Niestety,
sytuacja na froncie rodzinnym zmieniła się póki co o tyle tylko, że ja już
świetnie rozumiem, dlaczego prezes Kaczyński musiał się ciężko zapożyczyć, by
zapewnić godną opiekę swojej mamie. W tej sytuacji – a mam nadzieję, że
Czytelnicy to znakomicie rozumieją – dziś jeszcze nie będę komentował bieżących
wydarzeń. Jutro piątek, a wiec niewykluczone, że pojawi się tu najnowszy
felieton z „Warszawskiej Gazety”, a dziś pomyślałem sobie, że przedstawie
tekst, jaki zamieściłem w poprzednim wydaniu miesięcznika „Bez Cenzury”. Swoją
drogą, bardzo polecam. Naprawdę warto.
Myślę, że większość z nas ma
świadomość, że świat, który przyzwyczailiśmy określać mianem „cywilizowany”,
niemal od samych swoich początków podzielony jest wewnętrznie na część, w
której obowiązuje to coś, co zwykliśmy nazywać prawem rzymskim, oraz na część,
gdzie liczy się wyłącznie prawo pięści. W przestrzeni, w której funkcjonuje
prawo rzymskie, mamy państwa, parlamenty, sądy, tak zwane wolne media i
wszystko to, co nam dała tak zwana demokracja, a wraz z nią, nasze święte
przekonanie, że nawet jeśli od czasu do czasu coś nam nie wyjdzie, to na tego
typu kłopoty mamy szereg bardzo skutecznych mechanizmów, które nam pozwolą
skutecznie powrócić na kurs i ścieżkę. Po drugiej natomiast stronie, pozostaje
coś, co tak pięknie zostało zobrazowane w znanej powieści Josepha Hellera
„Paragraf 22”, w znakomitym tłumaczeniu mistrza Jęczmyka: „…kolanem w brzuch z ziemi w zęby w nocy skrycie nożem z góry w dół na
magazyn okrętu przez worki z piaskiem wobec przeważającej siły w ciemnościach
bez słowa ostrzeżenia. Za gardło”.
I nie dajmy sobie zawrócić w
głowie głupią propagandą. Ów podział obowiązuje pod każdą dosłownie długością i
szerokością geograficzną. Nie ma tak naprawdę miejsca na świecie, gdzie
człowiek, który postanowił się zaangażować w jakikolwiek sposób w życie
publiczne, a jednocześnie uznał, że każdy jest równy wobec prawa, może żyć w
bezpiecznym przekonaniu, że dożyje końca swoich dni w spokoju, a to przede
wszystkim z akcentem na słowo „dożyje”. Większość z nas, czy to piszący ten
tekst, czy ci, którzy go czytają, spędzamy czas w przestrzeni definiowanej
przez cztery ściany własnego domu, a zatem nas ów problem niekoniecznie musi
dotyczyć, natomiast oglądając choćby takie znakomite amerykańskie filmy, jak
„Trzy dni Kondora”, czy „Rozmowa”, możemy spokojnie założyć, że jest świat,
gdzie wszystkie reguły są odwrócone, a my nie mamy nic do gadania. Co ja mówię,
filmy? Wystarczy wspomnieć zabójstwo prezydenta Stanów Zjednoczonych, Johna F.
Kennedy’ego, by wiedzieć, co jest na rzeczy. My Polacy zresztą nie powinniśmy
też zapominać, że mając w pamięci choćby rok 2010 i Smoleńsk, w ogóle nie
musimy daleko szukać. Wszystko mamy na miejscu.
