Kiedyś, dawno temu, miałem okazję czytać
wywiad z amerykańskim reżyserem filmowym, Terrym Gilliamem, wcześniej znanym
głównie z występów w słynnym Latającym Cyrku Monty Pythona i w pewnym momencie,
nawiązując do swojego poważnego reżyserskiego debiutu, wspominał Gilliam, że on
się okropnie bał nowego zadania, ale już w pierwszy dzień, widząc jak profesjonalnie
pracują wszyscy ludzie na planie, zrozumiał, że on tam naprawdę nic nie musi.
Lubię zarówno Gilliama, jak i jego filmy, jednak ile razy oglądam kolejną z
tych produkcji, przypominają mi się tamte słowa i wiem, że to co mnie tak
zachwyca, to tak naprawdę scenariusz, gra aktorów, kamera, muzyka, montaż, dźwięk,
a w ostatnich latach już tylko komputery i postprodukcja. Jeśli reżyser jest tu
do czegokolwiek potrzebny, to dokładnie w taki sam sposób jak Jurgen Klopp
swoim współpracownikom oraz zawodnikom: jeśli oni go lubią, to pracują tak, że
wszystko lśni.
Nie lubię polskich filmów, bo mam
nieustanne wrażenie, że tam reżyser odpowiada za wszystko. On układa scenariusz,
mówi aktorom, jak mają grać, wtrąca się nieustannie w pracę kamery, no i w
ogóle staje na głowie, by to co powstanie, tak naprawdę było realizacją tego
jedynego pomysłu, jaki mu przyszedł do głowy, kiedy to którego poranka stał
skacowany gdzieś na brzegu drogi i sikał do trawy. Dlatego też odnoszę
wrażenie, że czym gorszy polski film, to tym bardziej tam widać robotę
reżysera, a widać ją tym wyraźniej czym ów mądrala jest większą i bardziej
irytującą mendą.
Tu muszę od razu przyznać, że dla mnie
absolutnie najgorszymi polskimi filmami są filmy Patryka Vegi. To czym ten
człowiek nas próbuje zainteresować jest tak do bani, że gdybym miał to
porównywać do naszych spraw codziennych, to musiałbym przywołać obraz jakiegoś zapijaczonego
żula-idioty, który jedzie razem z nami tramwajem i próbuje zabawiać nas swoimi „wykurwionymi”
żartami.
Dlatego też, kiedy w zeszłym roku na fali
kinowej premiery filmu „Botoks” nasze prawicowe media uznały, że film ten jest
bardzo mocnym manifestem Patryka Vegi w obronie życia poczętego, a on sam do
tego stopnia podchwycił ów koncept, że przez kilka kolejnych tygodni przyjmował
zaproszenia do różnych programów publicystycznych TVP, gdzie opowiadał w kółko
o swoim nawróceniu na żywą katolicką wiarę i niezłomnej walce z kulturą śmierci,
realizowaną przez światowy biznes aborcyjny. Patrzyłem na niego, jak w żywe
oczy z nas szydzi, ale autentycznym przerażeniem napełniali mnie nasi niezłomni
dziennikarze, gdy z żywym wzruszeniem rozpływali się nad każdym słowem
wypowiadanym przez tę wytatuowaną mendę. Do dziś pamiętam, jak w sztandarowym
programie TVP Info „Minęła 20”, w rozmowie z Michałem Rachoniem Vega opowiadał,
jak to kilka razy dziennie się modli, całe swoje życie ofiaruje Jezusowi, a
jego film, na który waliły miliony tylko po to, by zobaczyć słynną na całą
Polskę scenę, gdzie jakaś zapijaczona kurwa dupcy się z psem, został
zrealizowany ręką Boga.
