sobota, 18 grudnia 2010

A teraz, Panowie i Panie, rżymy w języku angielskim

W ostatnich dniach miałem okazję zaglądać częściej do Salonu24, z którym się żegnam, żegnam i pożegnać nie jestem w stanie. Poszło o to, że, ponieważ nie znam sposobu, by swój blog stamtąd ostatecznie usunąć, poprosiłem Administrację o tę ostatnią już przysługę. Na to jakaś pani zwróciła się do mnie, bym na pożegnanie machnął tam parę słów, to oni po paru dniach mnie stamtąd skreślą. Machnąłem, parę dni minęło, a ten mój biedny, porzucony blog jak sterczał tam, tak wciąż sterczy. Lubią mnie, cholera! Ciekawe tylko za co?
Zajrzałem więc na Salon i wczoraj, by sprawdzić, co słychać, patrzę, a tam mój stary kumpel Sadurski popisuje się jak zwykle, tyle że tym razem znajomością języka obcego. Tak na marginesie, jeśli on czyta ten tekst – a w końcu, jak jego i jemu podobnych znam, oni mój blog czytają nałogowo – od razu zwracam się do niego z uprzejmą prośbą, by się nie rzucał o tego „kumpla”, bo będę go i tak, podobnie jak Wybranowskiego, Śmiłowicza, Leskiego, Warzechę i całą tę bandę podpiętych pod tak zwaną blogosferę dziennikarzy i takich tam, nazywał w ten sposób do końca dni moich. Dlaczego? Bo tak. Just because – że sobie też przyszpanuję. Bo mam taką chęć mówić na nich, że są moimi salonowymi kumplami. Mój kumpel Kuczyński. Mój kumpel Osiecki. Ja ich nie prosiłem, żeby wchodzili na mój blog. Sami się wepchali. To niech teraz mają.
Patrzę więc, a tu, jak mówię, mój kumpel Sadurski – profesor, panie! – zadaje szyku po angielsku. Ja z Sadurskim, jak niektórzy może pamiętają, miałem ostatnio do czynienia, kiedy jakiś czas temu rzucił się na mnie, że ja nie znam języka. Wytłumaczyliśmy mu wówczas, wspólnymi siłami, żeby się lepiej nie odzywał w tematach, w których jest kompetentny-inaczej, i skoro już musi robić show, to niech może lepiej pisze o włoskich winach, bo tu mu z całą pewnością będzie dużo łatwiej. Nie posłuchał i mamy co mamy – napisał Sadurski tekst w języku angielskim, i to nie taką zwykłą maturalną formę typu „zgubiłeś torbę; napisz jak wyglądała, co w niej było, i jak się z tobą skontaktować”, ale poważny tekst, jaki to niby piszą do siebie poważni ludzie w poważnych sprawach.
Czytelnicy tego bloga są ludźmi wrażliwymi, więc z całą pewnością zauważyli, że dziś będę się z Sadurskiego śmiał. Oczywiście mają rację, jednak tylko trochę. Bo ja się będę śmiał z Sadurskiego, ale nie tylko. Ja mam dziś zamiar pośmiać się też z całej bandy podobnych jemu bęcwałów, którzy nagromadzili sobie na kontach pełno jakichś strasznie mądrych tytułów, którzy napisali pełno strasznie mądrych tekstów, rzekomo naukowych, którzy wreszcie patrzą na otaczający ich świat wyłącznie z góry, tylko dlatego, że ktoś im kiedyś powiedział, że to jest ich nowa perspektywa, a oni w tę plotkę głupio uwierzyli. I nie będę się, wbrew pozorom, śmiał z nich przez to, że oni nie znają języków obcych. Bo oni je akurat pewnie i często znają. I to stosunkowo dobrze. Tyle że znają je dokładnie tak, jak znają całą resztę, a więc na poziomie wyłącznie, że tak powiem, kanapowym.
