piątek, 10 grudnia 2010

O miłości, która jedno ma imię

Chodzi mi po głowie, że to co dziś tu piszę, jest powtórzeniem starego już wpisu na tym blogu. A przynajmniej powtórzeniem części starych argumentów. Ponieważ nie mam co do tego pewności, szukać mi się nie chce, a temat jest moim zdaniem dość istotny – no i mam nadzieję, że Marylka czeka – powiem to co mam w głowie może jeszcze raz. Otóż, jak wiemy, mam z panią Toyahową troje dzieci, sami jesteśmy dziećmi swoich rodziców, i Bogu dzięki nie narzekamy. Oczywiście nie ulega wątpliwości, że posiadanie dzieci, ale też i bycie tym dzieckiem, stanowi często wielkie wyzwanie, ale też własnie dlatego niesie za sobą wiele bardzo wielkich napięć. Intelektualnych i czysto ludzkich.
Jeśli mam szukać przykładu na to co napisałem wyżej, bardzo lubię wracać do bardzo, jak to mówią niektórzy, ładnego, choć już dość starego filmu pod tytułem Miejsca w sercu. Bohaterem jest kobieta grana przez podwójnie oskarową Sally Field, której zmarł mąż, zostawiając ją samą na farmie z czwórką dzieci. Dzieci jak dzieci, takie wiejskie zwykłe dzieci, ani grzeczne, ani niegrzeczne – raz tak, raz tak. I zdarza się pewnego dnia, że syn Sally Field narozrabiał tak, że w sposób oczywisty powinien dostać karę. Problem jednak polega na tym, że ponieważ kary zawsze wymierzał ojciec, a ona się kompletnie na tym nie zna, sytuacja jest patowa. Zwraca się więc Sally Field do syna z kluczowym pytaniem, jak by go ojciec ukarał za to co on zrobił? Chłopak bez mrugnięcia okiem odpowiada, że ileś tam kijów na tyłek. Wystawia dzielnie pupę, no i dostaje. Nie mam dziś pewności, bo jak mówię film widziałem dawno, ale o ile sobie przypominam, jest wręcz tak że kiedy ona go – jak to dziś się przyjęło mówić – bije, on jeszcze jej mówi, że ojciec lałby mocniej.
Scena ta wbrew pozorom nie ilustruje podłości życia na wsi w dawnej Ameryce. O ile sobie dobrze przypominam, ona nie stanowi też wstępu do wewnętrznej duchowej przemiany ludzi złych i okrutnych. To jak ten chłopak dostaje lanie, jest przedstawione jako obraz obiektywnie pozytywny i niosący nadzieję na to, że w świecie zasady, jest odwaga, jest prawda i wierność.
Czemu mi się wciąż przypomina tamten film? Wydaje mi się, że musi to być związane z nieustającym powrotem dyskusji dotyczącej przemocy fizycznej wobec dzieci. Jak wiemy, od wielu już lat problem ten systematycznie powraca i to powraca nie w formie dyskusji, lecz jako krzyk w obronie torturowanych i bezbronnych. A kiedy powraca, to nigdy nie ilustrowany klapsem, czy nawet klasycznym laniem przy pomocy pasa, ale połamanymi rączkami, posiniaczonymi oczami, rozkrwawionymi wargami i szpitalnym łóżkiem na oddziale reanimacyjnym. Gotów byłbym nawet i przyjąć informację, że ta wieloletnia już akcja spowodowana jest troską o los bezbronnych i poniewieranych, gdyby ona nie ograniczała się tylko do tzw. przemocy fizycznej. Gdyby zespoły psychologów, pedagogów i innego rodzaju autorytetów równie głośno co na temat znęcania się fizycznego nad dziećmi, mówiły na temat wszelkiego innego rodzaju krzywdzenia tych dzieci, bez użycia dłoni, paska, czy nawet kija. Jest jednak tak, że, wedle tradycyjnej szkoły, problem wyłącznie sprowadza się do lania.
Czym jest z reguły przemoc fizyczna wobec dzieci? Co stanowi problem, jeśli pominiemy patologie, w formie tych kabli i żelazek? Co nam pozostanie, jeśli uczciwie na chwilę przestaniemy korzystać z argumentów w postaci, że zacytuję Marylkę, duszenia kablem i przypalania żelazem? Jak będzie wyglądała nasza rozmowa, jeśli zechcemy rozmawiać wyłącznie o klasycznym fizycznym karaniu dzieci przez ich opiekunów? Obiecywałem sobie, że nie będę już o tym wspominał, ale jeszcze raz zrobię ten wyjątek, zwłaszcza, że tym razem mam wyłącznie dobre intencje. Otóż pani Toyahowa, ile razy nasze dzieci – najczęściej oczywiście syn – coś zmalowały, miała zwyczaj mówić: „W porządnym śląskim domu dostałbyś za coś takiego zwyczajnie w pysk”.
