W ostatnich dniach, zdominowanych jak
wiemy przez dyskusję na temat filmu Tomasza Sekielskiego o kilku księżach
pedofilach, zaciekawiło mnie parę rzeczy, z których jedna wywołała refleksje
zupełnie osobne. Otóż po tym jak we wspomnianym filmie pojawiła się postać
księdza Cybuli, wszystkie moje dzieci kolejno zwróciły się do mnie najpierw z
pytaniem, czy ja wiedziałem wcześniej, kto to taki ten Cybula, a następnie, czy
ja wiedziałem, jakie to z niego ziółko. I, powiem uczciwie, że byłem pod
wrażeniem. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiejsze czasy mają to
do siebie, że bohaterem mediów można być zaledwie przez jeden, czy góra kilka
dni, jednak akurat po moich dzieciach tego rodzaju beztroski bym się nie
spodziewał. One zdecydowanie trzymają rękę na pulsie, bardziej niż ktokolwiek
inny z ich pokolenia wiedzą co, kto, gdzie i dlaczego, a tu nagle okazuje się,
że nazwisko Cybula w tym całym chaosie pozostało dla nich zupełnie obce. W tej
sytuacji postanowiłem, że po raz kolejny z rzędu pozwolę sobie przypomnieć swój
jedyny tekst, dziś już niemal dokładnie sprzed 7 lat, o księdzu Cybuli właśnie.
Bo, jakkolwiek by nie było wiadomością porażającą to co nam powiedział w swoim
filmie Sekielski, problem księdza Cybuli jest znacznie znacznie głębszy i warto
by było jednak o tym, szczególnie dziś, pamiętać. A zatem, bardzo proszę.
Gdyby ktoś mnie poprosił, bym jak
najkrócej opisał swoje najbardziej istotne wspomnienie jak idzie o prezydenturę
Lecha Wałęsy, prawdopodobnie powiedziałbym, że wciąż mi chodzi po głowie ów
obraz, kiedy to widzę prezydencką kaplicę, za ołtarzem stoi ksiądz Franciszek
Cybula, w pierwszym rzędzie siedzą Wałęsa i Wachowski, gdzieś trochę dalej
Drzycimski, a obok Drzycimskiego któryś z wezwanych na poranne przesłuchanie
ministrów.
Ktoś kto
jest zbyt młody, by te czasy pamiętać – dziś pytałem o to Coryllusa, i on
przyznał, że nie bardzo wie, o czym ja w ogóle mówię – prawdopodobnie czyta te
słowa jak jakąś abstrakcję, natomiast dla mnie jest to wciąż bardzo żywe
wspomnienie. Spróbuję bardzo krotko opowiedzieć, o co chodziło. Otóż prezydent
Wałęsa miał tego swojego kapelana – księdza Franciszka Cybulę, swojego
najważniejszego ministra – Mieczysława Wachowskiego i rzecznika prasowego –
Andrzeja Drzycimskiego. O ile sytuacja nie wymagała tego, by Wałęsie towarzyszył
tylko Wachowski, cała ta czwórka wszędzie poruszała się razem. Wałęsa, tych
dwóch, no i ksiądz. Skąd ja wiem, jak wyglądało w tej kaplicy? Otóż zwyczaj był
taki, że każdego dnia, z samego rana, Wałęsa wzywał do siebie któregoś z
ministrów, czy szefów którejś z państwowych instytucji, opieprzał go za to, że
źle pracuje, a wszystko to nagrywała specjalna ekipa, zatrudniona przez Wałęsę
po to, by rejestrować każdy jego krok. Następnie materiał był puszczany w
wieczornych wiadomościach.
