Mam kolegę, który, choć się widujemy zbyt rzadko, mówi mi, że on zawsze świetnie wie, co u mnie słychać, bo czyta tego bloga, no a tam jest wszystko opowiedziane. Mam nadzieję, że to prawda. Taki mniej więcej cel przyświeca od początku temu pisaniu. Żeby z niego powstawał pewien bardzo osobisty obraz, do tego wręcz stopnia osobisty, że niemal konfesyjny. Mam też więc nadzieję, że było to widać i tym razem – na poziomie znacznie mniej istotnym, mniej mądrym, mniej w ogóle godnym wspomnienia – że przez minione dwa tygodnie praktycznie nie oglądałem telewizji. Odzwyczaiłem się. Najpierw, ze względu na chorobę pani Toyahowej, zostałem od telewizji najzwyczajniej w świecie odsunięty – bo tak nazywam sytuację, gdzie wszyscy oglądają wyłącznie angielskie programy o jedzeniu, sport, lub kolejne odcinki Dr House’a – a później zauważyłem, że właściwie nie brakuje mi ani tych kłamstw, ani tych twarzy, które za tymi kłamstwami stoją.
No i wczoraj, a właściwie już przedwczoraj wieczorem, ni z gruszki ni z pietruszki wróciłem do telewizora. I nie wiem, czy ten dzień był obiektywnie jakiś szczególny, czy może to ja okazałem się na niego kompletnie nieprzygotowany, ale powiem uczciwie, że w pewnym momencie zacząłem się zachowywać jak te dzieci, które pójdą do kina na nowego Harrego Pottera i tam, zamiast siedzieć i patrzeć, albo krzyczą, albo się śmieją, albo płaczą w głos. Doszło do tego, że rodzina mnie poinformowała, że jeśli nie przestanę gadać sam do siebie, zostanę odsunięty ponownie i to już na dłużej.
Jak jednak można się dziwić mojej reakcji, jeśli zostałem na samym początku zaatakowany przez (po kolei) Elżbietę Jakubiak, Julię Piterę, Stefana Niesiołowskiego i wreszcie przez człowieka bez imienia, a więc tak zwanego posła Halickiego. Ostro? A jakże! A proszę nie zapominać, że oni wszyscy występowali w stałym otoczeniu wybitnych pracowników mediów. A proszę nie zapominać, że ja byłem świeżo po odstawieniu.
Nie będę tu szczegółowo opisywał moich wrażeń z tej konfrontacji. Mimo wrażeń jakie były moim udziałem, i zawsze w tych okolicznościach silnej potrzeby dzielenia się nimi z całym światem, wciąż mam świadomość obiektywnej bzdurności tej akurat części naszej codzienności, no i przede wszystkim wiem, że wielu z czytelników tego bloga to wszystko co ewentualnie mógłbym dziś powiedzieć, już i tak dawno wie, albo z własnego doświadczenia, albo z moich wcześniejszych relacji. Dziś chciałbym głównie zająć się Elżbietą Jakubiak, i to nie ze wzglądu na to, że ona przyszła i coś powiedziała, bo, jak się domyślam, ona ostatnio mówi znacznie więcej niż zwykle, ale trochę w nawiązaniu do mojej poprzedniej notki. Notki o całej tragicznej mizerności tego, co nazywamy klasą polityczną.
O co poszło? Otóż jedna z głównych gwiazd telewizji TVN24 Anita Werner zaprosiła do studia Adama Hoffmanna, Julię Piterę i rzeczoną Elżbietę Jakubiak. Tematem rozmowy była nieudana próba Platformy Obywatelskiej i nowego ugrupowania o nazwie PJN odebrania partiom dotacji budżetowych. Zanim przejdę do sedna, parę zdań w kwestii tzw. finansowania. Partie polityczne w Polsce zaczęły być finansowane z budżetu jeszcze w latach 90. w odpowiedzi na straszliwą patologizację naszego sytemu partyjnego. Kiedy okazało się, że w poszukiwaniu środków na podstawową działalność publiczną, polscy politycy są gotowi nawiązywać kontakty z biznesem o najbardziej niskiej proweniencji, ten biznes nie ma żadnych skrupułów, żeby za brak tej współpracy nawet zabijać, postanowiono uniezależnić polityków od tego rodzaju powiązań, formalnie i faktycznie czyniąc partie polityczne nieodłączną częścią polskiego państwa. Dlaczego? Przede wszystkim, żeby ograniczyć patologie, a poza tym – co może równie ważne – pokazać w praktyce, że partie polityczne to nie jest żadne zło, ale równie ważny element demokracji co niezależne media, narodowa kultura, czy choćby nawet i Kościół. A więc coś, co z punktu widzenia interesu Narodu warto wspierać.