Proponuję zatrzymać się na chwilę nad tym „pyskiem”. Kiedy się słyszy coś takiego, można poczuć niepokój. No bo nie da się ukryć, że przy takich słowach bardzo łatwo jest sobie wyobrazić właśnie ów opuchnięty, zsiniały, czy wręcz spływający krwią policzek. Po krótkim jednak zastanowieniu nie da się nie dojść do wniosku, że sprawa wygląda bardzo inaczej. Wielu z nas, szczególnie osób już starszych, miało okazję w swoim życiu właśnie „dostać w pysk”. Mnie się to zdarzało jeszcze w latach szkolnych. Akurat nie od moich rodziców, ale od innych osób. Niestety, choć wiem, co to znaczy dostać w pysk, nie umiem dziś sobie przypomnieć jednego nawet z tych przypadków. O czym to świadczy? Albo o tym, że przez okrucieństwo tego doświadczenia, wyparłem je ze swojej pamięci, albo, że ta przygoda nigdy nie stanowiła dla mnie czegoś, co warto w ogóle pamiętać. Dziś mam skłonność przychylać się do tego drugiego wyjaśnienia. Dlaczego? Bo nie widzę możliwości, żeby za tym stało jakiekolwiek cierpienie, poza oczywiście zwykłym upokorzeniem. Jeśli ktoś mi w życiu dał w twarz, czego nie pamiętam, choć wiem, że z pewnością dał, z całą pewnością zdarzenie to nie wiązało się z fizycznym cierpieniem. Różne rzeczy bolą. Boli ząb. Boli oparzenie, boli czasem brzuch. Policzek nie boli.
Czy boli kopnięcie? Zgadzam się, że kopnięcie brzmi paskudnie, szczególnie jeśli zostanie zastąpione słowem ‘skopanie’. Czy jednak boli? Otóż wydaje się, że na ogół jeszcze mniej, niż wspominany wyżej policzek. Znów opowiem historię, którą obawiam się, że już też tu opowiadałem, ale nic nie zaszkodzi. Kiedy nasze wszystkie dzieci były jeszcze małe, chodziły ze mną do parku na spacer. Najmłodsza Toyahówna siedziała mi na plecach, ja ją trzymałem za nogi, natomiast starsza i Toyah mieli przykazane, by trzymać mnie za kieszenie i iść grzecznie obok. Staliśmy pewnego dnia na brzegu ulicy, czekając aż będzie można przejść i młody Toyah nagle bez sensu wyskoczył do przodu. Najpierw na niego wrzasnąłem, a potem, ponieważ obie ręce miałem zajęte trzymaniem nóg Toyahówny, dałem mu takiego eleganckiego, boczną częścią buta kopa w tyłek. Myślę, że on go nawet nie poczuł, tyle że ponieważ zorientował się, że właśnie coś nabroił i zezłościł tatusia, zrobił na następne 10 sekund swoją klasyczną, ponurą minę. Rozpłakał się dopiero po chwili, kiedy jakaś kobieta, która stała obok zaczęła na mnie krzyczeć, że ja torturuję dziecko. Wtedy dopiero się rozpłakał. Dopiero wtedy. Że jakaś obca kobieta krzyczy na jego tatusia.
Ktoś mi w tej chwili z pewnością może wypomnieć użycie chwilę wcześniej słowa ‘upokorzenie’. Dowiem się więc prawdopodobnie, że to właśnie nie o ból chodzi, bo możliwe że o większym bólu mowy nie ma, ale właśnie o to upokorzenie. O to upodlenie, o ten strach i o to zdeptanie. Że kiedy ja „skopałem” Toyaha, on wprawdzie fizycznie nie cierpiał, natomiast psychicznie doznał takich szkód, że do dziś się nie umie spod nich wygrzebać. A jeśli ja tego nie widzę, to tylko moja wina. Otóż nie. Ja takie gadanie odrzucam. Ja go nie upokorzyłem, bo w tamtej akurat sytuacji upokorzenie w ogóle nie wchodziło w grę. I on to świetnie tez wiedział. Jeśli podejdziemy uczciwie do sprawy, jak idzie o tzw. kary fizyczne, mowa może być tylko o cierpieniu fizycznym. Nie ma cierpienia fizycznego – problem jest już zupełnie inny.
W swoich wspomnieniach z lat szkolnych, Roald Dahl opisuje przemoc, jaka panowała w szkole do której chodził. Przemoc ze strony zarówno nauczycieli, jak i starszych uczniów. Otóż ona zawsze wiązała się z bólem i z fizycznym cierpieniem. Dyrektor bił dzieci, które coś zbroiły tak, że ich pupy spływały krwią, natomiast starsi koledzy dręczyli ich tak, że gdyby oni byli ludźmi starszymi, to pewnie by wszyscy poschodzili na zawał serca. Tam nie ma mowy o upokorzeniu. Tam jest wyłącznie straszny ból. A więc tortury. Upokorzenie, to jest zupełnie inny temat, niestety, ponieważ nie jest tak nośny, i źle wygląda na kolorowych obrazkach, o nim mówić nie chcemy.
A więc opowiem trochę o upokorzeniu. Ja moje dzieci, owszem wielokrotnie lałem, natomiast mam nadzieję, że nigdy nie dałem im zaznać czegoś, co z ich punktu widzenia stanowiłoby upokorzenie i pogardę. Biorę ze wstydem pod uwagę taką możliwość, że kiedyś byłem w stosunku do któregoś dni niepotrzebnie i okrutnie sarkastyczny, czy złośliwy, ale zawsze, tak na wszelki wypadek, spowiadałem się z tego grzechu, słowami „Byłem niedobry dla moich dzieci”. Wiem natomiast, że każde z moich dzieci wielokrotnie w swoim życiu było straszliwie upokorzone, i wciąż jest upokarzane, bez użycia buta i paska. Na zimno, na czysto, bez łez i krzyku, i to nie przez swoją rodzinę, lecz przez ludzi często zupełnie obcych. Upokarzane tak, że pewnie niekiedy dla nich było by lepiej dostać linijką po tak zwanej łapie, czy pasem w pupę. To było dopiero cierpienie. To był prawdziwy ból. Dlaczego więc o tym nie rozmawiamy?