Zanim jednak
dochodziło do bezpośredniego spotkania z ministrem, wszyscy schodzili na dół do
kaplicy, i uczestniczyli w porannej Mszy Świętej. To o tych właśnie
nabożeństwach swego czasu wspominał Mieczyslaw Wachowski, opowiadając, jak to
on je bardzo lubi, bo może wtedy sobie „pojeść komunię”. Wspomniane Msze
również były filmowane, a następnie, choćby w drobnym fragmencie, pokazywane w
telewizji. Żeby każdy wiedział, że Lech Wałęsa, to człowiek bardzo religijny.
Powiem
szczerze, że dla mnie zawsze największą zagadką z tej grupy był ksiądz Cybula –
oficjalny kapelan Lecha Wałęsy. Przede wszystkim dlatego, że ja nigdy nie
potrafiłem zrozumieć, jak to się stało, że on był przy Wałęsie zawsze. Wałęsa
spotykał się w jakiejś bardzo oficjalnej sytuacji z kimś równie oficjalnym, a
obok Wałęsy już był ksiądz Cybula, i go nie opuszczał nawet na krok. Ale było
coś jeszcze. Ksiądz Cybula nigdy chyba się nie odezwał. Z nim nigdy nie ukazał
się żaden wywiad, żadna choćby króciutka rozmowa. Ja przez te wszystkie lata,
chyba nawet nie zdążyłem się zorientować, jaki ten ksiądz ma w ogóle głos. To
jedno. Druga rzecz była taka, że on robił wrażenie osoby wręcz karykaturalnie
niesympatycznej. Nigdy się nie uśmiechał, nigdy nie spojrzał z jakimś weselszym
błyskiem w oku. Był wiecznie ponury i zimny jak skała. A przez to, że siłą
rzeczy kojarzył się bardziej z urzędem niż z kościołem, robił wrażenie
przebranego za księdza urzędnika. I ja, powiem szczerze, zawsze się go bałem.
Oczywiście,
była jeszcze cała ta polityczna część prezydentury Wałęsy, a więc
prześladowanie opozycji, kwestie związków Wałęsy ze służbami, ten nieszczęsny
Wachowski, o którym powstawały wręcz legendy. A na tym tle postać księdza
Cybuli robiła wrażenie jeszcze bardziej złowieszcze.
Ponieważ
właśnie jestem w trakcie pisanie tej nowej książki, potrzebowałem w pewnym
momencie poszukać czegoś na temat dzisiejszych losów księdza Franciszka Cybuli,
byłego kapelana prezydenta Wałęsy. Niestety tu akurat panuje dość jednoznaczna
nędza. Co dziś robi ksiądz Cybula – nie wiadomo. Najbliżej jak udało mi się
sięgnąć, to wywiad,
jakiego on udzielił portalowi Opoka jeszcze w roku 2009, zatytułowany „Jestem
zwykłym księdzem”, w którym opowiada on, że pracuje gdzieś na jakiejś parafii w
Sopocie no i że dla niego wzorem księdza jest ksiądz Wojtyła. Ale są też i
wspomnienia. I oto, ksiądz Cybula poproszony o wyjaśnienie, czemu on stał się w
praktyce kolejnym prezydenckim urzędnikiem, odpowiada w ten oto sposób:„Prezydent
chciał, abym był z nim wszędzie, nawet na konferencjach prasowych. Buntowałem
się, nie chciałem w nich uczestniczyć. – Szefie, to jest źle odbierane –
przekonywałem. A on: chcę mieć zawsze duchowe wsparcie.
Przed
jednym z prestiżowych spotkań powiedział mi: nie mam dziś weny. Ja na to:
włączam więc turbodoładowanie niebieskie. Zacząłem się modlić. Przerwałem
modlitwę, gdy otrzymywał owacje na stojąco. Połączenie sił duchowych z jego
intuicją, oryginalnym podejściem do wielu spaw, dawało efekty zaskakujące. Gdy
rozmawiałem o tym z prof. Franciszkiem Gruczą, językoznawcą, germanistą, mówił
o nim, on i jego koledzy po fachu: Das ist eine politische Tier – to jest
polityczne zwierzę”.
