Pamiętam jak dość już dawno temu
opublikowałem tu tekst o tak zwanych autorytetach, ze szczególnym naciskiem na
sposób w jakim owe autorytety są wynoszone na sztandary, a potem nagle upadają,
względnie odwrotnie, po wielu latach kompletnego upadku, ni stąd ni zowąd pojawiają
się na sztandarach. Mówiąc bardzo krótko, myśl moja była taka, że decyzja o
tym, kto zostanie autorytetem, a kto nim być przestanie, podejmowana jest
czysto arbitralnie, głównie przez rządzących popularną kulturą właścicieli
mediów, a wszechwładza nad społeczeństwami jaką oni dysponują jest tak
jednoznaczna, że nie ma praktycznie takiej mocy, która mogłaby owe decyzję w
jakikolwiek zakwestionować, a co dopiero sabotować. Wystarczy niemal chwila, by
wszystko co zostało ustalone w owych gremiach zostało bez żadnej dyskusji
wprowadzone w życie i zaakceptowane przez odpowiednią część społeczeństwa –
podkreślić tu należy, że społeczeństwa każdego.
Przypomniały mi się tamte refleksje w
sytuacji może nie do końca powtarzającej tamten schemat, ale, owszem, dość
analogicznej. Otóż, jak może wiemy, najpierw któreś z mediów – dziś jest mi
trudno ustalić, które dokładnie – podało informację, że jeden z głównych
autorytetów w ogólnoświatowej kampanii w walce z pedofilią w Kościele
Katolickim, prezes jednej z powołanych na tę okoliczność fundacji, pod nie byle
jaką nazwą „Nie lękajcie się”, Marek Lisiński, skutecznie wyłudził od jednej z
rzekomych ofiar któregoś z księży, 30 tys. zł.
Każdy z nas w tym momencie z pewnością
wiedział, że samo to, że Lisiński coś wyłudził, kogoś okłamał, czy nawet zwyczajnie
wyciągnął mu z kieszeni wiszącego w przedpokoju płaszcza, nie ma żadnego znaczenia,
jeśli owo medium, które tę informacje podało jest w swojej demaskacji samotne.
Sprawa stanie się własnością publiczną dopiero wtedy, gdy za nią weźmie się
medialny mainstream i zrobi z niej temat. A to się stanie dopiero wtedy, gdy ów
temat zostanie odpowiednio autoryzowany. Ale nie wystarczy też, że to tu to
tam, ktoś o sprawie wspomni, a choćby i kilkakrotnie. Dopiero decyzja podjęta
na najwyższym szczeblu otworzy drogę do odpowiednich działań i wtedy już po
chwili sprawą wszyscy będziemy się mogli właściwie zainteresować, a kto wie,
czy też nie i przejąć.
Tak też się stało z Lisińskim. Nie umilkły
jeszcze echa oryginalnej informacji o tych 30 tysiącach, jak „Gazeta Wyborcza”,
dotychczasowy promotor Lisińskiego, napisała duży tekst, w którym nie tylko
potwierdziła fakt wspomnianego oszustwa, ale dołożyła kolejną sensacyjną
informację, że Lisiński sobie całą historię o molestowaniu przez księdza
wymyślił, ponieważ sam go najpierw okradł, a potem postanowił go publicznie
zniszczyć, by mieć w przyszłości święty spokój. Dziś z Lisińskiego zostały już
tylko strzępy, natomiast mnie zastanawia, co dalej. Czy na tym zezwłoku sprawa
się zakończy, czy może oni pójdą za ciosem? Otóż nie. Sprawa się zakończy z
tego względu, że prawdopodobnie – Diabeł jeden wie, z jakich przyczyn –
Lisiński był tu jedynym celem. Na to by ktokolwiek zaczął grzebać w pozostałych przypadkach "pedofilii w Kościele", jak choćby pokazanym tu przeze mnie szaleństwie Basi z Gdańska, które doprowadziło do zdeptania pamięci księdza Henryka Jankowskiego, nie ma szans z tej prostej przyczyny, że podtrzymywanie tej histerii jest
czymś, na czym obu stronom tej bijatyki bardzo zależy. „Gazeta Wyborcza”, telewizja
TVN24, „Polityka”, czy „Newsweek” bardzo walczą o to, by utrzymując ten temat
na wokandzie walić w pamięć po Janie Pawle II, natomiast Tomaszowi
Terlikowskiemu, Grzegorzowi Górnemu, oraz w ogóle środowiskom związanym z tak
zwaną „patriotyczna prawicą” chodzi wyłącznie o to, by w ten sposób zakwestionować
duchowe przywództwo papieża Franciszka. A zatem mowy nie może być o tym na
przykład, by któryś z nich zechciał publicznie wspomnieć naukę Jezusa o Skale,
której bramy piekielne nie przemogą. Jak bowiem nie przemogą, skoro wszyscy
widzimy, co się dzieje?
