdziwa męka i jeszcze
prawdziwsza odpowiedzialność i są chwile, kiedy normalny człowiek już tylko
żałuje, że nie został jakimś wiejskim proboszczem z paroma zaprzyjaźnionymi
parafianami i gospodynią, która by mu codziennie ścieliła łóżko, podawała pod
pysk kotlet schabowy z ziemniakami i marchewką z groszkiem, a on by się nie
musiał przed nią z niczego tłumaczyć, choćby sobie nawet kupił podwójnego
winyla Led Zeppelin za 150 zł.
Ja was, moi mili czasem naprawdę nie
rozumiem. Spowiadacie tych biednych ludzi, niekiedy nawet codziennie, oni wam
dostarczają wiedzy absolutnie unikalnej na temat tego, czym jest prawdziwe
życie, a wy, zamiast z tego wyciągać wnioski, nagle zaczynacie kombinować, że
wy też byście tak chcieli. Albo jeszcze gorzej. Wy wiecie, że tam na was
czekają prawdziwe niebezpieczeństwa, ale jesteście tak zarozumiali i głupi, że
uważacie, że ta wasza miłość jest tak specjalna, że sobie bez trudu poradzicie.
Czy to zatem możliwe, że wielu z was
faktycznie w pewnym momencie uzyskało status „najbardziej lubianego księdza w
diecezji” i to stąd wam się w tych biednych głowach pomieszało?
Ilustracja
OdpowiedzUsuń@Mateusz
OdpowiedzUsuńDzięki.