Pisałem już o tym, ale choćby
tytułem wstępu, powtórzę. Choć na sporcie, i to każdej możliwej jego dyscyplinie,
nie znam się ani trochę, owym sportem interesuję się od zawsze. Mam w związku z
tym parę wspomnień, ale jedno z nich, dziś nadzwyczaj w temacie, związane jest
z tenisową karierą Wojciecha Fibaka. Ponieważ to było bardzo dawno temu, część
z czytelników pewnie nie za bardzo wie, w czym rzecz, jednak chętnie przypomnę,
że był taki czas, kiedy Wojciech Fibak, zupełnie niespodziewanie, został
pierwszym tenisistą świata. Prawie. I dla mnie owo „prawie” miało znaczenie
podstawowe. Chodzi o to, że ja z prawdziwym zaangażowaniem śledziłem kolejne
sukcesy Fibaka, bardzo mu życzyłem owego sukcesu największego… i nigdy nie
zaznałem owej prawdziwej radości. No i w momencie, gdy wciąż liczyłem na to, że
w końcu się uda, Fibak machnął na ten cały biznes reką, i, jak podały media,
postanowił się zainteresować handlem sztuką. I powiem szczerze, był to dla mnie
duży zawód.
Ponieważ lubię oglądać tenis
właśnie, jak najbardziej oczywiście śledzę karierę Agnieszki Radwańskiej. I tu
również, przyznaję, że od zawsze miałem nadzieję, że przyjdzie taki moment, że
Radwańska w pewnym momencie zostanie pierwszą tenisistką na świecie. Ktoś
zapyta, czemu tak? Otóż rzecz polega na tym, że w moim rozumieniu, tak naprawdę
nie chodzi o to, by być najlepszym w mieście, czy w kraju, ale właśnie
najlepszym na świecie. Ja oczywiście wiem, że to nie jest takie „hop-siup”,
niemniej skroro już decydujemy się na to, by coś robić, i to robić za ciężkie
pieniądze, to naprawdę nie widzę powodu, by podchodzić do tego z takim oto
nastawieniem, że wprawdzie cudów nie będzie, ale coś tam z siebie wyciśniemy.
No i tu wygląda na to, że moje nadzieje związane z naszą Angnieszką mogę
wsadzić sobie w nos. Ona była już tuż-tuż, ale ostatecznie wyszło na to, że
więcej jej, a przy okazji i nam, nie trzeba.
Ktoś powie, że jestem
rozczarowany i to jest prawda. Ja byłem rozczarowany, kiedy Fibak nie został
największym tenisistą świata i dziś jestem rozczarowany, kiedy wszystko
wskazuje na to, że Agnieszka Radwańska niestety zatrzyma się na tym drugim, czy
trzecim miejscu. Rozczarowny jestem również tym, że pod pewnym szczególnym
względem, a mam tu na mysli owo pragnienie bycia najlepszym, polska drużyna
pilkarska okazała się najsłabszą drużyną na ruskich mistrzostwach. Moim
zdaniem, oni okazali się gorsi nie tylko od Senegalu czy Kolumbii, ale gorsi i
od Maroka, Tuznezji, Panamy i od Arabii Saudyjskiej. Problem jednak nie polega
na tym, że nasze Orły nie zagrały tak jak zagrać miały. Faktyczny problem nie
polega nawet na tym, że polscy piłkarze są zwyczajnie słabi. Problem – a tak
naprawdę czysty zwykły fakt – polega na tym, że my nie mamy szans na to, by być
najlepszymi na świecie nie dlatego, że jesteśmy gorsi od innych, ale dlatego,
że my Polacy w ogóle nie uważamy że bycie najlepszym na świecie stanowi
jakąkolwiek wartość. Dla nas Polaków prawdziwą wartością jest to, by osiągnąć
sukces na miarę naszych mniej lub bardziej skromnych możliwości i żeby on nam
dał wygodne, ciekawe i dobre życie.
