piątek, 22 czerwca 2018

O wielkiej idei Solidarności i panienkach w spodenkach


      Zanim ruszę, pragnę zapowiedzieć, a jednocześnie przeprosić wszystkie bardziej wrażliwe osoby za to, że parę razy pojawią się tu słowa powszechnie uważane za nieładne. Niestety, po dłuższym namyśle, doszedłem do wniosku, że tym razem inaczej być nie może, a więc proszę trzymać się krzeseł.     
      Otóż, pamiętam jak kiedyś, podczas tych minionych nam dość szczęśliwie jednak 30 już niemal lat, pojawiła się informacja o tym, że kiedy Lech Wałęsa był zaledwie jeszcze skromnym przewodniczącyzm Związku Zawodowego NSZZ Solidarność, był nieustannie otoczony przez kobiety, które nieustannie świadczyły mu seksualne usługi, a on z nich korzystał bez ograniczeń. I nie chodziło o to, że Mieczysław Wachowski, czy kto to wówczas dbał o naszego Lecha, wynajmował dla niego prostytutki, ale o to, że Przewodniczący funkcjonowal przez te kilka miesięcy jako polska odpowiedź na gwiazdy w rodzaju Roda Stewarta, czy Micka Jaggera, kiedy to doprawdy nie trzeba być kurwą, by poczuć przymus obcowania z prawdziwą gwiazdą.
      Przyznaję dziś, że, choć nie widziałem nigdy powodu, by zajmować się tym tematem, od poczatku żyłem w świętym przekonaniu, że tak to właśnie musiało wyglądać. I to nie tylko gdy chodzi o Wałęsę, ale o tych wszystkich bohaterów Solidarności, porozrzucanych po całej Polsce w owych regionalnych strukturach Związku, którzy w pewnym momencie, w owej alternatywnej peerelowskiej rzeczywistości, nagle zaczęli stanowić namiastkę czegoś, co po latach zafunkcjonowało pod zagraniczną nazwą „celebrity”. I moim zdaniem nie było żadnej możliwości, by wokół nich nie pojawiły się tak zwane „groupies”, które nie opuszczały ich na krok, wspierały ich w ich walce o wolną Polskę, pocieszały w trudnych momentach, a ostatecznie niektóre z nich dochrapały się nawet określenia „Kobiety Solidarności”.
      I proszę nie myśleć, że moje przekonanie co do sytaucji na wspomnianym froncie to jakieś teorie i wyobrażenia. Lata 80-te to był czas, kiedy, choć sam nie byłem w żaden sposób bezpośrednio zaangażowany w tamtą walkę, dość świadomie poruszałem się po jej okolicach i widziałem nadzwyczaj dokładnie, co się tam wyprawia.Na tyle dokładnie, by dziś nie czuć się w najmniejszym stopniu zaskoczony. Nie będę oczywiście tu plotkował, natomiast chciałbym się zająć czymś, co, jak się okazuje, jest sprawą publicznie znaną, a co, jakimś cudem uszło mej, a podejrzewam, że nie tylko mej, uwadze. Otóż jakimś, jak to często ma miejsce, niezbadanym przypadkiem, trafiłem na informację opublikowaną przez „Super Express” jeszcze w grudniu 2015 roku, a zatytułowaną „Morawiecki: Mam żonę, żyję z inną kobietą”. Od razu pragnę zmartwić wszystkich tropicieli żydowskiej piątej kolumny, że nie chodzi o Premiera, ale o Morawieckiego seniora, ale zapewniam, że jest i tak ciekawie. Otóż, jak się okazuje, jeszcze zanim w roku 1980 wybuchła rewolucja Solidarności, samo natomiast spiskowanie się już jakiś czas temu rozpoczęło, Kornel Morawiecki, wówczas jeszcze dzielny, młody i nadzwyczaj przystojny działacz opozycji antykomunistycznej, od czternastu lat żonaty oraz z czwórką dzieci, trafił na 15 lat od siebie młodszą Annę, w której, jak sam mówi, zakochał się od pierwszego wejrzenia i z którą po burzliwych latach komuny wszedł w stały związek, i która w roku 1993 urodziła mu syna. Jednak, jak się okazuję, nasz pan senator senior, jeszcze w czasach tworzenia Solidarności Walczącej poznał Hannę, z którą również wszedł w intymny związek, który ostatecznie umilił mu te trudne czasy między małżeństwem, a faktycznym początkiem relacji z Anną.
       Ja nic nie zmyślam. O tym wszystkim, w rozowie z „Super Expressem” opowiada w grudniu 2015 roku sam Kornel Morawiecki. I w najmniejszym stopniu ze wstydem i zażenowaniem, ale z autentycznym rozczuleniem. Posłuchajmy:
       Oczywiście kocham swoją żonę, ale z nią nie jestem od dłuższego czasu. Tak się potoczyło... Ale nie mamy rozwodu. Byłem z Jadzią do 1981 roku. Wtedy przyszedł stan wojenny, a wcześniej, bo w 1976 roku, poznałem Annę. Zakochaliśmy się, jednak los chciał, że przez całe lata 80. nie było nam dane ponownie się spotkać. Urwał nam się kontakt. Odnaleźliśmy się na początku lat 90. Pokochaliśmy się. Anna jest ode mnie młodsza o 15 lat. Mamy 22-letniego syna Jerzego. To piękna, mądra kobieta. Bardzo ją kocham. Ale jest jeszcze Hanna, z którą tworzyłem Solidarność Walczącą. Hanna jest mi bardzo bliska. W swoim życiu kochałem i wciąż kocham kilka kobiet. Oczywiście moją partnerkę Annę, z która żyję, żonę Jadwigę i właśnie Hannę. Z każdą z nich spędzę zbliżającą się Wigilię.
      Nie wiem dlaczego, ale szczególnie jakoś wpadła mi w oko owa Hanna, z którą marszałek senior zakładał Solidarność Walcząca. I oto okazuje się, że na youtubie, tak samo bezwstydnie, jak wszystko to, co opisałem dotychczas, funkcjonuje dłuższe nagranie ze spotkania – jednego z tych spotkań, których zapewne będziemy mieli jeszcze więcej przy okazji obchodów stulecia odzyskania niepodległości – gdzie Kornel Morawiecki oraz niejaka Hanna Łukowska-Karniej, skądinąd, jak słyszę, nawet wsród esbeków znana, jako najpiękniejsza kobieta Solidarności, opowiadają nam swoją historię. I to ona, jak się okazuje, jest ową Hanna, z którą Kornel Morawiecki każdego roku spędza Wigilię. Oglądam ten film, oczywiście nie cały, bo do tego nawet ja nie jestem zdolny, i tam nie ma słowa o dupczeniu. Sama walka i przepychanki z milicją i ZOMO. Siedzą ci starsi dziś już państwo przed kamerą, wydzierają sobie wzajemnie z rąk mikrofon, opowiadają, jak to kiedyś, kiedy jeszcze Polska była pod ruskim butem, było fajnie, a zebrani w sali słuchacze płaczą czy to ze wzruszenia, czy ze śmiechu nad tymi wesołymi przygodami.
      Powiem szczerze, że nie mam siły tego ciągnąć dalej, więc, gdyby ktoś chciał, to wszystko jest tu.
       Ja natomiast, by te refleksje jakoś sensownie zamknąć, powiem tylko jedno. Strasznie to ciekawe, ale – jak część Czytelników z pewnością pamięta – ja już jakiś czas temu o tym wspominałem, jak to są rzeczy, o których się wszyscy dowiadujemy niemal w jednej chwili, są też jednak przy tym takie, o których nie dowiemy się nigdy. Ów rynek treści jest kontrolowany równie skutecznie, jak granica między Stanami Zjednoczonymi i Meksykiem. Czyli skutecznie, choć nie do końca. I stąd, szczęśliwie, ten dzisiejszy tekst, dzięki któremu wiemy znacznie więcej, niż jeszcze wczoraj.

