Do Facebooka podchodziłem jak pies do
jeża dwukrotnie. Pierwszy raz wiele lat temu, niestety tamta próba zakończyła
się dla mnie tragicznie, ponieważ w momencie, gdy postanowiłem się pokazać
publicznie, straciłem niemal wszystkie swoje lekcje, a tym samym jedyne wówczas
moje źródło utrzymania. Dlaczego? No tu jest sprawa jasna. Wszystko w ramach
walki z pisizmem.
W tej sytuacji zamknąłem swoje facebookowe
konto – swoją drogą, czy wiedzą Państwo, że prognozy są takie, że po koniec XXI
wieku, Facebook będzie rejestrował więcej kont zmarłych użytkowników, niż tych,
którzy jeszcze się tam kręcą? – i po tym, jak wreszcie udało mi się jako tako
odbudować swoją pozycję na rynku, konto to reaktywowałem. Dziś trudno jest mi
powiedzieć, czy przez te lata coś się tu zmieniło, czy tak było zawsze, ale
dziś w równie znacznym stopniu jak korzystam z Facebooka, korzystam też z tak
zwanego Messengera, a więc programu, który umożliwia bezpośredni kontakt między
znajomymi. W moim wypadku owo korzystanie sprowadza się do czegoś, co
uruchomiło moje dziecko, a co nosi nazwę „Rodzinka” i polega na tym, że moja
żona, moje dzieci, moja synowa, no i ja osobiście, wciąż jesteśmy ze sobą w
kontakcie. I tu jest pierwsza ciekawa, a jednocześnie bardzo ważna dla całej
historii, rzecz. Otóż, jak bardziej uważni czytelnicy zauważyli, nie wymieniłem
swojego zięcia. Otóż on w tym nie bierze udziału, bo, jak powiedział, nie jest
w stanie się połapać w tym nieustannym rozgardiaszu, gdzie od rana do wieczora
wszyscy ze sobą gadają, najczęściej o rzeczach kompletnie nieistotnych, a przez
to dla niego zwyczajnie nieciekawych, a często zupełnie niezrozumiałych.
I tu przechodzę do tematu dzisiejszej
notki. Otóż w tym, jak już wspomniałem, rozgardiaszu, syn mój w pewnym momencie
podzielił się z nami na wspomnianej „Rodzince” następującą refleksją:
„Jak
zabijasz dorosłego człowieka, to nie odbierasz mu życia, które już przeżył, bo
tego już nikt nie skasuje, bo to już jest w przeszłości. Więc odbierasz mu
tylko to, co dopiero ma się wydarzyć. Czyli nie ma różnicy między zabiciem
dorosłego człowieka a zabiciem płodu, nawet gdyby to był tylko płód. Bo w obu
przypadkach odbierasz tylko przyszłość. Jak ktoś zabije małe dziecko, to
wszyscy to bardzo przeżywają i mówią, że to jest straszne, bo tak bardzo mało
życia za nim, a tak dużo przed. Co jest
dowodem na to, co powiedziałem. A w przypadku aborcji to jest doprowadzone do
skrajności, więc wszyscy powinni być jeszcze bardziej przeciwko”.
Powiedziało moje dziecko co powiedziało,
a następnie, jak ktoś niespełna rozumu, zachęciło nas wszystkich do dyskusji.
Ponieważ, jak wszyscy rozumiemy, w ten sposób na tematy o takim poziomie powagi
rozmawiać się nie da, ja, mimo bardzo szczerych chęci, machnąłem na ten apel
ręką i zatopiłem się we własnych refleksjach. I oto co wymyśliłem i czym pragnę
się podzielić dziś – również z nim – tu i teraz.
Otóż pomyślałem sobie zupełnie
nieoczekiwanie, że – choć syn mój zwrócił uwagę na coś prawdziwie niezwykłego –
w jego rozumowaniu tkwi pewien błąd. I wcale mi nie chodzi o to, co się narzuca
już w pierwszej chwili, a mianowicie to, że ze strony zwolenników aborcji
pojawi się natychmiast argument, że płód to nie jest żadne życie, ale zaledwie zlepek
komórek, a więc nie ma mowy o przeszłości, przyszłości, a więc również o życiu.