„Jestem katolikiem, nie wstydzę się tego, wręcz jestem z tego powodu dumny”
– wyznawał
Rachoniowi Patryk Vega. „Dla mnie wiara stanowi całe moje życie. Codziennie
czytam Pismo Święte. Dwukrotnie się modlę. Ta modlitwa tak naprawdę ustawia mi
cały dzień, łącznie z pracą. Biblia jest instrukcją jak żyć”.
Turlały się po ekranie te jaja, a Rachoniowi przy tym nawet powieka nie
drgnęła. Dlaczego? Jak rozumiem, dlatego, że po Matce Kurce, po raz kolejny na
przestrzeni lat, nasz patriotyczno-narodowy obóz zyskał kolejną gwiazdę i nasza
księgowość zabrała się do roboty.
Minęło parę tygodni, nadszedł rok 2019 i
stało się. Wielki lider wspomnianego obozu, wybitny organizator wielkiego
społecznego ruchu pod nazwą „Kluby Gazety Polskiej”, Tomasz Sakiewicz wraz ze
skupionym wokół siebie towarzystwem, zdecydował przyznać doroczną Nagrodę im. św.
Grzegorza I Wielkiego dwóm osobom: prof. Ryszardowi Legutce i... właśnie Patrykowi
Vedze. Gdyby ktoś nie wiedział, o czym mówimy, krótko tylko przypomnę, że owa
nagroda jest przyznawana przez środowisko „Gazety Polskiej” od roku 2009 i
kolejnymi laureatami byli: Fundacja „Pamiętamy”, ks. Stanisław Małkowski,
Antoni Macierewicz, Krzysztof Wyszkowski, Jan Olszewski, Bogdan Chazan,
Bogusław Nizieński, Sławomir Cenckiewicz, Andrzej Gwiazda, no i ostatnio wreszcie,
Ryszard Legutko i Vega.
Być może coś przegapiłem, ale nie słyszałem, by, czy to wyróżniony wspólnie z Vegą prof. Legutko, czy też któryś z
wcześniej wymienionych polskich patriotów, w proteście zwrócili Sakiewiczowi ów
medal. Dlaczego tak? Skąd ów brak zwykłego odruchu moralnego oburzenia? Moim
zdaniem przyczyna jest zawsze ta sama. Oni wszyscy te nasze rozterki mają
głęboko w swoich pozapychanych małymi interesami nosach, a pięknie to pokazał
niedawno sam premier Morawiecki, przyjmując jakąś super tanią nagrodę od portalu słusznie
bardzo wyszydzanego jako „wpotylice.pl” i żałośnie liżąc się z braćmi
Karnowskimi i całą resztą tego ponurego towarzystwa.
Przepraszam, ale ten felieton zbliża
się pomału do końca, a ja się zastanawiam, czy ktoś może zapytał, co jest właściwie
nie tak z tym Vegą? Nie słyszałem niczego takiego i to mnie absolutnie nie
dziwi, bo dziś już wszyscy wiemy, co za syf nasi dzielni prawicowi liderzy
odstawili nawet nie rok temu. Może niektórzy z nas pamiętają choćby, jak w
marcu tego roku w wypowiedzi dla portalu niezależna.pl ów Patryk Vega zapowiedział,
że zabiera się za kręcenie kolejnego filmu o tym, jak światowy satanizm
organizuje międzynarodowy handel dziećmi, który to film będzie dziesięć razy
bardziej ostry i prawdziwy od wcześniejszego „Botoksu”. To był marzec, a dziś
już wiemy, że jeśli nawet tak będzie jak niezależna.pl z satysfakcją zapowiadała,
to owymi satanistami handlującymi dziećmi będą Antoni Macierewicz, ojciec
Rydzyk i Jarosław Kaczyński.
Żeby tak się dać temu żulowi wydymać, ludzki
świat nie widział! I za co? Za to chwilowe poczucie, że oto kolejni ludzie
kultury do nas dołączają? I nikomu z nich nawet nie wstyd? Żeby się chociaż
któryś z nich zamknął. Ależ gdzie tam! Wszyscy wrzucają na Vegę i jego nowy
film dokładnie z tą samą ekstazą, z jaką jeszcze przed chwilą go chwalili.
