Ja dobrze bardzo wiem, że większość
czytelników tego bloga znakomicie zdaje sobie z tego sprawę, jak zawsze jednak,
z myślą o tej mniej zorientowanej mniejszości, spróbuję sprawę naświetlić. Otóż
pokutujące gdzie niegdzie przekonanie, że księża - a mam tu na mysli przede
wszystkim księży katolickich - jako ludzie całkowicie oderwani od doczesnego
świata, nie posiadający rodzin, zdani na łaskę i nie łaskę swoich biskupów,
oraz gospodyń, zamknięci w przykościelnych budynkach, o życiu mają pojęcie mikroskopijne,
a często wręcz żadne, to jedno z największych nieporozumień tej naszej drobnej
części wielkiego świata. Zanim wyjaśnię, co mam konkretnie na myśli, opowiem
może angdotę. Otóż mamy zaprzyjaźnionego księdza, który swego czasu był
duchowym opiekunem grupy studentów Akademii Muzycznej w Katowicach. Przyjaźnił
się z nimi, regularnie się z nimi spotykał i któregoś dnia dołączył do nich ich
kolega, luteranin, i już tam z nimi został. Nie po to oczywiście, by się jakoś
szczególnie duchowo przetransformować, ale zwyczajnie, bo mu się tam podobało
pod względem towarzyskim. Pewnego razu wieczór się niebezpiecznie przedłużył i
kiedy ów student zdał sobie sprawę z tego, że ma ciężki kłopot z dostaniem się
do domu, nasz ksiądz bez problemu zaproponował mu, że go odwiezie, tłumacząc
swoją dyspozycyjność słowami: „No wiesz, nie mam żony, to mnie stać”.
Bo tak to właśnie jest. Nasi księża nie
mają żon, nie mają rodzin, nie mają nawet swoich domów, tak naprawdę nie mają
nic, bo nawet te samochody służą nie tyle im, co jakims zagubionym luteranom, a
zatem ich stać. Ale jest coś jeszcze. Otóż oni, całe swoje życie ofiarując
swoim parafianom, tworzą dla siebie sytuację, gdzie to owi parafianie właśnie stają
się dla nich wielką rodziną, a przez to ich wiedza na temat ludzi i świata
znacznie przewyższa to, co my w naszych domach jesteśmy sobie w stanie
wyobrazić.
I oto w tym momencie pozwolę sobie
znacząco bardzo zmienić nastrój, bo choć oczywiście wciąż pozostaniemy przy
księżach i ich nadzwyczajnych wręcz kompetencjach, to opowiem o tym, jak owe
kompetencje mają się do przestrzeni o wiele bardziej uniwersalnej, niż tej wyznaczanej
przez nasz dom i rodzinę. A mam tu na myśli politykę. Jak już pisałem,
spędziłem ostatnio parę dni w towarzystwie naszego księdza Rafała Krakowiaka i
traktuję ten czas jak autentyczne rekolekcje, chciałbym więc opowiedzieć, co mi
Ksiądz powiedział gdy chodzi o politykę właśnie i to jak ją widzą ludzie mniej
w nią od nas zaangażowani, i jak to ich widzenie wpływa na ich wybory.
Dla przypomnienia, ksiądz Krakowiak
pracuje w jednej z poznańskich parafii, gdzie jak wiemy, większość osób -
często bardzo pobożnych - albo zdecydowała, że minione wybory to w ogóle nie
jest ich sprawa, albo że nie ma dla nich nic lepszego jak kolejne pięć lat pod
prezydenturą tego komunisty Jacka Jaśkowiaka, i oto co on zaobserował. Otóż
większość osób głosujących na Jaśkowiaka nie ma ani bladego pojęcia, ani też
ich specjalnie nie interesuje to, jakie poglądy reprezentuje ten typek. Czy on
wspiera ruchy LGBT, czy jest za przerywaniem ciąży, czy uważa, że Pan Bóg istnieje,
czy wręcz przeciwnie, jest kwestią nieznaną i nieistotną. Jedyne co oni wiedzą
na jego temat, to to, że on przez te minione cztery lata tyle się nakradł, że
teraz wreszcie już będzie uczciwy i będzie miał czas, by się zająć miastem, a
ci co czyhają na jego miejsce, tylko patrzą jak by się tu ustawić, szczególnie
ci - i tu uwaga, uwaga - którzy na swoich wyborczych banerach demonstrują jak bardzo
są pobożni i jak w związku z tym liczne mają potomstwo.
Opowiadał mi ksiądz Krakowiak, że nawet
nie mam pojęcia jak wiele osób reaguje wręcz alergicznie na te banery, gdzie
widzą faceta w garniaku z piątką czy szóstką dzieci, obiecującego im to, że ponieważ
on jest katolikiem, zadba o ich powodzenie. Muszę przyznać, że aż podskoczyłem,
kiedy powiedział mi nasz ksiądz, że nie ma nic gorszego, jak zawracać wyborcom
głowę tymi licznymi rodzinami. To już znacznie większe szanse ma jakiś gej ze
swoim chłopakiem, bo ludzie wiedzą, że ta parka ma na tyle małe potrzeby, że przynajmniej
znajdą gdzieś na boku czas i na potrzeby zwykłych ludzi.