Odwołałem się tu do kwestii
narodowościowych nie bez powodu. I aby pociągnąć tę kwestię, spróbuję nawiązać
do czegoś pozornie zupełnie niezwiązanego z tematem, a mimo to, jak najbardziej
do rzeczy. Otóż oprócz tenisa interesuję się bardzo angielską piłką nożną i
powiem szczerze, że to co mnie w tej mojej fascynacji porywa być może
najbardziej, to to, że oni każdy mecz rozgrywają za takim zaangażowaniem, jakby
za chwilę mieli umrzeć. I nie chodzi mi o zwykłe zaangażowanie. To co możemy
oglądać w przypadku piłkarzy angielskiej Premier League, to jest autentyczne
szaleństwo. To są ludzie, którzy, gdyby im ni stąd ni z owąd kazano grać pod
artyleryjskim ostrzałem, w dodatku w ulewnym deszczu połączonym z gradem, graliby
dokładnie tak, jak tydzień wcześniej, dwa tygodnie wcześniej i jak grają zawsze.
I to niezależnie od tego, czy mecz jest o wszystko, czy akurat o nic.
I teraz powiem coś, wydaje mi
się dość, oryginalnego. Otóż, wbrew temu co pewnie niektórzy z nas w tym
momencie sądzą, wcale nie uważam, że tak jest dobrze. Wręcz przeciwnie, moim
zdaniem to jest coś wyjątkowo niezdrowego. To jest, powiem zupełnie szczerze,
jest kompletnie chore. Ja wiem, że dzięki takiemu własnie swojemu
zaangażowaniu, tacy Brytyjczycy właśnie osiągnęli naprawdę wiele, jednak wydaje
mi się, że w ostatecznym rozrachunku oni sobie będą mogli te swoje zwycięstwa
wsadzić w dupę. Dlatego, że od pewnego momentu człowiek, który zaczyna się zachowywać
w ten sposób, bardziej przypomina zwierzę, niż człowieka.
Opowiem jeszcze coś. Niedawno
obejrzałem sobie bardzo dobry dokumentalny film o Ronaldo i w pewnym momencie
ów Ronaldo opowiada, jak on przez lata miał marzenie, by zdobyć Złotego Buta,
czy Piłkę, czy co oni tam rozdają tym najlepszym piłkarzom, jednak zawsze
wygrywał Messi. Ale przyszedł rok, kiedy Ronaldo był już absolutnie przekonany,
że tym razem to on się okaże najlepszym piłkarzem na świecie, a tu znów wygrał
Messi i w tej sytuacji, jak sam mówi, on dostał takiej cholery, że w odruchu
serca postanowił, że on już nigdy w życiu nie będzie brał udziału w tej
idiotycznej ceremonii. Otóż ja uważam, że Lewandowski nigdy by się nie obraził.
Dlaczego? Bo jest póki co normalny.
A więc mamy naszych polskich
piłkarzy, którzy wbrew tej całej kompletnie chorej propagandzie skończyli jak
skończyli i ja naturalnie zgadzam się, że to jest wstyd. Jeśli bowiem decydujemy
się na to, by wystartować w biegu, to powinniśmy się starać ten bieg wygrać,
zwłaszcza gdy tylu obcych nam zupełnie ludzi nam tak bardzo kibicuje.Z drugiej
jednak strony, jeśli niespodziewanie
okazuje się, że naprzeciwko siebie mamy bandę wariatów, to, przepraszam bardzo,
ale równie dobrze można na ten cały konkurs machnąć ręką.
