Parę
dni temu napisał do mnie Czytelnik i poprosił bym mu wysłał dwa egzemplarze
mojego drugiego zbioru felietonów „Palimy licho, czyli o
TymKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji”. Przyznam szczerze, że trochę mnie to
zaskoczyło. Ja wprawdzie sobie tę akurat z moich książek bardzo i pod każdym
względem cenię, jednak jakoś ostatnio nawet sam o niej zapomniałem. Sprzedają
się listy od Zyty, sprzedaje się 39 wypraw, sprzedaje się oczywiście listonosz,
nawet rock and roll ostatnio się zaktywizował, natomiast te felietony, jak
mówię, gdzieś się rozpłynęły. I oto pisze do mnie nieznany mi czytelnik i prosi
o TegoKtóry…
Pomyślałem
więc, ze rzucę na tę książkę okiem po latach i zobaczę, jak ona się dziś miewa.
No i powiem nieskromnie, że ona się miewa znakomicie. Powiem więcej, ona się
chyba nigdy wcześniej tak dobrze nie miała. W tej sytuacji, biorąc pod uwagę,
że ten blog, poza funkcją rozrywkową, pełni również funkcję sprzedażową, pomyślałem
sobie, że przypomnę z niej parę niedługich tekstów, licząc, że może w ten
sposób kogoś, kto tu jest od niedawna, zachęcę do jej kupienia. Bardzo polecam.
Dziś tekst o Japoni i o nas. I o nas.
Okropny
jest ten widok ogarniętej klęską żywiołu Japonii. Tak bardzo z jednej strony –
dzięki dobrodziejstwom nowoczesnej techniki i komunikacji – spektakularny, a
jednocześnie, przez obraz tych oszalałych z rozpaczy, bezradnych do końca
świata ludzi, tak okropnie przytłaczający. No i oczywiście ten rozmiar
zniszczeń, gdzie samochody, statki, pociągi, ciężarówki, domy i ludzie, gdzie
to wszystko robi wrażenie makiety, dziecięcej budowli z klocków, a przez to
czegoś kompletnie nierzeczywistego. I wtedy, w momencie gdy sobie uświadomimy,
że to są jednak prawdziwe pociągi, prawdziwe domy, prawdziwe samochody, a w
nich prawdziwi ludzie, i że ich jest tak strasznie dużo – można poczuć szacunek
dla… no właśnie… szacunek dla czego? A może dla kogo? I wtedy dopiero można
zrozumieć, że nie ma co podskakiwać. Nie ma co podskakiwać.
Wcześniej oglądaliśmy tragedię Haiti. Oczywiście, widok był straszny. Te
zasypane nieszczęściem, śmiercią i bólem slumsy. Te kobiety w kolorowych
sukienkach i ci wychudzeni, z wytrzeszczonymi oczami chłopcy, snujący się bez
sensu po tych ruinach. Wciąż widzę te kobiety w kolorowych sukienkach. A
później te wiadomości o chorobach, o kolejnych zgonach, o grabieżach i o
powszechnym zdziczeniu. I o tej pomocy międzynarodowej, tak bzdurnej i pustej i
beznadziejnej. I o tych niby-dobroczynnych koncertach, służących wyłącznie
temu, żeby parę schodzących gwiazd mogło się jeszcze raz pokazać. No i żeby Bob
Geldof i Bono mieli swoją kolejną sesję. Jednak patrzę na to Haiti i po pewnym
czasie już jestem spokojny. I myślę, że tu właściwie zawsze mniej więcej tak
właśnie było. Właśnie tak. Te biedne dziewczyny w kolorowych sukienkach i ci
wychudzeni chłopcy o czarnych oczach. Z jakiegoś powodu, ta Japonia, mimo wszystko
robi większe wrażenie. Ciekawe przez co? W końcu to jest klęska, która swoim
rozmiarem nawet nie dorównuje Haiti. Czy to te samochody? Czy może te statki?
To lotnisko niknące pod czarną, brudną wodą? Czy tak wygląda Apokalipsa?
Przecież mieliśmy Pakistan. Ale Pakistan – wiadomo. Nawet za bardzo nie
ma na co patrzeć. Pola. Rozlegle, niekończące się pola, zatopione po horyzont.
