Skoro wczoraj było o Diable, a
niedziela póki co przed nami, pozostańmy może w temacie.
Ja zdaję sobie sprawę z tego,
że od czasu, gdy po raz pierwszy zauważyłem tu, że potęga mediów pod każdą
długością i szerokością geograficzną sprowadza się tak naprawdę do jednego, nic
się w tej mierze nie zmieniło. One wciąż swoją nadzwyczajną skutecznością
wymuszają na nas to, że jeśli tylko zgodzimy się stanowić choćby drobną część
ich klienteli – a tu, o czym jestem przekonany, praktycznie nie ma wyjątków –
po pewnym czasie zaczynamy każdą informację traktować jako równie dla nas ważną,
co kompletnie nieistotną. Nie sugeruję tu broń Boże, że ktokolwiek z nas nie
rozróżnia między tym co ważne, a co nieważne, mówię tylko że każda z tych
informacji, choćby kiedyś nas bardzo poruszyła, podobnie jak każda z tych
informacji, które choćby nie wiadomo jak zostały przez nas zlekceważone, po
pewnym czasie w sposób praktycznie niekontrolowany stają się zaledwie bladym
wspomnieniem.
Tu zresztą dochodzi do czegoś
jeszcze, równie ciekawego, a mianowicie tego, że po pewnym czasie, w wiekszości
przypadków, nie jesteśmy w stanie choćby nawet w przybliżeniu określić, ile to
owego czasu upłynęło od dnia, kiedy nas coś zainteresowało, czy wręcz
zszokowało. Jestem pewien, że większość z nas świetnie wie, o czym mówię. Ktoś
nas pyta: „Pamiętasz?” My na to odpowiadamy: „Jak mógłbym zapomnieć?” A po
chwili: „Zaraz, a kiedy to było? W zeszłym roku?” „No nie, chyba już dwa lata
temu”. I w tym momencie okazuje się, że ani rok, ani dwa, tylko minąło lat cztery,
pięć, lub siedem. Albo odwrotnie. Jesteśmy przekonani, że to co tak dobrze
pamiętamy to sprawa sprzed wielu lat, podczas gdy w rzeczywistości ona nas tak frapowała
ledwie kilka miesięcy temu.
Coś takiego zdarzyło mi się
całkiem niedawno, kiedy na youtubie trafiłem na opublikowany ledwo co przez
biuro szeryfa w Broward na Florydzie pełny zapis przesłuchania Nikolasa Cruza,
dziewiętnastolatka, który chwilę wcześniej na terenie miejscowej szkoły
zastrzelił 17 dzieci. Przypomniałem sobie natychmiast owo – tak dramatycznie
zaledwie jedno z wielu – zdarzenie i od razu zacząłem się zastanawiać ile to
lat temu o owym „Parkland shooting” po raz pierwszy usłyszeliśmy. I proszę
sobie wyobrazić, jak się zdziwiłem, kiedy sprawdziłem i okazało się, że to było
zaledwie w lutym tego roku.
No ale obejrzałem sobie owo
przesłuchanie – ponieważ ono trwa ponad dziesięć godzin, zaledwie we
fragmentach – i powiem szczerze, że, być może dlatego, że nigdy wcześniej nie zdarzyło
mi się widzieć, jak tego typu procedura wygląda, do dziś nie potrafię się
pozbierać. Widzimy więc klasyczny pokój przesłuchań, pod ścianą rodzaj biurka,
dwa krzesła, na środku wbity w podłogę metalowy uchwyt na łańcuch, no i z
jednej strony starszy policjant z typowym wąsem, a z drugiej to jeszcze
przecież dziecko – a przez większość tego czasu, samo dziecko z jego demonem – które,
jak rozumiem, kilka godzin wcześniej bez żadnego wyraźnego powodu zamordowało
17 innych dzieci, a drugie tyle ciężko poraniło. No i te dziesięć godzin, bez muzyki, bez obcych dźwięków, bez
kolorowych obrazków, niemal bez ruchu. Niemal.
Oczywiście tam jest bardzo
dużo rzeczy, o których warto by było tu opowiedzieć, jak choćby o tym, jak ten
18, czy 19 letni chłopiec, o którym wszyscy mówili, że jemu ta śmierć wręcz
wypływała z oczu, całkowicie legalnie kupił pięć sztuk wszelkiego rodzaju broni
wraz z amunicją, a miejscowa policja, władze szkolne, badający go psychiatrzy,
mimo szeregu doniesień, że on całkowicie otwarcie zapowiada, co niedługo ma
nastąpić, nie widzieli powodu, by się zaniepokoić. Można by było też
opowiedzieć o tym, jak on przez długie godzimny, kiedy jest tam sam, wręcz
umiera ze strachu przed niewiadomo czym, jak drży i płacze, jak się wije w
przedziwnym przerażeniu, by wreszcie zacząć jęczeć: „Zabijcie mnie!”, no ale to
też nie jest dziś dla nas temat. Nie jest dla nas dziś nawet tematem wyznanie
tego biedaka, że jego ulubiona muzyka to tak zwany „Russian bass”, i coś
niemieckiego, czego nazwy nie bardzo jestem w stanie odczytać, ale co on sam
określa, jako „German party music”. To co mnie natomiast tak bardzo poruszyło,
to moment kiedy on zaczyna opowiadać o jakichś „głosach”, które mu kazały robić
„złe rzeczy” i o owym „demonie”, autorze owych głosów. Mówi on więc wciąż, że
ten „demon” zlecał mu to czy tamto, policjant pyta go, czemu on go słuchał,
zamiast go przepędzić, ten na to wciąż to samo, że „demon” to czy tamto i że on
robił, co ten mu kazał.
No i w pewnym momencie
policjant zwraca się do niego zupełnie szczerze: „Wiesz co, mnie się wydaje, że
ty go lubisz”. „Kogo?” „No tego demona. Ty go musisz lubić”. I trzeba nam widzieć,
jak to dziecko zaczyna się wtedy bać. „Nie”. „Tak”. „Nie”. „Ależ tak. Ty go
musiszś go naprawdę lubić”. Przepraszam wszystkich bardzo za ten ton, ale tu
się w tym momencie odbywa jazda, jakiej świat nie widział.
Nie mówię, że warto to
zobaczyć, bo raczej nie warto. Ja to jednak obejrzałem i pomyślałem sobie, że choćby
nawet to miała być jedyna karą, jaką ów Nikolas Cruz ma ponieść za to co
zrobił, to ja ją przyjmuję. To jest coś tak strasznego, że chyba nawet znany
nam być może Harry Angel tego nie doświadczył, gdy zdał sobie sprawę z tego, że
to on jest tym człowiekiem, którego szuka.
Daję słowo. To jemu byłoby już
znacznie lepiej zwyczajnie umrzeć i liczyć na to, że Dobry Bóg się nad nim
jakoś ulituje.
Książki od wczoraj nie zmieniły swojego położenia. Serdecznie polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.