piątek, 8 czerwca 2018

Czy warto się modlić o puste piekło?


       Ponieważ już od grubo ponad roku udzielam się na Facebooku, mam całą kupę tak zwanych znajomych, którzy tak naprawdę moimi znajomymi nie są, ale ponieważ oni sami zapragnęli, by znaleźć się w kręgu moich facebookowych znajomych, a ja nie miałem nic przeciwko temu, sytuacja jest jaka jest, a więc dzień w dzień jestem otoczony samymi znajomymi, których nie znam. I oto wczoraj, szedłem z psem na przedpołudniowy spacer i nagle pomyślałem sobie, że pogoda jest tak nadzwyczajnie piękna, że przynajmniej gdy chodzi o tę kategorię, tak sobie właśnie wyobrażam Niebo. No i w związku z tą refleksją od razu wrzuciłem na Facebooka komentarz następującej treści: „Zakładając że piekło jest puste, a w niebie pogoda jest taka jak dziś w Katowicach, mogę walić kitę choćby teraz”.
        Dlaczego wrzuciłem uwagę o pustym piekle, mam nadzieję, że przynajmniej stali czytelnicy wiedzą: otóż ja niczego się tak nie boję, jak tego, że kiedy przyjdzie rozstrzygająca chwila, ja się zwyczajnie nie zakwalifikuję. A więc na wszelki wypadek, dla własnej korzyści i tak naprawdę dobra wspólnego, proszę o puste Piekło. No i w tym momencie pojawił się jeden z moich znajomych, którego ja akurat nie identyfikuję, ale niewykluczone, że on ów dzisiejszy tekst czyta, i napisał mi coś takiego:
        Mam nadzieję, że piekło jest pełne. No, prawie pełne”.
        W pierwszym odruchu miałem ochotę mojemu nienzajomemu znajomemu odpisać, że to „prawie”, to zapewne wynik nadziei, że nie zabraknie tam miejsca i dla niego, no ale ponieważ nawet moja złośliwość ma swoje granice, napisałem tylko grzecznie po angielsku „Whatever turns you on”, na co on zareagował jeszcze ciekawiej niż poprzednio i oświadczył co następuje:
        Liczę na nieskończone miłosierdzie boże i bezmiar grzesznikow; albo pewniej: liczę na przepełnienie w piekle, i dostanę ostatnie miejsce w niebie, może być za filarem, chętnie przyjmę”.
       Skoro doszło już do czegoś takiego, tym razem nie wytrzymałem i wyraziłem nacechowaną mocno ironicznie nadzieję, „żeby się nie okazało że Pan Bóg wysłucha tylko pierwszej części Twojej modlitwy i okaże się że miejsce za filarem jest już zajęte”. I w tym momencie mój nieznajomy znajomy zamknął naszą krótką dyskusję, wytrącając mi jednocześnie broń z ręki, następującą deklaracją:
        Niestety tak może być, konkurencja jest duża, przypuszczam”.
        Kiedy już ochłonąłem, pomyślałem sobie najpierw, że to jest naprawdę ciekawe, że wśród nas, osób często religijnych, a nawet zapewnie i bardzo pobożnych, są też i tacy, którzy gotowi są poświęcić choćby i swoje zbawienie, na rzecz tego, by paru skurwysynów się jednak nie wywinęło. Oni są tak sprawiedliwi, że sama myśl o tym, że jako owi sprawiedliwi mieliby się znaleźć w jednym miejscu obok jakiegoś Jaruzelskiego, czy Tuska, czy choćby tego chuja z naprzeciwka, jest im tak wstrętna, że gotowi są na wszelkie możliwe ryzyko, byleby mieć gwarancje, że tej akurat sprawiedliwości stanie się zadość.
         A zatem to była refleksja pierwsza, bardzo w punkt. Jednak już chwilę potem pomyślałem sobie, że to wcale nie chodzi ani o moje obsesje, ani o marzenia mojego facebookowego znajomego, ale o zjawisko znacznie, znacznie szersze. Otóż, jak wiemy, ostatnio to tu to tam powstają mniej lub bardziej zorganizowane ruchy na rzecz ratowania Kościoła przed herezją papieża Franciszka. Pretensji jest oczywiście co nie miara, ale mam wrażenie, że każda z nich w ten czy inny sposób koncentruje się wokół propagowanej przez Papieża, nawet jeśli nie wyższości teologii Bożego Miłosierdzia nad Bożą Sprawiedliwością, to równowagi między tymi dwiema wartościami. I podczas gdy, jak sądzę, Papież nie mówi nic więcej ponad swoje dość wczesne jeszcze, a dziś bardzo niesprawiedliwie zapomniane, przykazanie, że „kto się nie modli do Boga, ten się modli do Szatana” z tym jedynie zapewnieniem, że kto się będzie modlił do Boga, uzyska Zbawienie, owi „los perfectos” podnoszą ręce w górę i wołają: "Zaraz, chwileczkę, a co z tymi, którzy żyją w grzechu? A czy Jezus nie nauczał, że łatwiej wielbłądowi...?”
         Przyznaję, że ostatnio coraz częściej przyłapuję się na tym, że daję się uwodzić najróżniejszym teoriom, wszystkim zrodzonym w mojej własnej głowie, których ujawnić nie mam odwagi, w obawie, że zostanę posądzony o to, że na starość oszalałem. Z drugiej strony, moje dotychczasowe doświadczenie mówi mi, że od czasu kapanii wyborczej Lecha Wałęsy w roku 1990 wszystkie moje diagnozy właściwie się sprawdzały, a zatem myślę, mogę zaryzykować i wyrazić opinię, że papież Franciszek wie, że nadchodzi koniec i w tej chwili walka toczy się już tylko o to, czy ten świat zostanie zbawiony, czy może potępiony. Czy my tu wszyscy zasłużymy na to, by stanąć obok choćby owych męczenników z Nagasaki, czy, bardziej może, obok ich oprawców? No i czy ofiara Jezusa się na cokolwiek zdała, czy może niestety nie? I jeśli ktoś z czytających ten tekst sądzi, że on akurat zajmuje tu bezpieczne miejsce za filarem, choćby przez to, że dzielnie wytrzymał codzienne towarzystwo „tej idiotki”, to niech lepiej już dziś prosi papieża Franciszka o modlitwę, by się na końcu nie okazało, że konkurencja może nie była bardzo liczna, ale zwyczajnie za mocna.

