środa, 12 czerwca 2019

Jeżeli Pan domu nie zbuduje...


       No i stało się. Kościół w Ludomach został uroczyście konsekrowany, a ja dziś, po powrocie z Wielkopolski, mam trzy odpowiednio istotne refleksje.
       Pierwsza z nich jest pozornie kompletnie bez znaczenia, którą moglibyśmy zostawić prezydentowi Poznania, jednak mimo to nie mogę się powstrzymać. Miałem to już okazję widzieć kilka razy, dziś jednak wydaje mi się, że to coś zaczyna przybierać wymiar wręcz karykaturalny. Dworzec kolejowy w Poznaniu to jest coś, co z mojego jak najbardziej nieobiektywnego punktu widzenia stanowi wręcz symbol władzy tego idioty. Dworzec kolejowy w Poznaniu to jest kompleks chaotycznie porozrzucanych torów kolejowych, rozciągających się na terenie dla normalnego człowieka nie do ogarnięcia i przykrytych czymś co nosi popularną nazwę „Galerii Handlowej”. Mógłbym o tym czymś opowiadać długo, jednak dziś, ze względu na kilka spraw poważniejszych, pozostaje mi powiedzieć, że z punktu widzenia osoby podróżującej i nie będącej poznańskim wyborcą, lepiej wziąć taksówkę. Zwłaszcza gdy do naszego pociągu została nam zaledwie godzina. Obcokrajowcom w ogóle nie polecam. Niech robią interesy w każdym innym mieście.
       Pierwszym jednak powodem mojego wyjazdu do Poznania była podróż do wioski Ludomy, gdzie po czterech latach nadzwyczajnej więc pracy – i jak najbardziej modlitwy – udało się doprowadzić do konsekracji pewnego niepozornego kościoła. O tym co mnie tam spotkało mógłbym pisać długo, i podejrzewam, że nie tylko w jednej notce. Dziś jednak bardzo króciutko chciałem poinformować wszystkich, że uroczystość konsekracji jakiegokolwiek kościoła, to jest wydarzenie na całe życie. Nie muszę tu wspominać, że ja nigdy wcześniej nie miałem, i najprawdopodobniej nigdy już więcej nie będę miał okazji przeżyć owego rytuału. Wystarczy że powiem, że również księża, z którymi miałem okazję rozmawiać w miniony poniedziałek, debiutowali tak jak ja. Nawet nasz ksiądz Krakowiak przyznał, że ta konsekracja to zaledwie druga w jego duszpasterskiej działalności, i to po dwudziestu latach.
      Scena gdy po uroczystościach, jakich ja osobiście nawet sobie nie wyobrażałem, ołtarz zostaje przykryty białym suknem, a następnie zostają zapalone wszystkie światła, jest nie do opisania. A zatem, nie pozostaje mi nic innego jak życzyć wszystkim, by choć raz w życiu udało się nam wszystkim doświadczyć owego wiatru. Bo to był właśnie ten wiatr.
      Ponieważ jednak ten blog, to nie jest jakaś Polonia Christiana, lecz zwykła polityczna nawalanka, na koniec mam do opowiedzenia historię wręcz pierwszorzędną. Otóż, ponieważ uroczystość konsekracji kościoła w Ludomach, choćby ze względu na jego historię, miała charakter w pewnym sensie zamknięty, liczba gości była mocno ograniczona. Wśród osób zaproszonych znalazł się, obok księdza Krakowiaka, oczywiście abp. Gądecki, Pomocnicy Matki Kościoła, oraz wszyscy ci, których zaangażowanie doprowadziło do ostatecznego sukcesu... i oto w momencie gdy już się zaczynało uroczyste nabożeństwo, do kościoła wjechał na wózku senator Jan Filip Libicki. Z tego powodu że Senator w żaden sposób ani nie został o uroczystości poinformowany, ani tym bardziej na uroczystość zaproszony, konsternacja była potężna. Wjechał jednak senator Libicki niemal pod ołtarz i odpowiednio tam przycupnął. Kiedy nadszedł czas Komunii, to on właśnie ruszył do Arcybiskupa jako pierwszy, tak, by nikt nie miał wątpliwości, kto ich uroczystość zaszczycił swoją obecnością.
       Najciekawsze jednak przed nami. Otóż, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, po Mszy Świętej zaproszeni goście mieli wziąć udział w specjalnym przyjęciu. Ponieważ osób w ten czy inny sposób zaangażowanych w odbudowę kościoła w Ludomach było bardzo dużo, większość, w tym cała kupa zwykłych księży, została posadzona przy klasycznych stołach, natomiast abp. Gądecki, ksiądz Krakowiak, oraz osoby bezpośrednio zaangażowane w odbudowę kościoła, znalazły się przy stole osobnym, ozdobionym specjalnymi wizytówkami. I nagle okazało się, że senator Libicki – który dla wielu osób był kimś kompletnie nieznanym – zażyczył sobie, by i dla niego znalazło się tam miejsce. Konsternacja była tak wielka, że organizatorzy nie mieli innego wyjścia jak zrobić specjalne miejsce dla tego dziwnego człowieka, na tyle odpowiednie, by jego asystent mógł mu zrobić kilka zdjęć w towarzystwie kościelnej władzy . W końcu, wybory już niedługo.
      A ja już tylko pozwolę sobie na dwie uwagi. Przede wszystkim, tak się złożyło, że kiedy goście się zbierali, wózek senatora Libickiego pojawił się tuż obok mnie, a z niego wyskoczył następujący tekst: „Ile tu jedzenia! Jednak warto było przyjechać”. I słowo daję, że nic nie zmyślam. Tak było.
      Druga refleksja jest już bardziej ogólna. Wygląda na to, że, w zdecydowanej większości wypadków, nic gorszego nie może spotkać człowieka, jak wybranie zawodu polityka. Przy odpowiednim układzie gwiazd, to jest prosta droga do piekła. 



3 komentarze:

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...