Otóż to nie jest tematem przede wszystkim dlatego, ze sami jesteśmy tu grzeszni. Nie dlatego, żeśmy sobie takie życie wybrali, ale dlatego, że wbrew pozorom, to nie klaps, czy wspomniany już ‘strzał w pysk’ złym jest odruchem, ale zimna, z trudem skrywana wściekłość. Wściekłość nie wynikająca z moralnego oburzenia, czy pragnienia ładu i prawdy, ale wściekłość, której nie możemy się oprzeć albo ze względu na nasze kompleksy, albo po prostu tak zwaną złą naturę. Nie wściekłość na kogoś kto postępuje naszym zdaniem źle, ale na kogoś kogo zwyczajnie nienawidzimy. Dlaczego? Bo tak jakoś. Kogo to obchodzi? A gdy już kogoś zwyczajnie nie lubimy, to chcemy mu sprawić ból. Żeby samemu się poczuć lepiej. A sposobów zadawania bólu jest – jeśli ktoś nie wie – znacznie więcej niż jakieś tam lanie, czy nawet brzydkie słowo. I wcale nie mówię tu tylko o rodzinach, bo akurat rodziny są w sposób naturalny dość dobrze chronione przed wszelkiego rodzaju wynaturzeniami. Nie w pełni skutecznie, ale stosunkowo dobrze. Nie chciałbym tu schodzić na poziom zbyt trywialny, ale ile jest takich dzieci, które by bardzo chciały, żeby tata lub mama ich od czasu do czasu zwyczajnie sprały pasem, zamiast otaczać ich zimnym złem, kłamstwem, a w sytuacjach kryzysowych wystawiać na bezlitosną agresję tępych nauczycieli, głupich psychologów i jeszcze głupszych tzw. pedagogów szkolnych? A może nawet zamiast ciągać ich na sportowe treningi, wlec na wspinaczki górskie, kazać chodzić na korepetycje z wszystkich możliwych przedmiotów, czy nawet zmuszać ich do ćwiczenia gry na skrzypcach.
Bardzo łatwo jest zobaczyć jakieś obce dziecko, które stoi ze spuszczoną głową i zbiera reprymendę od swojego taty czy mamy, wzruszyć się i zawołać, że to skandal, że jak można być tak bezlitosnym, ze trzeba coś z tym zrobić. Bardzo łatwo jest nazwać klapsa karą cielesną, a później już tylko mówić o torturach i okrucieństwie. O wiele trudniej natomiast jest spojrzeć na los dzieci z pominięciem podsuwanych nam przez kulturę popularną zdjęć i historii nie mających nic wspólnego z życiem zwykłych rodzin. I proszę mi nie mówić, że ja lekceważę problemy, wyciągając palec w drugą stronę i krzycząc: „Patrzcie na nich!” Ja doskonale wiem, czym sa wszelkiego typu patologie. Natomiast chcę tylko powiedzieć, że tak zwane fizyczne karanie, czy napominanie, czy wychowywanie – ja zwał tak zwał – naszych dzieci w ogóle nie jest problemem. Ani dla rodziców, ani dla dzieci, ani dla rodzin. To nie jest absolutnie żaden problem. To nie jest ani zło, ani występek, ani patologia. To norma, którą tradycja przećwiczyła wielokrotnie i bardzo skutecznie. I ona nie ma nic wspólnego ani z nienawiścią, ani z okrucieństwem, ani z jakąkolwiek podłością, ani z brakiem miłości. Egzekwowanie dyscypliny, posłuszeństwa i właściwego postępowania przy pomocy tzw. kija nie jest w żaden sposób gorsze od zimnych, przepełnionych obojętnością wykładów psychologów, nie mówiąc już o tak zwanym złym przykładzie. Nie mówiąc już o kłamstwie. Więcej – jest nieskończenie lepsze, naturalniejsze i zwyczajnie ekologiczne.
Nie bardzo jest mi zręcznie wracać przy tej akurat okazji do przykładu z poprzedniego wpisu, a mianowicie sprawy Anny Komorowskiej i jej rodziny. Nie wiem, jak ona była traktowana w dzieciństwie. Nie mam pojęcia, czy – tak jak ona opowiada w jednym z wywiadów – jej dom był ciepły i przyjazny. Nie wiem, czy jak była bardzo mała, jej tato lub mama dali jej niekiedy klapsa. W ogóle nic na ten temat nie wiem. Nic, z jednym wyjątkiem. Wiem z całą pewnością, że z mojego punktu widzenia, i z moich doświadczeń, mogę ze stuprocentową pewnością obstawiać, że na tamto życie nie zamieniłbym tego pasa, który mój ojciec trzymał zawsze pod poduszką. I za co jestem mu na wieki wdzięczny. Tak jak i mój syn dziś też jest mi wdzięczny za tamtego kopniaka.