Trochę
przydługi ten cytat i wcale nie wiem, czy w całości potrzebny. Bo tak naprawdę
chodzi mi tylko o jeden fragment. Mianowicie o tego „Szefa”. Dla mnie
świadomość, że kapelan prezydenta Wałęsy zwracał się do niego per „Szefie” jest
autentycznie porażająca. Proszę zrozumieć, o co mi chodzi. Ksiądz Cybula zwraca
się do Wałęsy, by go ze sobą wszędzie nie ciągał, bo to jest publicznie źle
odbierane, na co Wałęsa mu tłumaczy, że mowy nie ma, bez dyskusji, ksiądz ma
być i kropka! Na co Cybula – jakoś tym razem, słowo „ksiądz” mi nie przeszło
przez gardło – prosi, „Ale, Szefie!”, na co Wałęsa: „A co z niebieskim
tubodoładowaniem?” No i sprawa załatwiona.
Franciszek
Cybula w wywiadzie dla Opoki nie wspomina, jak się do niego zwracał Wałęsa. W
ogóle, mało już mówi. Tym bardziej też nie opowiada, jak wyglądała na przykład
taka spowiedź, i czy, kiedy on karmił Wachowskiego opłatkami, to Wachowski był
wyspowiadany, czy mówił Księdzu, żeby dawał tę komunię i nie robił cyrku. No i,
może nie mniej ważne – czy on do Wachowskiego też się zwracał per „Szefie”?
Myślę o tej
całej przedziwnej sytuacji, i nie mogę przestać myśleć, że oto mamy za sobą
2000 lat Kościoła, a ksiądz Franciszek Cybula jest jednym z tego Kościoła
kapłanów. Że być może, teraz, kiedy ja pisze ten tekst, on tam siedzi na tej
swojej sopockiej parafii i wspomina, jak to miał kiedyś swego szefa. Nie
jakiegoś proboszcza, biskupa, czy papieża, a może nawet i bezpośrednio Jezusa
Zmartwychwstałego, ale samego Lecha Wałęsę.
I nagle
przychodzi mi do głowy myśl taka oto, że, jak nam wiadomo, minister Wachowski
to był z pewnością wesoły człowiek. I czy w tej sytuacji nie jest przypadkiem
możliwe, że ta spowiedź, nad którą przez chwilę się tak zadumałem, nie
wyglądała tak, że to Cybula przychodził do Wachowskiego, który – już najedzony
tymi komuniami – siedział sobie w konfesjonale, a Cybula klękał i mówił
„Ostatni raz spowiadałem się wczoraj rano”?
Na co Wałęsa
odwracał się od telewizora i krzyczał do swojego duchowego przewodnika: „Ciszej
tam, bo za cholerę nic nie słychać!”
Autorem tego pięknego ujęcia jest pan Andrzej Iwańczuk |
Przypominam, że w księgarni pod
adresem www.basnjakniedzwiedz.pl
są do kupienia moje książki. Nie wszystkie oczywiście, bo część poszła już w
lud, ale i tak warto zajrzeć. Polecam serdecznie.
Jestem z rocznika lat '80 i pamiętam prezydenturę Wałęsy przez mgłę, a najbardziej pamiętam debatę Kwasniewski-Wałęsa. Natomiast tak jak większość moich rówieśników i młodszych nawet nie ma pojęcia co to za gagatek z tego księdza Cybuli był, no i że Wałęsa mial w najbliższym otoczeniu takich ludzi. Ciekawe. Dzięki za tekst.
OdpowiedzUsuń@Toyah
OdpowiedzUsuńNiechybnie było jak piszesz.
Ja lubię jeszcze to zdjęcie:
http://polmedia.pl/wp-content/uploads/2016/08/wach.jpg
@zawiślak
UsuńJa też. Zamieściłem je w tekście poniedziałkowym.
@Toyah
OdpowiedzUsuńO!
(nadrabiam zaległości od najnowszych)