Na portalu szkolanawigatorow.pl, gdzie również
prowadzę bloga, pojawiła się notka, która debatę internetową wzniosła na poziom
dotychczas niespotykany. Oto bloger Genezy zamieścił tam tytuł „Rozmowa z J.
Conradem w mieszkaniu Józefa Retingera”… i tylko tytuł, i już po krótkiej
chwili tytuł ten zarejestrował niemal tysiąc odsłon, co ma szanse sprawić, że owa
„notka” już za moment trafi na półkę z napisem „wpisy popularne”. W tej
sytuacji, zanim przejdę do rzeczy, chciałbym wyjaśnić nie to kim są wspomniani
Conrad i Retinger, bo jak rozumiem, to wiedzą wszyscy, ale dwaj bohaterowie
kultury najniższej, dokąd ludzie poważni swoją myślą ani myślą sięgać.
A
zatem, Paul McCartney to kompozytor i autor tekstów piosenek popularnego
niegdyś zespołu muzycznego o nazwie The Beatles, natomiast Jimmy Fallon to
człowiek, który dziś w amerykańskiej telewizji z sukcesem prowadzi tak zwany
„talk show” do którego zaprasza największe gwiazdy światowego popu. Jimmy
Fallon to ktoś przy kim dziś Paul McCartney – przy całym dla niego szacunku – jest
nikim, no ale biorąc pod uwagę, że wszyscy kolejno zapraszani do jego programu
goście również przy nim są nikim, należy uznać, że sam fakt iż dany artysta znalazł
się w kręgu zainteresowań Jimmy’ego Fallona to jest już wynik.
Produkcję Paula McCartneya po roku 1970
szanuję bardzo wybiórczo, co nie zmienia faktu, że i tak uważam go za gwiazdę
XX wieku na miarę… tu niech każdy sobie
dopowie co chce, a ja się chętnie z tym zgodzę. Natomiast gdy chodzi o
Jimmy’ego Fallona, to jest dla mnie autentyczny hit. Tak jak w latach 60-tych
nie można było zrobić kariery w Stanach Zjednoczonych bez zwrócenia na siebie
uwagi Eda Sullivana, dziś, jeśli liczymy na odniesienie jakiegkolwiek suckcesu,
powinniśmy się najpierw zwrócić do Jimmy’ego Fallona. Ile razy oglądam w
Internecie jego show, nie umiem wyjść z podziwu dla owego profesjonalizmu, a co
za tym idzie, poziomu popularnego przekazu, jakiego on nam dostarcza, no i
wreszcie owej pewności, że oto dzieje się historia.
Zachęcam do wyszukania na youtubie
chociaż jednej z tych pozycji, tak by móc wyrobić sobie zdanie o tym, o czym tu
dziś mówimy, tym jednak, którzy oskazali się zbyt leniwi i wolą czytać dalej,
wyjaśniam. Otóż Jimmy Fallon to jest swój gosć, zwykły kumpel z dzielnicy,
prawdziwy brat-łata, tyle że pijarowo o niebo lepszy od każdego, kogo
kiedykolwiek mieliśmy szansę poznać. On jest sympatyczny, inteligentny, wesoły,
dowcipny, słowem jest to ktoś, komu, jak to się mówi, lekką ręką
powierzylibyśmy swój samochód, nawet jeśli akurat jest zajęty, zabawiając każdego
wieczora przed telewizorami ponad 3 miliony widzów. Swoją drogą, gdyby ktoś myślał,
że Jimmy Fallon to telewizyjne studio z pięćdziesiącioma smutnymi, zebranymi z
ulicy ludźmi, tak jak to mamy choćby w przypadku audycji pod tytułem Kuba
Wojewódzki, jest w głębokim błędzie. Jimmy Fallon Show, to jest ogromna sala
koncertowa, wielkości być może katowickiego Spodka, gdzie regularnie dochodzi
do wydarzenia, które my później oglądamy na naszych monitorach, wierząc
głęboko, że oto jesteśmy znów u siebie w domu.
Ostatnio, z tego co widzę na youtubie,
częstym gościem Jimmy’ego Fallona jest wspomniany wcześniej Paul McCartney, jak
już mówiłem, pierwsza być może twarz zespołu The Beatles, biorąc udział w
prowadzonej na najwyższym możliwym poziomie profesjonalizmu kampanii związanej
z wydaniem swojej nowej płyty. Powtarzam, nie chodzi o jeden, czy dwa wieczory.
McCartney bywa u Fallona notorycznie i za każdym razem Fallon bierze w dłonie
jego najnowszą płytę i podnosi ją w górę, informując owe 3 miliony
amerykańskich fanów, by szykowali się do być może najważniejszej inwestycji
swego życia.
Czy Fallon i McCartney są kolegami? No,
przecież nie. Ich nie łączy ani pochodzenie, ani zamieszkanie, ani biznesowa
aktywnosć, ani wreszcie wiek, na tyle mocno, by mieli choćby do siebie dzwonić
wieczorami, czy tym bardziej wpadać na wieczornego drinka z żonami. To z czym
mamy do czynienia, to czysty biznes, w tym wypadku związany z promocją
najnowszej płyty Paula McCartneya, która bez tego zwyczajnie się by się nie
sprzedała.
