Pamiętam, jak kiedyś ktoś mi
opowiedział taką oto historię o tym, jak to podczas uroczystego nabożeństwa
wielkanocnego pewien ksiądz, gdzieś, zapewnie w jakiejś dziurze na peryferiach
Polski, wszedł na ambonę i wygłosił kazanie o następującej treści: „Chrystus
zmartwychwstał, ale wy w to i tak nie wierzycie”. I zszedł. Koniec. Tyle. W tej
sytuacji, oraz w obliczu tego, co, jak widzę, dzieje się wokół mnie, nie
pozostaje mi nic innego jak zamknąć ten trzydniowy cyklwspomnień jeszcze jednym tekstem z mojej książki o
paleniu diabła. Zachęcam serdecznie.
Jeśli przyjmiemy, że 5 lat to szmat
czasu, mogę chyba powiedzieć, że dość niedawno, dzieląc się refleksjami na
temat jednego z moich ulubionych filmów, a mianowicie „Trzech dni Kondora”,
wspomniałem jego finałową scenę, kiedy to biedny Robert Redford wygraża się,
jak to on o wszystkim poinformuje „New York Timesa”, „New York Times” wszystko
opisze, świat się dowie i źli ludzie
zostaną ukarani, na co jego rozmówca odpowiada mu: „A co, jeśli nie napiszą?”
I, jak mówię, biedny, Robert Redford kamienieje, i tak film ów się kończy.
O co chodzi? Otóż chodzi o to, co zawsze. Że w obliczu potęgi Systemu, jego
ukrytej natury i nieznanego nam choćby kształtu, musimy zawsze zakładać, że w
pewnych szczególnych sytuacjach nie mamy zwyczajnie szans. I tego stanu nie
zmieni ani twarde prawo, ani wolne media, ani nawet tak zwana pięść ludu. Gdy
stawka jest naprawdę wysoka, System robi, co chce.
Jeszcze bardziej niedawno mieliśmy okazję zaobserwować, w jaki sposób owa
kontrola Systemu działa w wersji turbo, na przykładzie wielkiej katastrofy
budowlanej, jaka miała miejsce w Bangladeszu, i w wyniku której śmierć poniosło
ponad 1000 osób. Niektórzy z nas pewnie jeszcze wszystko dobrze pamiętają,
część z całą pewnością – zgodnie zresztą z oryginalnym planem – o niczym
zwyczajnie nie słyszała, część, nawet jeśli coś tam kiedyś usłyszała, nie
zwróciła na to uwagi i dziś nawet nie pamięta, że cokolwiek się wydarzyło, ale
to się naprawdę zdarzyło. W Bangladeszu runął ośmiopiętrowy budynek, w którym
na zamówienie największych światowych sieci odzieżowych szyto ubrania dla mnie
i dla Ciebie i, jak mówię, w wyniku owego nieszczęścia zginęło ponad tysiąc
osób. Rzecz jednak nie tyle w samej tragedii i w żniwie, jakie zebrała, ale w
tym, że przez kilkanaście następnych dni, światowe media zastosowały wobec
tego, co się stało, niemal pełną blokadę informacyjną. O ile się nie mylę, u
nas w Polsce, zaczęto o tym pisać dopiero po tym, jak ja zamieściłem na swoim
blogu odpowiedni tekst i w ślad po nim o sprawie poinformowała „Gazeta Polska
Codziennie”. Mniej więcej tydzień po zdarzeniu.
Dlaczego w sytuacji, gdy światowe media potrafią zrobić sensację z najbardziej
trywialnych wypadków, polegających na tym, że gdzieś ktoś został zasypany kupą
piasku, wpadł do studni, czy został zastrzelony przez jakiegoś wariata, o tym,
że ponad 1000 osób zginęło podczas niewolniczej pracy na rzecz wielkiego
międzynarodowego przemysłu, myśmy mieli się nie dowiedzieć nigdy, lub
dowiedzieć się maksymalnie bezrefleksyjnie? Otóż poszło o to, że wspomniana
katastrofa była czymś tak strasznym, tak głęboko porażającym, tak wreszcie
pełnym znaczeń, że gdyby w tej sprawie została sprowokowana powszechna debata,
System poniósłby bardzo poważne szkody. Pisałem o tym w odpowiednim momencie,
dziś powtarzać się już nie mam nawet siły, ale tak to właśnie wygląda. Gdyby
sposób, w jaki doszło do śmierci tych ludzi, został poddany gruntownej debacie,
System by się mógł z tego zwyczajnie nie pozbierać.
