Święty Krzysztof mi świadkiem, że
naprawdę robię wiele, by zamknąć tu na tym blogu temat pedofilii, no ale proszę
mi powiedzieć, jakie mam szanse na dotrzymanie danego sobie słowa, kiedy ledwo
co wyleciało mi z pamięci nazwisko tej biednej wariatki, którą ksiądz Jankowski
gonił po podwórku i otaczających je piwnicach, a tu wyskakują na nas jak
króliki z kapelusza dwaj osobnicy: tak zwany „dziennikarz śledczy” Sylwester
Latkowski, oraz sam wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, Frans Timmermans.
Latkowskiego nasze niezłomne media eksploatują do porzygania dzień w dzień, w
jednym jedynym celu, by ten po raz pięćdziesiąty dziewiąty powiedział, że on ma
całą listę wszelkiego typu celebrytów, którzy od lat wykorzystują seksualnie
dzieci, no ale on oczywiście nazwisk nie ujawni, bo przecież kto chce, to łatwo
sam do tego dojdzie. I to jest z mojego punktu widzenia coś zupełnie
niewyobrażalnego. Każdy pierwszy z brzegu ksiądz, zaledwie podejrzewany o to,
że gdzieś tam, kiedyś, klepnął w pupę jakieś dziecko, jest natychmiast
przedstawiany w mediach z imienia, nazwiska, a często również z twarzy, i
wszyscy są przy tym odważni jak jasna cholera. W wypadku wspomnianych
celebrytów – wedle zapewnień Latkowskiego, osób stuprocentowo winnych – ani sam
Latkowski, ani nasi niezłomni, nie potrafią się zdobyć na nic ponad to jedno ewentualnie zdanie: „Chyba nie muszę przypominać nazwiska tego dziennikarza”. Przepraszam bardzo, ale to jest moment, kiedy
ja już zupełnie na poważnie zaczynam się zastanawiać, czy jego nazwisko to nie
Latkowski.
Drugie zdarzenie, które kazało mi uczepić
się tego idiotycznego tematu jak pijany płota, to niezwykle odważne wyznanie
wspomnianego Timmermansa, że i on był jako dziecię seksualnie napastowany przez
katolickiego księdza. Ową rewelacją ów dziwny człowiek podzielił się z nami wczoraj
przy okazji swojej wizyty na zorganizowanym przez Roberta Biedronia wyborczym
festynie, a dziś już cała Polska z napięciem czeka na coming out przybywającego
dziś do Polski na zaproszenie Grzegorza Schetyny Manfreda Webera, aplikującego
na stanowisko nowego przewodniczącego wspomnianej Komisji Europejskiej. Napięcie
to jest tym większe, że istnieje mocna obawa, że Manfred Weber w ramach
kampanii na rzecz Koalicji Obywatelskiej będzie jednak próbował przebić swojego
holenderskiego kolegę popierającego Biedroniową Wiosnę, i ten nam opowie już nie
o jednym księdzu, ale o kilku, no i jeszcze swoje przygody opisze w
szczegółach. No a dni, które nam pozostaną do wyborczej niedzieli, mogą zostać
wypełnione prawdziwą falą kolejnych, za każdym razem coraz ciekawszych, wyznań,
i kto wie, czy jako gwóźdź programu po raz kolejny nie przemówi do nas sam pan
premier Tusk.
A w tej sytuacji, chciałbym przede
wszystkim zwrócić uwagę Państwa na to, że gdy chodzi o mnie, to ja na temat
rzekomej pedofilii w Kościele piszę regularnie od roku 2008. Trudno w to
uwierzyć, prawda? Trudno jest naprawdę uwierzyć, że przekręt ten funkcjonuje w
publicznej przestrzeni już ponad 10 lat. Jednak jest to jak najbardziej fakt,
podobnie jak faktem jest, że owej histerii od samego początku towarzyszy
kłamstwo wcale nie mniejsze niż to, z którym mamy do czynienia dziś. Przypomnijmy
sobie zdarzenie wcale nie tak stare, bo zaledwie sprzed trzech lat, ale zwróćmy
proszę przy tym uwagę na fakt, że ono mogłoby mieć miejsce tak samo dzisiaj,
jak i trzy, czy sześć lat wcześniej.
Oto w ramach wypalania rozpalonym
żelastwem pedofilii w Kościele, w polskich i zagranicznych mediach ukazały się
trzy teksty. Najpierw w bardzo aktywnym, gdy chodzi o walkę z chrześcijańską
cywilizacją, brytyjskim „Guardianie” opublikowano ilustrowany wymownym zdjęciem
ukazującym starszego księdza udzielającego komunii jakiemuś spłoszonemu
dziecku, tekst zatytułowany „Catholic
bishops not obliged to report clerical child abuse, Vatican says” o tym,
jak to podobno Watykan wydał instrukcję, w której zachęca biskupów, by ukrywali
przypadki pedofilii w Kościele, ponieważ Kościół powinien dbać o reputację.
