poniedziałek, 3 kwietnia 2017

O Jimie Caviezelu, ojcu Knabicie i o wołach

      Zakończyły się targi, a ja mam w ich temacie trzy refleksje, dwie poważne, jedną żartobliwą. Otóż proszę sobie wyobrazić, że, pomijając wszystko to, co Klinika Języka oferuje już od dłuższego czasu, na naszym stoisku pojawiły się cztery nowości, a więc coś, co nazywamy „książką o wołach”, a co tak naprawdę stanowi historię handlu wołami w Polsce w XVI i XVII wieku, wspomnienia wielkiego księdza Blizińskiego, druga część wspomnień Korwina-Milewskiego, no i najnowszy „rosyjski” numer kwartalnika. Cztery pozycje – a ja z prawdziwym bólem stwierdzam, że żadna z nich, pomijając naturalnie tekst do kwartalnika, nie moja – które tak naprawdę sprawiły, że po raz kolejny wydawnictwo odniosło sukces, jakiego w tym całym prawdziwego literackiego odpustu, uświadczyć się nie dało. Te cztery tytuły sprawiły, że stoisko Kliniki Języka było od pierwszej do ostatniej chwili oblegane tak, że wszyscy dookoła patrzyli na nas, jak na jakichś kosmitów. A ci, którym jeszcze w tym strasznym zgiełku udało się przedrzeć przez zapowiedzi kolejnych wydarzeń na poziomie promocji książki o tym, jak „dzięki Panu Bogu można poradzić sobie z długami i uporządkować swoje finanse”, czy jak żyć w małżeństwie, by nie dostać na siebie cholery, i usłyszeć strzępy naszych rozmów, musieli naprawdę zachodzić w głowę, o co chodzi z tymi wołami. A rozmowy najczęściej wyglądały tak: „O! Słyszę, że mają państwo książkę o Wołyniu?” „Nie, to jest książka o wołach. O handlu wołami”. „I ktoś to kupuje? Państwo to sprzedają?” „Jeszcze jak! Ale przepraszam bardzo, bo mamy klienta. Słucham, co podać?” „Poproszę książkę o wołach, księdza Blizińskiego, drugiego Korwina, no i dwa ostatnie Nawigatory. Może wszystko to po trzy razy, bo wezmę jeszcze dla brata i kolegi. Dziś od pana Krzysztofa nic nie będę brał, bo mam wszystko. A kiedy, panie Krzysztofie, napisze pan coś nowego?”
A ja, jak mówię, na swoje oczywiście wyszedłem, bo z tym co już mam, trudno polec kompletnie, na podróż tam i z powrotem, dwa obiady, prezenty dla rodziny i bieżące wydatki zarobiłem, ale przyznaję, że bez nowej książki o wołach, dalej ani rusz. Więc trzeba będzie się wziąć do roboty.
Druga refleksja związana jest z Jimem Caviezelem. Kiedy po raz pierwszy usłyszeliśmy, że tuż obok nas będzie gościł Caviezel, a więc człowiek, który grał Jezusa u Mela Gibsona, pomyśleliśmy, że to primaaprilisowy żart. A z mojego punktu widzenia, to już nawet nie chodzi o tę „Pasję”. Caviezel to dla mnie aktor niemal kultowy, przez takie choćby filmy jak „Częstotliwość”, „Oczy anioła”, „Deja Vu”, „Bobby Jones”, czy wreszcie „Cienka czerwona linia”. Dla mnie, tam zamiast Caviezela”, mógłby się pojawić sam Robert DeNiro, a i to nie zrobiłoby na mnie większego wrażenia. No więc zobaczyłem Caviezela, dostałem od niego autograf, zrobiłem mu zdjęcie i myślę, że choćby to było wystarczająco dobrym powodem, by tam się wybrać.
No i wreszcie trzecia kwestia. Jak już wspomniałem, Targi Wydawców Katolickich pod pewnym szczególnym względem to jest coś absolutnie strasznego. Próba wypełnienia owej przestrzeni pod Zamkiem przez pełne cztery dni ofertą, która będzie się kojarzyć z Wiarą i Kościołem, stanowi przedsięwzięcie, które musi się zakończyć klęską. A klęska ta doskonale jest symbolizowana przez, również już przeze mnie wspomniany, od lat tam nie milknący, nieznośnie przenikliwy głos pani spikerki, zachęcający do kupowania książki-poradnika o tym, jak przez Wiarę można sobie poradzić z problemami finansowymi. Owo sprowadzanie Kościoła do wymiaru tak strasznie prymitywnego to coś, co dla tych wszystkich wystawców musi się skończyć spektakularnym samobójstwem. Na tym tle, czymś zupełnie fantastycznym była obecność – również tuż obok nas, wręcz po sąsiedzku, ojca Leona Knabita, benedyktyna z Tyńca, w otoczeniu tych wszystkich młodych dziewcząt, które on nieustannie do siebie przytulał, a one mu szeptały do uszu najczulsze słowa uwielbienia, a on je głaskał po policzkach i uszkach swoim potężnym nosem, a one, najszczęśliwsze na świecie, robiły sobie z nim zdjęcia na pamiątkę, by wreszcie odejść w najwyższym uniesieniu, jak po spotkaniu z samym Panem Jezusem, ewentualnie najbardziej ukochanym na świecie dziadziusiem. Byłem tam dwa dni, w sobotę i niedzielę, Knabit, człowiek dziś już niemal 90-letni, niemal na moment nie opuścił tego swojego stolika, no i tego wianuszka, często naprawdę ślicznych dziewcząt uczepionych jego tak steranej czasem twarzy. Oto Kościół. Oto ksiądz Knabit, a nie Malejonek, Pospieszalski, czy Terlikowski z żoną, trujący o swoim życiu w Wierze.
Dla Knabita z jego dziewczętami, Caviezela i książki o wołach, warto tam było być. Do zobaczenia następnym razem.