I
tu przechodzę do podstawowej części swojej dzisiejszej notki. Otóż weszliśmy w
czasy gdzie nie sprzedaje się nic poza żywnością, konfekcją, oraz wyjściem na
miasto, czy wyjazdem na wakacje. Ani angażowanie się w muzykę, ani w książki,
ani w sztukę, ani wreszcie w tak zwaną wiedzę, nawet jeśli ona jest związana ze
śedzeniem debaty między dwoma Józefami, Conradem i Retingerem, nie ma dziś jakiegokolwiek
komercyjnego sensu. To co się się sprzedaje, to praca i zabawa. Niedawno gdzieś
czytałem, że w ostatnich miesiącach jedna z największych gwiazd światowego
popu, Robbie Williams, znalazła się w biznesowym dołku, bo przez ostatni miesiąc
na sprzedaży płyt zarobił – przypomnijmy, ze mówimy o artyście najwyższej klasy
– zaledwie jeden czy dwa funty. I dziś
jedyne co mu pozostaje, to festiwale, które przeciętny konsument traktuje jako
tak zwane „a night out” i tam jest szansa coś sprzedać.
Nie ma się więc co dziwić, że ktoś taki
jak Paul McCartney, próbując ze swoją najnowszą produkcją podbić amerykański
rynek, wie doskonale, gdzie trzeba uderzyć. Trzeba uderzyć w gniazdo podstawowego
popu i tam już pozostać, biorąc za dobrą monetę wszystko co tamci każą.
Oto z jednej strony Paul McCartney, co
by nie mówić, część światowej kultury XX wieku, a z drugiej telewizyjna
gwiazda, Jimmy Fallon, bez którego nie stanie się nic, a ja w tej sytuacji mam
już tylko jedną refleksję. Otóż dobiegając końca życia, dzięki nadzwyczaj
odważnej inicjatywie mojego kolegi Coryllusa, napisałem, wydałem i pewnie jakoś
sprzedam, osiem książek. Ktoś powie, że to, jak na te dziesięć lat, to nie jest
jakieś szczególne osiągnięcie. Otóż ja byłbym w stanie się z tą uwagą pokornie
zgodzić jeszcze zanim zobaczyłem Paula McCartneya, jak wręcz błaga Fallona, by
zechciał choć jednym słowem wspomnieć o jego nowej płycie. Dziś jednak czuje
się nieco lepiej.
Powiedziałbym tu jeszcze coś, ale jesteśmy
w takim miejscu, że tak naprawdę nie widzę ani sensu, ani potrzeby.
Z przykrością informuję, że
tu u mnie do kupienia są już tylko ksiażka o muzyce oraz Listy od Zyty. W natłoku
ostatnich zamówień doszło do tego, że i ja sam zostałem bez trzech swoich
książek. Dopóki Gabriel nie zdecyduje się mi coś kapnąć, zostaję z tym co mam,
a resztę sam sobie najwyżej kupie na Allegro.
Oni jezdza tak Po calym swiecie, is jednego talk show do drugiego i blagaja by mowic O ich plycie/ ksiazce/kolekcji ciuchow/filmie. Pamietam jak til w Norwegii byla Agneta z ABBA bo wlasnie wydala album
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst. Czy Pańskie książki są dostępne w innym kanale dystrybucji niż sklep Maciejewskiego?
OdpowiedzUsuń@Anonimowy
UsuńNie. Tylko w sklepie www.basnjakniedzwiedz.pl.
krzysztof-osiejuk @gabriel-maciejewski
OdpowiedzUsuń15 września 2018 13:42
Nie dałeś mi szansy na to bym siedział cicho. Zobaczyłbyś co się wyprawia na toyah.pl. Ja już nie nadążam z usuwaniem komentarzy gdzie ich autorzy szydzą ze mnie że nikt nie kupuje moich ksiażek a to co ja piszę to kłamstwa.
Dlaczego oszukujesz pacanie?
Przecież komentarze są tylko moje i ich nie widać!!!
TY naprawdę wstydu nie masz tfu
Skąd wiesz, że tylko twoje, pało?
UsuńSzkoda. Może warto byłoby zainteresować nimi również innych dystrybutorów. Niewykluczone, że wyszedłby Pan na tym znacznie lepiej.
OdpowiedzUsuń@Przemysław Mazur
UsuńAleż ja na współpracy z Gabrielem wychodzę bardzo dobrze.
Nie dajmy się skłócić. B.
UsuńDopiero z tej notki dowiedziałem się kim jest Jim Fallon. O McCartneyu natomiast słyszałem na długo przed zainteresowaniem się Beatlesami. Może gdyby ten cały Fallon nagrał jakąś płytę...
OdpowiedzUsuńKto wie. Moze nagra. Na youtube mozna zobaczyc jak gra i spiewa z Neilem Youngiem i mu to swietnie wychodzi.Zdolna bestia ten Fallon.
OdpowiedzUsuń