33 komentarze:

  1. Toyahu



    Od swojego Ojca pasem dostałem razy kilka i też jestem mu za to wdzięczny.


    Pozdr.
    -------------------
    GW nie kupuję.
    TVN nie oglądam.
    TOK FM nie słucham.
    Na Rysiów, Zbysiów i Mira nie głosuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Nagrody i kary rodziców, bądź osób bliskich, czy innych opiekunów wg. mnie są skuteczne i mają charakter wychowawczy, jeżeli dziecko (podopieczny) rozumie, za co i dlaczego zostało nagrodzone lub ukarane.
    Dlatego w wychowywaniu człowieka(nie mylić z tresowaniem), nie należy ulegać emocjom, czy okolicznościom i nadużywać władzy tj. sprawności fizycznej, siły, przemocy, czyli preferować, akceptować kary fizyczne i rezygnować z prośby, tłumaczenia, pouczenia, upomnienia, polecenia,etc, czyli perswazji.
    W przypadku konieczności zastosowania kary, zawsze priorytet mają inne środki, a jest ich bardzo wiele. Agresja fizyczna (bicie), czy werbalna tj. krzyk,wyzwiska itp. powodują więcej szkody, niż korzyści.

    OdpowiedzUsuń
  3. @Toyah
    Myślałeś Toyahu, że ja należę do antyklapsowców? A ja właściwie nie mam żadnych poglądów na temat wychowywania dzieci i raczej dziwi mnie, kiedy ludzie z wielką pewnością swoich racji dyskutują na ten temat. Zarówno ci, co mają dzieci, jak ci, co ich nie mają. Ja tylko wierzę w przykład rodziców i środowiska - że to jest jedyna rzecz, która ma coś wspólnego z wychowaniem.
    Poza tym mam tak zakodowane, że nie można bić słabszych i nikogo upokarzać. I że nie wolno nikogo uderzyć w twarz, bo to jest straszna hańba, chyba że kobieta da po twarzy mężczyźnie za chamstwo. I jeszcze w jednym wypadku: gdy ktoś poniży człowieka, który nie może się sam obronić. Natomiast co do "kar fizycznych", to kojarzą mi się nie z wychowywaniem, tylko z katem i egzekucją oraz niepotrzebnym wysiłkiem fizycznym egzekutora i jego komicznym wyglądem podczas tej operacji. Twojego kopniaka nie uważam za karę fizyczną. Parę razy w podobnej sytuacji równie brutalnie potraktowałam moje dziecko, żeby zapobiec nieszczęściu. Nie raz też trzepnęłam go w tyłek albo nim zatrzęsłam, gdy histeryzował. Takie zachowania to dla mnie jednak naturalne odruchy, zresztą tak też postępują zwierzęta ze swoimi małymi dziećmi, chroniąc je przed samymi sobą. Nie mam też pretensji do rodziców, którzy z bezradności i rozpaczy chwytają za pasa, bo dzieci bywają okropne. Byleby nie robili tego z premedytacją i zadęciem autorytetu w swoim rodzinnym światku. Zresztą to nie o moje pretensje chodzi - to dzieci weryfikują autorytet ojca czy matki, gdy zobaczą, jak ich potęga moralna i moc fizyczna sprawdza się w zewnętrznym świecie.
    Jeśli chodzi o Annę K., to nie mam żadnych wątpliwości, że niezależnie od tego, jak ją wychowywano, liczy się kim byli jej rodzice. Ich przykład. Wcale nie musiała być wtajemniczona w ich podłe uczynki, i pewnie nie była. Ale nietrudno zgadnąć, co to byli za ludzie. Kim byli dla nich inni ludzie. Dla kogoś, kto wykonuje taką pracę jak oni, reszta ludzkości to są obiekty. I dla kogoś takiego, kto wyrzeka się ojca, żeby mieć czystą kartę w swojej brudnej robocie, nawet własne dziecko jest obiektem. I kim się jest, jeśli nie istnieje w rodzinie nawet jako wspomnienie czy jako choćby nazwisko, dziadek za strony ojca i dziadek ze strony matki.

