środa, 22 grudnia 2010

Joanna Krupa, czyli demokracja o hipnotyzujących oczach

W artykule, który napisałem do Warszawskiej Gazety i który ukaże się tam w najbliższy piątek, a następnie – zgodnie z tradycją – tu na blogu, próbując jakoś odnieść się do prezydenckich wyborów na Białorusi i akcji ‘oburzenie’, jaka w związku z tymi ich ruskimi obyczajami, została rozpętana w Polsce, a przy okazji też nieco w Europie, napisałem, mówiąc bardzo krótko, żeby owa banda tak zwanych europejskich demokratów, czy to w Brukseli, czy w Warszawie, odpieprzyła się od Białorusi i zajęła sobą. I to, broń Boże, nie dlatego, że od Białorusi odpierzyć się należy, ale dlatego, że pouczanie innych, jak ma wyglądać demokracja, w wykonaniu tak drastycznych gwałcicieli demokraci., i to na poziomie jak najbardziej podstawowym., jak choćby Jerzy Buzek tam, czy Donald Tusk tu, jest kpiną, jeśli nie bezczelnością. Napisałem swój tekst, żeby niektórym pokazać, a innym tylko przypomnieć, jak wygląda demokracja, jeśli za swoich przedstawicieli bierze ludzi, których cała kariera i sukces opiera się wyłącznie na kłamstwie, manipulacji i politycznej przemocy.
Tekst jest długi, i w co wierzę, wystarczająco starannie napisany, by każdy mógł sobie przy okazji tę moją opinię skonfrontować. Natomiast dziś, nie mogłem się powstrzymać, by przedstawić tu coś, co – w ten bardzo pokręcony sposób – dopisze do tamtych refleksji swego rodzaju aneks. Bo jest otóż często tak, że wystarczy tylko stwierdzić fakt, by nagle na jego potwierdzenie zaczęło się pojawiać całe mnóstwo najróżniejszych zdarzeń, zupełnie jakby ktoś nam chciał powiedzieć, że tak, mieliśmy jak najbardziej rację, bo popatrzmy chociaż na to, czy na to, czy jeszcze na tamto.
A więc od kilku dni myślę o tej Białorusi i przy okazji o Polsce, a wokoło kotłuje się wspomniana demokracja, o której minister Sikorski, czy sam pan Premier zapewniają, że dopóki Białoruś nie zadeklaruje woli jej przyjęcia, nie ma co marzyć, by mogła dołączyć do wielkiej rodziny demokratycznych państw demokratycznej Europy, na czele z Polską oczywiście. I oto zaglądam dziś do Wirtualnej Polski, z której trochę korzystam niekiedy, i z miejsca wali mnie po oczach następująca informacja: „Rekordowe poparcie dla Platformy Obywatelskiej”. Okazuje się, że Rzeczpospolita zamówiła sobie w Gfk Polonia sondaż, i wyszło z niego, że na PO głosować będzie dziś już aż 54% obywateli, co ustawia tę partię na poziomie od dawna niespotykanym.
Zaglądam na wp.pl po jakimś czasie, a tu już jest kolejna informacja, pod równie dramatycznym tytułem, co poprzednio: „Platforma ma problem – ostro traci poparcie”. Przypominam, to jest ta sama Wirtualna Polska co godzinę, czy półtorej wcześniej, w dokładnie w tym samym miejscu, z również dokładnie z tą samą bezczelną pewnością siebie, tyle że tym razem informująca – w ramach demokratycznie zadekretowanego prawa do informacji – że poparcie dla PO raptownie zjechało i jak na dziś, osiąga 35%, a wiadomo to stąd, że sama Wirtualna Polska złożyła zamówienie na sondaż w firmie o nazwie Gemius, i tam akurat wyszło tak.
