Zgodnie z naszym nowym zwyczajem, niedzielna
notka powinna być wspomnieniowa, tym razem jednak wspominamy niejako podwójnie,
najpierw rok 2009, a następnie 2016. A ponieważ obchodzimy rocznicę masakry na
Woli, myślę, że pozostajemy jak najbardziej w temacie. Zapraszam:
Moja wczorajsza notka na temat rzekomego
polskiego szowinizmu wywołała skromną dyskusję i w pewnym momencie
przypomniałem sobie scenę sprzed lat, o której w ferworze dziejów jakoś
zapomniałem. Otóż w roku 1980 wyjechałem po raz pierwszy w życiu na Zachód, a
konkretnie do Frankfurtu nad Menem. Dlaczego tam? Bez specjalnie istotnej
przyczyny. Podczas jakiejś uroczystości z okazji rocznicy matury spotkałem
dawną koleżankę, która tam wcześniej zamieszkała, ona mnie do siebie zaprosiła,
no i wylądowałem w tych Niemczech, przede wszystkim oczywiście z nadzieją
znalezienia jakiejś pracy i za zarobione pieniądze kupienia sobie kilku płyt. Taki
to był czas i takie marzenia.
Zajechałem więc do tych Niemiec i któregoś dnia, siedząc sobie w okolicznym
barze poznałem pewnego Niemca o imieniu – daję słowo, że nie zmyślam – Klaus i
trochęśmy się zaprzyjaźnili. Pewnego wieczora siedzieliśmy sobie w knajpie,
gadaliśmy o życiu i nagle od stolika obok wstał jakiś Niemiec i odezwał się do
mnie w następujący sposób: „If you are in Germany you must speak German”. On
był oczywiście trochę pijany, ja byłem w towarzystwie, a więc nie specjalnie
się wystraszyłem, no i to pewnie sprawiło, że bez chwili zastanowienia,
odpowiedziałem mu, że jest mi bardzo przykro, ale ponieważ jestem z Polski, to
po Niemiecku umiem tylko powiedzieć, że arbeit macht frei. Pamiętam to do dziś.
Niemiec najpierw zdębiał, potem się zaczerwienił, następnie zaczął się jąkać, a
w końcu się tłumaczyć, że on osobiście do Hitlera ma stosunek co najmniej
ambiwalentny.
Kiedy dziś, kolejny już dzień słucham tego całego jazgotu na temat owego
profesora uniwersytetu, który za to, że w miejscu publicznym używał języka
niemieckiego, dostał z klasycznego byka w czoło, pierwsze co mi przychodzi do
głowy, to to, że jemu w konfrontacji z owym kibolem-patriotą zabrakło
odpowiedniego argumentu. No bo jak on, biedaczek, miał się zachować wobec tego
typu agresji? Informując, że Jarosław Kaczyński to „Eine Kartoffel”? Przecież
nie.
Ale jest jeszcze coś, o czym sobie dziś przypomniałem. Otóż w jednym ze
swoich niedawnych tekstów Coryllus zauważył, że jedyna powszechnie
rozpoznawalna niemiecka marka to Adolf Hitler. Nie jakiś Bosch, Siemens, czy
nawet BMW. Co do każdego z nich bowiem zawsze istnieje podejrzenie, że za tym
stoją Hindusi, czy Szwedzi. Gdy chodzi o Hitlera, każdy w miarę przytomny
obywatel świata wie, że Niemcy to Adolf Hitler. A zatem, wygląda na to, że ze
względów ściśle historycznych, nasza pozycja wobec nich jest na tyle silna, że
nawet jeśli ja będę siedział cały dzień w oknie i spluwał na głowę każdemu
przechodzącemu obok mojej kamienicy Niemcowi, nikt nie jest w stanie wypowiedzieć
przeciwko mnie jednego słowa, oczekując, że ja je potraktuję z powagą. Tak to
już jest i nie ma takiej ludzkiej siły, która może tu cokolwiek zmienić.
Korzystając z okazji, chciałbym dziś przypomnieć swój tekst, który osobiście
uważam za jeden z lepszych, jakie w życiu napisałem, a którego tytuł w
dzisiejszej okolicznościach nie mógłby być bardziej adekwatny – Niemiectwo.