    OdpowiedzUsuń
  4. Niechętnie staję do tej dyskusji, bo uważam ją za beznadziejną. Jeżeli jednak wycisnąć ten wpis Toyaha niczym cytrynę, to postulaty są dwa:

    - rodzaj interwencji wychowawczej musi być dostosowany do przyczyny interwencji, a nie do rąbniętych teorii, czy też do "potrzeb karanego".

    - dostosowanie wymaga poszerzenia wachlarza środków, a nie jego zwężania z przyczyn poza merytorycznych.

    Oba są oczywiście trafne.

    Usuwanie metod "odręcznych" oparte jest o przyczyny poza merytoryczne, bo wyłącznie ideologiczne. W dodatku są one sprzeczne z całym odnośnym doświadczeniem rodzaju ludzkiego od jego zarania. To jest przejaw neandertalii społecznej.

    Dyskusja jest na ogół nieuczciwa, bo przebiega jak między głuchymi przez telefon, bez wcześniejszego uzgodnienia tematu.

    Ciekawe, że protagoniści postępu nigdy nie zaproponowali dyskusji na temat, GDZIE kończy się klaps, a zaczyna bestialstwo. To obnaża ich intencje.

    Na koniec, są jednak sytuacje, w których człowiek musi zastosować przemoc w stosunku do dziecka i to nawet bezwzględną.

    Przykłady? proszę bardzo! Co mianowicie miałbym zrobić widząc gówniarza w klasie, jak w jednej ręce trzyma już kałacha, a w drugiej pełny magazynek i te rączęta zbliżają się do siebie.

    Że przykład nieuczciwy? No pewnie, ale całkiem realny. I chyba uczciwszy, niż zrównywanie klapsa z pobiciem kwalifikowanym w kodeksie karnym.

    PS. Ja, celem spacyfikowania, stałem w kącie z tornistrem trzymanym nad głową. Parę minut starczało. Jak nie, to zawsze było jeszcze klęczenie na grochu. Zaręczam, że delikwent wolałby dostać linijką po łapkach, albo w cztery litery.

    Najważniejsza istota pożytku z klapsa polega na tym, że nie da się go przerobić w element etosu knajacko urkowskiego, a inne kary da się. Inne kary bywają odznaczeniami. Klaps nigdy!

    OdpowiedzUsuń
  5. @Toyah
    Toyahu, zajrzyj pod poprzedni post. Co sądzisz o inicjatywie Łażącego Łazarza?

    OdpowiedzUsuń
  6. @Przemo
    Miło mi to słyszeć. Świadczyć to może tylko o tym, że masz pewne szanse, żeby być porządnym człowiekiem.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Zibik
    Posiadanie dzieci i ich wychowywanie to odpowiedzialność nieporównywalna z niczym. Wobec tej odpowiedzialności psychologowie i pedagodzy powinni milczeć.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Marylka
    Nie. Nie myślałem o tym, że należysz do antyklapsowców. Jedyne do sobie myślałem to to, że warto poświęcić Ci notkę.
    Cała reszta Twojego komentarza wyłącznie potwierdza moją tezę, że lepiej się nie mądrzyć.

    OdpowiedzUsuń
  9. @orjan
    Czemu beznadziejną? Jest w porządku.

    OdpowiedzUsuń
  10. @Toyah
    Aha. To ja się mądrzę?

    OdpowiedzUsuń
  11. @Marylka
    Kiedy już wkleiłem swój komentarz, pomyślałem sobie, że możesz to tak zrozumieć. Nie to miałem ma myśli. Chciałem tylko powiedzieć, że tylko rodzice wiedzą, co trzeba robić. A jeśli nie wiedzą tego rodzice, to nie wie nikt.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Toyah
    E, ja tylko złapałam Cie za słówko.

    OdpowiedzUsuń
  13. @Toyah
    Przed chwilą obejrzałam wywiad z Andrzejem Stasiukiem. Co za bełkot, pretensjonalność i pycha! To potwór do szeregu z Kuczokiem i resztą.

    OdpowiedzUsuń
  14. Dyskusja w tym temacie jest zawsze nieuczciwa i niepełna.
    Zakłada bowiem nieograniczoną mądrość i stateczność rodzica i na drugim biegunie pełną bezbronność i bezradność dziecka.
    A tak jest tylko u psychopatów i wtedy dopiero są tragedie.
    Normalni rodzice i normalne dzieci są osobami emocjonalnymi i tak właśnie emocjonalnie reagują.
    Odwoływanie się do racjonalnego, wyważonego wymierzania kary dziecku po czasie i po wytłumaczeniu mu jego przewiny jest właśnie nawoływaniem do psychopatii.
    Trzepnąłem w pupę dziecko, bo mnie swoim zachowaniem wyprowadziło z równowagi i zezłościło. Zrobiłem to natychmiast, w emocjach - moich i dziecka, bo tylko wtedy jest zachowany ciąg logiczny i przyczynowo - skutkowy. I wtedy kara jest prawidłowo zapamiętana.
    Odkładanie kary na później, aby potem ją wymierzyć "na zimno" i po przekonaniu się, że latorośl rozumie dokładnie za co bierze bańki, jest tylko dawaniem wyrazu swojemu wewnętrznemu okrucieństwu.