Działalność ośrodków badania opinii publicznej jest przedmiotem najróżniejszych kpin od dawna bardzo, z tym że można odnieść wrażenie, że nigdy dotąd nie było tak źle, jak w ciągu minionych paru lat. Śmiejemy się więc z sondaży, niekiedy łapiemy się za głowę, czasem już tylko machamy ręką, ale w efekcie coraz bardziej akceptujemy to co się dzieje, dokładnie tak, jak stopniowo akceptujemy każdy najbardziej przykry i absurdalny idiotyzm, na który codziennie już niemal wpadamy. A jeśli ktoś nas zapyta, co sobie myślimy o tym szaleństwie, to powiemy najwyżej, że no tak, te sondaże zwyczajnie kłamią. Ale że przecież zawsze tak było, więc nie ma się czym przejmować. To powiemy na pewno, natomiast tak samo na pewno, niewielu z nas w tym samym momencie uświadomi sobie, że w sytuacji, kiedy całe nasze życie społeczne i polityczne zostało w ogromnej części zawładnięte przez popularną kulturę medialną, a to w co wierzymy, co sobie myślimy, i jak układamy sobie nasze relacje ze światem, zależy w bardzo dużym stopniu od tego, co nam ta kultura powie i co nam zaproponuje, że w tej sytuacji przekaz, o którym dziś piszę, jest najczystszą agresją skierowaną przeciwko społeczeństwu. I to co tu piszę wcale nie jest tylko moją fanaberią. Fakt wyjątkowo silnego wpływu, jaki media i kultura popularna, mają dziś na zachowania społeczne jest potwierdzony zupełnie oficjalnie przez najbardziej miarodajne ośrodki badawcze. Udało się oto doprowadzić do sytuacji, kiedy obywatelowi ma wystarczyć duże kolorowe zdjęcie i nie więcej niż jednozdaniowy podpis poniżej.
I oto dziś, nasze demokratyczne społeczeństwo otrzymuje informację – proszę zwrócić uwagę, to jest tak zwana informacja – że tak naprawdę nic nie wiadomo, poza jednym: nie macie nic do gadania. Nie macie nic do gadania, a to co będzie, albo to, czego nie będzie, zależy tylko od nas. Ktoś mi powie, że przesadzam. Że w końcu społeczna materia jest tak wrażliwa, ze bardzo ciężko się bada ludzi pod kątem tego, co sobie myślą i jak oceniają świat. No i dobrze. Niech będzie i tak. Tyle że skoro dochodzi do sytuacji, że zarówno Rzeczpospolita, jak i Wirtualna Polska mogłyby zacząć zamawiać sondaże u mnie, albo u pani Ewy ze sklepu na dole, przy okazji zdecydowanie zaoszczędzając, to upór z jakim ten proceder jest wciąż realizowany musi zastanawiać. Przypomnijmy sobie wieczór wyborczy, podczas którego mieliśmy się dowiedzieć, kto został prezydentem RP. Przecież tam już dochodziło do takiego pomieszania, że gdyby TVP zleciła podanie tych wyników komukolwiek, to ten właśnie ktokolwiek też by ją poinformował, że wygrał Komorowski, albo Kaczyński, albo jednak Komorowski, o ile nie Kaczyński, ale wszystko i tak naprawdę okaże się, jak się ostatecznie policzy głosy. Kto je policzy? Cicho tam! Nie pyskować. Marsz do łóżka! A przypomnijmy sobie, tam nie chodziło o jakieś paręset głosów, ale o 10%.
Napisałem, że z mojego punktu widzenia, system jaki w tej chwili jest realizowany w Polsce na każdym możliwym poziomie, poczynając od kwestii tak poważnych, jak smoleńska katastrofa, a kończąc na zabawie w słupki, nie ma nic wspólnego z demokracją. Nie jest bowiem demokracją sytuacja, w której człowiek jest w sposób systematyczny oszukiwany i manipulowany, a na wszelkie pretensje może najwyżej usłyszeć, że jak mu się nie podoba, zamiast interesować się polityką, niech sobie robi coś innego, co mu sprawi większą satysfakcję. To nie jest demokracja. To jest terror, wbrew pozorom równie potężny, jak pałowanie ludzi na placu w Mińsku. Tyle że bardziej subtelny i wyrachowany.
A więc mamy te druga ofertę. Kto niezadowolony, niech poogląda sobie w telewizji na przykład Joannę Krupę. W ramach jak najbardziej demokratycznego dostępu do informacji. Może nawet sobie przeczytać coś na temat tej oto kobiety w tej samej Wirtualnej Polsce. Nie tylko zresztą o niej. Choćby to:

Ten, kto nie zetknął się w 2010 r. z fenomenem ‘forfitera’, albo nie z korzysta internetu, albo nie ma głośników. Zamieszczone na YouTube nagranie ‘Alligator Attack in Illinois!’ przedstawiające rzeczną przygodę Polaka z amerykańskimi naleciałościami zrobiło zawrotną karierę. I wcale nie dlatego, że pokazuje, jak aligator zjada kurczaka.
Kluczem do sukcesu okazało się umiejętne, a właściwie nieumiejętne, połączenie słów polskich i swojsko brzmiącego języka angielskiego. Poszukiwacz przygód na rzece w Illinois, w przeciwieństwie do Krupy, wydaje się lepiej posługiwać językiem polskim niż angielskim. Wystarczy zacytować, co mówi do szwagra po rzuceniu aligatorowi kawałka kurczaka: - No, bierz tą, k**wa, kurę. K**wa, forfiter. Predator, k**wa. Piękny, its bjutiful. O k**wa, płynie mi do, do... Uciekaj, k**wa, stąd. Gierary hirr. Fak. Men. Patrz, jaki, k**wa, szwagier. Popatrz, jaka franca! K**wa, chce mi wskoczyć na tego... Uciekaj! Fak. Gary muwaut. Gary muwaut. Kipym at bej, k**wa! Hej, wskoczyłby mi do tego, hold on, aj gara wyłączyć na chwilę.
Oryginalne nagranie zamieszczone na YouTube, ‘Alligator Attack in Illinois!’, obejrzano ponad dwa miliony razy. Wrzucone przez innego użytkownika ‘Polak w USA karmi aligatora’ miało ponad milion wyświetleń. ‘Forfiter’, czyli aligator o długości czterech stóp, stał się tak popularny, że ma swoją stronę internetową, doczekał się specjalnej aplikacji na Facebooku ‘Co Ci powie Forfiter?’, koszulek z nadrukami ‘Gierary hirr’ i ‘Popatrz, jaka franca!’, a nawet bluesowej piosenki na jego cześć. Swojego Forfitera ma nawet warszawskie zoo - nazwano tak krokodyla zaadoptowanego przez pewną firmę reklamową.
’Popatrz, jaka franca!’, ‘Gierary hirr’ i ‘Gary muwaut’ weszły już do języka potocznego. Znajomy Anglik spytał mnie nawet, czy "forfiter" to po polsku ‘aligator’, bo tak na aligatory mówią Polacy, z którymi pracuje. Joanna Krupa sprawiła z kolei, że zamiast programu ‘Top Model’ mamy ‘Tap Madl’, witamy się, mówiąc ‘czesz’, a oczy określamy słowem ‘hipnotajzin’”.

I to też jest informacja. Ale i demokracja. Demokracja w wydaniu hardcore. Przepraszam bardzo, ale mam jedną drastyczną bardzo, ale w moim szczerym przekonaniu ważną uwagę do braci Białorusinów, z takim poświęceniem walczących o wolność i demokrację. Jeśli na końcu Waszej walki stoi to co już dla Was naszykowała Europa, to nie macie się gdzie spieszyć. I jest też całkiem możliwe, że – analizując dokładnie zyski i straty – lepiej dla Was będzie nawet parę razy oberwać po pysku od jakiegoś napitego milicjanta, niż nagle otworzyć buzię ze zdziwienia, widząc jak od dziś czas zaczął bardzo przyspieszać.

15 komentarzy:

  1. Przypomniało mi się z okazji wymysł mojego brata, tylko tym razem idący w druga stronę - mianowicie 'Jimmy Jimmy' - a mówiąc czysto po polsku 'Gdzie my idziemy'.

    Przypomina mi się często też Twoje zdanie które mi powiedziałeś przy stole w restauracji 'Hinduskiej' kiedy spotkaliśmy się z Michałem i z Lemmingiem. Otóż ja zacząłem mówić coś na temat tego że jestem 'outsiderem' i, że nawet miałem zamiar się przedstawić podczas słynnej debaty o blogerach jako 'hostile witness' na co Tyś mi powiedział żebym nie udawał i że oczywiste jest że jestem po 'naszej' stronie i koniec. Bardzo to mi się spodobało. Wspominam o tym dlatego, że gdy przeczytałem ostatni akapit dzisiejszego blogu to pierwsze słowo co mi do głowy wpadło to 'Fakynrajt' :)

    (p.s. dlaczego pisze się dzisiejszego skoro nie ma takiego słowa jak dzisiej?)