Oczywiście, w reakcji na owo sensacyjne doniesienie, „Gazeta Wyborcza”
przetłumaczyła ów tekst i wrzuciła swoją własną już relację, adekwatnie
zatytułowaną: „Watykan: Katoliccy
biskupi nie mają obowiązku informowania o przypadkach pedofilii”. Żeby
nikogo z nas nie pozbawić możliwości zapoznania się ze stanem spraw na linii
Kościół – Świat, redakcja „Wyborczej” zrobiła wyjątek i w swoim internetowym
wydaniu tekst ów udostępniła za darmo w ramach tak zwanego „bezpłatnego limitu
platformy cyfrowej”.
I oto, w tej samej niemal chwili okazało
się, że ów news stanowi bezczelne kłamstwo, a do przekazania owej informacji
wyznaczony został Onet. Ten wprawdzie swój tekst zaanonsował na głównej stronie
tak samo, jak „Wyborcza”, czyli „Biskupi nie muszą zgłaszać pedofilii”, tyle że
na samym końcu umieścił dyskretny znak zapytania, sam kliknięcie jednak
prowadziło już bardziej dociekliwych czytelników do właściwego artykułu i
tytułu... „Obowiązkiem Kościoła jest zgłaszanie przypadków pedofilii”:
„Przedstawiciele Kościoła mają obywatelski,
moralny i etyczny obowiązek zgłaszać przypadki pedofilii oraz współpracować ze
świeckim wymiarem sprawiedliwości – przypomniał przewodniczący Papieskiej
Komisji ds. Ochrony Nieletnich kardynał Sean Patrick O’Malley. […] W wydanym
komunikacie, rozpowszechnionym przez Watykan, amerykański hierarcha przypomniał
słowa papieża Franciszka o tym, że czyny wykorzystywania dzieci ‘nie mogą być
nigdy więcej utrzymywane w tajemnicy’. Następnie oświadczył: ‘My, przewodniczący oraz inni członkowie komisji
pragniemy stwierdzić, że nasze zobowiązania wobec prawa cywilnego muszą być
oczywiście szanowane, ale niezależnie od nich wszyscy mamy obowiązek moralny i
etyczny zgłaszać domniemane przypadki władzom cywilnym, które mają zadanie
ochrony naszego społeczeństwa’”.
Pisząc tamten tekst, przypomniałem sobie
wypowiedź jednego z bohaterów afrykańskich wspomnień Roalda Dahla, Mdisho. Otóż
wobec zbliżającej się II Wojny Światowej, ów Mdisho powiedział:
„Uderzmy pierwsi. Weźmy ich z zaskoczenia,
tych Niemców, panie. Pozabijajmy ich wszystkich zanim wojna się zacznie. To
jest zawsze najlepszy sposób, panie. Moi przodkowie zawsze atakowali pierwsi
Na wojnie nie ma reguł. Liczy się
tylko zwycięstwo”.
Mam wrażenie, że oni to już wiedzą od
dawna, a myśmy, mimo tylu złych doświadczeń, nie zdecydowali się, by uderzyć
jako pierwsi. I pomyśleć, że tyle było okazji i możliwości. Ktoś powie, że PiS
rządził zaledwie chwilę i miał inne rzeczy na głowie. No i zgoda, ja bym jednak
chciał wiedzieć, co przez ten cały czas robiły wspomniane niezłomne wcześniej media?
Czyżby one uznały, że skoro mają Latkowskiego, to mogą się już zająć na
spokojnie Smoleńskiem, Gronkiewicz, Tuskiem, Żydami i Europą? I nawet dziś
jedyne na co ich stać, to odważnie wymienić nazwisko Romana Polańskiego.
Ciekawe, czy kiedy już tę potyczkę
będziemy mieli za sobą, a jestem pewien, że po niedzieli wszystko wróci do
normy, nie będziemy głupio czekać na kolejny atak, tylko podejmiemy uderzenie
wyprzedzające.
Przypominam swój adres mailowy: k.osiejuk@gmail.com.
Gdyby ktoś chciał sobie kupić moją najnowszą książkę o języku angielskim jako
zabójczej broni Brytyjskiego Imperium, zachęcam do kontaktu. A jeśli komuś się
nie chce pisać, może kliknąć w okładkę tuż obok i wyjdzie prawie na to samo.
Piękne. Wszystko. Najpierw chciałam wyróżnić 2 akapity, potem 3 i 4, ale się nie da, musiałabym wytłuścić wszystko. Rzekłam i swojego zdania nie zmienię. Pozdrawiam i dużo zdrowia życzę. Ale to jednak muszę wytłuścić, bo świetnie oddaje stan mojego ducha „Uderzmy pierwsi. Weźmy ich z zaskoczenia, tych Niemców, panie. Pozabijajmy ich wszystkich zanim wojna się zacznie. To jest zawsze najlepszy sposób, panie. Moi przodkowie zawsze atakowali pierwsi Na wojnie nie ma reguł. Liczy się tylko zwycięstwo”. Szkoda, że go nie posłuchali.
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
OdpowiedzUsuńObawiam się, że też nie posłuchają.
A ja się już nawet nie obawiam. Zero złudzeń. Ale nadzieja we mnie wiecznie zawsze żywa jest, choć powodów do nadziei nie mam zbyt wiele. W najbliższą niedzielę wybieram się do szkoły, by dać upust swoim emocjom, a potem biegiem do Mamy na obiad.
OdpowiedzUsuń