    Co do pani Komorowskiej, która nagle wyskoczyła ze swoim życiorysem, jak Filip z konopi.
    Cóż, tacy rodzice i takie środowisko nie mogło (i nie chciało) jej ukształtować w osobę niewinną i pełną dobrych cech. Inaczej została by świętą. A, że tak się nie stało, widać wyraźnie w grymasach jej twarzy,gdzie raczej gości pewna złość i pogarda.
    Zastanawia mnie i to bardzo natomiast taki fakt - otóż Bronek, podobno, jak by nie było, chłopak z porządnego domu, podobno z tradycjami, zapada na miłość z dziewczyną, która nie ma prawa się zbliżyć do niego, a jeżeli już to uczyni, to zostanie natychmiast wybita mu z głowy.
    No, chyba, że jest aż takim twardym, zakochanym rewolucjonistą, że ma całą swoją rodzinę w dupie i pójdzie sam za zakazaną miłością.
    Lecz jak wiemy z biografii, nic takiego się nie stało. Ta miłość nie była zakazana.
    Więc co? Jakie powody mieli stateczni i poważni (???) Państwo Komorowscy, by aprobować stosunki syna z taką wybitnie ubecką familią?
    Nie uwierzę, że oni nic nie wiedzieli. Musieli wiedzieć.

    Więc jeszcze raz pytam - więc co?

    OdpowiedzUsuń
  15. @toyah

    "beznadziejną", czyli bez-nadziei, a nie kiepską.

    OdpowiedzUsuń
  16. @jazgdyni

    Ciekawe jest skojarzyć, że w dowolnym podręczniku dotyczącym wychowania psów wyraźnie stoi, aby, jeśli karcić, to natychmiast.

    Potem pupil nie kuma już o co się rozchodzi.

    Widocznie psie okolice degenerują się nieco wolniej.

    OdpowiedzUsuń
  17. @jazgdyni c.d.

    Ja bym tak nie upraszczał tego krajobrazu ziemi niczyjej między pewnymi dwiema rodzinami.

    Przykład Kapuletich i Montekich poucza, że może nawet na ugorze ...

    Być zatem może, że obserwujemy narodziny nowej narracji o zasypywaniu bolesnych podziałów.

    Morze jest głębokie i szerokie. Sam o tym wiesz.

    OdpowiedzUsuń
  18. @Marylka
    Co do wspomnainej przez Ciebie inicjatywy, uważam, że jest kompletnie nierealna. Przykro mi, ale tak to wygląda.
    Weselej już jest jeśli idzie o Stasiuka. Mamy kolejny dowód na to, że ludzie o nazwiskach kończących się na -uk, też potrafią robić z siebie cymbałów.

    OdpowiedzUsuń
  19. @jazgdyni
    Oczywiście masz rację. Ta pani, kotra mnie opieprzyła wtedy na ulicy prawdopodobnie na moim miejscu powiedziałaby dziecku tak: "Postapiłes bardzo źle i nieodpowiedzialnie. Jednak w tej chwili nie mam czasu i możliwości, żeby cię karać, a więc po powrocie do domu, bardzo cię proszę, zdejmij buty, umyj ręce i przyjdź do mnie do pokoju. Będziemy musieli poważnie porozmawiać". A później odbyłaby się rozmowa typu 'patrz mi prosto w oczy'. I to dziecko po kilku takich historiach albo by zrobiło krzywdę mi, sobie, albo komuś obcemu. Najprawdopodobniej komuś obcemu.
    Druga sprawa. Otóż to właśnie mnie najbardziej w tej historii zainteresowało. Jak to się odbyło? Rodzice Komorowskiej chcieli się pobrać, więc musieli uzyskać zgodę resortu. A tu - hop. Para zakochanych.

    OdpowiedzUsuń
  20. Rola i znaczenie, a tym bardziej miłość, czy odpowiedzialność rodzicielska nie powinny być w zasadzie przedmiotem kontestacji, ani deprecjacji. Jednak bywa i tak, że rodziców postawa i zachowanie (czyny), w tym miłość i odpowiedzialność wobec potomstwa, czy innych osób lepiej wzrasta, rozwija się i doskonali, dzięki pomocy innych prawych osób, np: doświadczonych teologów, pedagogów i być może psychologów lub nawet innych specjalistów ( nie mylić z pseudo-specjalistami, czy profesjonalnymi deprawatorami.)
    Natomiast zachowanie dziecka, które osobę dorosłą wyprowadza z równowagi, czy zmusza (prowokuje) do złości i agresji, w tym stosowania kar cielesnych, może być i zwykle jest następstwem nagannej postawy różnych pseudo-wychowawców, w tym nieraz także rodziców.
    Charakterystyczną i wielce wymowną jest postawa - reakcja rodzica w obecności dziecka, na krytyczną, lecz uzasadnioną, konieczną, słuszną, taktowną i życzliwą uwagę osoby postronnej.