A ja się tylko zastanawiam, czemu ci
wszyscy artyści, Janda, Hołdys, czy Daniel Olbrychski, jeszcze nie wpadli na
pomysł, by na zmianę występować w TVP Info i dawać świadectwo, jak to oni nagle
zrozumieli czym jest kultura śmierci i jak ważna jest Wiara w życiu każdego człowieka,
a następnie zarykiwać się ze śmiechu widząc jak czy to Rachoń, Łosiewicz, Karnowscy,
czy Sakiewicz beczą ze wzruszenia. Mogliby nawet wysunąć tego Żyda Hartmana. To
jest znany śmieszek, więc łatwo sobie wyobrazić, jak on któregoś dnia występuje
w Wiadomościach TVP i przeprasza za swój naród, który ukrzyżował Boga. Oni
mogliby nawet urządzić między sobą konkurs, w którym główną nagrodę zdobędzie
ten, któremu uda się dotrzeć do samego Prezesa i strzelić sobie z nim selfie. Przecież
oni mają nas na widelcu. Doprawdy, jak można nie wykorzystać tak fantastycznej okazji?
No i to jest najgorsze. Kiedyś to napisałeś: Przychodzi byle żul, za uszami ma tyle, że można by oddział NKWD obdzielić, a wystarczy, że zamacha biało-czerwoną, wygłosi kilka prawych komunałów, a prawi-kochani już w niego wpatrzeni jak w obrazek.
OdpowiedzUsuńIMMO oni tam po czarnej stronie są zbyt durni i napuszeni, by trollować "naszych", choć, tak jak to napisałeś, aż się prosi. Natomiast po naszej stronie zdarzają się urocze historyjki w tym guście, jak choćby ostatnia twitterowa akcja Napalongo Wikarego.
Ja na to patrzę bardziej spokojnie. Oczywiście, wszelkie szmaciarstwo (jak to wyżej opisane) wywołuje u mnie niesmak i niechęć, ale już mnie nie niepokoi.
OdpowiedzUsuńJak sobie to bowiem tłumaczę, że jeden czy drugi taki musi, bo inaczej nie potrafi. Czasy zaś takie, że stosunkowo najłatwiej wywołać cudze zainteresowanie metodą kocią, tzn. waląc kupę na samym środku dywanu, zamiast gdzieś w kącie.
Wtedy wokół rozlega się śpiew na melodię El condor pasa:
"Duży Indianin napiął mały łuk,
Jak on mógł,
Napiąć taki mały łuk
Ach jak on mógł"
itd. z refrenem:
"A Kondor wielkie jajo zniósł,
Ma u mnie plus
Ogromny plus
Ma u mnie plus."
Jeśli ktoś melodii nie zna, to służę (śpiewa się tam, gdzie ta fujarka, tzn. quena):
https://youtu.be/ivpGXOA4D9A?t=45
Zaniepokojenie mnie nie rusza, bo tego teraz tyle, że takie metody utraciły swoją sprawczość mechaniczną. Widzieliśmy to na przykładzie tych Siekielskich, których film przyciągnął ileś tam procent PiS-owi i nie poradziłby temu nawet Mistewicz ze swoim arsenałem formalnych grepsów sterowania opiniami.
Taka propaganda nie ma już także sprawczości organicznej, bo jej treście zupełnie odjechały od narastających nastrojów społecznych. Treście te działają jeszcze na osobniki skłonne do przesadyzmu, lecz przesadyzm ośmiesza sam siebie.
Antypis jesienią przegra, choćby się przebrał za zakonną ciążownicę w paski leżącą na zebrze. A te wszystkie Vegi nie są na tyle głupie, żeby sobie już teraz odcinać drogę do lizania pańskiej ręki. U nich przesadyzm jest wyłącznie funkcjonalny.
