Zanim zaczniemy, chciałbym bardzo podziękować Pawłowi z Krakowa, Zuzannie z Podkowy Leśnej, oraz Joli z Laskowca za ich gest przyjaźni.
Obiecałem wprawdzie Orjanowi na dziś tekst pod
tytułem „Za co Światowe Centrum Pederastów nie lubi swoich braci w sutannach”,
jednak to będzie dopiero w piątek, a dziś myślę, że jest odpowiednia pora ku
temu, by przedstawić kolejny odcinek mojego cyklu „Wezwani do tablicy”, jaki
ukazuje się od pewnego czasu w dwutygodniku „Polska Niepodległa”. Jutro mnie tu
nie będzie, bo mamy wizytę pewnego mojego kumpla, a w czwartek wspólnie
jedziemy do Warszawy, gdzie on mieszka, a ja mam do załatwienia jedną sprawę. A
więc do piątku.Mam nadzieję, że w dotychczasowej formie.
Nie pamiętam w tej
chwili, czy zdarzyło nam się tu kiedykolwiek zajmować owym wesołym staruszkiem,
ale nawet jeśli tak, to mamy wręcz fantastyczna okazję, by powrócić do tematu i
to okazję nie byle jaką. Otóż, jak się właśnie okazało, Waldemar Kuczyński na
swoim twitterowym koncie, którego uzywa wyłącznie do tego, by rzucac zgniłymi
kartoflami w Jarosława Kaczyńskiego i wszystko co mu się z nim kojarzy,
opublikował w tak zwanym „lyngłidżu” informację, która dotrze poza granicę
Polski i w ten sposób zdobędzie on również uznanie międzynarodowe. Oto, co tam
zostało napisane (podkreślam, że zachowałem oryginalną pisownię):
„In
Hitler’s times – a kid, during communism – a Communist and then a fervent enemy
of the Regime. Former privatization minister in Independent
Poland”.
Gdyby ktoś nie znał
języka, służę pomocą. Otóż Waldemar Kuczyński informuje zagranicznego
czytelnika, że on za Hitlera był dzieckiem, potem komunistą, a nastepnie
gorliwym wrogiem Reżimu.
A ja w tej sytuacji
myślę sobie, że to naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności, że Kuczyński nie
urodził się ciut wcześniej, bo wtedy jego biogram na Twitterze musiałby
wyglądać następująco:
„W czasach sanacji –
dziecko, za Hitlera – kapo w Auschwitz, po wojnie komunista oraz funkcjonariusz
komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, po roku 1989 nominowany przez reżim na
stanowisko ministra prywatyzacji. Dziś gorliwy przeciwnik Reżimu”.
Czyż nie jest trochę
prawdy w powiedzeniu, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być jeszcze
gorzej?
***
Jest to zdecydowanie
prawda. Proszę sobie mianowicie wyobrazić, że niesławny redaktor Jacek
Żakowski, prowadząc swoją rutynową rozmowę w równie niesławnej stacji TOK FM,
zwrócił się do Rafała Trzaskowskiego w następujących słowach:
„Patryk Jaki to człowiek katastrofa. To on nas wpierzył – przepraszam,
nie powiedziałem tego – wpakował w aferę reprywatyzacyjną”.
Muszę przyznać, że ja
osobiście nie widzę nic złego w użyciu słowa „wpieprzyć”. Ja nawet nie widzę
nic złego w opinii, że Jacek Żakowski to człowiek, któremu się „popieprzyło we
łbie”. No ale ja, jak wiemy, jestem wiejskim chamem, a Żakowski to czołowy
polski intelektualista, więc od niego wymagamy więcej. Jeśli jednak zatrzymamy
się wyłącznie na merytorycznej wartości owej wypowiedzi, musimy dojść do
wniosku, że musi coś być w historii życia red. Żakowskiego, co sprawia, że jemu
te sejmowe przesłuchania zakłócają spokojny sen jeszcze bardziej niż
świadomość, że już niedługo może nie starczyć na codzienną flaszkę.
***
A jak wiemy, są
sytuacje, kiedy bez flaszki nie dość, że, jak mawiają Rosjanie, „nie
razbieriosz”, to tak naprawdę w ogóle nie da się zrobic kroku. Proszę spojrzeć,
jak bardzo ten rodzaj wspomagania potrafi podtrzymywać poziom polskiego
dziennikarstwa. Oto w odpowiedzi na sukcesy, jakie polscy lekkoatleci osiągnęli
na Mistrzostwach Europy, portal Wirtualna Polska zwrócił szczególną uwagę na
osobę Sofii Ennaoui, zdobywczyni dla Polski srebrnego medalu w biegu na 1500 m.
Oto co, relacjonując wywiad jakiego Ennaoui, jeszcze w roku 2015 udzieliła
„Super Expressowi”, pisze niesławna wp.pl:
„Ennaoui pochodzi z
Maroka: ‘Ludzie przestali klaskać, kiedy się dowiedzieli’”.
Tu natomiast mamy
oryginał wypowiedzi, na podstawie której redaktorzy Wirtualnej Polski
postanowili podjąć działania:
„Myślę i mówię po polsku, jestem
chrześcijanką. Rodzice się rozwiedli. Przez całe życie mnie i brata
wychowywała mama, arabskiego w ogóle nie znam. A w Maroku byłam
dopiero w tym roku. Podczas mityngu w Rabacie publiczność zerwała się
z miejsc, gdy prowadziłam w biegu. A gdy usłyszała,
że jestem Polką, to siadła”.