O czym mówię? Pamiętam jak kiedyś miałem okazję być w komisji egzaminacyjnej na rozszerzonej maturze z języka angielskiego w jednym z bardziej ambitnych katowickich liceów. I wówczas przyszedł pewien chłopak, i zaczął wygłaszać tzw. speech. To było autentycznie nie do zniesienia. On nie był w stanie jednego zdania powiedzieć normalnie. Od samego początku było widać, że to jest ktoś, dla kogo w nauce języka jedyną ambicją było zebranie jak największej liczby długich, trudnych i rzadko używanych wyrazów i wyrycie ich na pamięć. Oczywiście, on popełniał przy tym zwykłe błędy, bo to akurat jest często nie do uniknięcia, ale nie o te błędy chodziło. On najzwyczajniej w świecie nie potrafił mówić po angielsku.
Podobna sytuacja jest z Sadurskim. On postanowił, że zabłyśnie na dwóch na raz frontach. A więc przede wszystkim, pokaże wszystkim jaki niego satyryk, ale przy okazji zabłyśnie znajomością języków obcych. I teraz ktoś mnie może zapytać, skąd ja wiem, że on, pisząc ten swój tekst, nie chciał sparodiować urzędowego stylu dyplomatycznych wymian? No, takiej możliwości raczej nie ma. Gdyby jemu chodziło o to, to by przyjrzał się, jak był napisany list Camerona do Kaczynskiego, zaczynając od tego „Dear Jarosław”, a kończąc na zamykającym wszystko „David”, i napisał coś podobnego. Problem jednak jest taki – i tu zakładam wersję łagodniejszą dla Sadurskiego – że on przede wszystkim listu Camerona nawet nie czytał, bo mu się nie chciało, tyle że zwykłego tekstu w języku angielskim napisać nie potrafi. On bowiem prawdopodobnie pisze, jak mówi. A więc bełkocze. Jak 90 procent jego kolegów intelektualistów z bożej łaski. W czym ta wersja jest łagodniejsza? No w tym, że jeśli to nie jest jedyna przyczyna tego, ze jemu wyszło coś takiego, to druga musi być dla niego bardziej bolesna. Otóż możliwe, że on list Camerona do Kaczyńskiego przeczytał, ale go nie zrozumiał. Że jemu się, w jego typowym dla tego gatunku ludzi umysłowym lenistwie, nawet nie chciało zastanowić, z czym ma do czynienia. Dowiedział się czegoś od kolegów i walnął to swoje jajo. A więc, kiedy żartował, to nawet nie wiedział z czego żartuje.
Jak widać, nie cytuję tekstu Sadurskiego? Dlaczego? Przede wszystkim, nie mam po co tego robić, bo on jest zbyt językowo trudny, żeby większość tu czytających była w stanie rzecz właściwie oceniać. Po drugie, oczywiście, nie mam też najmniejszego powodu, żeby zaśmiecać ten blog tanim kabaretem. Jak ktoś koniecznie chce, niech sobie zajrzy na blog Sadurskiego w Salonie i się odpowiednio zabawi. Nie będę też cytował tu błędów językowych, jakie on zrobił, bo akurat to on ma tu kompleksy, a nie ja. A jest tych błędów – jeśli komuś ta informacja sprawi przyjemność – wcale niemało. Natomiast, żeby przekazać to co Sadurski napisał w taki sposób, żeby wszyscy to zrozumieli, zadam sobie trud i przetłumaczę to coś na język polski. Trochę się pośmiejmy z jeszcze jednego napuszonego balwana z tytułem profesorskim.