Super napisane, a z tym Hartmanem byłby przebój. Jestem przekonana, że nosiliby, jego nawróconego, w lektyce. Po tygodniu pan JH obszczałby ich, obsrał i wyśmiał, ale oni by tego nie zauważyli, bo przecież muszą nadążać za tematami dnia. Ich brak refleksji jest dla mnie nieakceptowalny. I ten Vega. On musiałby mi Pana Boga pokazać, żebym chociaż spróbowała na niego zwrócić uwagę. To jasne, że tylko na chwilę i z niesmakiem, ale to zawsze coś. Przepraszam za fekalia, ale nie będę ich kasować.
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
UsuńWchodząc w egzegezę Toyaha, on moim zdaniem użył tego Hartmana jako środek wyrazu, a nie jako przykład do tezy.
Co jak co, kto jak kto, ale choć raz spojrzawszy mu w oczy nabrać się na Hartmana po prostu nie da rady. Daje radę jego środowisko, bo ma te same geny w oczach.
@orjan
UsuńChyba jednak się mylisz. Ja wczoraj - w ramach zawodowych obowiązków - obejrzałem bite 58 minut "Botoksu" i jestem przekonany, że jeśli ktokolwiek się dał na to nabrać, na Hartmana się nabiorą w palcem w nosie.
2toyah
UsuńKontynuując egzegezę, uwagi wymagają Twoje słowa kluczowe: "jeśli ktokolwiek się dał na to nabrać". Jeśli.
Oto w krótkim czasie mamy do czynienia z wielokrotnością określonych demonstracji, których siłę przyciągania eliminuje ich nachalna powtarzalność.
Jest jak w tej opowiastce o chłopcu, który wciąż alarmował o wilkach, których nie było. Aż w końcu były, tylko alarmy nikogo już nie obchodziły.
Według mnie, w Polakach jest pewna organiczna skłonność do kpiny. Dlatego odczuwamy jakąś ciekawość względem obrazoburstwa i autorytetoburstwa. Taka ciekawość należy do obszaru rozrywki i na tym obszarze kończy się jej samoistna sprawczość polityczna.
Co innego, gdy kolejność jest odwrotna, że NAJPIERW istnieje rzeczywista niechęć społeczna i to z niej wykształca się kpina. Ta już wiele potrafi. Np. wyeliminowała "Bula" Komorowskiego.
Cokolwiek więc te botoksy zawierają, to wywrą wpływ tylko pod warunkiem, że ludzie NAJPIERW mieliby dość PiS-u i tych wszystkich pisowskich *+.
Najpierw, to znaczy nie dopiero od jutra, po wyjściu z kina, ale już od wczoraj. Czy ktoś dostrzega, aby taka niechęć do PiS-u rozszerzała się społecznie? Co innego w rezerwatach opozycyjnych, skąd się nie rozszerza, ale narasta w tych rezerwatach jako nienawiść. A ta odbiera skuteczność co widać, słychać i czuć.
@orjan
OdpowiedzUsuńAle ja się nie boję że Vega obali rząd PiS-u. Wręcz odwrotnie. PiS nie straci władzy ponieważ tak wybitny reżyser jak Varga jest polskim patriotą.
@toyah
UsuńMnie też nie o taki strach chodzi, ale o ten przedziwny fenomen raczej sprzyjający PiS-owi.
Oto wokół zapowiedzianej produkcji filmowej koncentrują się opozycyjne projekty i nadzieje wyborcze. To jest skutek zupełnego zastoju koncepcyjnego (ideologii nigdy nie mieli), niedowładu organizacyjnego oraz nijakości kadrowej. Te braki film ma zastąpić i pociągnąć do urn nagle oprzytomniały lud. Niczym oczekiwany Godot jakiś.
@orjan
OdpowiedzUsuńJa ten temat pociągnę jutro.