Ponieważ już od grubo ponad
roku udzielam się na Facebooku, mam całą kupę tak zwanych znajomych, którzy tak
naprawdę moimi znajomymi nie są, ale ponieważ oni sami zapragnęli, by znaleźć
się w kręgu moich facebookowych znajomych, a ja nie miałem nic przeciwko temu,
sytuacja jest jaka jest, a więc dzień w dzień jestem otoczony samymi znajomymi,
których nie znam. I oto wczoraj, szedłem z psem na przedpołudniowy spacer i
nagle pomyślałem sobie, że pogoda jest tak nadzwyczajnie piękna, że
przynajmniej gdy chodzi o tę kategorię, tak sobie właśnie wyobrażam Niebo. No i
w związku z tą refleksją od razu wrzuciłem na Facebooka komentarz następującej
treści: „Zakładając że piekło jest puste, a w niebie pogoda jest taka jak dziś w
Katowicach, mogę walić kitę choćby teraz”.
Dlaczego wrzuciłem uwagę o pustym piekle,
mam nadzieję, że przynajmniej stali czytelnicy wiedzą: otóż ja niczego się tak
nie boję, jak tego, że kiedy przyjdzie rozstrzygająca chwila, ja się zwyczajnie
nie zakwalifikuję. A więc na wszelki wypadek, dla własnej korzyści i tak
naprawdę dobra wspólnego, proszę o puste Piekło. No i w tym momencie pojawił
się jeden z moich znajomych, którego ja akurat nie identyfikuję, ale
niewykluczone, że on ów dzisiejszy tekst czyta, i napisał mi coś takiego:
„Mam nadzieję, że piekło jest pełne. No, prawie pełne”.
W pierwszym odruchu miałem
ochotę mojemu nienzajomemu znajomemu odpisać, że to „prawie”, to zapewne wynik
nadziei, że nie zabraknie tam miejsca i dla niego, no ale ponieważ nawet moja
złośliwość ma swoje granice, napisałem tylko grzecznie po angielsku „Whatever turns you on”, na co on
zareagował jeszcze ciekawiej niż poprzednio i oświadczył co następuje:
„Liczę na nieskończone
miłosierdzie boże i bezmiar grzesznikow; albo pewniej: liczę na przepełnienie w
piekle, i dostanę ostatnie miejsce w niebie, może być za filarem, chętnie
przyjmę”.
Skoro doszło już do czegoś takiego, tym
razem nie wytrzymałem i wyraziłem nacechowaną mocno ironicznie nadzieję, „żeby się nie okazało że Pan Bóg wysłucha
tylko pierwszej części Twojej modlitwy i okaże się że miejsce za filarem jest
już zajęte”. I w tym momencie mój nieznajomy znajomy zamknął naszą krótką
dyskusję, wytrącając mi jednocześnie broń z ręki, następującą deklaracją:
„Niestety
tak może być, konkurencja jest duża, przypuszczam”.
Kiedy już ochłonąłem, pomyślałem sobie
najpierw, że to jest naprawdę ciekawe, że wśród nas, osób często religijnych, a
nawet zapewnie i bardzo pobożnych, są też i tacy, którzy gotowi są poświęcić choćby
i swoje zbawienie, na rzecz tego, by paru skurwysynów się jednak nie wywinęło.
Oni są tak sprawiedliwi, że sama myśl o tym, że jako owi sprawiedliwi mieliby
się znaleźć w jednym miejscu obok jakiegoś Jaruzelskiego, czy Tuska, czy choćby
tego chuja z naprzeciwka, jest im tak wstrętna, że gotowi są na wszelkie
możliwe ryzyko, byleby mieć gwarancje, że tej akurat sprawiedliwości stanie się
zadość.