Szanowny Panie Kaczyński!

W imieniu rządu Jej Królewskiej Mości, pragnę przekazać Panu najgoręciejsze i najszczersze gratulacje z powodu Pańskiego bohaterskiego aktu niezaakceptowania kondolencji składanych przez premiera Putina. Mój rząd, wszystkie jego służby, a szczególnie Ministerstwo dla Zagranicy, jak również i ja osobiście, śledzimy z wielką atencją i zainteresowaniem Pańskie działania, z których nieakceptowanie kondolencji składa się być może na najbardziej emblematyczną i znaczącą egzemplifikację. W rzeczy samej, śmiem twierdzić, że jakakolwiek kwestia nie jest kwestią o większym znaczeniu dla strategiczno-politycznej równowagi w Europie, niż decyzja podjęta przez lidera głównej opozycyjnej partii, w odniesieniu do tego, od kogóż to owe kondolencje pochodzą, i czyjeż to kondolencje wolno nam akceptować.

To, niechże zechce Pan mi pozwolić, stanowić może kamień węgielny naszej polityki zagranicznej i naszych relacji strategicznych z Rosją, a Pańska rola w rzeczonych relacjach jest centralna. Ale też istotność Pańskiego momentalnego aktu niezakceptowania kondolencji nie może ulec przeszacowaniu. Jeśli wolno mi być absolutnie szczerym, pojawił się moment w trakcie kampanii poprzedzającej wybory prezydenckie, kiedy to co poniektóre elementy naszej polityki zagranicznej, musiały wyrazić niejaki niepokój spowodowany faktem, że przyjął Pan ekscesywnie koncylatoryjne podejście w stosunku do potężnego i niebezpiecznego sąsiada ze Wschodu. Znalazło to swoje miejsce w czasie, kiedy to wystąpił Pan w telewizji z expose skierowanym do Rosjan. Od tego jednakowoż czasu, doznałem niejakiej ulgi, odnotowując fakt, że Pańskie akcje należało było raczej przypisać przedawkowaniu leków.

Jeszcze raz, panie Kaczyński, proszę przyjąć moje najbardziej z głębokości serca płynące gratulacje z powodu Pańskiego mężnego aktu niezaakceptowania kondolencji, ale także samo proszę zachować przekonanie, że może Pan zawsze liczyć na nasze pełne i bezwarunkowe poparcie w tym, a także samo w odniesieniu do wszelkiego tego typu braku akcji w przyszłości.

Proszę pozwolić mi na skorzystanie z tej możliwości, panie Kaczyński, by życzyć Panu i Pańskiej Partii wszystkiego najlepszego z okazji zbliżającej się Gwiazdki.

Z poważaniem,

David Cameron


I znów, ktoś może powiedziec, że to nieprawda. Że ja przesadzam. Że Sadurski zna język angielski na wyższym poziomie, niż to co można przeczytać powyżej. Że ja jestem nieuczciwy. Otóż nie. Tłumaczenie tekstu Sadurskiego przeprowadziłem najuczciwiej i najwierniej jak tylko potrafiłem, kierując sie jednocześnie całą moją wiedzą. W moim odczuciu Sadurski mówi po angielsku właśnie tak. To jednak nie jest takie ważne. Jak już wcześniej wspomniałem, to nie ja mam kompleks, lecz on. Problem polega na tym, co się kotłuje w głowie takiego Sadurskiego i jemu podobnym. Przypomnijmy sekwencje zdarzeń. Jarosław Kaczyński, na zakończenie wywiadu dla Newsweeka – jak się okazuje nawet nie autoryzowanego – w reakcji na bardzo konkretne pytanie wspomniał o tym, że David Cameron pogratulował mu postawy w Smoleńsku 10 kwietnia. Żeby dostarczyć na to jakiegoś dowodu, opublikował ten list, z podkreślonym słowem „dignity”. Czemu to zrobił? Też nie wiem. Domyślam się, ze jedno i drugie było reakcją na zarzuty, że w Smoleńsku zachował się jak wiejski burak. I że cały świat o tym wie. I że się z niego śmieje. I co się dzieje teraz? Ktoś taki jak Sadurski wspina się na wyżyny swojego dowcipu i erudycji, żeby Kaczyńskiego wyśmiać. Za co? No, nie bardzo wiadomo. Staram się do tego dojść, ale jedyne co mi do głowy przychodzi, to to, że on źle zrozumiał słowa Camerona. Że zareagował przesadnie. Że wziął do siebie coś, czego nie było.
Ktoś powie, że Sadurski chciał przy okazji też wykpić Camerona. Że sam Cameron pisze, jakby był idiotą. Myślę jednak, że tej koncepcji obronić się nie da.
Pozostajemy przy liście Camerona, stracie Jarosława Kaczyńskiego i samopoczuciu jednego intelektualisty z tytułem. W pewnym momencie swojego listu – oryginalnego tym razem – Cameron pisze tak: „Nie ma słów, by wyrazić ból, jaki musisz czuć z powodu straty swojego brata bliźniaka, swojej bratowej, i tylu przyjaciół i kolegów. Godność i odwaga, z jaką się zachowałeś zarówno w Rosji, jak i podczas uroczystości w Warszawie, zrobiły na mnie autentyczne wrażenie.”
Z litości dla Sadurskiego wcześniej założyłem, że on listu Camerona nie czytał. To go ratuje. Nienawidzi Kaczyńskiego – jego sprawa, jego mózg. Jeśli jednak czytał, i przeczytał te słowa, i je zrozumiał, to jego reakcja robi wrażenie jeszcze większe niż mogło nam się dotychczas wydawać. Bo przeczytać te słowa, zrozumieć je, i wybuchnąć czystym, ordynarnym rżeniem, to wyczyn nie lada. Mniej więcej taki, jak zamiast powiedzieć „jestem idiotą” człowiek jest w stanie z siebie wydusić jedynie „zaobserwowałem u siebie niejakie zakłócenia na poziomie intelektualnej percepcji i umiejętności jej emocjonalnego przetworzenia”.

