Chciałem dziś przedstawić tutaj
i tam relację ze swojego pobytu w Warszawie, ze szczególnym uwzględnieniem
rzekomego wysypu wszelkiego rodzaju multikulti, który jak donosi prawicowy
Internet, ale przecież nie tylko Internet, robi w Warszawie wrażenie istnej
plagi, jednak w międzyczasie (swoją drogą, czy zauwazyli Państwo ową przedziwną
modę, by gdzie się tylko da używać określenia „w tak zwanym międzyczasie”?)
otrzymałem od swoich dzieci, które zawsze trzymają ręke na pulsie, wiadomość, że Onet postanowił zniszczyć księdza Jacka Stryczka i to zniszczyć na dobre.
Podczas gdy będę się starał odgadnąć powody tego ataku, oraz to, czym ksiądz
Stryczek sprowokował swoich dotychczasowych dobrodziei do tak agresywnego
zachowania, pozwolę sobie przypomnieć swój dawny dość tekst o wspomnianym
księdzu i jego projekcie o nazwie „Szlachetna Paczka”, w którym w pewnym sensie
przewidziałem bardzo mocną ewentualność pojawienia się zarzutów, jakie spadły
na głowę tego nieszczęsnego księdza, a którego – i to już wówczas było bardzo
widoczne – pierwszym znakiem rozpoznawczym była pogarda dla drugiego człowieka.
I naprawdę, nie trzeba było nawet się wgłębiać w jego gesty czy słowa;
wystarczyło spojrzeć w tę twarz. Zdjęcie z dziś, ale twarz stara.
A teraz już właściwy tekst:
Gdyby ktoś nie wiedział, a był
zainteresowany, bardzo krótko opowiem, na czym polega projekt znany pod nazwą
„Szlachetna Paczka”, a realizowany w Polsce z coraz większym sukcesem przez
księdza Jacka Stryczka. Ogólnie bardzo rzecz ujmując, chodzi o to, że raz do
roku, bardzo biedne rodziny aplikują do księdza Jacka o pomoc, on do owych
rodzin wysyła wolontariuszy, którzy sprawdzają na miejscu sytuację, następnie
sporządzają bardzo szczegółową i opartą na ściśle określonych kryteriach
opinię, która jest analizowana przez innych wolontariuszy i wreszcie lista
zakwalifikowanych do uzyskania pomocy rodzin zostaje opublikowana. W tym
momencie do księdza Stryczka zgłaszają się tak zwani darczyńcy i deklarują
odpowiednie wsparcie dla potrzebujących.
O jakim wsparciu mówimy? Otóż pomysł jest taki, że w grę wchodzi wszystko,
czego rodziny sobie zażyczą. Ktoś chce tonę węgla – może być tona węgla; ktoś
potrzebuje stół, albo dywan – będzie stół i dywan; dziecko chce laptopa, lub
domek dla Barbie – proszę bardzo, może być laptop i domek; kto inny marzy o
dżinsach firmy Levis, będą Levisy. Z tego co wiem, nie ma marzenia – być może z
wyjątkiem willi z ogrodem, czy nagłej śmierci dla starej Kowalskiej – którego
ksiądz Stryczek nie spełni. Warunek jest jeden: zakwalifikowane do „paczki”
rodziny mają przedstawić listę potrzeb, lista zostanie przekazana dla majętnych
darczyńców i w określonym dniu pod dom zajeżdża ciężarówka z paczkami. Czasem w
towarzystwie wozu transmisyjnego telewizji.
Ktoś mnie spyta, skąd ja to wszystko wiem. Otóż wiem to wszystko, bo mi
opowiadała córka, która od wielu lat jest wolontariuszem u księdza Stryczka i
przez parę miesięcy w roku temat „Szlachetnej Paczki” jest jednym z pierwszych
tematów w naszym domu. Czy jej się działalność w „Szlachetnej Paczce” podoba?
Owszem, bardzo. Są oczywiście drobne powody do narzekań, ale generalnie ona
jest w to bardzo mocno całym sercem zaangażowana. Ona, jak mówię, działa tam od
wielu lat i historie, które nam każdego roku przynosi, są tak niekiedy
wstrząsające, że nie ma sposobu, by je tu na tym blogu opisywać. Ale też z jej
opowieści wynika, że nie ma na świecie wiele rzeczy tak poruszających, jak
widok tej biednej, najczęściej nie z własnej winy, rodziny, tych matek, tych
ojców, tych dzieci wreszcie, jak są nagle zasypywani stosem tych paczek, i w
pewnym momencie nie ma już nic więcej, jak tylko te łzy szczęścia.
