Przede wszystkim pragnę
podziekować Czytelnikom za nadzwyczaj poruszającą reakcję, z jaką spotkała się
moja prośba o podratowanie nas w finansowym dole. To są chwile, kiedy, cokolwiek
by się działo, nie można nie pomyśleć, że warto było, jest warto i nie ma
najmniejszego sensu tracić nadziei. To co mnie wzruszyło dodatkowo, to fakt, że
znaczna większość osób, które
odpowiedziały na moje wołanie, to ludzie, których zwyczajnie nie znam, a
przynajmniej nie przypominam sobie, bym ich tu wcześniej spotkał. A to
świadczy, że jest nas znacznie więcej, niż jeszcze pare lat temu. A zatem
bardzo dziękuję licząc od samej góry:
1 1. Andrzejowi z Poznania
2 2. Michałowi z Foto-Maga
3 3. Stefanowi z Rzucewa
4 4. Piotrowi z Gorlic
5 5. Marcinowi z Warszawy
6 6. Dorocie z Mirska
7 7. Mateuszowi z Długołęki
8 8. Irenie i Leszkowi z Wygnanowa
9 9. Pani Ani z Katowic10. Aleksandrowi z Malca
11. Edwardowi jak najbardziej z
Przegędzy
12. Wioletcie z Janowic Wielkich
13. Tomaszowi z Suwałk
14. Moim ludziom z Sieprawia
15. Adasiowi z Chełmży
16. Leszkowi z Bukowna
17. Piotrowi ze Stawigudy
18. Natalii z Krakowa
19. Księdzu Rafałowi
20. Sławomirowi z Gdańska
21. Sylwestrowi z Wrocławia
22. Michałowi z Goleniowa
No i jeszcze przelewy z dzisiaj, których dalibóg się nie spodziewałem:
23. Markowi z Warszawy
24. Piotrowi z Wrocławia
25. Jerzemu z Piastowa
26. Marcinowi z Wrocławia
27. Jerzemu z Wadowic
28. Grzegorzowi z Musowca
29. Sławomirowi z Brwinowa
30. Krystianowi z Prudnika
No i jeszcze przelewy z dzisiaj, których dalibóg się nie spodziewałem:
23. Markowi z Warszawy
24. Piotrowi z Wrocławia
25. Jerzemu z Piastowa
26. Marcinowi z Wrocławia
27. Jerzemu z Wadowic
28. Grzegorzowi z Musowca
29. Sławomirowi z Brwinowa
30. Krystianowi z Prudnika
Ponadto dziękuję bardzo tym którzy w tych dniach kupili książki:
Marcinowi z Dąbrowy Górniczej (Listonosz), Jarosławowi z Łomży (39 wypraw),
Andrzejowi z Ostrołęki (Biustonosz oraz Listonosz) i wreszcie Robertowi (2xRock
and Roll).
Mój wierny czytelnik Mateusz G. poinformował mnie, że nie zdążył kupić
mojej pierwszej książki „O siedmiokilogramowym liściu”, która od pewnego czasu
jest już sprzedana. Dla niego więc specjalnie przypominam kolejny stamtąd
tekst, a mianowicie coś co zatytułowałem
O
ogniu, łkaniu w kominie, jednym pijaczku i dwóch kibolach
Pewnego razu, jechałem z
najmłodszą Toyahówną pociągiem z Katowic do Warszawy. Było to kilka lat temu,
więc i ja i ona byliśmy odrobinę młodsi, co akurat w jej wypadku ma tu pewne
znaczenie. W przedziale z nami siedziało dwóch Belgów, z których jeden patrzył
przez okno, a drugi oglądał film na laptopie, jakiś pan, który czytał „Najwyższy
Czas”, inny pan, który sobie spał i dwóch absolutnie modelowych, łysych kiboli.
