Zakończyły
się targi, a ja mam w ich temacie trzy refleksje, dwie poważne,
jedną żartobliwą. Otóż proszę sobie wyobrazić, że, pomijając
wszystko to, co Klinika Języka oferuje już od dłuższego czasu, na
naszym stoisku pojawiły się cztery nowości, a więc coś, co
nazywamy „książką o wołach”, a co tak naprawdę stanowi
historię handlu wołami w Polsce w XVI i XVII wieku, wspomnienia
wielkiego księdza Blizińskiego, druga część wspomnień
Korwina-Milewskiego, no i najnowszy „rosyjski” numer kwartalnika.
Cztery pozycje – a ja z prawdziwym bólem stwierdzam, że żadna z
nich, pomijając naturalnie tekst do kwartalnika, nie moja – które
tak naprawdę sprawiły, że po raz kolejny wydawnictwo odniosło
sukces, jakiego w tym całym prawdziwego literackiego odpustu,
uświadczyć się nie dało. Te cztery tytuły sprawiły, że stoisko
Kliniki Języka było od pierwszej do ostatniej chwili oblegane tak,
że wszyscy dookoła patrzyli na nas, jak na jakichś kosmitów. A
ci, którym jeszcze w tym strasznym zgiełku udało się przedrzeć
przez zapowiedzi kolejnych wydarzeń na poziomie promocji książki o
tym, jak „dzięki Panu Bogu można poradzić sobie z długami i
uporządkować swoje finanse”, czy jak żyć w małżeństwie, by
nie dostać na siebie cholery, i usłyszeć strzępy naszych rozmów,
musieli naprawdę zachodzić w głowę, o co chodzi z tymi wołami. A
rozmowy najczęściej wyglądały tak: „O! Słyszę, że mają
państwo książkę o Wołyniu?” „Nie, to jest książka o
wołach. O handlu wołami”. „I ktoś to kupuje? Państwo to
sprzedają?” „Jeszcze jak! Ale przepraszam bardzo, bo mamy
klienta. Słucham, co podać?” „Poproszę książkę o wołach,
księdza Blizińskiego, drugiego Korwina, no i dwa ostatnie
Nawigatory. Może wszystko to po trzy razy, bo wezmę jeszcze dla
brata i kolegi. Dziś od pana Krzysztofa nic nie będę brał, bo mam
wszystko. A kiedy, panie Krzysztofie, napisze pan coś nowego?”
A ja, jak
mówię, na swoje oczywiście wyszedłem, bo z tym co już mam,
trudno polec kompletnie, na podróż tam i z powrotem, dwa obiady,
prezenty dla rodziny i bieżące wydatki zarobiłem, ale przyznaję,
że bez nowej książki o wołach, dalej ani rusz. Więc trzeba
będzie się wziąć do roboty.
Druga refleksja
związana jest z Jimem Caviezelem. Kiedy po raz pierwszy
usłyszeliśmy, że tuż obok nas będzie gościł Caviezel, a więc
człowiek, który grał Jezusa u Mela Gibsona, pomyśleliśmy, że to
primaaprilisowy żart. A z mojego punktu widzenia, to już nawet nie
chodzi o tę „Pasję”. Caviezel to dla mnie aktor niemal kultowy,
przez takie choćby filmy jak „Częstotliwość”, „Oczy
anioła”, „Deja Vu”, „Bobby Jones”, czy wreszcie „Cienka
czerwona linia”. Dla mnie, tam zamiast Caviezela”, mógłby się
pojawić sam Robert DeNiro, a i to nie zrobiłoby na mnie większego
wrażenia. No więc zobaczyłem Caviezela, dostałem od niego
autograf, zrobiłem mu zdjęcie i myślę, że choćby to było
wystarczająco dobrym powodem, by tam się wybrać.
No i wreszcie
trzecia kwestia. Jak już wspomniałem, Targi Wydawców Katolickich
pod pewnym szczególnym względem to jest coś absolutnie strasznego.