Bangladesz jest trzecim największym eksporterem taniej odzieży dla światowego
przemysłu. Nie wiem, kto jest pierwszym i drugim. Może Indie, może Chiny, może
jeszcze ktoś, ale Bangladesz jest trzeci. Dzięki praktycznie niewolniczej pracy
tamtejszych kobiet i mężczyzn, cały świat chodzi odziany i wystrojony wedle
uznania, wedle potrzeby i wedle swoich finansowych możliwości. I to jest
podstawa Systemu. I jej zmieniać nie wolno. Tak ma być i tak będzie. A jeśli
kiedyś przyjdzie nam o tym porozmawiać, to z całą pewnością powodem do tej
rozmowy nie będzie to, że gdzieś zginęło 1000 osób. Uważam, że katastrofa w
Bangladeszu pokazała nam tę prawdę w sposób wręcz modelowy.
I oto wczoraj trafiłem na informację, że w roku 2004, a więc zaledwie 11 lat
temu w miejscowości Granby w stanie Colorado pewien drobny przedsiębiorca
nazwiskiem Marvin Heemeyer, właściciel zakładu produkującego i instalującego
tłumiki do samochodów, w reakcji na plany władz swojego miasta wybudowania
cementowni, której lokalizacja odcięłaby jego zakład od świata, a tym samym
doprowadziła go do ruiny, a przede wszystkim ze względu na odmowę jakichkolwiek
negocjacji, połączoną z systemową wręcz przeciwko niemu agresją, przy pomocy
specjalnie zaprojektowanego i odpowiednio wyposażonego buldożera, zrównał z
ziemią pół miasta, a następnie popełnił samobójstwo.
Kto chce, może oczywiście sobie zajrzeć do Wikipedii i tam o wszystkim
poczytać, ale trochę na wszelki wypadek, gdyby się komuś może nie chciało
szukać, a trochę z potrzeby serca – właśnie tak! – przytaczam istotne
fragmenty:
„Kiedy kolejne petycje do władz, mediów i lokalnej społeczności nie dały
żadnych rezultatów, Heemeyer poddał się, dzierżawiąc grunt firmie wywożącej
śmieci. Umowa zakładała, że miałby on sześć miesięcy na wyprowadzenie się z
posesji. Jak się później okazało, okres ten wykorzystał na ulepszenie swojego
buldożera, osłaniając go miejscami ponad 30 centymetrami stali i betonu,
instalując kamery zapewniające widoczność otoczenia w każdym kierunku, a w
końcu konstruując klimatyzację i inne systemy pozwalające na komfortowe
przebywanie wewnątrz przez wiele godzin.
4 czerwca 2004, konstruktor zasiadł za sterami buldożera, wyjeżdżając przez
ścianę swego dawnego warsztatu, a następnie zrównując z ziemią fabrykę cementu
i wyruszając w miasto. W ciągu kilkugodzinnej wyprawy Heemeyer zniszczył
doszczętnie budynek ratusza, siedzibę lokalnej gazety, dom burmistrza, i wiele
innych budynków publicznych powiązanych z osobami, które były zaangażowane w
spór. Łącznie w gruzach legło 13 budynków. To, że nikt nie został ranny,
niektórzy świadkowie przypisywali precyzyjnej kalkulacji działań Heemeyera.
Podczas powolnego i nieubłaganego pochodu pojazdu, policja i oddziały SWAT próbowały
powstrzymać maszynę, ale zarówno ogień z broni długiej, jak i granaty nie miały
żadnego wpływu na pojazd, i ostatecznie, po oddaniu ponad 200 strzałów (w tym
amunicji przeciwpancernej), siły porządkowe musiały po prostu bezsilnie
obserwować wydarzenia.
Buldożer był uzbrojony w karabin Barrett M82, karabin Ruger AC556, pistolet Kel-Tec P11 i
rewolwer magnum, ale Heemeyer użył ich tylko do celów obronnych. Gdy policjanci
zorientowali się, że strzela ponad ich głowami, na początku sądzili, że po
prostu słabo strzela, kiedy jednak później weszli do buldożera i zobaczyli
uzbrojenie i kamery, uświadomili sobie, że gdyby Heemeyer chciał, mógłby
pozabijać wszystkich z łatwością. Wszystko wskazuje więc na to, że jedynym celem
Heemeyera była destrukcja budynków, a nie krzywdzenie ludzi.