Ów gest był o tyle rewolucyjny, że faktycznie zamknął częściowo przynajmniej niechlubny okres czysto bolszewickiego traktowania polityki, a szczególnie polityki niezależnej, jako czegoś kompletnie zbędnego, czy wręcz złego. Osobiście pamiętam, jak przez większą część lat 90. opinia, że partie polityczne to bzdura i nonsens, była lansowana publicznie do tego stopnia, że dla wielu osob stała się w pewnym momencie czymś całkowicie oczywistym. Pamiętam jak zarówno Unia Wolności, jak i czołowi jej przedstawiciele nigdy nie byli traktowani jak politycy. Politykami byli ludzie z Porozumienia Centrum i z innych mniejszych ugrupowań prawicowych. Politykiem na przykład był zawsze Jarosław Kaczyński. Bronisław Giermek, Jacek Kuroń, czy Tadeusz Mazowiecki – nigdy. Bronisław Geremek był zawsze przede wszystkim profesorem, ale Lech Kaczyński już na przykład – nigdy. No i ten okres, w pewnym momencie lat 90. przynajmniej formalnie, a po kolejnych latach, niemal faktycznie, się skończył. Nagle okazało się, że to polityka i politycy tworzą prawdziwą demokrację, a z nią budują powodzenie samego państwa.
I dziś mamy sytuację taką, że kiedy Platforma Obywatelska stała się formalnie i praktycznie tak zwaną partią władzy, kiedy jej poparcie ze strony establishmentu, mediów i wielkiego biznesu zostało wręcz kulturowo usankcjonowane, a jednocześnie, kiedy okazało się po raz kolejny, że jej władza nie jest w stanie uzyskać wystarczająco jednoznacznego i stabilnego mandatu wyborczego, i że przy pomocy demokratycznych procedur nie udało się odsunąć od wpływów znacznej części polskiego społeczeństwa, podejmuje się kolejną już próbę faktycznego zmarginalizowania niezależnej polityki. To co zapowiadał Donald Tusk na billboardach wyborczych, a więc koniec politykowania – a tym samym koniec niezależnej publicznej debaty – ma zostać prawnie usankcjonowane. Pod hasłem z jednej strony oszczędności budżetowych, a z drugiej tak zwanej potrzeby przyzwoitości.
Pierwsza próba tego ustawowego zamachu na demokrację zakończyła się niepowodzeniem. I w związku z tym właśnie Anita Werner zaprosiła do studia Jakubiak, Piterę i Hoffmanna. No i właśnie w związku z tym wydarzeniem, mamy przed sobą Elżbietę Jakubiak w jej całkowicie nowym – a przecież niemożliwe, żeby aż tak nienaturalnym – wydaniu. Mamy przed sobą Elżbietę Jakubiak, a więc kogoś kto swoją publiczna karierę zawdzięcza wyłącznie tej uwolnionej ustawą z roku 1997 demokracji. Kogoś kto wyłącznie dzięki temu, że decyzją polskich posłów udało się w pewnym momencie sprawić, że polską politykę można było – przynajmniej formalnie – uprawiać w ramach polskiego państwa, stał się tej polityki wybitnym przedstawicielem. Kto, by zostać być politykiem, nie musiał jednocześnie ulegać najbardziej brutalnej korupcji. Wreszcie kogoś, kto znając przecież wartość tych zdobyczy, uznaje za stosowne je nagle wykpić i wyszydzić, wyłącznie po to, by się trochę porozpychać na tej naszej politycznej scenie.
Ale niech będzie. Uznajmy, że to też jest część tej polityki, która stanowi nasze wspólne dobro. Przyjmijmy, że to właśnie dzięki tamtej ustawie sprzed lat, Elżbieta Jakubiak dziś ma prawo się tak fatalnie korumpować i kompromitować. Że jeśli ona dziś mówi, że polityka cuchnie, politycy są podli, i że aby to powiedzieć musi wchodzić w sojusz z prawdziwymi wrogami demokracji, to takie jest jej demokratyczne prawo, które uzyskała od niepodległego polskiego narodu. Niech więc jej będzie. Gorzej, że ona – właśnie ona – tak bardzo się w tych swoich, czysto przecież politycznych, ambicjach zapętliła, że w tym zapętleniu zatraciła coś takiego nawet jak zwykły ludzki wstyd.