Moja myśl – przyznaję, że myśl, która się pojawiła dziś w mojej głowie po raz
pierwszy od 64 lat – jest taka, że, jak się zastanowić, to każde zabójstwo, bez
względu na to, czy dotyczące nienarodzonego dziecka, ambitnej licealistki, czy
starego dziada, takiego jak ja, wiąże się z odebraniem mu wyłącznie
przeszłości, zapisanej we wspomnieniach. Żadne zabójstwo nie odbiera
człowiekowi przyszłości, z tego prostego powodu, że przyszłość, poza naszymi aktualnymi
i przeszłymi wyobrażeniami, zwyczajnie nie istnieje. Kiedy człowiek zostaje
zamordowany, w tym momencie wszystko się kończy i dalej nie ma już nic. A
zatem, jeśli spojrzymy na ów problem z praktycznego punktu widzenia, zabójstwo
jest dokładnie takim samym występkiem, jak pospolita śmierć. Chodzi mi o to,
że, czy człowieka zabije jakiś przygodny bandyta, czy lekarz ginekolog, czy rak
trzustki, efekt jest dokładnie taki sam. Coś jak najbardziej realnego się
kończy, a dalej nie ma już nic. A w związku z tym, że czegoś nie ma, nie ma też
sposobu, by o tym mówić, jako o utracie. A w tej sytuacji, jeśli mamy na całą
kwestię patrzeć, tak jak oni sobie życzą, a więc przez pryzmat owego
symbolicznego już „szkiełka i oka”, to nawet najgorsze morderstwo nie jest tak
naprawdę niczym specjalnym. Oczywiście, dla zabójcy to jest problem, bo za to
co zrobił albo pójdzie siedzieć, albo po śmierci trafi do piekła. Jednak fakt pozostaje faktem: czy człowieka
zabije pijany kierowca, czy wesoły aborcjonista, czy zaćpany nożownik, czy
wreszcie śmiertelna choroba, krzywda jest dokładnie taka sama, czyli
praktycznie żadna. Odebrane zostaje bowiem wyłącznie to co jest tu i teraz, a
więc życie. Nie wspomnienia, nie marzenia i tym bardziej nie jakaś kompletnie
nieznana przyszłość, ale wyłącznie życie.
I tu dochodzę do sedna moich rozważań,
do których zachęcił mnie w tak piękny sposób mój syn. Otóż zabójstwo jako takie
stanowi zło nie z tego powodu, że człowiek człowiekowi wyrządza krzywdę. Jeśli
ja jutro z jakiegokolwiek powodu umrę, nie ma żadnego sposobu, by stwierdzić,
czy to wydarzenie mi zaszkodziło, czy wręcz przeciwnie; czy ja coś straciłem,
czy może jakąś przedziwną mocą nieznanego, zyskałem. Czy w związku z tym, co
się stało, ja w tym ostatnim mgnieniu świadomości powinienem swojemu losowi –
specjalnie, na potrzeby argumentacji, nie używam imienia Pana Boga – dziękować,
czy go przeklinać. Dlaczego? Powtarzam raz jeszcze: dlatego, że ja nie mam żadnego
sposobu, by się dowiedzieć, co mi zostało odebrane, czy zadane.
A zatem, proszę pomyślmy przez chwilę,
dlaczego, skoro jest jak jest, my wciąż wierzymy, że przykazanie „Nie zabijaj”
jest tak ważne, że niektórym z nas wręcz wydaje się przykazaniem podstawowym, a
wszystkie państwa traktują je z taką powagą, że zabójstwo obkładają karą
największą? Otóż, w moim przekonaniu – przyznaję, że przekonaniu bardzo świeżym
– jedyny tego powód jest taki, że wszyscy albo wiemy, albo czujemy podskórnie,
że życie, którym zostaliśmy obdarzeni, nie należy do nas. Odbieranie go
komukolwiek, w tym sobie samemu, jest zwykłą kradzieżą. Kradzieżą, a więc kto
wie, czy nie występkiem równie poważnym jak wspomniane zabójstwo.