I to nie kiboli na miarę rządu pana premiera Donalda Tuska. To byli kibole jak
najbardziej klasyczni, takich których można zobaczyć na zdjęciach policyjnych
podczas tłumienia boiskowych ekscesów. Ja kompletnie do dziś nie mam pojęcia,
co oni robili w pociągu typu IC – w końcu nie takim znów tanim. Podejrzewam, że
jechali bez biletów. Wyglądali zresztą na takich, którzy nie kupują biletów
nigdzie i pod żadnym pozorem.
Jechali więc sobie kibole z
nami w przedziale i zachowywali się jak najbardziej sportowo. Czyli pili piwo z
puszek, omawiali ostatnie pojedynki z policją i jak najbardziej przeklinali.
Przeklinali na poziomie absolutnie najwyższym, bez jakichkolwiek ograniczeń i
bez jakiegokolwiek poczucia, że może nie są sami. Jeden z nich machał przy tym
ręką, nieustannie zasłaniając panu z UPR-u poszczególne strony NC. Siedzieliśmy
sobie z nimi w tym eleganckim przedziale, a ja miałem nadzieję podwójną. Przede
wszystkim liczyłem na to, że oni pewnie wysiądą w Zawierciu, a – na wypadek
gdyby jednak wybierali się do stolicy – że nie dojdzie do aktów przemocy.
Przyznaję, cholera, że się normalnie bałem. Kiedy minęliśmy to Zawiercie, a im
ani w głowie było wysiadać, zebrałem się w sobie, nachyliłem się grzecznie do
tego łysego naprzeciwko mnie i grzecznie powiedziałem: „Bardzo przepraszam… ale
widzi pan… małe dziecko… nie wypada tak przy niej…” Kibola jakby poraził prąd.
Opluł się piwem, zaczął gwałtownie przepraszać, drapać się nerwowo po łysej
pale i w końcu wydusił jedno prawie pełne zdanie: „Znowu nie takie małe, to prawie
pannica”. Tak powiedział. Następnie przez chyba pięć minut obaj w ciszy żłopali
te piwa, a później z tego napięcia wstali i się przenieśli do innej części
pociągu.
Dziś, kiedy to wspominam,
pragnę przede wszystkim przeprosić moja córkę za to, że jej narobiłem
publicznie wstydu (co mi natychmiast nie omieszkała wypomnieć - „Mnie to, jeśli
chcesz wiedzieć, w ogóle nie przeszkadzało”), ale jednocześnie muszę jej
powiedzieć, żeby znowu się tak nie nadymała, bo i tak się bardzo ograniczyłem.
Początkowo bardzo chciałem kibolowi powiedzieć, że to co on robi to grzech. I
że Pan Jezus jest bardzo zawiedziony. To by jej dopiero było wstyd.
I proszę się ze mnie nie śmiać.
Ja ten tekst mam bardzo skutecznie przećwiczony. Kiedyś, jeszcze dawniej, w
pewien Wielki Piątek szedłem sobie pod moim domem i napotkałem na mej drodze
człowieka bardzo, bardzo pijanego. Taki klasyczny ‘dziad’, jakby to określił
pan Prezydent. Szedł sobie więc ten dziad, pijaniusieńki jak nie wiem co i
wrzeszczał z wściekłością na cały świat, klął, pluł, bluzgał. A ja zatrzymałem
się i powiedziałem: „Panie, przecież to Wielki Piątek! Jak pan może? Jakiż to
straszny grzech. Chrystus umiera na krzyżu, a pan w takim stanie. I jeszcze te
słowa”. Efekt był dokładnie ten sam, co kilka lat później, w Intercity z
Katowic do Warszawy. Powiem tylko, że do dziś mam wyrzuty sumienia, że może
powinienem był być bardziej delikatny. Powtarzałem jednak ten numer jeszcze
parę razy, zawsze z identycznym skutkiem.
Ale do czego zmierzam? Do tego
mianowicie, że dobrzy ludzie grzechu się boją. Dobrzy ludzie nie chcą być źli.