W pewnym momencie swojej wypowiedzi, Elżbieta Jakubiak powiedziała mianowicie coś takiego, że jej jest bardzo przykro, kiedy ona widzi, jak Jarosław Kaczyński, człowiek którego ona jeszcze niedawno szanowała, wydaje z partyjnej kasy lekką ręką publiczne „miliony” na dwa listy do członków Partii. Porażona nieprawdopodobną absurdalnością tej wypowiedzi, zareagowała nawet prowadząca rozmowę Werner, nieśmiało wtrącając, że ponieważ te listy były wyłącznie Internecie, więc chyba akurat nic nie kosztowały. Na co Jakubiak, bez mrugnięcia okiem, zmieniła koncepcję i dorzuciła beztrosko: „No może nie miliony, ale kilkaset tysięcy”.
I ona zachowuje się w ten sposób, kiedy po jednej stronie ma swojego byłego, ale jednak politycznego kolegę, a po drugiej samą Julię Piterę, a więc kogoś, kto – trzeba to tu powiedzieć – nie ma już dziś przed sobą absolutnie żadnych barier. Kogoś kto dziś zachowuje się już wyłącznie jak zaszczute zwierzę, już niemal tylko instynktownie czujące, że jeszcze jeden krok do tyłu i wpadnie w przepaść. Siedzi ta Pitera i ze swoim już dziś niemal kultowym uśmiechem syczy: „Panie pośle, ja mam parę informacji o korupcji w szeregach PiS-u, ale może opowiem panu o tym poza kamerą”. Na to zarówno Werner, jak i Hoffmann proszą Piterę, żeby, jako konstytucyjny minister w rządzie, nie posuwała się do takiego szaleństwa, a ona dalej: „Proszę zajrzeć do numeru tygodnika Wprost sprzed dwóch lat”. „Nazwiska” – krzyczy Werner i Hoffmann. „No więc powiem”, syczy Pitera. „Kamiński i Bielan”. „Niech pani powiadomi prokuraturę”, prosi Hoffmann. „Nie ma po co”, syczy Pitera. „Sprawa została już oczywiście dawno umorzona”.
A ja widzę Elżbietę Jakubiak, jak siedzi w tym towarzystwie i zamiast krzyczeć, jest cała skoncentrowana na tym, żeby zrobić jakąś choćby minimalną krzywdę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Za wszelką cenę. Choćby trochę. Oto – i tu wracam do mojego poprzedniego wpisu – poziom jaki demonstruje polska klasa polityczna. Poziom intelektualny, ale przede wszystkim moralny. Elżbieta Jakubiak już się ujawniła, podobnie jak Pawel Poncyliusz, Joanna Kluzik – siedząca nagle w ławach poselskich obok kobiety o nazwisku Katarasińska (sic!) – czy Marek Migalski, i inni, mniej znani bohaterowie naszej walki. Ilu ich jeszcze jest po naszej stronie? I jak bardzo oni sa zdeterminowani, a jak bardzo obojętni. I jak bardzo to co dziś robią, jest dla nich tylko zabawą? Marnie to widzę.
Niedawno, jak już powszechnie wiadomo, do sali posiedzeń jednej z komisji wchodziła posłanka Marzena Wróbel i poseł Platformy Węgrzyn powiedział do Andrzeja Czumy: „W co ona się ubrała, kuźwa?” Od tego czasu, polskie życie publiczne w dużym stopniu wypełnione jest debatą na temat tego, dlaczego Jarosław Kaczyński śmiał się z łysej pały Michała Kamińskiego, dlaczego posłanka Wróbel ubiera się na czerwono, i o co chodziło Węgrzynowi. Czy on sobie tak tylko delikatnie zaklął pod nosem, czy może rozwinął twórczo treść swojego pierwszego wystąpienia po adresem Marzeny Wróbel, kiedy to jej powiedział, że ma się pokręcić w burdelu na rurce. Tak czy inaczej, ogólny przekaz jest taki, że bywa wesoło.
Powiem szczerze, że ja od pierwszego już wystąpienia owego Węgrzyna, żyję pewnymi marzeniami, marzeniami niestety niezrealizowanymi. Otóż bardzo bym chciał, żeby posłanka Wróbel podeszła do tego Węgrzyna i dała mu zwyczajnie po ludzku w mordę. Nie tak byle jak, ale z całej swojej możliwej siły. Żeby mu dała w ryj tak mocno, żeby on nie był w stanie się nawet uśmiechnąć. Żeby jeśli nie zleciałby z krzesła, to żeby chociaż się zaczerwienił ze zdenerwowania. Tak bardzo bym chciał, żeby ona to zrobiła. Nie dlatego, że wyżej od jej dobra stawiam swoje poczucie satysfakcji, bo jestem pewien, że jej by się nic z tego powodu złego nie stało. Przeciwnie. Jestem przekonany, że za ten gest, ona stałaby się medialnym bohaterem i że większość osób uznałaby ją za całkowicie usprawiedliwioną. A jeśli ktoś by zechciał ją za to co zrobiła ukarać, zostałby wyśmiany. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości.