Już w najbliższą sobotę i niedzielę, w Bibliotece Rolniczej, tuż obok Kościoła Św. Anny w Warszawie, odbędą się Targi Książki Prawicowej, na których również będziemy. Szczegóły w tych dniach. Tymczasem zapraszam do naszej księgarni pod adresem www.coryllus.pl.

15 komentarzy:

  1. Ano prawda. Z powodu ogólnej atmosfery nie chciałem iść, ale teraz żałuję. Przez tego Caviezela i Knabita.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Jarosław ZOlopa
      Myslę, że masz jeszcze jeden powód, żeby żałować, no ale tu już mi nie wypada Ci wypominać.

      Usuń
    2. Ani mi pisać. To w końcu byłaby wazelina. Ale za tydzień chyba coś jeszcze będzie, nie?

      Usuń
  2. O, jakie ładne wspomnienie targów:)

    Ja mysle, ze im bardziej oni przez te mikrofony zachecali do tych paru tytulow, tym mniej ludzie to kupowali. Szli tam, gdzie byli ludzie autentyczni z prawdziwa oferta, bez reklamy.
    Obstawiam rowniez, ze zamiast wynurzen Malejonka, lepiej sprzedawaly sie modlitewniki czy Dzienniczek sw.Faustyny. No i woly oraz ksiadz Blizinski.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Jestnadzieja
    Nie ma najmniejszych wątpliwości, że woły sprzedawały się najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @marcin d.
      Przepraszam Cię bardzo, ale niechcąco usunąłem Twój kometarz. Przypomnij mi jeszcze raz tytuł tego serialu. Nie widziałem go.

      Usuń
    2. Person of Interest. To nie jest nic niezwykłego, po prostu trochę rozrywki, mnóstwo abstrakcji jak to w serialach amerykańskich. Ale ja go lubiłem. Za głównych bohaterów i wątek oparty na powszechnej inwigilacji z kamer, które faktycznie teraz mamy już prawie wszędzie.

      Usuń
  5. Da się to zdjęcie z Caviezelem tu wkleić?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie żałuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Anonimowy
      Czego? Że tak Cię los poturbował? To dobrze. To się nazywa pozytywnym podejściem do życia.

      Usuń
  7. Odpowiedzi
    1. @Magazynier
      Ale ja nie mam z nim zdjęcia. Zrobiłem zdjęcie Bartkowi.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...