Wspomniałem ów Smoleńsk i tym
samym naszą uwagę skierowałem na coś znacznie bardziej konkretnego, niż
ogólnoświatową walkę służb, a mianowicie na Rosję. Otóż, w żadnym wypadku nie
odbierając należnych zasług tajnym służbom takich krajów jak Izrael, Wielka
Brytania, Stany Zjednoczone, czy nawet Niemcy, należy przyznać, że ów
wspomniany wcześniej podział na tak zwany świat cywilizowany, a świat
kontrolowany przez mafię, nigdzie nie jest aż tak widoczny, jak właśnie tam, w
Rosji. I powyższe stwierdzenie, dla każdego z nas, który zdołał świadomie
przeżyć choćby kilka z minionych lat, jest tak oczywiste, że wręcz aż
trywialne. My, ludzie starsi, wciąż pamiętamy owe – dziś już brzmiące, jak żart
– opowieści o czarnej wołdze, która jeździ po mieście i zbiera wszystko, co
jest wyznaczone do likwidacji, czy o równie czarnym parasolu ze śmiertelną
trucizną, a jednocześnie z każdej strony słyszymy kpiące uwagi, że jedno i
drugie to zaledwie ludowa plotka, tak samo bzdura, jak ta sprzed lat, a dotycząca
polskich dzieci rzekomo przerabianych przez Żydów na macę. Fakt jest jednak
taki, że tu akurat znajdujemy się w samym centrum czegoś, co nie jest ani plotką,
ani propagandą. Bo mówimy o Rosji właśnie.
Otóż, wedle oficjalnych bardzo danych, od
roku 1992, a więc od czasu, gdy upadł Związek Sowiecki i powstało
demokratyczne, uznawane przez cały świat, państwo o nazwie Rosja, na terenie
owego państwa doszło znacznie ponad dwustu oficjalnie zarejestrowanych przypadków
zabójstw samych dziennikarzy. Proszę pamiętać, że nie mówimy o politykach, biznesmenach
o członkach grup przestępczych powiązanych z kontrolowanymi przez rosyjskie
państwo biznesami, bo wówczas owa liczba musiałaby być wielokrotnie wyższa.
Mówimy o samych dziennikarzach. Od roku 1992, w Rosji, w najczęściej kompletnie
niewyjaśnionych okolicznościach, zostało zamordowanych grubo ponad dwustu
dziennikarzy, związanych niemal wyłącznie z tak zwaną antysystemową opozycją.
Część z tych przypadków znamy bardzo dobrze, jak na przykład ten najbardziej
medialnie rozdmuchany, może dlatego, że dotyczący obywatelki Stanów
Zjednoczonych nazwiskiem Anna Politkowska, dziennikarki współpracującej z bardzo
krytycznie nastawionej do rosyjskiego reżimu „Nową Gazetą”, którą w
październiku 2006 roku znaleziono zastrzeloną w windzie domu, w którym
mieszkała.
Nie zapominajmy jednak, że tu nie chodzi tylko
o Politkowską i o tych parę jeszcze znanych całemu światu nazwisk, jak choćby to
najbardziej z nich znane – nawet nie dziennikarza, ale zwykłego agenta –
Litwinienko. My dziś rozmawiamy o ponad dwustu tak naprawdę nieznanych nikomu dziennikarzach,
którzy zostali zamordowani przez służby specjalne nadzorowane czy to przez
prezydenta Putina, czy akurat Miedwiediewa, w samym centrum mniej lub bardziej
cywilizowanego świata, a wśród nich choćby o człowieku o wręcz symbolicznie
pospolitym nazwisku Siergiej Iwanow, który w roku 2000 został przez do dziś
niezidentyfikowanych sprawców sześciokrotnie postrzelony w głowę przed swoim
domem w mieście o mocno nierosyjskiej nazwie Togliatti, skądinąd znanej z
produkcji, słynnych przynajmniej u nas w Polsce, samochodów marki Łada.
Moglibyśmy więc tu się zamartwiać losem
kolejnych osób, które, wbrew wszystkiemu, postanowiły walczyć z czymś co niezapomniany
Herbert określił mianem Potwora, który „pozbawiony jest wymiarów, trudno go opisać, wymyka
się definicjom, jest jak ogromna depresja rozciągnięta nad krajem, nie da
się przebić piórem, argumentem, włócznią”, ale to jest bezcelowe choćby z tego powodu, że nie ma naprawdę sensu
się zadręczać czymś, na co nie mamy wpływu i co tak naprawdę i tak ginie w
gąszczu nazwisk, których nikt ani nie zna, ani nawet, jak zna, to nie pamięta.