    OdpowiedzUsuń
  21. @Toyah
    Wiem, było sporo takich inicjatyw, i kończyły się niczym. Ale dobrze chwilę pomarzyć.

    OdpowiedzUsuń
  22. @All
    Gdzie się podziała Yo?!
    Brakuje mi jej.

    OdpowiedzUsuń
  23. @Zibik
    W moim odczuciu, pedagodzy, psychologowie i - jak mówisz - "inni specjaliści" są z reguły przede wszystkim profesjonalnymi deprawatarami. W odróżnieniu od niektórych rodziców, którzy są deprawatorami amatorskimi.
    Poza tym mój tekst dotyczył wyłącznie jedenej kwestii, a mianowicie bzdurności hasła: "Kocham - nie biję".

    OdpowiedzUsuń
  24. @Marylka
    Ja uważam, że problemem nie jest to, że społeczeństwo nie ma niezależnych mediów, ale że jest w duzym stopniu zdeprawowane. Jest Gazeta Polska o zasięgu ogólnopolskim, jest Warszawska Gazeta w Warszawie, jest Internet, o którym się mówi, że już niedługo wyprze klasyczne media. Jest wreszcie Kościół ze swoim przekazem.
    Niestety, ludzie są tak zdemoralizowani, że nawet jak Łazarz uruchomi dziesięć wielkich dziennikow i pięć kanałów telewizyjnych, nic z tego nie będzie.
    Jest tak jak pisze Rymkiewicz: trzeba trzymać przyczółki i liczyć na Przemianę.

    OdpowiedzUsuń
  25. @Marylka
    Ani jej nie ma, ani LEMMINGA, a wielu innych też gadać ostatnio za bardzo nie potrzebuje. Ale czytają. Wiem że przynajmniej czytają. To na pewno. Czytają.

    OdpowiedzUsuń
  26. @Marylka

    Albo przetrwać tę dżumę jak w Dekameronie, opowiadając sobie to i owo.

    OdpowiedzUsuń
  27. @toyah

    A'propos tego, że momentami rzeczywiście odechciewa się komentowac, reagować itd. polecam tekst prof. Krasnodębskiego, a zwłaszcza fragment, w którym wspomina o upokorzeniu:

    http://tiny.pl/hw695

    OdpowiedzUsuń
  28. A w moim odczuciu i przeświadczeniu są jednak osoby dorosłe, w tym rodzice, którzy nie zawsze zachowują się przykładnie i postępują właściwie(wzorowo).
    Ponieważ nie wytrzymują swoistej próby wobec dzieci, lecz nie tylko tj. istot słabszych i bezbronnych. Ta próba jest nie tylko szczególnym sprawdzianem ich cnót i uzdolnień m.in.opanowania, które nader rzadko pojawia się na naszych listach cnót. A przecież czyni ono możliwym i łatwym nawet to, co wymaga największego wysiłku, starania. Ponadto pozwala duszy zakorzenionej w Bogu i świecie, zachować wewnętrzną równowagę, której owocem są kultura osobista i inne cnoty, uzdolnienia np:roztropność, wielkoduszność, wspaniałomyślność, prawość, wyrozumiałość, delikatność, subtelność etc.
    Hasła zwykle są nie tylko bzdurne, lecz również intencjonalne lub płytkie, ograniczone.

    OdpowiedzUsuń
  29. @Zibik

    Na ziemi żyje parę miliardów osób, więc w takiej "próbie losowej" uda się znaleźć wszystkie możliwe stany faktyczne.

    Ale tylko idiota (albo lewak) urządza powszechne zachowania według potrzeb właściwych dla stanów ekstremalnych. Sam zresztą te ekstrema podsyca.
    Z tęsknoty, bo czuje samotność idioty.

    OdpowiedzUsuń
  30. @orjan
    Rzecz w tym, że brak, bądź niedostatek u wielu rodziców nie tylko koniecznego przygotowania, doświadczenia, także opanowania i innych cnót nie jest zjawiskiem incydentalnym. A stosowanie kar cielesnych w sytuacjach ekstremalnych tj. bicie dzieci nawet pozornie usprawiedliwione, wg, mnie wcale nie jest właściwe, motywujące, ani konieczne. O czym świadczy to, że na świecie jest sporo ludzi właściwie, bądź przyzwoicie wychowanych, bez bicia - stosowania kar cielesnych.
    Przecież wychowywanie odpowiednie to przede wszystkim rozważne, ale zdecydowane reagowanie i egzekwowanie szeregu innych kar, także ukazywanie związku między określonym zachowaniem , a jego konsekwencjami.
    Natomiast zagrożeniem jest rodziców, bądź dziadków pobłażliwość, brak konsekwencji, zgodności obu rodziców i lekceważenie, unikanie należnych kar.
    Ponieważ istotą w wychowywaniu nie jest to, że dziecko stresuje się i cierpi, lecz to, że błądzi. Wielu rodziców opacznie rozumie rolę i znaczenie nagród, kar, a nawet miłości rodzicielskiej. Dlatego jedni w imię źle pojmowanej miłości pobłażają lub biją dzieci, a inni cierpliwie perswadują i nie stosują metod barbarzyńskich tj. kar co najmniej w odczuciu moim ,czy wielu innych osób zbędnych i kontrowersyjnych.