W jednym z niedawnych wpisów, wspomniałem mojego dziś już nieżyjącego wujka,
który stanowił dla mnie zawsze źródło przeróżnej wiedzy i inspiracji. Wprawdzie
mam bardzo poważne wątpliwości, czy gdyby on trafił na te moje teksty, byłby ze
mnie zadowolony, nie zmienia to jednak faktu, że to wybitny człowiek i – jak
mówię – kopalnia wspomnień. Musi mi więc brat mojej Mamy wybaczyć, że go tu
wykorzystam.
Kiedy wybuchła wojna, wujek miał 6 lat i mieszkał w maleńkiej wiosce nad
Bugiem. Któregoś dnia przez wieś przejeżdżały okupacyjne oddziały niemieckie i
żołnierze postanowili zatrzymać się obok naszego domu. Ponieważ wyglądali jak
żołnierze, mieli dużo wojskowego sprzętu i w ogóle stanowili bardzo egzotyczną
odmianę w życiu małego chłopca, wujek mój – właśnie jak to dziecko – polazł tam
za płot, żeby popatrzeć na wszystko, co się tam działo. W pewnym momencie,
jeden z Niemców, przechodząc obok mojego wujka – ot tak sobie, z rozpędu –
walnął go w twarz tak mocno, że wujek się wywrócił, a następnie z płaczem
pobiegł do swojego ojca, a mojego dziadka. Opowiada mi wujek, że dziadek był
bardzo dumnym i dzielnym człowiekiem, który w sytuacjach tego typu
niesprawiedliwości zawsze reagował honorowo. A więc i tym razem, wziął mojego
wujka za rękę i poszedł do dowódcy tych żołnierzy, żeby powiedzieć mu co się
stało. Niemiecki oficer wysłuchał relacji dziadka, powiedział, że rozumie jego
wzburzenie, ale z formalnego punktu widzenia, nie ma powodów do interwencji.
Polska jest krajem okupowanym, Polacy mają prawa bardzo ograniczone, więc takie
rzeczy mogą się zdarzać.
Opowiada mi wujek, że on do dziś, bardzo intensywnie, pamięta z tego zdarzenia
jeden szczegół. On stał tam z dziadkiem, dziadek obejmował go swoimi wielkimi,
mocnymi ramionami, przed nimi stał ów niemiecki oficer, a wujek czuł, jak
dziadkowi drżą ze zdenerwowania dłonie.
Kiedy wojna się skończyła, wujek mój twierdzi, panowało na wsi powszechne
przekonanie, że z powodu tego, co Niemcy zrobili światu, niemieckie państwo
przestanie istnieć. Dobrzy ludzie bardzo szczerze wierzyli, że cały teren,
który dotychczas był zamieszkały przez Niemców zostanie zaorany, a na tej ziemi
posadzi się kartofle. Co się miało stać z samymi Niemcami, o tym już nikt nie
myślał. Nikt się nad tym nie zastawiał, i – prawdę powiedziawszy – każdy miał
tę kwestię głęboko w nosie.
Od zakończenia wojny upłynęło już niemal 65 lat i – jak widzimy – z sobą i ze
swoją historią Niemcy poradzili sobie zupełnie dobrze. Co ja mówię, zupełnie
dobrze? Wręcz znakomicie! Nie dość, że powoli, ale konsekwentnie przestali się
czerwienić na dźwięk słowa „wojna”, nie dość, że przestali się nerwowo wiercić
na wspomnienie o tym, co się im zagnieździło pod tymi nordyckimi czołami w
pewnym momencie ich dziejów, nie dość, że się zaczęli nagle w sposób zupełnie
niewyobrażalny rozpychać, to ostatnio – jak się dowiaduję – niektórzy z nich
nabrali na tyle odwagi, że zaczynają mi tłumaczyć, że w gruncie rzeczy cały ten
chwilowy sukces ich chorego projektu, nie mógłby być w połowie tak
spektakularny, gdyby nie aktywna współpraca ze strony tych wszystkich, których
oni postanowili złapać za kark i wdusić w ziemię. Jak się dowiadujemy,
niemiecki tygodnik „Der Spiegel” przedstawił ostatnio listę tych, z którymi
Niemcy życzą sobie dzielić winę za to wszystko, co się stało przed 70 laty. A
na tej liście znalazł się również mój Dziadek, moja Babcia, moja Mama, mój
Tata, a może nawet i mój Wujek. Może nawet i On.