26 komentarzy:

  1. Toyahu



    Sprawiłeś mi wielką przyjemność tym tekstem - nie cierpię bufona Sadurskiego.


    Pozdr.
    -------------------
    GW nie kupuję.
    TVN nie oglądam.
    TOK FM nie słucham.
    Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję.

    OdpowiedzUsuń
  2. "z jeszcze jednego napuszonego balwana z tytułem profesorskim." - stuprocentowa zgoda.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dear Toyah,
    Dzisiejszy tekst to jak piękny kopniak w d.sko, centralnie w samo "sedno" :)
    Z drugiej strony - ciekawe czy bohater wpisu pojawi się tu by ripostować, czy też walnie tekst na S24 (i oczywiście będzie toto długo wisieć na głównej).
    Regards,
    Rafael3D

    OdpowiedzUsuń
  4. Już się obrońcy odezwali:


    http://wojciechsadurski.salon24.pl/




    Pozdr.
    -------------------
    GW nie kupuję.
    TVN nie oglądam.
    TOK FM nie słucham.
    Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję

    OdpowiedzUsuń
  5. @Rafael3D
    ciekawe czy bohater wpisu pojawi się tu by ripostować, czy też walnie tekst na S24 (i oczywiście będzie toto długo wisieć na głównej)

    A oby! Reklamy toyahowego bloga nigdy dość.

    A propos - chciałbym zagłosować na Twój blog, Toyahu, lecz link kieruje mnie do strony głównej konkursu a w dziale "Polityka i Społeczeństwo" nie mogę znaleźć toyah.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. @Przemo
    Tak to jest. Ja piszę - Ty czytasz.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Maciek
    I wzajemnie. Piękny ten blog Twojej żony.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Rafael3D
    Nie pojawi się. Tyle honoru to nawet on ma.

    OdpowiedzUsuń
  9. @Przemo
    O kurcze!Sławni jesteśmy!

    OdpowiedzUsuń
  10. @Kozik
    Ja się dopiero zarejestrowałem. Może trzeba trochę czasu.

    OdpowiedzUsuń
  11. @Przemo
    E... Toś Ty ich podpuścił. A ja myślałem, że on tak sami z siebie

    OdpowiedzUsuń
  12. @Toyah,
    Po przeczytaniu Twojego tekstu zajrzałem na S24. Przeczytałem dyskusję pod wpisem Sadurskiego. I nie mogę wyjść ze zdumienia!
    No, bo miało być śmiesznie o Kaczyńskim, a komentujących znających biegle angielski rozbawiła profesorska angielszczyzna. Andrzej-Łódź, na przykład, w kilku świetnych komentarzach (zwłaszcza 17.12 o 21:05) pokazuje, jak podstawowe to są błędy. Polska konstrukcja zdań, jakieś dziwaczne "about from whom" itp. oraz wyraża swój podziw dla tupetu WS, który "z takim angielskim nie ma oporów w podejmowaniu pracy".
    A Sadurski uprzejmie za te uwagi dziękuje (18.12 godz. 00:42) podkreślając, że czyni to bez ironii oraz, że angielskiego się dopiero uczy i mu nie wyszło na 100%. On napisał 10, ale myślę, że miało być 100.
    Tak myślę, że gdybym ja chciał takie jaja robić po szwedzku, to z gotowym tekstem poszedłbym do jakiegoś znajomego Szweda i poprosił, żeby rzucił okiem, czy jakiś podstawowych błędów nie porobiłem wyjaśniając przy tym, że język tekstu ma być drętwy i napuszony.
    Bez tego obawiałbym się, że zamiast na moim żarcie uwaga tych kilku znających szwedzki skupi się na złym użyciu zaimków, czasów itd. A wtedy nici z żartu, a jeszcze mi byłoby głupio.
    Odrzuciłem zatem możliwość, że WS napisał w tym stylu celowo. Zresztą to "about from whom" to jakiś kabaret jest.
    A zatem, on nie bełkocze celowo tak, jak Ty byłeś zmuszony przy tłumaczeniu jego słów na polski.