Dobrzy ludzie czują ten wiatr nawet w czasie największego upadku. I myślę
sobie, że można by było właściwie tu skończyć. Jest wystarczająco mocno. Więc
jeśli komuś już wystarczy, to się nie obrażę. Róbcie to co macie i tak
zaplanowane. Ale ja jednak troszkę jeszcze poopowiadam, bo w sumie piszę to w
bardzo mocno zdefiniowanym celu.
Napisałem już dziś w którymś z
komentarzy, że bardzo mi się podoba tekst pewnej piosenki Skaldów (był kiedyś
taki popularny zespól – bardzo dobry). Początek leci tak: „Oj dana, dana, nie
ma szatana, a świat realny jest poznawalny. Oj dana!” Ale najlepsze jest
później: „Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka.”
Chodzi mi właśnie o ten komin. Ja jestem absolutnie przekonany, że coś takiego
jak lęk i podziw dla Najwyższego jest zupełnie autentycznym i wręcz
przyrodzonym stanem każdego ludzkiego bytu. Jestem pewien, że każdy człowiek,
choćby niewiadomo jak był przekonany o tym, że nie ma nic, w najgłębszych
pokładach swojego serca wie, że to nieprawda. Wie że są sytuacje, kiedy żartów
nie ma. Sytuacje wobec których nawet on zaczyna drżeć.
To jest moim zdaniem reguła.
Oczywiście, od reguły – jak mówią ludzie uczeni – są wyjątki, więc zakładam, że
i od tej reguły są wyjątki. Zakładam więc też, że może i kilka dzisiejszych
komentarzy, jakie pojawiły się pod moim poprzednim wpisem były wklepane przez
owe wyjątkowe zupełnie umysły i serca. Przez ludzi, którzy, gdyby ich spotkał
taki atak, jaki z mojej strony spotkał tych dwóch młodocianych bandytów i tego
biednego pijaczka, po prostu najpierw by opluli mnie, a następnie najbliższy
mijany kościół. Inna sprawa, że ja nie od dziś mam głębokie przekonanie, że
jeśli już na kogoś mogę liczyć, to bardziej na tego dziada i tego łysola, niż
na wykształconego absolwenta wydziału prawa na którejś z renomowanych polskich
uczelni. Dlaczego? Dlatego, proszę sobie wyobrazić, że ich umysły może i są
zatrute, ale przynajmniej zatrute ekologicznym i czystym gnojem, niż wysoko
oczyszczoną kokainą, albo czymś podobnym (jak ktoś chce się obrazić, to
uprzedzam – to tutaj to była czysta figura retoryczna).
Jestem pewien bowiem, że ludzie
potrafią być bardzo mężni, bardzo silni i bardzo szlachetni. Potrafią też
jednak upadać, a kiedy już upadną, to potrafią jeszcze się potoczyć, czasem
bardzo daleko, w bardzo nieprzyjemną ciemność. A kiedy upadną, niektórzy z nich
potrafią się podnieść, czasem bardzo wczesnie, ale czasem dopiero na samym,
samiusieńkim końcu. A jak już się podniosą, to często o wiele wyżej niż
ktokolwiek z nas. Dlaczego tak się dzieje? Dlatego że przez całe ich życie, tliło
się w nich to poczucie, że jednak świat realny nie jest do końca poznawalny. A
ten ogień potrafi i palić i oświetlać drogę, jak nic innego.
I powtarzam raz jeszcze. Wolę
tych meneli i tych bandytów o wiele bardziej, niż wielu z tych, którzy,
przynajmniej we własnym mniemaniu, złapali prawdziwą tajemnicę za największy
palec u nogi. Wolę te dzieci, rozkołysane wewnętrznym przekonaniem że Boga nie
ma, a już że na pewno nie ma Szatana, od tych wszystkich którzy mówią to samo i
zachowują się dokładnie tak samo, jak te dzieci, tyle że jeszcze na przykład z
prawdziwą pasją zaczytują się w horoskopach i wierzą autentycznie i głęboko, że
jeśli puścić porządną rakietę w sylwestrową noc, to następny rok będzie lepszy.