Zapraszam wszystkich do korzystania z oferty księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są do kupienia również i moje książki. Polecam serdecznie.

    

8 komentarzy:

  1. Napisałam komentarz i go niechcący wykasowałam. Ale co mi tam. Tak na skróty. Wszystko, co piszesz idealnie wpasowuje się w moje myślenie. Pamiętam rok 1989, byłam wtedy bardzo młodą idealistką, ale na szczęście dla mnie, moich rodziców i dzieci nie dałam się wciągnąć w to gówno. Pamiętam ten debilny długopis Wałęsy, te jego portrety z tymi przedziwnymi waszmościami i niestety nie mogę się tu pochwalić swoim przenikliwym myśleniem, poszłam jak owce za bacą. Nie pytaj, czy żałuję. Bo nie wiem. A na koniec prywata. Mój pierworodny we wrześniu się broni, już miesiąc mija od starania się o poważną pracę. Nie lekko jest nie dać się śmieciowemu zatrudnieniu. Ja proszę tylko o trzymaj się Tomek - synku mój:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Jola Plucińska
      Przyłączam się do tego apelu. Trzymaj się Tomek, przyjacielu.

      Usuń
  2. A pani Hania z dużym, ostentacyjnym krzyżem na bluzce?

    OdpowiedzUsuń
  3. To był czas wolności. Wszyscy się czuli wyzwoleni z okowów zakłamania i zniewolenia szarzyzną komunistycznego dnia.Wielu i wiele wyzwoliło się też od rozumu i nudnej moralności. Ale tak to działało.Solidarność była wolna i kolorowa.To był festiwal wolności i nadziei.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale Morawiecki przesadził chyba.

      Usuń
    2. @Remo
      Moim zdaniem on nie przesadził. Przesadziłby, gdyby postanowił zachować twarz.

      Usuń
  4. @molier
    Ja tylko nie rozumiem, czemu żaden z nich, zamiast się popisywać tymi przygodami, nie opowie nam, czym dla nich był ten czas. Zwyczajnie, w imię prawdy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...