A więc to jest projekt księdza Jacka Stryczka, który wprawdzie, gdy chodzi
o tak zwaną dobroczynność, pod względem popularności, nie ma się co równać z
Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy, jednak jego skala, z tego co słyszę, owe
miliony Owsiaka już dawno przegoniła. Z tego co słyszę, realna wielkość
zeszłorocznej pomocy w ramach „Szlachetnej Paczki” jest tak duża, że póki co
Owsiak o czymś takim może dopiero marzyć, a wygląda na to, że kolejne lata będą
już tylko lepsze.
Co ja sądzę o działalności dobroczynnej organizowanej poza Kościołem,
miałem okazję tu pisać niejednokrotnie. Jeśli jednak chodzi o projekt księdza
Stryczka, mam uczucia mieszane. Z jednej strony oczywiście ja wiem, że,
podobnie jak się to dzieje w przypadku Owsiaka, z praktycznego punktu widzenia,
za tą całą „paczką” nie stoi nic innego, jak lans jednego człowieka. W wymiarze
uniwersalnym, owa „pomoc” nie ma żadnego znaczenia. Nawet jeśli okaże się, że
gdzieś tam, dzięki temu stołowi, czy długopisowi, jakieś dziecko uzyska
upragnione warunki do nauki, dostanie się na dobre studia i będzie mogło zacząć
utrzymywać rodzinę, to jest wciąż jedynie pojedynczy gest jednego darczyńcy. Z
drugiej jednak strony, nawet jeśli sam ksiądz Stryczek prowadząc swoją akcję
trąbi i wali w bębny, ów darczyńca pozostaje doskonale anonimowy i cichy, a to
jest coś, co zasługuje zdecydowanie na szacunek. Również dla samego księdza
Stryczka, który tak to wszystko zorganizował, by oni wszyscy pozostali cisi i
anonimowi, no i żeby na końcu został tylko ten jeden milczący gest
solidarności.
Jest jednak coś w owej „Szlachetnej Paczce”, co mi nie pozwala zamknąć
tematu w tak sympatyczny sposób i co prawdę powiedziawszy stanowi główny powód,
dla którego piszę dziś ten tekst. Otóż chodzi o samego księdza Stryczka. Jak
się dowiaduję, ów ksiądz udzielił dłuższej wypowiedzi dla portalu
money.pl, w której wypowiedział
bardzo dużo kwestii zasługujących na osobne potraktowanie, ja jednak chciałbym
wspomnieć zaledwie jedną z nich:
„[Co siódmy Polak pracuje, ale żyje w ubóstwie] Ale to zależy tylko
od niego. Nikt nie jest skazany na to miejsce pracy, w którym jest, a jeżeli
czuje, że jest skazany na nie, to znaczy, że się zagubił, stał się niewolnikiem
sytuacji, z której nie potrafi znaleźć wyjścia.
Jeżeli w jego branży nie ma więcej pracy, powinien się
przekwalifikować, stopniowo budować swoje kompetencje, żeby z czasem migrować
na rynku pracy. A u nas w ramach właśnie tego katomarksizmu jest takie
myślenie, że jeśli mi jako pracownikowi jest źle, to winni są wszyscy wokoło
tylko nie ja sam. Jak ci jest źle, to zmień pracę. Jeśli twój zawód jest słabo
płatny, to naucz się tego, w którym płacą więcej. Wszystko zależy od człowieka,
a nie od systemu. Nie ma czegoś takiego jak sprawiedliwość społeczna”.
A zatem, mamy z jednej strony tę „Szlachetną Paczkę”, a z drugiej
człowieka, który ową nazwę stworzył i dzięki której może publicznie wygłaszać
opinie takie jak powyższa. Proszę zwrócić uwagę: z jednej strony mamy tego
księdza Stryczka i ten jego fantastyczny projekt, a z drugiej tę ludzką nędzę,
dla której, jak się nagle okazuje, on nie ma nic, jak tylko pogardę.
Przepraszam bardzo, ale chyba już wolę Owsiaka. Ten się przynajmniej lepiej kamufluje.
Przepraszam bardzo, ale chyba już wolę Owsiaka. Ten się przynajmniej lepiej kamufluje.
Wczoraj nagrałem
dla Kliniki Języka trzy filmy z pogadanką na temat trzech moich książek.
Wszystkie kolejno ukażą się na portalu prawygornyrog.pl. Tymczasem informuję,
że mam jeden, ostatni już egzemplarz „Palimy licho”, ostatnią sztukę
„Elementarza”, po parę egzemplarzy „39 wypraw” oraz „Listonosza”, no i wciąż
dość znaczną liczbę książki pozornie o muzyce, a tak naprawdę o talentach
zakopanych oraz tych drugich. Kto pierwszy, ten lepszy. Zapraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.