    OdpowiedzUsuń
  2. @atthelad
    Pewnie że jesteś z nami.
    A co do tego mojego dzisiajszego(!) wpisu, cieszę się, że Ci się spodobał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Toyahu,
    może oni rzeczywiście tak myślą.Ze nie mamy nic do gadania. Ale ten okropny rok się kończy i patrząc na Stajenkę Betlejemską musimy wierzyć,że On, dobry Pan Bóg,który w nędzy i chłodzie na świat przyszedł, wyprowadzi jakieś dobro i sprawiedliwość ze zła ,jakie nam zadano.

    A wiesz już jak się "demokratyczna" Europa zabrała za dzielnego Orbana?
    On chyba dokładnie przestudiował casus 2005-2007 w Polsce i nie chce popełnić tego samego błędu, bo robi doskonałą robotę. Mianowicie czyści media z czerwonego i różowego robactwa.To jest klucz do sukcesu.

    Trzymajmy kciuki za braci Węgrów.

    OdpowiedzUsuń
  4. @Agnieszka Moitrot
    I to jest właśnie piękny popis tego, o czym piszę. Oni lubią demokrację tylko wtedy, jeśli to oni trzymają wszystkie nitki. Mam nadzieję, że Orban się nie ugnie. Tak jak mówisz, z pewnością się uczył na naszych błędach.
    Trzymajmy kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Toyahu,
    na pewno tu do Ciebie jeszcze jutro wpadnę, ale na wszelki wypadek już teraz dzielę się z Tobą opłatkiem.Niech dobry Bóg ma w opiece Twoją rodzinę i Ciebie ,a nam wszystkim,którzy jesteśmy poharatani i potłuczeni, da promień nadziei, że będzie lepiej.

    No i zdrowia dla Toyahowej !!!

    OdpowiedzUsuń
  6. @Agnieszka Moitrot
    Dziękuję Ci bardzo. Zdrowie i praca. Jeśli to będzie - będzie dobrze. Wtedy będziemy mieli na tyle dużo spokoju, by się zwyczajnie powściekać.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wściekaj się Toyahu, wściekaj. I miej wszystko, aby ta wściekłość mogła się prawidłowo rozwijać. I aby twój gniew nie zamieniał się w nienawiść.
    Masz niesłychany dar. Potrafisz tak spojrzeć na rzeczywistość, połączyć tak odległe fakty i wyciągnąć z tego takie wnioski, że czasami mnie po prostu zatyka.Choć może nic to dla ciebie nie znaczy, ale przyznaję ci tytuł Obserwatora Roku.

    A demokracja? Co to właściwie znaczy? Każdy rozumie ją po swojemu. I co gorsza, nagina ją do swoich, egoistycznych potrzeb.
    Mimo lat perswazji nigdy nie zostałem demokratą. Najpierw byłem anarchistą, a teraz chyba jestem libertarianem. Los jednostki jest dla mnie bardzo ważny. Co nie znaczy, by się jednoczyć dla szczytnych celów.

    Na takie neologizmy, różne potworki językowe, jesteśmy już niestety skazani. Im głupsza część społeczeństwa zaczęła podróżować po świecie, tym większe ma kłopoty w panowaniu nad językiem. Świerzo nabyte słowa będą się przeplatać, ba, wtapiać w język ojczysty. Słaby umysł, nie daje rady przeprowadzać odpowiedniej segregacji pojęciowej.
    Co innego różne durne mody i trendy. Stąd faki,dżizus czy łoł.

    Jeszcze trochę czasu na życzenia świąteczne zostało, więc tylko pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  8. @Toyah
    "Przepraszam bardzo, ale mam jedną drastyczną bardzo, ale w moim szczerym przekonaniu ważną uwagę do braci Białorusinów, z takim poświęceniem walczących o wolność i demokrację. Jeśli na końcu Waszej walki stoi to co już dla Was naszykowała Europa, to nie macie się gdzie spieszyć.(...)"

