Zanim ruszę, pragnę
zapowiedzieć, a jednocześnie przeprosić wszystkie bardziej wrażliwe osoby za
to, że parę razy pojawią się tu słowa powszechnie uważane za nieładne.
Niestety, po dłuższym namyśle, doszedłem do wniosku, że tym razem inaczej być
nie może, a więc proszę trzymać się krzeseł.
Otóż, pamiętam jak kiedyś, podczas
tych minionych nam dość szczęśliwie jednak 30 już niemal lat, pojawiła się
informacja o tym, że kiedy Lech Wałęsa był zaledwie jeszcze skromnym
przewodniczącyzm Związku Zawodowego NSZZ Solidarność, był nieustannie otoczony
przez kobiety, które nieustannie świadczyły mu seksualne usługi, a on z nich
korzystał bez ograniczeń. I nie chodziło o to, że Mieczysław Wachowski, czy kto
to wówczas dbał o naszego Lecha, wynajmował dla niego prostytutki, ale o to, że
Przewodniczący funkcjonowal przez te kilka miesięcy jako polska odpowiedź na
gwiazdy w rodzaju Roda Stewarta, czy Micka Jaggera, kiedy to doprawdy nie
trzeba być kurwą, by poczuć przymus obcowania z prawdziwą gwiazdą.
Przyznaję dziś, że, choć nie
widziałem nigdy powodu, by zajmować się tym tematem, od poczatku żyłem w
świętym przekonaniu, że tak to właśnie musiało wyglądać. I to nie tylko gdy
chodzi o Wałęsę, ale o tych wszystkich bohaterów Solidarności, porozrzucanych
po całej Polsce w owych regionalnych strukturach Związku, którzy w pewnym
momencie, w owej alternatywnej peerelowskiej rzeczywistości, nagle zaczęli
stanowić namiastkę czegoś, co po latach zafunkcjonowało pod zagraniczną nazwą
„celebrity”. I moim zdaniem nie było żadnej możliwości, by wokół nich nie
pojawiły się tak zwane „groupies”, które nie opuszczały ich na krok, wspierały
ich w ich walce o wolną Polskę, pocieszały w trudnych momentach, a ostatecznie
niektóre z nich dochrapały się nawet określenia „Kobiety Solidarności”.
I proszę nie myśleć, że moje
przekonanie co do sytaucji na wspomnianym froncie to jakieś teorie i
wyobrażenia. Lata 80-te to był czas, kiedy, choć sam nie byłem w żaden sposób
bezpośrednio zaangażowany w tamtą walkę, dość świadomie poruszałem się po jej okolicach
i widziałem nadzwyczaj dokładnie, co się tam wyprawia.Na tyle dokładnie, by
dziś nie czuć się w najmniejszym stopniu zaskoczony. Nie będę oczywiście tu
plotkował, natomiast chciałbym się zająć czymś, co, jak się okazuje, jest
sprawą publicznie znaną, a co, jakimś cudem uszło mej, a podejrzewam, że nie
tylko mej, uwadze. Otóż jakimś, jak to często ma miejsce, niezbadanym
przypadkiem, trafiłem na informację opublikowaną przez „Super Express” jeszcze
w grudniu 2015 roku, a zatytułowaną „Morawiecki: Mam żonę, żyję z inną
kobietą”. Od razu pragnę zmartwić wszystkich tropicieli żydowskiej piątej
kolumny, że nie chodzi o Premiera, ale o Morawieckiego seniora, ale zapewniam,
że jest i tak ciekawie. Otóż, jak się okazuje, jeszcze zanim w roku 1980
wybuchła rewolucja Solidarności, samo natomiast spiskowanie się już jakiś czas
temu rozpoczęło, Kornel Morawiecki, wówczas jeszcze dzielny, młody i nadzwyczaj
przystojny działacz opozycji antykomunistycznej, od czternastu lat żonaty oraz
z czwórką dzieci, trafił na 15 lat od siebie młodszą Annę, w której, jak sam
mówi, zakochał się od pierwszego wejrzenia i z którą po burzliwych latach
komuny wszedł w stały związek, i która w roku 1993 urodziła mu syna. Jednak,
jak się okazuję, nasz pan senator senior, jeszcze w czasach tworzenia
Solidarności Walczącej poznał Hannę, z którą również wszedł w intymny związek,
który ostatecznie umilił mu te trudne czasy między małżeństwem, a faktycznym
początkiem relacji z Anną.
Ja nic nie zmyślam. O tym
wszystkim, w rozowie z „Super Expressem” opowiada w grudniu 2015 roku sam Kornel
Morawiecki. I w najmniejszym stopniu ze wstydem i zażenowaniem, ale z
autentycznym rozczuleniem. Posłuchajmy:
„Oczywiście kocham swoją żonę, ale z nią nie jestem od dłuższego czasu.
Tak się potoczyło... Ale nie mamy rozwodu. Byłem z Jadzią do 1981 roku. Wtedy
przyszedł stan wojenny, a wcześniej, bo w 1976 roku, poznałem Annę.