Heemeyer dwukrotnie zmierzył się z innymi maszynami. Gdy zaatakował
cementownię, Code Docheff – właściciel zakładu – wsiadł do ładowarki i próbował trafić w
silnik buldożera, a następnie zerwać gąsienicę. Marvin oddał najpierw kilka
strzałów ostrzegawczych w powietrze, potem w łyżkę ładowarki, a potem zepchnął
ją na bok. Docheff uciekł, słysząc strzały. Później, gdy buldożer znajdował się
na terenie Independent Gas Co., władze wysłały w jego kierunku dwie zgarniarki.
Jedna z nich zablokowała mu wyjazd, tak aby policja mogła oddać strzał z
ciężkiej broni. Heemeyer zawrócił i próbował wyjechać z zakładu inną drogą, a
potem po stoku znajdującym się wzdłuż drogi. Kiedy mu się to nie udało, ruszył
w stronę zgarniarki. Pomimo, że kierowca z całych sił próbował go zatrzymać,
Marvin zepchnął go na bok i odjechał. Kilka minut później zgarniarka
zablokowała Heemeyerowi drogę wstecz podczas burzenia sklepu Gambles. Heemeyer
ruszył przed siebie, niszcząc kompletnie ścianę budynku. Ostatecznie do akcji
wkroczył inny buldożer, Caterpillar D9,
ale wówczas było już po wszystkim.
Gdy po pewnym czasie w pojeździe zawiodła chłodnica,
a jedna z gąsienic zapadła się w piwnicy sklepu Gambles, pilot buldożera
sięgnął po pistolet i popełnił samobójstwo. Zarówno pozostawione przez niego
nagrania, jak i sposób budowy włazu, wskazują, że nigdy nie zamierzał opuścić
buldożera – właz został skonstruowany tak, by jego ponowne otwarcie graniczyło
z niemożliwością. Według niektórych źródeł Heemeyer zaspawał się w środku, choć
wcale nie musiał tego robić – sama pokrywa ważyła 910 kilogramów i była dobrze
wpasowana w pancerz, poza tym Heemeyer zalał ją olejem, by trudniej było ją
chwycić, co odkryli policjanci próbujący dostać się do kabiny.
Ponieważ obawiano się (bezpodstawnie, jak się okazało), że buldożer może być
zaminowany, przewieziono go z dala od miasta i dopiero tam przystąpiono do prób
otwarcia kabiny. Dopiero około 2 w nocy policjanci z pomocą palnika wycięli
dziurę w miejscu, gdzie zainstalowana była kamera i weszli do środka. Wówczas z
pomocą dźwigu wydobyto ciało Heemeyera.
[…]
Straty
spowodowane przez Heemeyera oszacowano na ponad 7 milionów dolarów. Mimo
potępienia ze strony lokalnych władz i mediów, dla wielu osób, stał się ludowym
bohaterem i symbolem sprzeciwu wobec władzy. Powstało wiele witryn
gloryfikujących jego działania. […]
Urzędnicy
miejscy ogłosili 19 kwietnia 2005,
że [buldożer] zostanie rozebrany i zezłomowany. Części zostaną
rozwiezione po wielu złomowiskach by zniechęcić zwolenników Heemeyera do
zbierania pamiątek”.
Oczywiście ja biorę pod uwagę taką możliwość, że ktoś w tym momencie
zakrzyknie: „To ty o tym Heemeyerze nie słyszałeś??? Nie słyszałeś o jego
wypasionym Killdozerze?” Biorę to pod uwagę, ale jeszcze bardziej
jestem pewien, że nic się takiego nie stanie. Gdyby bowiem ta sprawa była w
owym 2004 roku choć minimalnie nagłośniona, ja akurat bym o tym usłyszał, i
raczej bym tak łatwo tego nie zapomniał. Ale jest jeszcze coś. Gdyby bowiem o
tym, co się stało w miejscowości Granby w Stanach Zjednoczonych w roku 2004
wolno nam było wiedzieć i szeroko dyskutować, autor notki w Wikipedii zamiast
pisać o „witrynach” upamiętniających ów akt szaleństwa człowieka zaatakowanego
przez System, z całą pewnością podałby nam całą listę tytułów książek i filmów
opowiadających o tamtym i strasznym i tak fantastycznie pięknym piątku, a
nazwisko Heemeyer byłoby znane na całym świecie, tak jak jakiś nie
przymierzając, Rambo, czy choćby i Guy Fawkes, a więc postaci, które nie
przestraszą nawet lokalnego chuligana, a co dopiero jakiegoś urzędnika.
