Wczoraj i przedwczoraj, na naszym, jak by
nie było, portalu www.szkolanawigatorow.pl przetoczyła się nadzwyczaj emocjonalna debata na
temat, jakże inaczej, adhortacji papieża Franciszka „Amoris Laetitia”, którą to
debatę zdominowało, jak się należało spodziewać, coś co osobiście lubię
określać mianem „pysznej pobożności”. Debata była długa, brało w niej udział
stosunkowo wielu komentatorów, kto wie, czy nie z dziesięciu, a jej główny
przekaz był jeden: wieczne potępienie rozwodnikom. Nawet nie papieżowi
Franciszkowi, ale tym krwiopijcom – rozwodnikom.
Nie będę oczywiście wymieniał konkretnych
nazwisk, czy choćby i nicków, ale tu przez ten blog, przewinęło się przez
minione 10 lat więcej ludzi, którym zdarzyło się po rozwodzie założyć nowe
rodziny, a którzy po tej kolejnej próbie prowadzą szczęśliwie życie, o jakim
wielu z nas nawet nie jest w stanie marzyć, niż miałem okazję spotkać przez te
wszystkie lata, które mam za sobą. Znam ich osobiście, bardzo ich szanuję,
mocno ubolewam, że przez ten jeden błąd, jaki zdarzyło im się w życiu popełnić,
dziś są oni w pewnym sensie poza Kościołem i bardzo im kibicuję, by zanim umrą,
mogli jeszcze choć raz, wspólnie ze swoimi dziećmi przyjąć Komunię Świętą. Póki
co, jak wiemy, wbrew proroctwom rozsiewanym przez wspomnianych „pysznych
pobożnych”, to jest zwyczajnie niemożliwe. Nawet „ten Żyd i mason Franciszek”,
póki co, nic w tej kwestii nie zmienił.
Tak naprawdę jednak, wbrew złym plotkom,
debata się toczy w sprawie jak najdalej niezwiązanej, czy to z rozwodami, czy
też z cierpliwym znoszeniem towarzystwa „tej idiotki”, czy „tego gamonia”, a
mianowicie Bożego Miłosierdzia, na które wielu z nas, kiedy tylko ono zaczyna
dominować na Bożą Sprawiedliwością, zaczyna kręcić nosem. To jest coś
absolutnie nie do uwierzenia, ale daję słowo, że prześledziłem niemal całą
dyskusję na temat wspomnianej adhortacji i mam wrażenie, że minionej nocy wielu
z nas zwyczajnie nie zasnęło w spokoju, jeśli tylko nie usłyszało zapewnienia,
że kiedy przyjdzie Czas, rozwodnicy będą odpowiednio potępieni.
W tej sytuacji zachęcam do kupowania
mojej książki pod tytułem „Palimy licho, czyli o TymKtóryNieOpuszczaŻadnej
Okazji” i na zachętę przedstawiam kolejny z jej rozdziałów.
Oto minął nam dzień
beatyfikacji Ojca Świętego, a jednocześnie Święto Bożego Miłosierdzia i kiedy
wielu z nas było w nastroju i podniosłym i pełnym gotowości do wybaczania,
miłowania i broń Boże rzucania kamieniami, jak grom z jasnego nieba spadła na
nas wiadomość, że oto amerykańscy żołnierze zabili Osamę Bin Ladena. Ja
oczywiście rozumiem sytuację z każdej strony. Przede wszystkim, wcale nie
wykluczam, że jego można było już zabić dawno temu, tyle że dopiero dziś Obama
uznał, że ten ruch go może jakoś uratuje przed ostatecznym upadkiem, no i
decyzja została podjęta. Ale już niezależnie od tych politycznych zawiłości,
mamy wojnę z terroryzmem, Bin Laden to terrorysta główny, postać wręcz
symboliczna, człowiek uważany powszechnie za tego, który zorganizował atak na
World Trade Center, a zatem ta śmierć nad nim wisiała już od dziesięciu lat.
Jak to mówią niektórzy, dostał co chciał. Ja natomiast nastawiam uszu, otwieram
szeroko oczy i wszystko, co słyszę i widzę, to wręcz histeryczna radość z tego,
że sprawiedliwości stało się zadość, że słodki jest smak zemsty… no i że
zdechł. Że wreszcie zdechł!