Wolę tych którzy w życiu nie
zajdą do kościoła, bo ksiądz to pijak, a pani z plebanii to jego kochanka, ale
jak zagrzmi, to robią znak krzyża, niż tamtych, którzy uważają, że to całe
gadanie o dzieciach z Fatimy, to idiotyzm, oszustwo i że jeśli nawet coś tam
się działo, to można to bardzo ładnie i naukowo wyjaśnić, natomiast wieczorem,
jak wrócą z pracy, to pieczołowicie wycinają z gazet wszystkie możliwe informacje
na temat tych wszystkich niewyjaśnionych przypadków lądowania na Ziemi pojazdów
kosmicznych.
W moim wpisie, do którego się
tu wciąż odwołuję, wyraziłem satysfakcję z tego powodu, że mój Kościół jest tak
cierpliwy i tak kochający. Że nikogo nie odrzuca i że jest zawsze gotowy na
przyjęcie tych, którzy nagle zostali porażeni tym światłem. Ale tu już zbliżam
się bardzo niebezpiecznie do najbardziej oczywistych oczywistości, że zacytuję
klasyka, więc najlepiej już skończę.
I tak to się skończył tamten tekst w
kształcie, w jakim znalazł się w książce. Dziś natomiast chciałbym
dołożyć jeszcze pewien bonus, a więc fragment, który kończył ów tekst wyłącznie
na blogu. Myślę, że warto:
Taka to jest ta refleksja. A na
sam już koniec, powiem każdemu kto może chcieć jeszcze czytać te końcowe
zdania, że nie ulega dla mnie wątpliwości, że gdyby w tym pociągu, który
pojawił się na początku, siedziało dwóch „krakowskich intelektualistów” i sobie
na przykład żartowali na skądinąd znany temat „zimnego Lecha i krwawej Mary” –
jak to ostatnio właśnie mają w zwyczaju „krakowscy intelektualiści” – a ja bym
ich poprosił, żeby przestali, to oni na sto procent by nie przestali. Nie
przestaliby ani gdybym ich poprosił, ani gdybym im groził, ani gdybym powoływał
się na wartości humanistyczne i wartości chrześcijańskie. Nie przestaliby.
Jedyne co by zrobili, to podnieśli na nas najpierw zdziwione, a później już
tylko pełne pogardy spojrzenia i robiliby swoje. W tej sytuacji, zapewniam Was,
że dla nich byłoby znacznie lepiej, gdyby pojechali do pobliskiego lasu i
wywalili tam z obelżywym słowem na ustach swoją starą lodówkę.
Czy to było
spowodowane moją prośbą o ratunek, czy stanowiło kwestię przypadku, nie mam
pojęcia, ale dzieje się tak, że w tych dniach wciąż wysyłam kolejne książki.
Mam jeszcze parę egzemplarzy „Marek, dolarów…”, kilka egzemplarzy „Listonosza”,
kilka egzemplarzy listów od Zyty, oraz wciąż jeszcze dość dużo „Rock and
Rolla”. Polecam z całego serca. O kontakt proszę na adres k.osiejuk@gmail.com.
Normalnie się rozpłakałem... do następnej zbiórki!
OdpowiedzUsuńps
Znasz już swoje miejsce w szeregu- Gabryś ci pokazał.
Miło było oglądać jak podkuliłeś ogonek kundelku!
Cmoki :)
Anonimowy do "Anonimowego":
UsuńNie wiem, po co tu komentujesz, skoro nic nie rozumiesz?
Autor bloga nie jest anonimowy, zatem podaj swoje imię i nazwisko, "kundelku".
Dariusz Serweciński