    O Sadurskim wiem, że profesor, że na Salonie pisze, że coś tam we Włoszech wykłada. Mało wiem więca zajrzałem do wikipedii.

    Otóż, ten jegomość znalazł się zagranią w wieku lat 30. "Od 1983 do 1985 wykładał prawo na University of Melbourne, a w latach 1985–1993 na University of Sydney. Od 1994 jest profesorem filozofii prawa na Wydziale Prawa w University of Sydney". Imponująca ta notka. Wielki człowiek musi być.
    To link do University of Sydney:

    http://sydney.edu.au/law/about/staff/WojciechSadurski/

    Nie tylko wykłada, ale i sporo publikuje! Lista prac, także samodzielnych, jest tam ogromna. A wszystko o etyce i prawie.

    Ja nie potrafię tego złożyć w sensowną całość. Wyjechał w wieku lat 30, gdy języki obce łatwo jeszcze wchodzą. Mieszkał w Australii ponad 20 lat. Wykłada, pisze książki. I on gada takim czymś, jak to Twoje tłumaczenie?! Mówi "about from whom"!
    To się wszystko nie trzyma kupy.
    Lista prac, jak u geniusza, język jak u tępawego studenta po roku w Anglii.

    No, chyba że te University of Sydney czy Montreal zatrudniają byle kogo.

    Pójdę spać z tą zagwostką...

    OdpowiedzUsuń
  13. Cóż, temat mnie zaciekawił, mimo, że mam z Toyahem na pieńku, choć właściwie nie z nim, bo jest fajnym facetem, tylko z jego cepelinowskim ego.
    Przeczytałem więc z przyjemnością ten felieton, potem na salonie durnowatą notkę Sadurskiego i przebrnąłem przez większość z 300 komentarzy.
    Sprawa jest fatalna. Ludzie mają niesamowitą tendencję do wchodzenia w szczególy i koncentrowaniu się na duperelach.
    A po prostu wystarczy zauważyć, że człowiek jest albo durny, albo mądry. I nic do tego nie mają tytuły profesorskie, czy jak przeciwstawiając śp. Lecha Kaczyńskiego panu Komorowskiemu, tytuły prezydenckie.
    Jestem przekonany, że w różnych tam sydnejach czy montralach wyklady człowieka z Polski, z jego zabawną angielsczyzną są przez słuchaczy przyjmowane jako nieszkodliwy regionalizm, a to niestety utwierdza rzeczonego człowieka w jego pozornej doskonalości językowej.
    Językoznawcą nie jestem, ale po angielsku bardzo dużo czytam i co ważniejsze, muszę w nim również pisać. Tekst podpisany przez Camerona jest jednoznaczny. I Kaczyński wczytując się w niego, w szczególności we fragment o postawie w tragicznym momencie w Smoleńsku, wyciągnął prawidłowy wniosek o poparciu.
    Klasyczne polskie niedouki z pretensjami, w tym Sadurski, nie chcą i nie są w stanie przyjąć takiej interpretacji. Czytając angielski tekst Sadurskiego odniosłem głębokie wrażenie jego sztuczności i niezgrabności. To po prostu nie brzmi po angielsku. Nie ma odpowiedniej frazy, rytmu i jednoznacznego sensu. Już najbardziej przypomina mi taki "indyjski" angielski.