    OdpowiedzUsuń
  31. @Zibik

    Każdy żyje tylko raz. Taki pech! I to dlatego m.in. zadania wychowawcze podejmujemy bez doświadczenia własnego. Jak więc to możliwe, że się przez tyle pokoleń udawało?

    Odpowiedź jest prosta. Doświadczenie własne można zastąpić przystąpieniem do ogólnego obyczaju, najlepiej mającego sankcję religijną.

    Co więcej, w doświadczeniu zbiorowym zawarta jest nie tylko eliminacja poprzednich głupot (Darwin, Misiu!), ale także efekt synergii plus obietnica wsparcia.

    Tego nie prześcignie żaden lewacki inżynier społeczny. Może tylko epatować "nowością", czy "innością", czyli tym, co wcześniej z doświadczenia społecznego odrzucono. Tak się jednak składa, że najłątwiej wymyśleć "inne" lub "nowe" polegające na zabraniu tego co jest, czyli "postęp wstecz".

    Taka inżynieria społeczna oparta jest zatem na czymś, co ja - tu przepraszam nasze drogie czytelniczki - nazywam: "pedalizacją", czyli upartym podchodzeniem od d... strony.

    PS. obecnie ten brak doświadczenia jest chyba najgłębszy w całej historii rodu ludzkiego. To skutek demografii oraz upadku rodzin wielopokoleniowych.

    OdpowiedzUsuń
  32. Dziękuję za Twój wpis, ale proszę uważniej czytać. Przecież nie napisałem "doświadczenia własne", lecz konieczne, a te zwykle pozyskujemy, od rodziców i innych osób.
    Oby zawsze prawych, mądrzejszych i bardziej cnotliwych i uzdolnionych, także miłujących i doskonałych, niż my.
    To chyba nadmiar wiedzy, czy zbędnych informacji, a przede wszystkim głupota, lenistwo i pycha zniechęcają wielu, do pozyskiwania, od innych doświadczenia zweryfikowanego (sprawdzonego) i koniecznego.

    OdpowiedzUsuń
  33. @Zibik

    No przecież, ja się nie spierałem, tylko popierałem.

    Masz zupełną rację, że "istotą w wychowywaniu nie jest to, że dziecko stresuje się i cierpi, lecz to, że błądzi." Wychowanie (się i kogoś) to system działający na zasadzie prób i błędów. Błędy trzeba eliminować; najlepiej zawczasu, gdy jeszcze są tylko ryzykiem.

    Ja Ciebie poparłem w tym sensie, że sam nie jestem entuzjastą stosowania kar cielesnych. Jestem jednak przeciwnikiem ich eliminacji jako narzędzia dostępnego w razie czego.
    Skleroza mnie dopadła i chwilowo nie pamiętam literackiego pochodzenia modelu "dyscypliny wiszącej na ścianie". Co komu przeszkadzało, że takie "memento" wisiało?

    Wizja katowania dzieci dyskutowanie sprowadza tu na manowce, bo co ma ochota katowania do ochoty wychowywania, albo co ma do klapsa?
    Komuś się pomerdało w skali takiej jak zestawienie krzesła elektrycznego z defibrylatorem (bo to, panie, tyż elektryka!). I ktoś aż tak nierozgarnięty ma ustawiać życie społeczne? To są jakieś jaja.

    Tu mi się przypomniało, zabawne dla mnie doświadczenie zaobserwowane w szkole oficerów rezerwy po studiach. Otóż wtedy jakaś zmilitaryzowana inżynieria od stosunków międzyludzkich zakazała pozasłużbowego zwracania się do żołnierzy per: "ty".
    Przyroda próżni nie znosi, więc zamiast poleceń zredagowanych: "weź, zrób, idź", osobowość żołnierzy została dowartościowana po wojskowemu skoncentrowanymi poleceniami typu: "weźmie, zrobi, idzie". Przyjęły się nawet w wojskowych stosunkach koleżeńskich, nawet w takich prycza w pryczę.

    NB.: ciekawe, czy ktoś przeprowadzi kiedyś dysertację np. na temat: "Wpływ rezygnacji z klapsa na ilość wypadków śmierci dzieci wskutek ich wydziczania się". Bo jakiś wpływ na pewno będzie. Przyroda próżni nie znosi.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Gdy Ruch Ośmiu Gwiazdek zamawia świeżą dostawę pieluch

      Pewnie nie tylko ja to zauważyłem, ale gdybym to jednak tylko ja był taki spostrzegawczy, pragnąłbym zwrócić naszą uwagę na pewien zup...