Niestety, na to się nie zanosi. Z wypowiedzi samej Marzeny Wróbel wręcz wnioskuję, że jej takie myśli nawet nie chodzą po głowie. Powiem więcej – ja się obawiam, że z jej punktu widzenia nie stało się nic takiego. Że dla niej, polityka to jest takie miejsce, gdzie dzieją się różne rzeczy, a wszyscy tak czy inaczej jadą na jednym wózku. Możliwe nawet, że ona z tym Węgrzynem są kumplami. Że jeśli ona kiedykolwiek zrobi coś takiego – a co, podkreślam, moim zdaniem powinna była zrobić dawno – to wyłącznie wtedy, gdy uzna, że ten gest będzie miał wartość wyłącznie polityczną. A jak przyjdzie odpowiedni czas, to może być różnie. Węgrzyn może dostać po pysku, ale też może się stać niespodziewanie politycznym sojusznikiem posłanki Wróbel, i wtedy zobaczymy ich obok siebie w poselskich ławach, lub w jakimś telewizyjnym programie. Tak jak dzisiaj widzimy Joannę Kluzik obok posłanki Katarasińskiej, Elżbietę Jakubiak obok Julii Pitery, czy Pawła Poncyliusza wszystko jedno obok kogo – może być nawet, że obok Palikota.
I właściwie w tym momencie zrobiło się tak paskudnie, że zaczynam sobie myśleć, czy faktycznie ta polityka zasługuje na coś więcej niż los, który jej chce zgotować System. Ale jest jeszcze coś gorszego. Myśl taka mianowicie, że tak naprawdę tylko my, ludzie tak wiele emocji oddających Polsce i temu co z nią będzie w przyszłości, w ogóle się całą tą sprawą przejmujemy. A ci wszyscy politycy, na których my tak liczymy i im tak codziennie kibicujemy, zwyczajnie się z nas śmieją.
Toyahu,
OdpowiedzUsuństare,ale wciąż aktualne. Ten się śmieje ,kto się śmieje ostatni.
To, o czym opowiadasz jest właśnie powodem dla którego nie potrafię się przemóc i włączyć telewizji. Bo odczuwam po prostu fizyczne obrzydzenie do tych ludzi. No cóż, Jarosław dostał sporo ciosów w plecy,na pewno będzie ich więcej,taki jest los uczciwych dzisiaj.
Kluziki i Jakubiaki nie zasługują nawet na splunięcie, niech idą do diabła.Szkoda tylko, że tak późno pokazały co potrafią.
Agnieszko
OdpowiedzUsuńJa mam dokładnie to samo: nie jestem w stanie słuchać i patrzeć na tych ludzi. Dlatego wszelkie informacje czerpię wyłącznie z internetu.
Zastanawiam się, jak oni są w stanie spojrzeć w lustro i jakich łamańców na własnym sumieniu i intelekcie muszą dokonywać, żeby nie czuć do siebie obrzydzenia.
Jakubiak zawsze mi się wydawała taką prostą, szczerą kobieciną, która została w to wszystko wplątana przez jakieś osobiste sympatie towarzyskie. Z tego, co pisze Toyah, wynika,że jednak nie jest tak mało zorientowana, jakby się mogło wydawać i została już odpowiednio przeszkolona.
Toyahu
Ja też odnoszę czasami wrażenie, że jedynie my, zaangażowani wyborcy, tak to wszystko przeżywamy, a politycy mają nas w głębokim poważaniu.
Ale wtedy przypominam sobie Jarosława klęczącego w tym smoleńskim błocie i wiem, że przynajmniej dla niego i idei, którą on reprezentuje, my musimy wytrwać i nie popadać w zwątpienie. Tyle możemy zrobić dla niego i dla siebie, nawet jakby nas miało zostać 5%.
Jak mówi poeta, racja jest po naszej stronie i historia osądzi tych, którzy dzisiaj tryumfują bądź przyłączają się do tryumfujących.
@Agnieszka Moitrot
OdpowiedzUsuńNie włączaj. Ja Ci wszystko opowiem.
@Ginewra
OdpowiedzUsuńOn musi być bardzo samotny. Za to silny. Bardzo. Mam też nadzieję, że wystarczająco.