Nie chcę tu straszyć ani red. Żakowskiego, ani jego kolegów z branży, ale
naprawdę nie wiem jak oni wszyscy sobie poradzą, gdy zabraknie zasilania.
***
Jako, było nie było, nauczycielowi głupio mi to mówić, ale mam bardzo
poważne podejrzenie, że nie tylko my, ale nasze dzieci i wnuki znalazły się w
sytuacji, gdzie się już tylko chleje. Proszę sobie wyobrazić, że na Facebooku
ukazał się skan szkolnego sprawdzianu, gdzie uczniowie, na podstawie
przeczytanego fragmentu, mieli wykazać się odpowiednimi zdolnościami. I oto
nasze dziecko, na pierwsze pytanie, „Wyjaśnij, kogo – według zapisów konwencji –
nazywa się dzieckiem?” odpowiedziało: „Według zapisów konwencji dzieckiem
nazywa się każda istotę ludzką w wieku poniżej osiemnastu lat”. Na pytanie
drugie, „Napisz, z których praw wymienionych w przeczytanym fragmencie
korzystasz najchętniej”, dziecko odpowiedziało:
„Najchętniej korzystam z zajęć artystycznych”. Na kolejne pytanie, „Podaj
przykład konkretnego wydarzenia świadczącego o tym, że korzystasz z prawa do
uczestniczenia w życiu kulturalnym i artystycznym”, nasze dziecko napisało
bardzo krótko: „Chodzenie do szkoły muzycznej”.
***
No i w tym momencie padło polecenie czwarte i ostatnie: „Wymień przykłady
łamania praw dziecka we współczesnym świecie”, na co dziecko współczesnego
świata odpowiedziało w sposób następujący:
„Łamanie praw dziecka to miedzy innymi aborcja. Aborcja to zabijanie
dzieci leżących w łonie matki”.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ostatnia odpowiedź. Obok niej pokazał
się bowiem wielki czerwony znak zapytania, oraz zero punktów.
Jakiś czas temu media podały, że gdzieś zatrzymano nauczycielkę, która
uwodziła swoich uczniów, a następnie sprzedawała im narkotyki. Czy to możliwe,
że dziecko, którym się dziś zajmujemy, zostało tak naprawde ukarane za to, że
nie chciało się złożyć na tak zwanego „bucha”?
***
Wiele wskazuje natomiast, że ostatnio już chyba wyłącznie wspomnianymi
„buchami” żywi się nasz ex, Lech Wałęsa. Wziął zatem pan Bolesław udział w
rocznicowym wiecu zorganizowanym przez niedobitki po Solidarności – z obu
zresztą stron ówczesnego rzekomego konfliktu –
na terenie Stoczni Gdańskiej i przedstawił zgromadzonemu tam sortowi
nadzwyczaj głęboką analizę politycznej sytuacji, w jakiej znalazła się Polska
po zwycięstwie roku 1980 i konsekwencjach, jakie owo zwycięstwo miało dla
dzisiejszej Polski:
„Udało nam się w sytuacji beznadziejnej, pilnowało nas tu ponad 200 tys.
żołnierzy sowieckich w tamtym czasie, naokoło Polski stał milion żołnierzy
sowieckich, i my doprowadziliśmy Polskę do wolności i potem oddaliśmy tę
wolność demokracji. A ta demokracja była nie do końca przygotowana, a dlatego
nieprzygotowana, bo w Katyniu nam głowy obcięto, bo komunizm też wykończył
wielu dobrych patriotów. Nie byliśmy przygotowani ani fizycznie, ani umysłowo,
ani programowo do przejęcia takiego wielkiego zwycięstwa, stąd mamy tego typu
kłopoty dzisiaj”.
Komentatorzy natychmiast zwrócili uwagę na fakt, że po raz pierwszy od
lat, zamiast mówić o sobie, Lechu konsekwentnie używał mnogiej formy „my”. Nas
to jednak nie dziwi, jeśli uwzględnimy fakt, że on nie mówił o zwycięstwie,
lecz porażce.
****
Na zwycięstwo przyszedł czas później, a wraz z nim wróciło stare dobre
„ja”. Proszę posłuchać Lecha Wałęsę, kiedy przywołując na pamięć słynne „I have
a dream” Martina Luthera Kinga, wypowiada swoje – nie bójmy się tego słowa –
dziś już historyczne słowa:
„Pomimo wieku i zmęczenia stawiam
się do waszej dyspozycji.Nie chcę zajmować żadnych stanowisk, chociaż za jednym
tęsknię. Chciałbym być na chwilę profosem aresztu, by tych ludzi powsadzać i
zrobić z nimi porządek. Wsadziłbym tam
pana X i pana Y za niszczenie państwa, i dawałbym
im tylko śledzie. Bez picia. Mogliby jeść śledzie do woli. Dawałbym
z samego dnia beczki”.
I to
jest naprawdę coś. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, jak na te słowa zareagował
zgromadzony tam element. Otóż, jak donoszą media, kiedy on wspomniał o tych
śledziach zachwyceni słuchacze zaczęli skandować słynne gierkowskie „Pomożemy!”
I w ten sposób koło się zamknęło.
Jak zawsze polecam swoje
książki. Te co jeszcze się nie sprzedały są do kupienia w księgarni pod adresem
www.basnjakniedzwiedz.pl, natomiast „Rock and
roll, czyli podwojny nokaut” można zamawiać również bezpośrednio u mnie,
korzystając z adresu mailowego k.osiejuk@gmail.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.