A zatem to była refleksja pierwsza,
bardzo w punkt. Jednak już chwilę potem pomyślałem sobie, że to wcale nie
chodzi ani o moje obsesje, ani o marzenia mojego facebookowego znajomego, ale o
zjawisko znacznie, znacznie szersze. Otóż, jak wiemy, ostatnio to tu to tam
powstają mniej lub bardziej zorganizowane ruchy na rzecz ratowania Kościoła
przed herezją papieża Franciszka. Pretensji jest oczywiście co nie miara, ale
mam wrażenie, że każda z nich w ten czy inny sposób koncentruje się wokół
propagowanej przez Papieża, nawet jeśli nie wyższości teologii Bożego
Miłosierdzia nad Bożą Sprawiedliwością, to równowagi między tymi dwiema
wartościami. I podczas gdy, jak sądzę, Papież nie mówi nic więcej ponad swoje
dość wczesne jeszcze, a dziś bardzo niesprawiedliwie zapomniane, przykazanie,
że „kto się nie modli do Boga, ten się modli do Szatana” z tym jedynie
zapewnieniem, że kto się będzie modlił do Boga, uzyska Zbawienie, owi „los
perfectos” podnoszą ręce w górę i wołają: "Zaraz, chwileczkę, a co z tymi,
którzy żyją w grzechu? A czy Jezus nie nauczał, że łatwiej wielbłądowi...?”
Przyznaję, że ostatnio coraz częściej
przyłapuję się na tym, że daję się uwodzić najróżniejszym teoriom, wszystkim
zrodzonym w mojej własnej głowie, których ujawnić nie mam odwagi, w obawie, że
zostanę posądzony o to, że na starość oszalałem. Z drugiej strony, moje
dotychczasowe doświadczenie mówi mi, że od czasu kapanii wyborczej Lecha Wałęsy
w roku 1990 wszystkie moje diagnozy właściwie się sprawdzały, a zatem myślę,
mogę zaryzykować i wyrazić opinię, że papież Franciszek wie, że nadchodzi
koniec i w tej chwili walka toczy się już tylko o to, czy ten świat zostanie
zbawiony, czy może potępiony. Czy my tu wszyscy zasłużymy na to, by stanąć obok
choćby owych męczenników z Nagasaki, czy, bardziej może, obok ich oprawców? No
i czy ofiara Jezusa się na cokolwiek zdała, czy może niestety nie? I jeśli ktoś
z czytających ten tekst sądzi, że on akurat zajmuje tu bezpieczne miejsce za
filarem, choćby przez to, że dzielnie wytrzymał codzienne towarzystwo „tej
idiotki”, to niech lepiej już dziś prosi papieża Franciszka o modlitwę, by się na
końcu nie okazało, że konkurencja może nie była bardzo liczna, ale zwyczajnie
za mocna.
Zapraszam oczywiście do
czytania moich książek. Wszystkie dostępne, dostępne są w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl.
Bardzo poruszające; muszę przemyśleć siebie, najlepiej w modlitwie, bo chyba za często chcę jak szeryf.
OdpowiedzUsuńProszę wybaczyć, ale pozwalam sobie zacytować M. Sępa Szarzyńskiego. Temat trudny do komentowania, a jakże istotny.
OdpowiedzUsuńSONET IV
O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem
Pokój - szczęśliwość, ale bojowanie
Byt nasz podniebny: on srogi ciemności
Hetman i świata łakome marności
O nasze pilno czynią zepsowanie.
Nie dosyć na tym, o nasz możny Panie,
Ten nasz dom - Ciało, dla zbiegłych lubości
Niebacznie zajżrząc duchowi zwierzchności,
Upaść na wieki żądać nie przestanie.
Cóż będę czynił w tak straszliwym boju,
Wątły, niebaczny, rozdwojony w sobie?
Królu powszechny, prawdziwy pokoju,
Zbawienia mego jest nadzieja w tobie.
Ty mnie przy sobie postaw, a przezpiecznie
Będę wojował i wygram statecznie.
Św. Ludwik de Montfort w swoim traktacie o prawdziwym nabożeństwie do NMP wspomina, że tzw. pobożność pozorna, a tym bardziej zuchwała jest ciężką przewiną.
OdpowiedzUsuń@Amadeusz
OdpowiedzUsuńMyślałem, że to jest wiedza powszechna. Nie że Św. Ludwik tak powiedział, ale że pobożność pozorna i zuchwała to grzech bardzo ciężki.
@toyah
OdpowiedzUsuńŻyczyłbym sobie, żeby tak właśnie było, obawiam się jednak, że wiedza to jedno, a świadomość drugie.