Zakochaliśmy się, jednak los chciał, że przez całe lata 80. nie było nam dane
ponownie się spotkać. Urwał nam się kontakt. Odnaleźliśmy się na początku lat
90. Pokochaliśmy się. Anna jest ode mnie młodsza o 15 lat. Mamy 22-letniego
syna Jerzego. To piękna, mądra kobieta. Bardzo ją kocham. Ale jest jeszcze Hanna,
z którą tworzyłem Solidarność Walczącą. Hanna jest mi bardzo bliska. W swoim
życiu kochałem i wciąż kocham kilka kobiet. Oczywiście moją partnerkę Annę, z
która żyję, żonę Jadwigę i właśnie Hannę. Z każdą z nich spędzę zbliżającą się
Wigilię.
Nie wiem dlaczego, ale szczególnie
jakoś wpadła mi w oko owa Hanna, z którą marszałek senior zakładał Solidarność
Walcząca. I oto okazuje się, że na youtubie, tak samo bezwstydnie, jak wszystko
to, co opisałem dotychczas, funkcjonuje dłuższe nagranie ze spotkania – jednego
z tych spotkań, których zapewne będziemy mieli jeszcze więcej przy okazji
obchodów stulecia odzyskania niepodległości – gdzie Kornel Morawiecki oraz niejaka
Hanna Łukowska-Karniej, skądinąd, jak słyszę, nawet wsród esbeków znana, jako
najpiękniejsza kobieta Solidarności, opowiadają nam swoją historię. I to ona,
jak się okazuje, jest ową Hanna, z którą Kornel Morawiecki każdego roku spędza
Wigilię. Oglądam ten film, oczywiście nie cały, bo do tego nawet ja nie jestem
zdolny, i tam nie ma słowa o dupczeniu. Sama walka i przepychanki z milicją i
ZOMO. Siedzą ci starsi dziś już państwo przed kamerą, wydzierają sobie wzajemnie
z rąk mikrofon, opowiadają, jak to kiedyś, kiedy jeszcze Polska była pod ruskim
butem, było fajnie, a zebrani w sali słuchacze płaczą czy to ze wzruszenia, czy
ze śmiechu nad tymi wesołymi przygodami.
Powiem szczerze, że nie mam
siły tego ciągnąć dalej, więc, gdyby ktoś chciał, to wszystko jest tu.
Ja natomiast, by te refleksje
jakoś sensownie zamknąć, powiem tylko jedno. Strasznie to ciekawe, ale – jak
część Czytelników z pewnością pamięta – ja już jakiś czas temu o tym
wspominałem, jak to są rzeczy, o których się wszyscy dowiadujemy niemal w
jednej chwili, są też jednak przy tym takie, o których nie dowiemy się nigdy.
Ów rynek treści jest kontrolowany równie skutecznie, jak granica między Stanami
Zjednoczonymi i Meksykiem. Czyli skutecznie, choć nie do końca. I stąd,
szczęśliwie, ten dzisiejszy tekst, dzięki któremu wiemy znacznie więcej, niż
jeszcze wczoraj.
Zapraszam
wszystkich do korzystania z oferty księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie są do kupienia również i moje książki. Polecam
serdecznie.
Napisałam komentarz i go niechcący wykasowałam. Ale co mi tam. Tak na skróty. Wszystko, co piszesz idealnie wpasowuje się w moje myślenie. Pamiętam rok 1989, byłam wtedy bardzo młodą idealistką, ale na szczęście dla mnie, moich rodziców i dzieci nie dałam się wciągnąć w to gówno. Pamiętam ten debilny długopis Wałęsy, te jego portrety z tymi przedziwnymi waszmościami i niestety nie mogę się tu pochwalić swoim przenikliwym myśleniem, poszłam jak owce za bacą. Nie pytaj, czy żałuję. Bo nie wiem. A na koniec prywata. Mój pierworodny we wrześniu się broni, już miesiąc mija od starania się o poważną pracę. Nie lekko jest nie dać się śmieciowemu zatrudnieniu. Ja proszę tylko o trzymaj się Tomek - synku mój:)
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
UsuńPrzyłączam się do tego apelu. Trzymaj się Tomek, przyjacielu.
A pani Hania z dużym, ostentacyjnym krzyżem na bluzce?
OdpowiedzUsuń@adorin
UsuńJakżeby inaczej?
To był czas wolności. Wszyscy się czuli wyzwoleni z okowów zakłamania i zniewolenia szarzyzną komunistycznego dnia.Wielu i wiele wyzwoliło się też od rozumu i nudnej moralności. Ale tak to działało.Solidarność była wolna i kolorowa.To był festiwal wolności i nadziei.
OdpowiedzUsuńAle Morawiecki przesadził chyba.
Usuń@Remo
UsuńMoim zdaniem on nie przesadził. Przesadziłby, gdyby postanowił zachować twarz.
@molier
OdpowiedzUsuńJa tylko nie rozumiem, czemu żaden z nich, zamiast się popisywać tymi przygodami, nie opowie nam, czym dla nich był ten czas. Zwyczajnie, w imię prawdy.