Ja wiem, że to brzmi przede wszystkim
kompletnie absurdalnie, no a jeśli nie aburdalnie, to zwyczajnie strasznie, ale
tak własnie wygląda doświadczenie księdza Krakowiaka. Z rozmów, jakie on
przeprowadził ze swoimi parafianami wynika jednoznacznie, że tak zwani „zwykli
ludzie” nie mają choćby kropli zaufania do polityków. Z ich punktu widzenia,
wszyscy oni to banda wiecznie kłócących się oszustów i złodziei, którzy nawet
jeśli im dają jakieś 500+, to tylko dlatego, że im się to politycznie opłaca, a
zatem oni je chętnie biorą, ale o jakiejkolwiek wdzięczności mowy być nie może.
A więc jeśli w ogóle angażować się w tę całą politykę - a to jest wybór
ostateczny - to najlepiej obstawiać to, co już znane.
Ponieważ nie było to wszystko zbyt
pocieszające, porozmawialiśmy sobie z księdzem troszkę na ten temat dłużej, by
spróbować jednak nakreślić jakąś dla nas, możliwie optymistyczną, perspektywę.
I wtedy pojawił się temat Victora Orbana i Węgier. Nie wiem, czy wszyscy sobie
to uświadamiamy, ale tam wcale nie było tak słodko, jak nam się wydaje. Kiedy
Fidesz po raz pierwszy zdobył władzę w roku 1998, to zaledwie na jedną
kadencję. Podczas swoich rządów dokonał rekonstrukcji zniszczonego w czasie
wojny Mostu Márii-Valérii łączącego
Węgry ze Słowacją, wybudował nowy gmach Teatru Narodowego w Budapeszcie,
doprowadził do zniesienia czesnego za studia,
wprowadzonego w pierwszej połowie lat 90. przez koalicję socjalliberalną i
ponownie przywróconego przez rząd Ferenca Gyurcsánya w 2006, zaczęło też państwo mocno wspierać małe i
średnie przedsiębiorstwa. Za pierwszej kadencji Victora Orbana zmniejszyła się
inflacja i bezrobocie oraz nastąpił wzrost płac, a mimo to po czterech latach
stracił Fidesz władzę i musiał aż na osiem lat przejść do opozycji wobec rządu złożonego
w sposób niemal otwarty z tego co śladem Marszałka określiliśmy tu niedawno mianem
„kurew i złodziei”. Dopiero po ośmiu latach biedowania w opozycji, w koalicji z
chrześcijańskimi demokratami wygrał Fidesz wybory, a Orban został po raz
kolejny premierem. Samodzielne już jednak rządy, bez niczyjej już łaski, mimo
bardzo ciężkiego ataku ze strony tak zwanej „ulicy i zagranicy”, Fidesz objął
cztery lata później, a więc w roku 2014. Ale to wciąż nie był jeszcze pełny
sukces, związany nie tyle z liczbami, co z autentycznym poparciem Węgrów. Oto w
maju roku 2018 frekwencja w wyborach na Węgrzech wyniosła ponad 70% i dopiero
po 20 latach okazało się, że Węgrzy uwierzyli, że nie mają do czynienia
zaledwie z kolejnymi złodziejami.
Rozmawialiśmy więc o tym
troszeczkę z księdzem Krakowiakiem i powiedział mi on, że to co najważniejsze w
naszej sytuacji to zachować podstawową uczciwość, no i może przede wszystkim
cierpliwość. Skoro Węgrzy męczyli się z tą swoją - powiedzmy to sobie szczerze
- ludzką gnuśnością, i ją ostatecznie pokonali, to nie ma powodu, byśmy i my nie
dali sobie z rady.
Przypominam, że moje
książki są do kupienia głownie w trzech miejscach. W księgarni na stronie www.basnjakniedzwiedz.pl, w sklepie Fot-Mag w Warszawie (adres można sobie
wyguglać), no i tu u mnie. Proszę pisać na adres k.osiejuk@gmail.com.
@toyah
OdpowiedzUsuńDo powyższego dodam tyle, że rozmaici malkontenci wątpiący: „cóż-to-ksiądz-może-wiedzieć-o-życiu?” zazwyczaj są na tyle płytcy, że wskazując potrzebę doświadczenia życiowego, w ogóle pomijają drugi a konieczny składnik przygotowania do służby innym. Jest nim ukierunkowane wykształcenie do służby społecznej.
Dziś uważa się wykształcenie wyższe za, jeśli nie wręcz konieczne, to z pewnością za wysoce pomocne w dowolnej służbie publicznej. Ba! Ileż to jest zawodów lub funkcji świeckich skierowanych do, nazwijmy, "obsługi społeczeństwa", dla których wykonywania przepisy państwowe wymagają posiadania wyższego wykształcenia!