Próba wypełnienia owej przestrzeni pod Zamkiem przez pełne cztery
dni ofertą, która będzie się kojarzyć z Wiarą i Kościołem,
stanowi przedsięwzięcie, które musi się zakończyć klęską. A
klęska ta doskonale jest symbolizowana przez, również już przeze
mnie wspomniany, od lat tam nie milknący, nieznośnie przenikliwy
głos pani spikerki, zachęcający do kupowania książki-poradnika o
tym, jak przez Wiarę można sobie poradzić z problemami
finansowymi. Owo sprowadzanie Kościoła do wymiaru tak strasznie
prymitywnego to coś, co dla tych wszystkich wystawców musi się
skończyć spektakularnym samobójstwem. Na tym tle, czymś zupełnie
fantastycznym była obecność – również tuż obok nas, wręcz po
sąsiedzku, ojca Leona Knabita, benedyktyna z Tyńca, w otoczeniu
tych wszystkich młodych dziewcząt, które on nieustannie do siebie
przytulał, a one mu szeptały do uszu najczulsze słowa uwielbienia,
a on je głaskał po policzkach i uszkach swoim potężnym nosem, a
one, najszczęśliwsze na świecie, robiły sobie z nim zdjęcia na
pamiątkę, by wreszcie odejść w najwyższym uniesieniu, jak po
spotkaniu z samym Panem Jezusem, ewentualnie najbardziej ukochanym na
świecie dziadziusiem. Byłem tam dwa dni, w sobotę i niedzielę,
Knabit, człowiek dziś już niemal 90-letni, niemal na moment nie
opuścił tego swojego stolika, no i tego wianuszka, często naprawdę
ślicznych dziewcząt uczepionych jego tak steranej czasem twarzy.
Oto Kościół. Oto ksiądz Knabit, a nie Malejonek, Pospieszalski,
czy Terlikowski z żoną, trujący o swoim życiu w Wierze.
Dla Knabita z
jego dziewczętami, Caviezela i książki o wołach, warto tam było
być. Do zobaczenia następnym razem.
Już w najbliższą
sobotę i niedzielę, w Bibliotece Rolniczej, tuż obok Kościoła
Św. Anny w Warszawie, odbędą się Targi Książki Prawicowej, na
których również będziemy. Szczegóły w tych dniach. Tymczasem
zapraszam do naszej księgarni pod adresem www.coryllus.pl.
Ano prawda. Z powodu ogólnej atmosfery nie chciałem iść, ale teraz żałuję. Przez tego Caviezela i Knabita.
OdpowiedzUsuń@Jarosław ZOlopa
UsuńMyslę, że masz jeszcze jeden powód, żeby żałować, no ale tu już mi nie wypada Ci wypominać.
Ani mi pisać. To w końcu byłaby wazelina. Ale za tydzień chyba coś jeszcze będzie, nie?
UsuńO, jakie ładne wspomnienie targów:)
OdpowiedzUsuńJa mysle, ze im bardziej oni przez te mikrofony zachecali do tych paru tytulow, tym mniej ludzie to kupowali. Szli tam, gdzie byli ludzie autentyczni z prawdziwa oferta, bez reklamy.
Obstawiam rowniez, ze zamiast wynurzen Malejonka, lepiej sprzedawaly sie modlitewniki czy Dzienniczek sw.Faustyny. No i woly oraz ksiadz Blizinski.
@Jestnadzieja
OdpowiedzUsuńNie ma najmniejszych wątpliwości, że woły sprzedawały się najlepiej.
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń@marcin d.
UsuńPrzepraszam Cię bardzo, ale niechcąco usunąłem Twój kometarz. Przypomnij mi jeszcze raz tytuł tego serialu. Nie widziałem go.
Person of Interest. To nie jest nic niezwykłego, po prostu trochę rozrywki, mnóstwo abstrakcji jak to w serialach amerykańskich. Ale ja go lubiłem. Za głównych bohaterów i wątek oparty na powszechnej inwigilacji z kamer, które faktycznie teraz mamy już prawie wszędzie.
UsuńDa się to zdjęcie z Caviezelem tu wkleić?
OdpowiedzUsuńWlasnie, wlasnie.
Usuń@Magazynier
UsuńKtóre? Ale nieważne. I tak się nie da.
Nie żałuję...
OdpowiedzUsuń@Anonimowy
UsuńCzego? Że tak Cię los poturbował? To dobrze. To się nazywa pozytywnym podejściem do życia.
@To z Cavizelem. Szkoda.
OdpowiedzUsuń@Magazynier
UsuńAle ja nie mam z nim zdjęcia. Zrobiłem zdjęcie Bartkowi.