I tak właśnie wygląda cały ten brudny
geszeft. Powtarzam – widoczny po obu stronach sceny. Wystarczy jednak jedno
hasło, czy to do ataku, czy do odwrotu, by atak lub odwrót nastąpiły. Dopóki
jednak System – dziś znów po latach używam tego pojęcia, tyle że w znacznie
szerszym kontekście – nie uzna, że w jego interesie jest coś na scenie
poprzesuwać, nic się nie stanie. I wcale nie chodzi tylko o ten cały przekręt z
kościelną pedofilią. Możemy choćby wrócić do wspomnianych na początku
autorytetów. Czy ktokolwiek z nas wątpi w to, że gdyby wspomniany System
znalazł w tym swój interes, kwestia pedofilii w Kościele natychmiast zostałaby
zastąpiona pedofilią wśród celebrytów, polityków, lekarzy, czy nauczyciel, a taki
choćby Lech Wałęsa nie znalazłby się w tym samym miejscu, w którym dziś jest
prezes Lisiński? Tak naprawdę z setek innych powodów, z których akurat pedofilia byłaby nic nieznaczącym drobiazgiem. Wystarczyłaby jedna chwila, przy każdej naprawdę okazji,
których każdego dnia mamy dużo za dużo, by owa chwila była jednoczesnym jego
końcem.
Widocznie jednak wszystkim im bardzo zależy,
by go najwyżej od czasu do czasu prztyknąć w nos. I tyle. I tak to się właśnie
kręci.
Zachęcam do kupowania
moich książek, czy to przez księgarnię pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, czy
bezpośrednio tu, przez kontakt mailowy: k.osiejuk@gmail.com.
Jestem chwilowo zajęty, więc tylko nieustające pozdrowienia dla wielbicieli przyciężkich brzmień.
OdpowiedzUsuńhttps://youtu.be/ojJZ0h8Hw1w
Och, zapomniałbym o rozbitkach pancernika Szlezwik-Holsztajn:
Usuńhttps://youtu.be/_FdV1dFvKA8
@toyah
OdpowiedzUsuńWygląda to dosyć smrodliwie. Gdzie jest więc teraz Sherlock Holmes, gdy go najbardziej potrzebujemy? Zachodzi bowiem potrzeba pogłębionej dedukcji.
Słusznie zauważasz ten moment, w którym gazeta (i te inne) niejako od siebie samej poręcza: tak, to było oszustwo. Rzekoma ofiara jest oszustem i krzywoprzysiężcą.
Ale skąd ta gazeta i ci inni mają tę pewność i od kiedy mają tę pewność?
PEWNOŚĆ: skąd ona raptem naszła te media? Przecież nie z wyznań danego oszusta, bo skoro sam pokazałby się im jako oszust, to jak można od takiego inną pewność czerpać?
KIEDY: czy mianowicie gazeta & cons. już wtedy mieli tę pewność, gdy biskup osądzał księdza? Czy pozyskali dopiero wtedy, gdy lansowali wiadomy film wiadomych braci? A może dopiero wtedy, gdy ten oszust wybierał się szlezwik holsztajnem swoją umytą dłoń podstawić Franciszkowi do ucałowania? Kto mu ją umył? Czyżby nie te media właśnie?
No i wreszcie kluczowe pytanie: czy te media TERAZ mówią co wiedzą, czy wiedzą, co TERAZ trzeba mówić?
Dopóki nie ma odpowiedzi na te pytania, z ostrożności pozostaje dedukować, że oto środowiska socjalnie bliskie zażądały od tych mediów: do diabła z pedofilią wśród księży, bo u nas robi się niebezpiecznie.
A co z wspierającymi "naszymi" dziennikarzami? No cóż, bęben nie widzi ręki, a i tak jej odpowiada. Bo pusty.
@orjan
OdpowiedzUsuńI tylko o księdzu Jankowskim już nikt nie pamięta.