wtorek, 18 września 2018

Wezwani do tablicy, czyli siedem wesołych kawałków


Zanim zaczniemy, chciałbym bardzo podziękować Pawłowi z Krakowa, Zuzannie z Podkowy Leśnej, oraz Joli z Laskowca za ich gest przyjaźni. 
Obiecałem wprawdzie Orjanowi na dziś tekst pod tytułem „Za co Światowe Centrum Pederastów nie lubi swoich braci w sutannach”, jednak to będzie dopiero w piątek, a dziś myślę, że jest odpowiednia pora ku temu, by przedstawić kolejny odcinek mojego cyklu „Wezwani do tablicy”, jaki ukazuje się od pewnego czasu w dwutygodniku „Polska Niepodległa”. Jutro mnie tu nie będzie, bo mamy wizytę pewnego mojego kumpla, a w czwartek wspólnie jedziemy do Warszawy, gdzie on mieszka, a ja mam do załatwienia jedną sprawę. A więc do piątku.Mam nadzieję, że w dotychczasowej formie.

Nie pamiętam w tej chwili, czy zdarzyło nam się tu kiedykolwiek zajmować owym wesołym staruszkiem, ale nawet jeśli tak, to mamy wręcz fantastyczna okazję, by powrócić do tematu i to okazję nie byle jaką. Otóż, jak się właśnie okazało, Waldemar Kuczyński na swoim twitterowym koncie, którego uzywa wyłącznie do tego, by rzucac zgniłymi kartoflami w Jarosława Kaczyńskiego i wszystko co mu się z nim kojarzy, opublikował w tak zwanym „lyngłidżu” informację, która dotrze poza granicę Polski i w ten sposób zdobędzie on również uznanie międzynarodowe. Oto, co tam zostało napisane (podkreślam, że zachowałem oryginalną pisownię):
In Hitler’s times – a kid, during communism – a Communist and then a fervent enemy of the Regime. Former privatization minister in Independent Poland”.
Gdyby ktoś nie znał języka, służę pomocą. Otóż Waldemar Kuczyński informuje zagranicznego czytelnika, że on za Hitlera był dzieckiem, potem komunistą, a nastepnie gorliwym wrogiem Reżimu.
A ja w tej sytuacji myślę sobie, że to naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności, że Kuczyński nie urodził się ciut wcześniej, bo wtedy jego biogram na Twitterze musiałby wyglądać następująco:
„W czasach sanacji – dziecko, za Hitlera – kapo w Auschwitz, po wojnie komunista oraz funkcjonariusz komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, po roku 1989 nominowany przez reżim na stanowisko ministra prywatyzacji. Dziś gorliwy przeciwnik Reżimu”.
Czyż nie jest trochę prawdy w powiedzeniu, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być jeszcze gorzej?

***

Jest to zdecydowanie prawda. Proszę sobie mianowicie wyobrazić, że niesławny redaktor Jacek Żakowski, prowadząc swoją rutynową rozmowę w równie niesławnej stacji TOK FM, zwrócił się do Rafała Trzaskowskiego w następujących słowach:
Patryk Jaki to człowiek katastrofa. To on nas wpierzył – przepraszam, nie powiedziałem tego – wpakował w aferę reprywatyzacyjną”.
Muszę przyznać, że ja osobiście nie widzę nic złego w użyciu słowa „wpieprzyć”. Ja nawet nie widzę nic złego w opinii, że Jacek Żakowski to człowiek, któremu się „popieprzyło we łbie”. No ale ja, jak wiemy, jestem wiejskim chamem, a Żakowski to czołowy polski intelektualista, więc od niego wymagamy więcej. Jeśli jednak zatrzymamy się wyłącznie na merytorycznej wartości owej wypowiedzi, musimy dojść do wniosku, że musi coś być w historii życia red. Żakowskiego, co sprawia, że jemu te sejmowe przesłuchania zakłócają spokojny sen jeszcze bardziej niż świadomość, że już niedługo może nie starczyć na codzienną flaszkę.

***

A jak wiemy, są sytuacje, kiedy bez flaszki nie dość, że, jak mawiają Rosjanie, „nie razbieriosz”, to tak naprawdę w ogóle nie da się zrobic kroku. Proszę spojrzeć, jak bardzo ten rodzaj wspomagania potrafi podtrzymywać poziom polskiego dziennikarstwa. Oto w odpowiedzi na sukcesy, jakie polscy lekkoatleci osiągnęli na Mistrzostwach Europy, portal Wirtualna Polska zwrócił szczególną uwagę na osobę Sofii Ennaoui, zdobywczyni dla Polski srebrnego medalu w biegu na 1500 m. Oto co, relacjonując wywiad jakiego Ennaoui, jeszcze w roku 2015 udzieliła „Super Expressowi”, pisze niesławna wp.pl:
„Ennaoui pochodzi z Maroka: ‘Ludzie przestali klaskać, kiedy się dowiedzieli’”.
Tu natomiast mamy oryginał wypowiedzi, na podstawie której redaktorzy Wirtualnej Polski postanowili podjąć działania:
Myślę i mówię po polsku, jestem chrześcijanką. Rodzice się rozwiedli. Przez całe życie mnie i brata wychowywała mama, arabskiego w ogóle nie znam. A w Maroku byłam dopiero w tym roku. Podczas mityngu w Rabacie publiczność zerwała się z miejsc, gdy prowadziłam w biegu. A gdy usłyszała, że jestem Polką, to siadła”.
Nie chcę tu straszyć ani red. Żakowskiego, ani jego kolegów z branży, ale naprawdę nie wiem jak oni wszyscy sobie poradzą, gdy zabraknie zasilania.