W tej zatem sytuacji, spróbujmy wspomnieć zdarzenie, które pokazuje nam aż
nazbyt wyraźnie, że w tym całym nieszczęściu jest jeszcze żywy człowiek z jego
absolutnie autentycznymi emocjami, a przy nim, jeśli spróbujemy spojrzeć na to
z pewnej perspektywy, te wszystkie zbrodnie tracą swą całą czarną moc. Bo
oto, jak się okazuje, istnieje coś jeszcze, czego nie przemoże wszelkie zło
tego świata, a to z tego prostego powodu, że za tym stoi wartość stara jak
świat, a mianowicie zemsta.
Przypomnijmy więc sobie dziś człowieka
nazwiskiem Jurij Budanow. Nie wykluczam, że niektórzy z czytających te słowa
osób, odpowiedź na pytanie, co to za gagatek, zna świetnie, niemniej na wszelki
wypadek opowiem, kto zacz.
Otóż jeszcze w roku 2000 na wojnie
czeczeńskiej niespełna 40-letni Budanow
dowodził pułkiem czołgów, i tak mu się któregoś dnia przytrafiło, że w
miejscowości Tangi Czu wpadł do jednego z domów, uprowadził 17-letnią dziewczynkę
o nazwisku Eliza Kungajewa, wymyślił sobie, że uzna ją za ostrzeliwującego
Rosjan snajpera, i w konsekwencji, czepiwszy się już tej diagnozy, postanowił
to dziecko osobiście przesłuchać, w najbardziej wymyślny sposób je przy tym torturując,
następnie w najbardziej okrutny sposób je zgwałcił, a w końcu własnymi rękoma
je udusił. Kiedy sprawa jakimś cudem wyszła na jaw i Budanow stanął przed
sądem, rosyjska opinia publiczna bardzo mocno wsparła swojego bohatera, a
bezpośredni dowódca Budanowa, generał Władimir Szamanow, oświadczył, że
osobiście ręczy za swojego oficera i wygłosił dość słynne już dziś zdanie: „Wrogom Budanowa chcę tylko powiedzieć, że nie
pozwolimy nikomu, by swoimi brudnymi łapskami plamił honor rosyjskiego
żołnierza i oficera”. Przez jakiś czas wydawało się więc, że Budanow za to
co uczynił, zgodnie z ruską tradycją, zostanie uznany za narodowego bohatera, a
może i dostanie od prezydenta Putina kolejny order, jednak w jakiś przedziwny
sposób, dzięki zaangażowaniu przeróżnych broniących praw człowieka organizacji,
po trwającym grubo ponad dwa lata procesie, podczas którego Budanowa najpierw
uniewinniono, tłumacząc jego zachowanie, chwilowym szaleństwem, w roku 2003 rosyjski
Sąd Najwyższy kazał ostatecznie Budanowa wyrzucić z wojska, zdegradować,
pozbawić orderów i wsadzić na 10 lat do więzienia. Mimo że przedstawione przez
sądowych lekarzy dowody wskazywały, że Kungajewa była przy użyciu różnego
rodzaju tępych narzędzi w bardzo wymyślny sposób przed śmiercią, torturowana, Budanowowi
nie postawiono zarzutu gwałtu, lecz jedynie porwanie, przekroczenie uprawnień i
zabójstwo. Za gwałt natomiast zostali skazani, a następnie wypuszczeni na mocy
amnestii na wolność, trzej podwładni Budanowa, dwaj sierżanci, Li En Szu i
niejaki Grigoriew, oraz szeregowiec nazwiskiem Jegoriew. Warto przy tym wspomnieć,
że sędzia, który skazał Budanowa, niejaki Bukriejew, w roku 2009 został oskarżony
o łapówkarstwo i skazany, podobnie jak Budanow, na 10 lat więzienia.