    Wspaniale to ująłeś. To jest to. Myślę, że teraz nie pozostało Ci nic innego jak tylko napisać list otwarty do braci Białorusinów (a może juz to robisz?) wyjaśniający im do czego tak naprawdę dążą. Szczególnie teraz kiedy plugastwo establiszmentu UE, a przeciez nie tylko,również IMF walczą z narodem Węgierskim taki list to byłby majstersztyk.

    I jeszcze jedno...czy mógłby ktoś powiedziec tej pani Dunji Mijatović z OBWE aby się od........a
    od braci Węgrów i może znalazła trochę czasu aby zerknąć co się w mediach polskich dzieje?
    "Misja Specjalna" wycięta, "Warto rozmawiac" właściwie już też...itd

    A na koniec podaję dwa linki:
    Wywiad z Markiem Janem Chodakiewiczem

    i opinię byłego doradcy ze State Department na temat ratyfikowanego (niestety) wczoraj paktu Start 2

    http://www.foxnews.com/opinion/2010/12/22/arms-agreement-gets-bad-start/

    OdpowiedzUsuń
  9. U mnie, od lat mistrzostwo świata utrzymuje pewna spikersza z TVP. Już lata temu entuzjastycznie recenzowała słynny film o transatlantyku, co to zatonął był zderzywszy się z ajsbergiem.

    Ta ajdajotka nazywała ten statek: "Tajtanik".

    Co do Białorusinów, to teraz ich namawia się na podróż śladami Kolumba, który z poświęceniem i nadzieją płynął do Indii, dopłynął gdzie indziej a skończył opuszczony i zgorzkniały.

    My podobnie: Chcieliśmy do EWG, dopłynęliśmy do UE, i mamy Tuska.
    Rzeczywiście jest doświadczenie do przekazania. Kwaśne niestety.

    OdpowiedzUsuń
  10. @ Sagitarius @Toyah @wszyscy

    Niestety z tymi Węgrami tez się dzisiaj po przeczytaniu rzepy załamałem. Czerwona zaraza trzyma się mocno. UE wydaje i rozsyła kalendarzyk dla dzieci w szkolach w którym nie ma swiąt Bożego Narodzenia tylko wypociny jakiegos wlaściciela Forbes-a. Inne swieta za to są (światła, hallowen itp.)
    Toyahu nie przejmuj się jakimiś Grzesiami.


    Życzę wszystkim Wam przyjaciele Wesołych i Spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.

    OdpowiedzUsuń
  11. @jazgdyni
    Ponieważ dla mnie kos jednostki też jest bardzo ważny, a liber

    OdpowiedzUsuń
  12. @Sagittarius
    O tym nie pomyślałem. To byłby niezły kawał. Zaapelować do Białorusi, żeby się trzymała tego Łukaszenki. To już wolę im powiedzieć, że tak czy siak mają przerąbane.

    OdpowiedzUsuń
  13. @orjan
    Świetny film. Swoją drogą, ciekawe czemu intelektualiści tak nim gardzą,

    OdpowiedzUsuń
  14. Ja wprawdzie nie jestem intelektualistą (uchowaj Boże!), ale też tym filmem gardzę, choć warsztatowo świetny. Mianowicie za sponiewieranie pamięci i legendy Molly Brown.

    Tego jest tam więcej. Wszystko w ofierze polit-poprawnego przerysowania.
    Ale i tak intelektualistom mało.

    PS. Polecam świąteczną lekturę Paul'a Johnson'a "Intelektualiści".

    Albo cokolwiek jego.

    OdpowiedzUsuń
  15. @orjan
    Na szczęście nie wiem, kto to jest Molly Brown. Niby źle, ale za to mogę bezkarnie docenić dzieło sztuki.
    Natomiast Intelektualistów akurat czytałem. I tu jest też ciekawa sprawa. Oni są tak strasznie przetłumaczeni, że ja nie jestem w stanie o nich myśleć bez złości. Właśnie przez to tłumaczenie - tak jak w Twoim wypadku przez tę Molly Brown - ja tej książki nie znoszę.
    Chyba skończy się tak, że sobie ją kupię w oryginale. Bo warto.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...