    Ale to drobiazgi. Jak wspomniałem, człowiek jest albo durny, albo mądry.

    OdpowiedzUsuń
  14. @Traube
    Jeżeli się nie mylę, australijski angielski różni się od tego stosowanego w Wlk. Brytanii. Może po prostu prof. Sadurski pisze w języku tamtejszego interioru?

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja z kolei chcę zwrócić uwagę na chamstwo i prostactwo. W liście Davida Camerona do Jarosława Kaczyńskiego uwagę zwracają zwłaszcza trzy elementy:

    1) nadawca przedstawia się jako arystokrata (Rt Hon David Cameron). Tytuł Right Honourable przysługuje obecnym i przeszłym premierom, lecz pisząc ten list Cameron premierem jeszcze nie był. Sadurski popisał się więc chamstwem, bo powinien był założyć, że „Rt Hon” odwołuje się do szlachectwa w zakresie dostojeństwa osoby. Kulturalny człowiek z tego nie kpi, bo kpiłby z samej kultury.
    Chamstwem jest przedrzeźnianie obcych osób i tworzenie z nich instrumentu dokuczenia innym obcym. Jest zaś wyjątkowym chamstwem, gdy dokucza się tak osobom przedrzeźnianemu nieobojętnym, darzonym przez niego szacunkiem, itp.

    2) Cameron zwraca się do Kaczyńskiego per „Dear Jaroslaw”. Tylko prostak nie zauważy tego oczywiście zamierzonego elementu jako wyjątkowego. Nie jest to oznaka luźnej poufałości, bo wystarczy tu wskazać oczywiście ceremonialne przeznaczenie tego i każdego listu kondolencyjnego.
    W świecie ludzi kulturalnych, składając kondolencje wyraża się osobiste zbliżenie, połączenie się w żalu, otoczenie troską, itd. Za trudne jest dla prostaka, że z tego się nie kpi w ŻADNYCH okolicznościach; w tym tabu jest zawarta cała ludzka kultura.

    3) Cameron wyraźnie powołuje się na swoją osobistą znajomość Lecha Kaczyńskiego także z okoliczności prywatnych, a w każdym razie nieformalnych. O poległym mówi per Lech, co w danym przypadku oznacza potrzebę i zaoferowanie osobistego zbliżenia się do Jarosława. W tym kontekście trzeba ocenić ten wyszydzany drugi akapit listu, w którym Cameron odnosi się do postawy Jarosława bezpośrednio po zbrodni.
    Cameron oczywiście odnosi się do zbrodni, bo zestawia z Katyniem nr 1; słowa Smoleńsk w ogóle nie używa. Wskazuje jednocześnie na dwa otoczenia, w których przyszło stanąć Jarosławowi: Rosję i Warszawę podczas publicznych ceremonii. Te oba „środowiska” Cameron zrównuje jako nieprzyjazne, wobec których należało zachować godność i odwagę. Traktuje je więc jako dwa starcia, w których zachowanie Jarosława podziwia. Dalej tłumaczyć trzeba tylko kretynom. Wygląda dziś na to, że starcie warszawskie ciągle trwa.

    Jest jeszcze ciekawy, a jakby usilnie rechotem maskowany aspekt, że Cameron pisząc o tym starciu Jarosława, nawiązuje do działalności Lecha, ale to wspomnienie nie jest obojętnym „bla, bla”. Wskazuje na wiele ogólnych kierunków polityczno geograficznych, lecz palcem wskazuje tylko na Europę w jej relacjach z Rosją i Izraelem.
    Dla mnie szczególnie zaskakujące jest to wyraźne wskazanie na Izrael. Nie potrafię zrozumieć jego celu. Nie pamiętam, by Lech był szczególnie aktywny na kierunku izraelskim. Nie można więc wyłączyć, że przemycona jest tu jakaś praktyczna wskazówka dla Jarosława, gdzie trzeba kontynuować jakieś starania. Może stąd to prorusko-sadurskie podniecenie i "odpór"?