Ale to też rozumiem. Wiem
świetnie, że wśród nas jest wielu takich, którzy żyją tylko nienawiścią. Dla
których słowa „prawo” i „sprawiedliwość” stanowią jedynie najbardziej wulgarne
usprawiedliwienie dla ich nieumiejętności kochania i przebaczania. Dla ich
pogardy odnośnie pierwszego przykazania Jezusa o miłości bliźniego. Wiem to,
znam tych ludzi i wiem też, że sam nie jestem tu bez winy. Tyle że w momencie,
gdy dręczony wyrzutami sumienia, pod wpływem napomnień ze strony tych, co
kochać potrafią, i wzruszony widokiem rozmodlonych tłumów na Placu Świętego
Piotra, zrozumiałem swą podłość i w geście dobrej woli nawet biskupa Pieronka
potraktowałem jak bliźniego swego i siebie samego, nagle widzę, że tak zwane
„życzenie śmierci” tryumfuje, i to w dodatku tam, gdzie tego tryumfu dotychczas
próżno było szukać.
Zaglądam do Onetu, a tam od
razu tytuł: „Obudziliśmy się w bezpiecznym świecie”. I kto to tak dziwnie mówi?
Przewodniczący Buzek! Czy to możliwe? Oczom nie wierzę. A dalej „Sikorski: YES
THEY DID!” No nie! To nie może być. Czy to naprawdę ten Sikorski? Nie
uwierzyłbym, gdyby nie ta jego szczególna angielszczyzna. „Yes they did”? To
mógł być tylko Sikorski. I dalej Sikorski: „Bin Laden to największy zbir
stulecia”. Ja rozumiem, że od Stalina i Hitlera większy. No ale i od
Kaczyńskiego? Skąd ta nienawiść? Doprawdy, tego już nie pojmuję. Po ministrze
Sikorskim przychodzi jakiś Tyszkiewicz – jak się okazuje, nie z PiS-u, tylko z
Platformy Obywatelskiej – i ogłasza, że on „zwyczajnie i po ludzku z tego co
się stało się cieszy”. Cieszy się, że umarł człowiek? No naprawdę! Brakuje
słów.
Wchodzę na Wirtualną Polskę, a
tu mnie od razu ustawia wielki tytuł: „Wyszli na ulicę świętować jego śmierć”.
I to, jak się okazuje, wyszli nie w Krakowie, Warszawie i Poznaniu, ale w samej
Ameryce. Są nawet zdjęcia. Prawdziwy entuzjazm. I któż to tak się cieszy? Czy
to możliwe, że akurat w Ameryce przebywa poseł Macierewicz z minister Fotygą i
to oni urządzają te demonstracje tryumfującej nienawiści? Chyba jednak nie. To
prawdziwi Amerykanie się tak cieszą. To oni demonstrują owo „death wish”. Ja
rozumiem, że Amerykanie są głupi i podli. Mają to swoje Hollywood, obżerają się
hamburgerami i nawet nie wiedzą, co to znaczy „bigosować”. No ale już bez
przesady. Jak można się cieszyć, że umarł człowiek? Aż mnie dreszcz przechodzi
po plecach, kiedy pomyślę, że oni mogli się o tę śmierć modlić.
Ktoś mi powie, żebym przestał głupio
ironizować, bo to co piszę, to czysta demagogia. Że Bin Laden stanowił
zagrożenie dla świata, przez jego aktywność codziennie ginęli niewinni ludzie,
że on był jak odbezpieczony granat i że jego trzeba było zabić. Po to, by świat
stał się bezpieczniejszy. I to właśnie to ma na myśli przewodniczący Buzek,
kiedy z takim rozrzewnieniem wspomina swój dzisiejszy ranek, kiedy się budził i
do pierwszej kawy dostał tę dobrą nowinę. A ja sobie myślę, że wcale nie. Przez
to, że Osama Bin Laden został zabity, świat w żaden sposób nie jest
bezpieczniejszy. Niewykluczone, że jest wręcz przeciwnie. Jest bardzo możliwe,
że dopiero teraz całe setki najbardziej zaczadzonych nienawiścią Arabów pokażą,
na co ich stać. Przez ostatnie lata zresztą, to chyba jednak nie Bin Laden, ale
właśnie oni – całe tabuny drobnych terrorystów, uzbrojonych w noże, karabiny i
bomby, pustoszyły nasz świat. Nie ma takiej możliwości, żeby ci wszyscy
Amerykanie szalejący z radości na wieść o tej śmierci, ale też i minister
Sikorski i przewodniczący Buzek i ten jakiś Tyszkiewicz się tak cieszyli, bo
poczuli się bezpieczniejsi. Powodów tej radości może być wiele, ale z całą
pewnością nie należy do nich to, że oni wszyscy poczuli się bezpieczniej. I
oczywiście też nie to, że, jak dziś majaczy Radek Sikorski, Bin Laden był
najgorszy. Bo to jest oczywista brednia. I akurat ten bałwan musi to wiedzieć
bardzo dobrze.