Tymczasem w stosunku do księży panuje jakby powszechne ignorowanie, ile - rzecz jasna poza powołaniem - potrzeba wykształcenia, aby zostać księdzem. Tak, jakby powszechna wiedza skąd biorą się księża zatrzymała się w czasie gdzieś przed Trydentem
Skoro tak, to nie ma się co dziwić, że w zakresie wiedzy o zagadnieniach społecznych nikogo już nie zastanawia porównywanie jakości kształcenia w seminariach duchownych z jakością oferowaną na uniwersyteckich wydziałach socjologii itp. dyscyplin.
Tym bardziej umyka, że oprócz wykształcenia seminaria dbają o formację swoich słuchaczy, co uczelnie publiczne wręcz odrzucają. W zamian podejmują indoktrynację dla potrzeb jakiegoś gender, czy dla innych wymagań TegoKtóry...
PS. Ubocznie ciekawe, że przy powodzi doniesień jacy to poszczególni, czy nawet wszyscy księża są "be", jakoś nie widać doniesień jacy to księża są głupi. A przecież takie doniesienia też nie poddawałyby się weryfikacji za pomocą szkiełka i oka.
jest taki biskup który mówi czasem o aborcji i invitro i jazda jest na niego że nie zna a mądruje.
UsuńA gościu jest wykształcenia też lekarzem.
Tylko teraz nie pamiętam jak się nazywa.
Kiedyś dawno też żył taki ksiądz który opisał jak zbudowany jest Układ Słoneczny :)
@Remo
Usuń:)
No, ale mi nie chodziło o wynajdywanie konkretnych księży, którym odmawia się kompetencji dotyczących wiadomości (wiedzy) wyspecjalizowanej mimo, że konkretne kompetencje mają.
Chodziło mi o ten paradoks, że - dajmy na to - dowolny zbiór księży zawsze będzie składał się z osobników staranniej wykształconych, niż - dajmy na to - dowolny zbiór dziennikarzy (tych toruńskich nie wyłączając).
Doświadczenie życiowe księży, którym zajął się toyah w felietonie wyżej nabywane jest jest właśnie na fundamencie starannego wykształcenia, o czym krytycy kleru nie pamiętają.
Jest jednak pewien element szczególny dotyczący trybu nabywania tego doświadczenia. Otóż doświadczenie jakie konkretny ksiądz samodzielnie nabywa narasta u niego na przekazanym mu wcześniej i w każdej chwili udostępnianym doświadczeniu Kościoła. Z tym zaś doświadczeniem nic nie może się w świeckim świecie równać. Nawet ruska dyplomacja.
@orjan
OdpowiedzUsuńTo na co zwróciłeś uwagę w post scriptum przypomniało mi jeszcze coś, co Ksiądz powiedział. Otóż oauważył, że nawet najbardziej zażarci rzekomi ateiści nie negują istnienia Boga. Oni mówią tylko, że Bóg jest okrutnym kłamcą. Żona Hioba też mu nie mówiła, że Boga nie ma, tylko że na Niego nie ma co liczyc. Ciejawe, co nie?
@toyah
UsuńJak to powiedział Franciszek: "Kiedy nie wyznajemy Jezusa Chrystusa, to wyznajemy doczesność diabła, doczesność szatana".
W doniesieniu do ateistów sens tego jest mniej więcej taki, że zaprzeczają istnieniu Boga po to, aby ubóstwiać diabła. Kwestia wyboru bóstwa. Każdy człowiek bowiem w coś wierzy. Choćby w dobry fart, albo w to, że nie wierzy.
Dobre. B. dobre. W zasadzie nie powinienem się wypowiadać, bo ja to wiem od dawna że Księża nie są oderwani od życia. Ale ta diagnoza Ks. Krakowiaka, analogia do losu orbanowskiego Fidesza, zatkała mnie. Że sparafrazuję wieszcza, bądź fides i czekaj cierpliwie.
OdpowiedzUsuń@Magazynier
UsuńAkurat z tym Fideszem, to moje. Ksiądz mnie tylko zainspirował.
Wyborca en masse jest głupi, tak go też traktują politycy, więc i on zwrotnie traktuje tak ich. Ale indywidualnie zazwyczaj głupi nie jest i kieruje się całkiem zdroworozsądkowymi z jego punktu widzenia, acz czasem mało logicznymi kryteriami. To, jak sądzę, trochę wynika z tego, że wszystko dookoła, łącznie ze szkołą (a może głównie) wzmacnia w ludziach naturalny pociąg, żeby w korelacjach widzieć związek przyczynowo-skutkowy. Taki powszechny i systemowo wspierany kult kultu cargo.
OdpowiedzUsuńMocne po całości. Góra stoi a Polacy czekają.
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=z4E47neEK0A
Bog przygotowal Zydom 40-letnia wedrowke przez pustynie by wymarlo pokolenie pamietajace niewole
OdpowiedzUsuń