Słucham w telewizji wyjaśnień jednego z akredytowanych w Polsce korespondentów
niemieckiej prasy, którego nazwiska akurat nie chce mi się pamiętać, a który
tłumaczy mi, że nic takiego się nie dzieje. Że to z czym mamy do czynienia, to
część zwykłej, historycznej debaty, która się toczy w całej Europie. Staram się
jakoś zrozumieć ten dziwny skręt chorego umysłu. Staram się wyobrazić, co mógł
mój dziadek zrobić, żeby dziś ten Niemiec potrafił wykrzesać z siebie nieco więcej
szacunku do Polski i się zamknął. I jedyne co mi przychodzi do głowy, to tylko
to, że miał zamiast trząść tymi swoimi polskimi, chłopskimi dłońmi, wziąć nóż i
poderżnąć Szwabowi gardło.
No a przede wszystkim – choć boję się że to już zdecydowanie za późno – może
warto by było wrócić do pomysłu z kartoflami.
Wszystkich
jak zawsze zapraszam do księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl, gdzie można
kupować moje książki. Bardzo polecam.
I jak wtedy świat naprawiali, tak i dziś naprawiają.
OdpowiedzUsuńKoniecznie trzeba wrócić do tematu zaorania i sadzenia kartofli. Ten przedziwny naród bardzo zapracował sobie na te nasze niewielkie tęsknoty. Pozom ufności zmniejsza się u mnie wprost proporcjonalnie do wieku. I żeby nie było zbyt historycznie, od 1. sierpnia dopiero.
OdpowiedzUsuńBardziej sensowna byłaby kastracja i sterylizacja.Była to jedna z propozycji po wojnie,rozważana na równi ze zrobieniem pola uprawnego,tylko kto wie, co mogłoby wyrosnąć na tej przeklętej ziemi.
UsuńW ciągu 8 lat od opublikowania po raz pierwszy, zamieszczał pan ten fragment kilkakrotnie- w jakim celu?
OdpowiedzUsuń@logik
UsuńNie twojej babci zasrany interes, zboczeńcu.
Pan logik Ci tu Toyahu robi statystykę, a ta , jak wiadomo, zawsze się może kiedyś przydać
Usuń@Jola Plucińska
UsuńTo są tylko pozory. Tak naprawdę on mi statystykę zaniża.
I tak dobrze, że go nie zabili od razu Wujka/Dziadka...
OdpowiedzUsuńPamiętam w PRL-u był czas, że wydawano sporo książek/dokumentów opisujących zbrodnie niemieckie w Polsce. Teraz jakoś to przyschło. Koniecznie trzeba odświeżać wiedzę następnych pokoleń...wznawiać te książki.
Dlatego uważam że wrzutka o reparacjach jest dobra.
OdpowiedzUsuńNie chodzi o pieniądze tylko to jest zmiana tematu, przestańmy gadać o polskich obozach a porozmawiajmy o odszkodowaniach za wymordowanie milionów ludzi i zniszczenie mienia w niewyobrażalnej ilości.
To może być ciekawe.
Patriot leci w waszą stronę.
Tez tak uwazam. Co i rusz nam podskakuja, dobra zmiana nie ma ani chwili spokoju, zeby nad jakakolwiek ustawa pracowac, pod byle pretekstem Niemcy nam groza sankkcjami. Niech sie wypchaja.
UsuńProszę, rzućcie okiem na to: https://alfashirt.de/textilien/t-shirt/6550/nach-polen-fliege-ich-nur-mit-dem-stuka-t-shirt-1
OdpowiedzUsuńNiemiecki sklep z militariami, koszulka z napisem: Do Polski latam tylko bombowcem.
Aż mną zatrzęsło.
Mela
@Mela
UsuńTo są kompleksy. Zrozumiałe zresztą.
Nie lubię emotikonów, ale one czasem bywają niezawodne. Mówiąc o statystyce miałam na myśli zdolność Pana logika do liczenia. Ja do ośmiu też umiem liczyć, ale żeby aż tak skrupulatnie? jestem pełna podziwu. Sto to dla mnie nieosiągalny poziom. Na razie podążam do pięćdziesiątki, a potem się zobaczy:)
OdpowiedzUsuńMialam niedawno niemieckich gosci (nieznajomych) z Hamburga, ktorzy mi tlumaczyli, ze nie trzeba bylo prowokowc Putina przyjmujac Polske do NATO. Polska ich zdaniem powinna byc w 'strefie neutralnej'!
OdpowiedzUsuń