A może nawet poważniejszym, dlatego
choćby, że człowiekowi, któremu kieszonkowiec na dworcu ukradł stówę jest naprawdę
przykro, a dziecko, które rozszarpał na kawałki jakiś rzeźnik w garniturze ma
szczęśliwie wszystko w swoim ślicznym nosku.
A co myśleć o sytuacji, gdy nagle komuś
przyszło do głowy okraść Pana Boga.
Przecież to jest wykładnia św. Pawła z listu do Rzymian (Rz 14, 7-12).
OdpowiedzUsuńJeżeli Młody Toyach ma takie przemyślenia, to warto by korzystając z techniki i nowoczesnej technologii zajrzał do skarbnicy jaką jest Suma Teologiczna św. Tomasza z Akwinu. Nie trzeba kupować trzydziestu kilku tomów, wystarczy otworzyć link http://katedra.uksw.edu.pl/katedra.htm
Piszę to absolutnie poważnie, bez cienia drwiny. Jest wiele książek, o których słyszeliśmy, których nie czytaliśmy, a które przeczytać trzeba. Zwłaszcza gdy przychodzą nam różne myśli do głowy, lub gdy dopadają nas wątpliwości.
Pozdrawiam
@PrzeKaz
UsuńJa, ale też mój syn, jesteśmy wyjątkowo słabo oczytani, a więc tym bardziej jestem dumny, że udało mi się zdobyć się na taką refleksję.
@toyah
UsuńNo to do roboty :) Tyle jest pięknych i mądrych książek do przeczytania. Dum vivo, lego; co się wykłada - dopóki żyję, czytam.
Pozdrawiam.
Wrzucam sobie notkę na osobną zakładkę, żeby wracać i czytać, aż wbiję sobie do łba na zawsze. Nie powinno to być specjalnie trudne, bo będąc u Ciebie na blogu od jakichś 8-miu lat i czytając twoje książki, czuję się wyjątkowo dobrze w tych sprawach "przeszkolonym", albo lepiej powiedzieć - dobrze poinformowanym .
OdpowiedzUsuńDzięki za dziś i za te 8 lat.
@AdamEr
UsuńJak zawsze jestem do dyspozycji.
@toyah
OdpowiedzUsuńJeśli Twój syn podejmuje takie refleksje, to moje gratulacje. W wychowaniu dzieci do dorosłego życia w społeczeństwie (a nie dla samych siebie) z grubsza o to właśnie chodzi.
Jeśli mogę poddać kolejny temat refleksji, to proponowałbym namysł nad zagadnieniem co państwo, czy naród może zyskać DLA SIEBIE, gdyby prawną ochronę właściwą związkom małżeńskim rozciągnęło na związki LGBT i co tam jeszcze?
Mniej więcej wiemy, czy też domyślamy się, co PRYWATNIE mogliby zyskać dwaj geje, dwie "L", czy jakakolwiek jeszcze kombinacja jakościowo ilościowa. Tak samo nie jest zagadką, co mogłyby zyskać różne organizacje tychże LGTB+. Tak się składa, że interesy mają nie tylko pojedynczy ludzie, ale także ich organizacje, których interesy w najlepszym przypadku mogą być spójne, ale są osobne względem poszczególnych członków. Temu właśnie służy konstytucyjne prawo stowarzyszania się.
Państwo też ma swoje OBIEKTYWNE interesy, które wcale nie są definiowane przez tego, kto akurat rządzi (trwanie, rozwój, itd.). Tak samo każdy naród. No więc, co może mieć z tego Rzeczpospolita Polska lub co może mieć, jak to sprytnie ujmuje Konstytucja RP, Naród - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej?
Pani w szkole pyta Jasia.
- Co mamy z gęsi?
- Smalec.
- I co jeszcze?
- No, smalec.
- A, co masz w poduszce?
- Dziurę.
- A, co wylatuje z dziury?
- Pióra.
- No to co mamy z gęsi?
- Smalec.
@orjan
UsuńŻart oczywiście znam, natomiast temat, owszem, robi wrażenie.