Wydaje mi się, że czytelnicy
tego bloga to na ogół wiedzą, na wszelki jednak wypadek przypomnę, że tak się
złożyło, że ani ja, ani moja żona nie mieliśmy nigdy samochodu. Co ciekawe,
zarówno ona, jak i ja, legitymujemy się prawem jazdy, jednak, jak mówię, nasze
dotychczasowe życie upłynęło nam bez auta i prawdopodobnie to się już nie
zmieni. Samochód mają i nim śmigają zarówno mój brat, moja starsza córka, jak i
syn, mieli samochód moi rodzice i teściowie, ma samochody wiekszość moich
znajomych, my jednak, jak mówię, zachowujemy dawno przyjętą pozycję i jeśli
pojawi się konieczność, to musimy korzystać albo z komunikacji publicznej, albo
ze wsparcia znajomych, lub ewentualnie po prostu z taksówki, co, jak się zdaje,
w skali roku i tak wychodzi znacznie taniej, niż miałoby to miejsce, gdybyśmy w
którymś momencie naszej historii sobie pozwolili na auto.
Skoro ta część została już
odpowiednio wyjaśniona, muszę wspomnieć o czymś jeszcze. Otóż ile razy mam
okazję przemieszczać się po Polsce samochodem, nie mogę pozbyć się świadomości,
że w żadnym innym momencie swojego codziennego bytowania nie jestem tak narażony
na śmierć, jak właśnie wtedy. W ciągu ostatnich paru lat miałem okazję
podróżować samochodem na długim bardzo dystansie, z dużą bardzo prędkością i
przez całą te podróż, za jednym i drugim razem, nie mogłem przestać myśleć o
tym, że nie ma najmniejszej wątpliwości, że wśród tych setek, czy tysięcy
mijanych samochodów, musi się zdarzyć co najmniej kilka, które jeśli nas nie
zabiły, to tylko dlatego, że wciąż nie trafiły na odpowiedni moment. Proszę
zrozumieć, o co mi chodzi. Jedziemy odpowiednio szybką trasą odpowiednio
szybkiego ruchu, przed nami jadą równie szybko inne samochody, z naprzeciwka
jadą samochody zachowując podobną szybkość, a ja cały czas mam świadomość, że
to z czym mamy do czynienia, to coś co przypomina najbardziej klasyczny western,
gdzie każdy jest uzbrojony i Bóg jeden wie, co się wydarzy, jeśli komuś nagle
zalęgnie się w głowie jakiś bardzo niebezpieczny robak. I – pozwolę sobie to
powtórzyć – nie oszukujmy się, wśród tych tysięcy tak zwanych „użytkowników
dróg”, których spotykamy na swojej drodze, musi być co najmniej kilku, którzy
są zwyczajnie uzbrojeni i to w amunicję jak najbardziej śmiertelną.
Skąd to wiem? Otóż przede
wszystkim stąd, że choć, jak wspomniałem, sam nie prowadzę, spędzam znaczną
część swojego czasu poruszając się po różnego rodzaju ścieżkach i widzę, co się
tam wyprawia. Otóż wielokrotnie, jadąc autobusem, czy tramwajem, byłem
świadkiem, jak musieliśmy gwałtownie hamować, bo jakiś idiota postanowił nam
wjechać prosto pod koła. Wielokrotnie – i tu daję słowo, że nie przesadzam –
miałem okazję uniknąć śmierci, kiedy to przechodząc przez przejście dla
pieszych nagle byłem atakowany przez jakiegoś durnia płci dowolnej, który
akurat się zagapił, bo albo właśnie rozmawiał przez telefon, albo się dokądś
spieszył. Zazwyczaj ostanio często odbywa się to tak, że stoję sobie przed
przejściem, czekając na przerwę w ruchu, samochód staje, by mnie przepuścić, ja
ruszam i nagle muszę się gwałtownie cofnąć, bo okazuje się, że pojawił się tu
ktoś, kto zobaczył, że samochód przed nim się bez sensu zatrzymał i postanowił
go sprytnie ominąć. Nie wiem, jak wygląda doświadczenie innych, ale z tego co
zaobserowałem ja, moja żona i córka, ten typ zachowania stał się ostatnio wręcz
plagą i niekiedy autentycznie dziwię się, że my, a już zawłaszcza nasz pies,
który siłą rzeczy zawsze idzie przodem, wciąż żyjemy.
Ja mam świadomość, że
szczególnie w ustach kogoś tak starego jak ja, może to zabrzmieć dość
komicznie, ale ja autentycznie uważam, że nie jest tak, że młodzi dziennikarze,
politycy, nauczyciele, studenci, aktorzy, prawnicy, lekarze, oraz ich żony,
mężowie, czy kochankowie są, owszem, niedouczeni, czy często zwyczajnie głupi,
natomiast w momencie, gdy każdy z nich wsiada do swojego auta i rusza w drogę,
nagle staje się myślącym, nadzwyczaj wrażliwym człowiekiem. No i że
oczywiście żaden z nich ani nie chleje, ani nie zażywa. To jest zwyczajnie niemożliwe.
Ta fala ruszyła parę dobrych lat temu i już się nie zatrzyma.
Niedawno zmieniałem sobie w
Urzędzie Miejskim pewne dane i trafiłem na urzędnika, który standardowo
grzecznie chciał mi pomóc w wypełnieniu formularza. Kiedy doszedł do nazwy
ulicy, przy której mieszkam, powiedział do mnie: „No tu pan wpisuje Kopernicka
oraz numer i to wszystko”. Nie Kopernika, tylko Kopernicka, właśnie, no bo kto widział,
by ulica się nazywała Kopernika? Przepraszam bardzo, ale kiedy myślę o tym, że
on się porusza po okolicy samochodem, a niewykluczone, że przy tym od czasu do czasu
lubi sobie pociągnąć, bardzo się cieszę, że przez większą część swojego życia
byłem biedny, no i że jednak mam swoje drobne obsesje, no i nawet, kiedy jest
ostatnio tyle słońca i oczy się same zamykają, przynajmniej jedno z nich staram
się mieć zawsze otwarte.
Przypominam
uprzejmie, ze moje książki są stale do kupienia w księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl,
ewentualnie tu u mnie, z dedykacją. Zapraszam zawsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.