***

Jako, było nie było, nauczycielowi głupio mi to mówić, ale mam bardzo poważne podejrzenie, że nie tylko my, ale nasze dzieci i wnuki znalazły się w sytuacji, gdzie się już tylko chleje. Proszę sobie wyobrazić, że na Facebooku ukazał się skan szkolnego sprawdzianu, gdzie uczniowie, na podstawie przeczytanego fragmentu, mieli wykazać się odpowiednimi zdolnościami. I oto nasze dziecko, na pierwsze pytanie, „Wyjaśnij, kogo – według zapisów konwencji – nazywa się dzieckiem?” odpowiedziało: „Według zapisów konwencji dzieckiem nazywa się każda istotę ludzką w wieku poniżej osiemnastu lat”. Na pytanie drugie, „Napisz, z których praw wymienionych w przeczytanym fragmencie korzystasz najchętniej”, dziecko  odpowiedziało: „Najchętniej korzystam z zajęć artystycznych”. Na kolejne pytanie, „Podaj przykład konkretnego wydarzenia świadczącego o tym, że korzystasz z prawa do uczestniczenia w życiu kulturalnym i artystycznym”, nasze dziecko napisało bardzo krótko: „Chodzenie do szkoły muzycznej”.

***

No i w tym momencie padło polecenie czwarte i ostatnie: „Wymień przykłady łamania praw dziecka we współczesnym świecie”, na co dziecko współczesnego świata odpowiedziało w sposób następujący:
„Łamanie praw dziecka to miedzy innymi aborcja. Aborcja to zabijanie dzieci leżących w łonie matki”.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ostatnia odpowiedź. Obok niej pokazał się bowiem wielki czerwony znak zapytania, oraz zero punktów.
Jakiś czas temu media podały, że gdzieś zatrzymano nauczycielkę, która uwodziła swoich uczniów, a następnie sprzedawała im narkotyki. Czy to możliwe, że dziecko, którym się dziś zajmujemy, zostało tak naprawde ukarane za to, że nie chciało się złożyć na tak zwanego „bucha”?

***

Wiele wskazuje natomiast, że ostatnio już chyba wyłącznie wspomnianymi „buchami” żywi się nasz ex, Lech Wałęsa. Wziął zatem pan Bolesław udział w rocznicowym wiecu zorganizowanym przez niedobitki po Solidarności – z obu zresztą stron ówczesnego rzekomego konfliktu –  na terenie Stoczni Gdańskiej i przedstawił zgromadzonemu tam sortowi nadzwyczaj głęboką analizę politycznej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska po zwycięstwie roku 1980 i konsekwencjach, jakie owo zwycięstwo miało dla dzisiejszej Polski:
„Udało nam się w sytuacji beznadziejnej, pilnowało nas tu ponad 200 tys. żołnierzy sowieckich w tamtym czasie, naokoło Polski stał milion żołnierzy sowieckich, i my doprowadziliśmy Polskę do wolności i potem oddaliśmy tę wolność demokracji. A ta demokracja była nie do końca przygotowana, a dlatego nieprzygotowana, bo w Katyniu nam głowy obcięto, bo komunizm też wykończył wielu dobrych patriotów. Nie byliśmy przygotowani ani fizycznie, ani umysłowo, ani programowo do przejęcia takiego wielkiego zwycięstwa, stąd mamy tego typu kłopoty dzisiaj”.
Komentatorzy natychmiast zwrócili uwagę na fakt, że po raz pierwszy od lat, zamiast mówić o sobie, Lechu konsekwentnie używał mnogiej formy „my”. Nas to jednak nie dziwi, jeśli uwzględnimy fakt, że on nie mówił o zwycięstwie, lecz porażce.

****

Na zwycięstwo przyszedł czas później, a wraz z nim wróciło stare dobre „ja”. Proszę posłuchać Lecha Wałęsę, kiedy przywołując na pamięć słynne „I have a dream” Martina Luthera Kinga, wypowiada swoje – nie bójmy się tego słowa – dziś już historyczne słowa:
„Pomimo wieku i zmęczenia stawiam się do waszej dyspozycji.Nie chcę zajmować żadnych stanowisk, chociaż za jednym tęsknię. Chciałbym być na chwilę profosem aresztu, by tych ludzi powsadzać i zrobić z nimi porządek. Wsadziłbym tam pana X i pana Y za niszczenie państwa, i dawałbym im tylko śledzie. Bez picia. Mogliby jeść śledzie do woli. Dawałbym z samego dnia beczki”.
I to jest naprawdę coś. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, jak na te słowa zareagował zgromadzony tam element. Otóż, jak donoszą media, kiedy on wspomniał o tych śledziach zachwyceni słuchacze zaczęli skandować słynne gierkowskie „Pomożemy!” I w ten sposób koło się zamknęło.

Jak zawsze polecam swoje książki. Te co jeszcze się nie sprzedały są do kupienia w księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, natomiast „Rock and roll, czyli podwojny nokaut” można zamawiać również bezpośrednio u mnie, korzystając z adresu mailowego k.osiejuk@gmail.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...