No ale my o Heemeyerze nie wiemy nic, a ja chętnie – jeśli wciąż komuś trzeba
to wyjaśniać – opowiem dlaczego. Otóż o nim nam wiedzieć nie wolno. O nim nam
nie wolno wiedzieć, nie wolno nam o nim dyskutować, a co najważniejsze, nie
wolno nam próbować czynić z niego wzoru do jakichkolwiek rozmyślań. O
Heemeyerze nam nie wolno mieć jakiejkolwiek głębszej wiedzy, która mogłaby być
dla nas źródłem jakichkolwiek refleksji i nastrojów, podobnie jak nie wolno nam
było usłyszeć o wspomnianym wcześniej nieszczęściu w Bangladeszu. To jest coś
tak oczywistego, że aż głupio o tym mówić.
Wspomniałem Guya Fawkesa. Dziś już mało kto wie, kim był Guy Fawkes, jednak my,
ludzie jeszcze z tamtych lat, to wiemy, bo nas o nim uczono w liceum, więc
opowiem. Guy Fawkes był katolikiem, a jednocześnie człowiekiem tradycyjnie
uważanym za przywódcę grupy spiskowców, którzy wymyślili sobie, że w noc z 4 na
5 listopada 1605 roku wysadzą w powietrze budynek londyńskiego parlamentu,
kiedy król i wszyscy ministrowie będą obradować. Do ostatecznego rozwiązania
jednak nie doszło. Guy Fawkes i jego przyjaciele zostali pojmani, natomiast sam
Fawkes uniknął najbardziej okrutnej śmierci tylko dlatego, że wcześniej
sprytnie zeskoczył z szafotu i skręcił sobie kark, natomiast to co nas dziś
interesuje, to to, co z tego dla nas zostało? Otóż rok w rok, każdego 5
listopada, cała Anglia świętuje tak zwany „Guy Fawkes Day”, gdzie Anglicy się
bawią, śpiewają piosenki i strzelają petardami. Co ciekawe, doroczne obchody
nie mają upamiętnić momentu, gdy to biedny Fawkes rzucił się z szafotu na łeb
na szyję, ale tę właśnie noc, kiedy to ów brytyjski parlament miał wylecieć w
powietrze, a nie wyleciał. Tak to właśnie System pokazał, jak można sobie
poradzić z kłopotliwą historią. Można ją albo zlekceważyć, albo zamienić w
zabawę.
I ja sobie myślę, że jednak ci Anglicy mają w sobie coś wyjątkowego, czego nie
mamy ani my, ani nawet tacy Amerykanie. Gdyby ci Amerykanie byli tak sprytni,
to by dzień 11 września uczynili świętem narodowym, a my, ich śladem,
organizowalibyśmy festyny dajmy na to każdego 10 kwietnia.
No i jeszcze jedna, już na sam koniec, refleksja. Podczas niedawnych dyskusji
tu na blogach, pojawił się nagle wielki, klasyczny dziś już zespół Sex Pistols
i cały kontekst jego debiutu i kariery. Otóż jest tak, że dziś wciąż bardzo
aktywnie działa wokalista zespołu John Lydon, i to działa tak, że w pewnym
sensie nie ma konkurencji. Proszę sobie wyobrazić, że ile razy zespół gra swój
utwór „Warrior”, John Lydon wygłasza odpowiednią laudację na cześć Guya Fawkesa
właśnie. I o to właśnie chodzi. O Fawkesie on może gadać, co mu ślina na język
przyniesie. Niechby jednak tylko zaczął coś pleść o Marvinie Heemeyerze, to by
zobaczył, jak to wszystko działa.
Ktoś się być może zapyta, co ta
historia ma wspólnego ze zmartwychwstaniem. Otóż nie ma nic bardziej żałosnego,
niż tłumaczenie dowcipów. Książki jak zawsze są do nabycia w księgarni pod
adresem www.basnjakniedziwedz.pl. A jeśli ktoś ma ochotę na specjalne
potraktowanie, zapraszam do kontaktu pod adresem mailowym k.osiejuk@gmail.com, a ja natychmiast wyślę mu wybrany tytuł
z osobistą dedykacją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.