I tu też, proszę nie myśleć,
że ja umniejszam w ten sposób wysiłek tych, którzy się okazali na tyle ambitni,
by osiągnąć sukces. O nie! Wydaje mi się, że wśród nas nie ma wielu takich, dla
których talent i sukces znaczą więcej niż dla mnie. Chodzi mi tylko o to, że są
granice, poza którymi jest już tylko rezygnacja z człowieczeństwa. Śledzę
bardzo uważnie mistrzostwa świata w Rosji i powiem szczerze, że podobają mi się
one wyjątkowo. Mam wręcz wrażenie, że to są mistrzostwa najlepsze z
dotychczasowych. Patrzę na piłkarzy, oglądam twarze kibiców i widzę, że doszło
do tego, że tam już jest albo tonąca we łzach rozpacz, albo wręcz deliryczna
radość. Tam wszyscy albo płaczą, albo wręcz konają ze szczęścia. Jak wiemy,
jestem akurat na pięciodniowych, i niewykluczone że jedynych w tym roku dla
mnie, wakacjach. Mecz Polska – Kolumbia oglądałem tu w stołówce naszego
pensjonatu z grupą pomalowanych w narodowe barwy kibiców. Oni, oczywiście
podczas meczu darli mordy i rwali sobie włosy z głowy, jednak od czasu do czasu
można było zobaczyć, że tak naprawde traktują to jako swego rodzaju rytuał, no
a kiedy mecz się skończył i już wszyscy wiedzieliśmy, że polska reprezentacji
wraca z Rosji na tarczy, oni wszyscy się uspokoli i zajęli się życiem. Nikt się
z nikim nie pobił, nikt sobie nie strzelił w łeb, nikt nawet nie robił wrażenia,
że to co się stało to jakaś szczególna tragedia. A potem oglądałem rozmowy z
polskimi piłkarzami i oni również, owszem byli smutni, niekiedy wręcz
zmartwieni, jednak ostatecznie każdy z nich mówił, że no tak, byliśmy gorsi i
dlatego przegraliśmy. I trzeba żyć dalej.
Do czego zmierzam? Otóż
przynaję, że liczyłem na to, że Polacy wleją wszystkim. Okazało się, że wszyscy
wlali Polakom i to jest oczywiście wiadomość ponura, jednak moim zdaniem
problem polega właśnie na podejściu, które znakomicie widać na przykładzie
kiedys Fibaka, potem Radwańskiej, a dziś tych moich kibiców, którzy wszyscy,
tak naprawdę jednym głosem, mówią jedno: dobrze jest się zabawić, ale bez
przesady. I to jest coś, co ja autentycznie cenię. W końcu, naprawdę nic się nie
stało.
Pozdrawiam
wszystkich Czytelników z deszczowego nadmorza i zapewniam, że jest czego
zazdrościć. Polskie morze to wartość sama w sobie. Podobnie zresztą jak nasza
księgarnia pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl,
gdzie są do kupienia także i moje książki. Polecam.
No tak, coś w tym jest, dla nas w sumie to nic się nie stało. A jakby było na odwrót i to Kolumbia by przegrała, to mogliby kogoś tam zastrzelić, jak to było ileś lat temu gdy zastrzelili po Mundialu jakiegoś tam Escobar'a (nie mylić z TYM Escobarem)
OdpowiedzUsuńNa początku ten tekst wydał mi się banalny, wręcz głupi. Ot, takie tam zgorzkniałe pitu pitu, bo co tu można mądrego powiedzieć po takiej klęsce? Teraz, kiedy już ochłonąłem i odświeżyłem sobie notkę z wieczora to dochodzę do wniosku, że trafił Pan w dychę.
OdpowiedzUsuńKumpel opowiadał mi ostatnio taką anegdotę na temat Cristiano Ronaldo. Było tak, że zagrał on w ping ponga i przegrał. Następnego dnia kupił stół do tenisa stołowego i ćwiczył tak długo, aż się wyćwiczył na tyle by pokonać każdego kumpla. I to właśnie człowiek z taką mentalnością wiezie na plecach Portugalię w tych mistrzostwach. A gdzie u nas znaleźć takiego świra ? Z tego co wiem to Lewandowski nawet w surogatki nie inwestuje. Bardzo możliwe,że jest właśnie tak jak Pan sugeruje, jesteśmy zbyt normalni by zasiąść na tronie.
To ja powiem że mi się te mecze podobały a to dlatego że byłem za Senegalem a potem za Kolumbią - to jest dopiero patologia :)))
OdpowiedzUsuńJestem jak Krystyna Janda :)
Chyba nie.Przypuszczam,że Pani Janda ma problemy z odróżnieniem reprezentacji Polski od reprezentacji Senegalu.
Usuń