Mamy końcówkę pięknego,
przynajniej tu w Katowicach, weekendu, a więc pewnie nie zaszkodzi, jeśli dziś
właśnie wrzucę tu swój najnowszy felieton dla „Warszawskiej Gazety”. Dziś o
ministrze i mecenasie Giertychu. Z radością.
Pisałem o tym niedawno na
blogu, jednak ponieważ pojawiły się nowe, moim zdaniem nadzwyczaj ciekawe,
elementy, spróbuje sprawę pociągnąć dla czytelników „Warszawskiej”. Dla
wyjaśnienia, gdyby ktoś sprawę przegapił, krótko przypomnę w czym rzecz. Otóż
kiedyś sławne, a dziś już wyłącznie niesławne, wydawnictwo „Znak” zdecydowało
się wydać biografię Antoniego Macierewicza, w znacznym, jak się zdaje, stopniu
zbudowanej na dawnych esbeckich jeszcze podsłuchach, w której opublikował
między innymi zapis awantury, jako ponad czterdzieści lat temu pani
Macierewiczowa zrobiła swojemu mężowi awanturę za to, ze on, poświęcając się
dla Ojczyzny, zaniedbuje ją i dom. Awantura jest, jak to mówią, karczemna,
taka, jaką każdy niewątpliwie mąż miał okazję doświadczyć wielokrotnie,
natomiast autorzy „Znaku” przedstawiają ją, jakbyśmy mieli do czynienia z
ciężkim małżeńskim kryzysem, na tyle zresztą ciężkim, że warto o nim
opowiedzieć choćby i po czterdzieściu latach.
Kiedy wydawało się, że sprawa
jest na tyle jasna, że wystrczy ją skomentować jednym siarczystym, staropolskim
splunięciem, odezwał się, kiedyś sławny jak wydawnictwo „Znak”, a dziś równie
jak „Znak” niesławny adwokat, Roman Giertych, i oświadczył, że osobiście „nie znosi Macierewicza, uważa go za wybitnego
szkodnika, ale publikowanie podsłuchów SB z jego domowych awantur z żoną jest
podłe i niezgodne z prawem”. I to jest, moim zdaniem, niezwykle ciekawe, że
Roman Giertych – człowiek, o którego instynktach moralnych mamy pojęcie więczej
niż wystarczające – nagle, dowiedziawszy się o tym, że wydawnictwo „Znak”
opublikowało ubeckie donosy w sprawie małżeńskich kłótni jeszcze bardzo młodego
małżeństwa Macierewiczów, postanawia odłożyć na bok wszystkie swoje aktualne
interesy związane z bronieniem gangesterki, która przez osiem lat niszczyła
Polskę, i zaprotestować przeciwko wykorzystywaniu esbeckich taśm przeciwko
współczesnym elitom, określa jako podłe. Owszem, niezgodne z prawem, ale
również podłe.
Czemu tak się owej, wydawałoby
się nadzwyczaj potrzebnej, refleksji czepiam, poza tym że jej autorem jest sam
Roman Giertych? Otóż fakt iż pojawia się to nazwisko i imię stanowi
wystarczający powód, jednak tu akurat chodzi mi o coś znacznie więcej. Problem
z taśmami Macierewicza nie polega na tym, że owe elity postanowiły wykorzystać
zapis małżeńskich awantur, ale na tym podsłuchiwani państwo mieli do siebie
zwykłe codzienne małżeńskie pretensje. Gdybyśmy jednak stanęli w obliczu
esbeckich nagrań rejestrujących rozmowy takiego Michała Boniego i jego
małżonki, której nazwiska powolę sobie tu ze względów estetycznych nie cytować,
a dotyczących jego współpracy z komunistycznymi służbami antypolskiej przemocy,
to ja jestem jak najbardziej za. Dlaczego? Bo to jest część naszej historii.
Nie jest natomiast częścią jakiejkolwiek historii, poza historią jednego z
wielu szczęśliwych małzeństw, zapis kolejnej z całej serii rodzinnych kłótni.
I tu dochodzimy do sedna
problemu. Jeśli bowiem nagle Roman Giertych, człowiek zły, choć jak najbardziej cwany, ni stąd ni z owąd
postanawia działać, to znaczy, że chodzi wyłącznie o niego samego. Czekajmy
więc, co nam przyniesie przyszłość.
Gdy chodzi o
książki, wszystkie są na swoim miejscu, a więc w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl. Zachęcam szczerze i gorąco.
Z tym Giertychem jest coś na rzeczy. Kojarzą mi się z nim mundurki gimnazjalne i nie tylko. Pomysł całkiem dobry. Ale wykonanie fatalne, mówię o szkole mojego dzieciaka. Rodzice zapłacili, nasze ukochane bachoreczki pochodziły w nich z wielkim niesmakiem. Takie tam tandetne bzdety. Nieprzywiązujące, ośmieszające szkołę. O pozaszkolnym działaniu pana Romana G. nie wspominam, bo jutro idę do roboty i mam zamiar się bezstresowo wyspać. Ta jego krecia robota jakoś nijak nie spowodowała zaniknięcia więzi międzyludzkich. I tak oto, mój pierworodny Tomasz jest zaproszony na ślub Justyny - koleżanki z gimnazjum - 7 lipca. Cztery tygodnie temu został powiadomiony o ich szczęściu. Życzę młodym wszystkiego dobrego. Wierzę, że oprócz rodziców i mnie - wszyscy też.
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
UsuńPozdrawiam młodą parę i przypominam: Skały bramy piekielne nie przemogą.