Nic. Nawet nie ma jak się na tym obrazie skupić. Żeby choć jeden mały samolocik
wbity w kolorowy budynek. Jedna ciężarówka wyrzucona na drzewo. Jeden jacht
wypłukany przez fale na brzeg, i dalej na jakąś autostradę. A tu tylko woda, i
gdzie niegdzie jakieś ciało.
Ta
Japonia zdecydowanie robi wrażenie. I jeszcze do tego widzimy wciąż te
elektrownie, jak nam mówią, bardzo poważnie uszkodzone, i unoszący się nad nimi
dym… cholera wie, co to za dym. Na tym horyzoncie – one muszą być na
horyzoncie, bo bliżej się podejść nie da – widzimy te elektrownie, wznoszące
się i rozciągające się tak monumentalnie w tej mgle. A pod spodem żółty, lub
czerwony pasek, z kolejną informacją, która i tak nie mówi nam nic z tego, co
byśmy tak naprawdę rozumieli.
My
ludzie wierzący, czy może tylko przesądni – a już zwłaszcza ci z nas, którzy
mają w sobie to dziwne, nieznośne pragnienie z jednej strony sprawiedliwości, a
z drugiej wyjaśnienia, czemu jej tak wciąż brakuje – mamy w sobie taką
skłonność, by tego typu nieszczęścia tłumaczyć w relacji do owego pragnienia
sprawiedliwości. A więc mówimy, że to wreszcie Dobry Bóg się zniecierpliwił i
postanowił walnąć pięścią. No ale czemu akurat w Japonię? Czyżby z powodu tego
jednego obłąkańca, który wziął oficjalny ślub ze swoim telefonem komórkowym?
Czy może przez te dziewczynki, które stworzyły słynną na cały świat fotkę
dziecka w podkolanówkach i w krótkich spódniczkach z kolorowym lizakiem w
dłoni? A może przez te sztuczne, elektroniczne zwierzęta? Diabli wiedzą, o co
mogło pójść?
No, ale
biedne Haiti? Czyżby poszło o te czary. To voodoo? A to może w takim razie to
wszystko dzieło Szatana, podczas Bóg Miłosierny tylko patrzy i smutny milczy? A
ten Pakistan? A Australia?
Ktoś
gdzieś niedawno napisał, że to wielkie szczęście, że mieszkamy w środkowej
Europie, tu nad Wisłą, gdzie ani trzęsienia ziemi, ani powodzie, ani tajfuny, ani
nawet skromny pożar lasów. Podtopienia. No tak, podtopienia mamy, ale rząd
sobie z nimi sprawnie radzi; a jak nie rząd, bo jest akurat w Brukseli, gdzie
jest jeszcze spokojniej, to lokalni burmistrzowie. No tak. Tu jest bezpiecznie.
Wprawdzie ostatnio spadł jeden samolot z 96 ludźmi na pokładzie, i spadł tak,
że został z niego wyłącznie krwawy, ubłocony strzęp, i mały kawałek
białoczerwonej szachownicy. Ale poza tym – zakupy i kopulacja. W sumie, jak by
nie patrzeć, to nie jest wcale taki najgorszy bilans. A może my po prostu
jesteśmy Bogu mili, a Szatanowi obojętni? W dodatku wiosna taka piękna.
Jest w
tym tylko jedna rzecz, która nie daje spokoju. To tu to tam, wciąż słychać,
jakby ktoś się śmiał. Co to za, cholera jasna, śmiech? Kto to tak się śmieje?
Co to za rechot? Czyżby to tylko śmiech Szatana? Dochodzący do nas oczywiście z
dalekiej Japonii – tam może i bardzo głośny i świszczący, ale tu ledwo
słyszalny. No tak. To pewnie stamtąd. To ich diabeł, nie nasz. A że słychać?
Czemu nie? W końcu to prawda, że z Japonii do Warszawy całe tysiące mil, ale na
przykład już takim samolotem, to trzask, prask i już.
A
zatem, jeśli kogoś ten tekst poruszył po latach, zachęcam do odwiedzenia księgarni
pod adresem https://basnjakniedzwiedz.pl/produkt/palimy-licho-czyli-o-tymktorynigdynieprzepuszczazadnejokazji/,
ewentualnie bezpośrednio tutaj pod adresem mailowym k.osiejuk@gmail.com.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.