Toyah: "Unia Wolności, jak i czołowi jej przedstawiciele nigdy nie byli traktowani jak politycy. Politykami byli ludzie z Porozumienia Centrum i z innych mniejszych ugrupowań prawicowych. Politykiem na przykład był zawsze Jarosław Kaczyński. Bronisław Giermek, Jacek Kuroń, czy Tadeusz Mazowiecki – nigdy. Bronisław Geremek był zawsze przede wszystkim profesorem, ale Lech Kaczyński już na przykład – nigdy".
OdpowiedzUsuń-----
Świetnie napisane. Świeżo.
Oni całe lata pracowali, żeby to, co napisałeś powyżej, stało się w oczach ludzi usankcjonowane. Żeby najmłodsze pokolenie uwierzyło w takie rozróżnienie. Nie wiem, czy im się udało. Jestem pewien naomiast, że PiS robi stanowczo za mało, żeby przeciwstawić się tej narracji. Że środki finansowe, które mają, powinny iśc na ciągłe prezentowanie reklam takich, jak pokazane w poprzedniej notce. Na pokazywanie prawdy, na odtruwanie zmanipulowanych umysłów. Zupełnie nei rozumiem, dlaczego tak się nei dzieje.
@kazef
OdpowiedzUsuńJak to czemu? Bo są słabi. Słabi nie jako herosi, ale jako ludzie.
To wszystko, ta cała nasza polityka, jest tak popaprane, tak powykręcane, że słusznie ludzie odbierają słowo pejoratywnie.
OdpowiedzUsuńTak jak piszesz - Gieremek to profesor (ba, nawet Bartoszewski to profesor), a Kaczyński to polityk.
Utrwalanie negatywnych konotacji.
Ale system z całą świadomością utrwala w narodzie negatywne i powykręcane znaczenia słów.
Ostatnio przecież sięgnęli najgłębiej. Wrzucają w błoto słowa: honor, Ojczyzna, patriotyzm.
Wszystko to po to, by przypadkiem nie przyszło nam do głowy, by być narodem republikańskim, współdecydującym o losie państwa, jak nasi przodkowie - Panowie Szlachta.
Dlatego trzeba pokazać, że to takie brudne, takie gówno warte, a ton nadają, albo psychicznie chory Niesiołowski, wiedźma Pitera lub też kura domowa, zagubiona Jakubiak.
Po to system to czyni, byśmy nie włączali telewizorów, nie obserwowali polityki, bo nie znajdziemy tam ani jednej sympatycznej osoby. Osoby mądrej, uczciwej i po prostu przyjemnej. Nie, system poprzez swoje kamery pokazuje tylko dziwolągi - osobników, jeśli nie na granicy patologii (Pitera), to zwyczajnie głupich (Jakubiak).
Raz na zawsze mamy się od polityki odpier...ć. Przecież widac jakie to szambo.
Przekonany jestem, że taki właśnie przekaz kupiło już około 60% społeczeństwa - ci co nie głosują, bo zostali skutecznie do polityki zrażeni.
Ginewro,
OdpowiedzUsuńTak właśnie jest. Ja już wiele razy popadałam w zwątpienie i rezygnację.Bo nie ma doprawdy dzisiaj żadnego światełka w tunelu.Ale zawsze wtedy myślę o Jarosławie Kaczyńskim i o tych słowach Księcia Poetów :
cmentarze rosną maleje liczba obrońców
ale obrona trwa i będzie trwała do końca
i jeśli Miasto padnie a o caleje jeden
on będzie niósł Miasto w sobie po drogach wygnania
On będzie Miasto
Toyahu,
OdpowiedzUsuńNikt lepiej niż Ty nie powie mi co oni knują.
Pamiętasz to zdjęcie, które umieściłam na Twoim blogu krótko po 10/4 ?
Po tych wszystkich parszywych miesiącach ono mówi nam jeszcze więcej niż wtedy.
@jazgdyni
OdpowiedzUsuńNo, to jest dla mnie niezwykle interesujące. Co to za ludzie, którzy nie głosują?
@Agnieszka Moitrot
OdpowiedzUsuńPamiętam. Niedawno szukałem kodu do wklejania filmow i trafiłem na tamten obrazek. Bezcenny!
Toyah,
OdpowiedzUsuńciekawa jestem reakcji p. Toyahowej na temat ostatnich wyczynów jej przyjaciółki Joasi Kluzik?
Pozdrawiam serdecznie
@molier
OdpowiedzUsuńOne są związane ze sobą całkowicie pozapolitycznie. Jak rozmawiają, to rozmawiają o dzieciach i szkole. Nudy na pudy.
A o tym, że moja żona traktuje moje pisanie z daleko idącą obojętnością już wspominałem.