Zapraszam oczywiście do czytania moich książek. Wszystkie dostępne, dostępne są w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl.
          

5 komentarzy:

  1. Bardzo poruszające; muszę przemyśleć siebie, najlepiej w modlitwie, bo chyba za często chcę jak szeryf.

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę wybaczyć, ale pozwalam sobie zacytować M. Sępa Szarzyńskiego. Temat trudny do komentowania, a jakże istotny.
    SONET IV
    O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem

    Pokój - szczęśliwość, ale bojowanie
    Byt nasz podniebny: on srogi ciemności
    Hetman i świata łakome marności
    O nasze pilno czynią zepsowanie.

    Nie dosyć na tym, o nasz możny Panie,
    Ten nasz dom - Ciało, dla zbiegłych lubości
    Niebacznie zajżrząc duchowi zwierzchności,
    Upaść na wieki żądać nie przestanie.

    Cóż będę czynił w tak straszliwym boju,
    Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?
    Królu powszechny, prawdziwy pokoju,
    Zbawienia mego jest nadzieja w tobie.

    Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie
    Będę wojował i wygram statecznie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Św. Ludwik de Montfort w swoim traktacie o prawdziwym nabożeństwie do NMP wspomina, że tzw. pobożność pozorna, a tym bardziej zuchwała jest ciężką przewiną.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Amadeusz
    Myślałem, że to jest wiedza powszechna. Nie że Św. Ludwik tak powiedział, ale że pobożność pozorna i zuchwała to grzech bardzo ciężki.

    OdpowiedzUsuń
  5. @toyah
    Życzyłbym sobie, żeby tak właśnie było, obawiam się jednak, że wiedza to jedno, a świadomość drugie.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...