    OdpowiedzUsuń
  16. Panie Toyah,


    proszę przyjąć podziękowanie za teksty które pozwalają przeżyć w tym dziadostwie.
    bardzo dziękuję i życzę zdrowia

    OdpowiedzUsuń
  17. @2,718
    To było wprawdzie pytanie bardziej do Toyaha, ale powiem Ci, że zanim się tu w nocy wpisałem pogrzebałem po necie, aby czegoś się dowiedzieć o tym australijskim angielskim. To mnie tylko utwierdziło w moich wątpliwościach co do Sadurskiego.
    Ten australijski różni się akcentem, troszkę słownictwem, i tyle. Jak większość dialektów.

    A ten facet kilkadziesiąt prac prawniczych napisał, jakieś rozważania o moralności czy etyce w prawodawstwie. Toż on, z takim bagażem, powinien - nic Toyahowi nie ujmując - powalać gości takich, jak Toyah czy Andrzej-Łódź, swoją prawniczą angielszczyzną! A już napisanie zabawnej parodii listu dyplomatycznego powinno być dla niego fraszką.
    A on wali takie byki, jakby faktycznie się tego języka dopiero uczył, opanował słówka tylko klecenie ich w zdania jeszcze słabo wychodzi.

    Ja tego naprawdę nie rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Traube
    Ta dyskusja na temat błędów jest żenująca. Bo, przede wszystkim, tak jak napisałem u siebie, ten list nie jest napisany źle gramatycznie. Tam jest kilka błędów, ale bardziej na poziomie leksykalnym i w idiomie. Problem tego listu polega na tym, że w ten sposób nikt nie mówi i nikt nie pisze.
    W dodatku ponieważ Cameron swój napisał językiem prostym, czystym i osobistym, oznaczać to musi, że Sadurski chciał się wyłącznie popisać.
    I z tego się śmiejemy, jak idzie o język
    Jeśli idzie o resztę, to już się nie śmiejemy, ale go mieszamy z błotem.

    OdpowiedzUsuń
  19. @jazgdyni
    Właśnie tak.
    Co do tego pieńka, jakoś będziemy musieli żyć, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  20. @2,718
    Nie. Tak jak już było wcześniej, on pisze w języku maturzysty-prymusa z brakiem inteligencji i przerostem ambicji.

    OdpowiedzUsuń
  21. @orjan
    Dziękuje za ten komentarz. On idealnie uzupełnia to, co uzupełnić należało.

    OdpowiedzUsuń
  22. @Toyah
    Treść tego listu jest, po prostu, żenująca. Poczucie humoru koszarowe. Tego mi się nawet nie chciało komentować.
    Mnie zdziwiło właśnie to, że on to pisze językiem, jak to wyżej ująłeś, maturzysty-prymusa.
    W samej dyskusji zaś zdumiewające jest dla mnie, że obrońcy Sadurskiego i jego angielszczyzny, z uporem powtarzają, że on parodiuje styl napuszonego i oficjalnego języka używanego w dyplomacji itd.
    I nic im nie przeszkadza w tym rozumowaniu nawet, kiedy im się wklei orginalny list Camerona.

    OdpowiedzUsuń
  23. @Toyah

    Przyzwyczaiłem się. Sam też jestem krótkotrwałym cholerykiem. Rodziny nasze czasami cierpią.
    Ale to nie ważne. Jako test zapytam:
    - Co wolisz, takt i poprawność polityczną, czy szczerość?

    Ja wolę, również u innych, szczerość.

    OdpowiedzUsuń
  24. @Traube
    A jakie mają wyjście? Ten język to bełkot. Pozostaje im tylko mówić, że parodiowali bełkot.

    OdpowiedzUsuń
  25. @jazgdyni
    Szczerość i choleryczność to dwie różne rzeczy. Wolę szczerość.

    OdpowiedzUsuń
  26. @Traube
    Jeszcze jedno: Może być też tak, że większość z tam komentujących nie zna na tyle języka, by potrafić odróżnić obie stylistyki.
    I, powtarzam, ja nie mam pretensji. Nigdy nie uważałem, że znajomość języka, to jakikolwiek powód do chwały. I odwrotnie. Chodziło mi tylko oto, że moim zdaniem Sadurski chciał przyszpanować. A przy tak niskiej inteligencji, szpanowanie jest bardzo niebezpieczne.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...