Czemu więc się cieszą? Jeśli
idzie o tych naszych pajacyków, nie mam do końca pewności, i szczerze powiem,
że nie bardzo też mnie ich czarne dusze obchodzą. Może być oczywiście tak, że
za tą ich reakcją stoi faktycznie ta zwykła ludzka satysfakcja z powodu tego,
że sprawiedliwości stało się zadość. Ale nie sądzę. Akurat oni trzej
sprawiedliwość, prawo i w ogóle człowieczeństwo mają w głębokiej pogardzie.
Myślę, że tu mamy bardziej do czynienia z odruchową reakcją na ogólny trend.
Należy się cieszyć, bo cieszy się świat, a więc i oni się cieszą. Natomiast nas
bardziej interesuje odpowiedź na pytanie, dlaczego należy się cieszyć? Otóż najlepiej
nam to wyjaśniają oczywiście Amerykanie, tak bardzo dziś rozentuzjazmowani. Ta
Amerykanka, cytowana przez Wirtualną Polskę, jak mówi: „To świetnie, że Bin
Laden nie żyje”. Należy się z tego cieszyć, bo Osama zasłużył na śmierć i tę
śmierć dostał. Bo zwyciężyło prawo i sprawiedliwość. Bo tak naprawdę, jeśli
przez te dziesięć lat tylu ludzi czekało na tę śmierć i tak bardzo jej Bin
Ladenowi życzyło, to w żadnym wypadku ze względów praktycznych, lecz z
naturalnego, ludzkiego pragnienia zemsty. Z tego, niekiedy – przyznaję, że
niestety – dla zwykłych, prostych ludzi jedynego dostępnego pragnienia, by
zobaczyć jak zdycha.
Bo tak to już jest, że każdy
normalny człowiek, o ile ma w sobie jeszcze jakieś wyższe pragnienia i emocje,
a więc pragnienie prawdy, prawa i sprawiedliwości, i jakiegoś choćby
podstawowego ładu, a nie żyje już tylko tym, by w odpowiednim momencie trafić
pod opiekuńcze skrzydła „szpiclów, katów i tchórzy”, bo to oni wygrają, cieszy
się gdy widzi, że dobro tryumfuje. Zwyczajnie. Zło dostaje w łeb, a dobro
powstaje i krzyczy z radości. A Jezusowe przykazanie miłości bliźniego nie ma
tu nic do rzeczy. Na tym polega porządek świata i przez to właśnie ten świat
trwa i w tym trwaniu radzi sobie całkiem nienajgorzej. Bo tak to jest, że życzenie
prawa, prawdy, ładu i sprawiedliwości, jest nieuchronnie związane z życzeniem
śmierci dla tych, którzy przeciwko temu prawu, tej prawdzie i tej
sprawiedliwości walczą. By zdechli. Po prostu. By zdechli. Bo czasem jest tak,
że – jak już tu kiedyś wspominaliśmy – niektórych tylko śmierć potrafi
wyprostować.
A więc cieszmy się z tego, że
Osama Bin Laden nie żyje. I że jego szczątki zostały wrzucone gdzieś do oceanu.
Cieszmy się i radujmy. A jak już nam ta radość trochę przejdzie, będziemy mogli
się może i pomodlić za jego duszę. W końcu, jak by nie patrzeć, to akurat jemu
się od nas zawsze należało i należy. Nie tylko jemu. Nie tylko jemu.
I to tyle wspomnień. Na koniec zagadka dla fanów jezyka angielskiego.
Radek Sikorski, jak mieliśmy okazję zauważyć nieco wyżej, na swoim Twitterze skomentował egzekucję
Bin Ladena słowami „Yes, we did”. W tej krótkiej sekwencji znajdują się dwa gramatyczne
błędy. Kto je wskaże jako pierwszy, dostanie ode mnie w prezencie książkę, z której
pochodzi powyższy tekst. Kto nie zgadnie, może sobie ją zawsze zamówić, albo w
księgarni pod adresem www.basnjakniedziwedz.pl,
albo bezpośrednio u mnie: k.osiejuk@gmail.com.
Cywilizacja śmierci - zabijamy ludzi i się z tego cieszymy:
OdpowiedzUsuńhttps://youtu.be/CjLSvKAAYEY
Nie jestem jakimś tam pacyfistą i uważam że można zabijać, ale te reakcje to obraz upadku ludzkości.
To mówiłem ja.
@Remo
UsuńTeż tak to widzę. Dokładnie tak.
przecinek i na końcu it
OdpowiedzUsuń@Anonimowy
UsuńPrzecinki w języku angielskim są w znaczniej części kwestią umowną. Poza tym, owszem, to "it" powinno tam się pojawić. Jest jednak jeszcze coś. Powinien był być użyty czas Present Perfect.
Yes, we've done it jeśli już.
OdpowiedzUsuń@Lucas Beer
UsuńSam bym tego lepiej nie rozwiązał. Gratulacje. Niestety, uprzedził Cię Valser na Nawigatorze.