Tymczasem czeczeńscy partyzanci do tego
stopnia przeżyli zarówno samą zbrodnie, jak i ów przedziwny proces, że w pewnym
momencie nawet zaproponowali Rosji wymianę Budanowa na 9 przetrzymywanych przez
siebie żołnierzy OMON-u. Ponieważ jednak Rosja, zgodnie zresztą ze swoją
odwieczną tradycją, na ową propozycję zareagowała jedynie wzruszeniem ramion, cała
dziewiątka została natychmiast wymordowana, a sami Czeczeni przyczaili się, by cierpliwie
czekać na dalszy rozwój wypadków.
Już w roku 2004 nastąpiła pierwsza próba zwolnienia
Budanowa. Gubernator Ulianowska podpisał decyzję o warunkowym zwolnieniu i
przywróceniu Budanowowi wszystkich wojskowych honorów, co zmusiło stronę
czeczeńską do wydania oświadczenia, że z ich punktu widzenia, czy to w
więzieniu, czy na wolności, Budanow nie jest istotą ludzką i w związku z tym
decyzja o jego losie pozostaje niezmiennie w rękach przyjaciół Elizy. W roku
2006 za dobre sprawowanie Budanow został przeniesiony z więzienia o zaostrzonym
rygorze do kolonii karnej. W roku 2008 sąd zdecydował o skróceniu kary
Budanowa, który w konsekwencji w styczniu 2009 roku wyszedł na wolność. Cztery
dni później, prawnik reprezentujący rodzinę Kungajewej, Stanisław Markiełow,
który do ostatniej chwili walczył o to, by Budanowa nie wypuszczać, podobnie
jak 25-letnia dziennikarka „Nowej Gazety”, Anastazja Burowa, zostali w roku
2009 zamordowani, jak zapewnili rosyjscy śledczy, przez nieustalonych
neonazistów.
Jak głosi wieść, przez całe
lata, mimo swojej przeszłości – a może właśnie dzięki niej – był Budanow
uważany za bohatera przez wielu Rosjan, którzy nie mogli pogodzić się z tym, że
Rosja wykazała się taką słabością wobec Zachodu, że zgodziła się rzucić mu na
pożarcie kogoś tak dzielnego i wybitnego, jak ów Budanow. Już podczas procesu
Budanowa, przed budynkiem sądu odbywały się nieustanne pikiety, a według
starannie przeprowadzonych sondaży, ponad 50% Rosjan deklarowało poparcie dla
Budanowa, podczas gdy za tym, by go ukarać, opowiadało się zaledwie 17% i z
tego co nam wiadomo, te różnice z biegiem lat się już tylko pogłębiały. Z
drugiej jednak strony – i tu będziemy teraz przechodzić do sedna tych refleksji
– w samej Czeczenii było mnóstwo ludzi, dla których to, że Budanow został
wyrzucony z wojska, że pozbawiono go orderów, że wreszcie spędził te głupie
parę lat w więzieniu, i że ostatecznie przepieprzył swoje nędzne życie, to
wszystko nie stanowiło żadnej jakościowej różnicy, bo jak już wspomnieliśmy,
oni i tak nie uważali go za człowieka. Mam już osobiste dziś wrażenie, że dla
nich nie miało nawet znaczenia to, czy on ostatecznie zgubił z tej swojej
odsiadki rok, dwa, czy trzy, czy może nawet i cztery lata. Wygląda na to, że kiedy
on wychodził na wolność, w Czeczenii wciąż żyli ludzie, dla których nie miałoby
żadnego wręcz znaczenia, nawet gdyby Budanow został wtrącony do najbardziej
czarnych lochów na lat 50. Tak to właśnie wyglądało.
I kiedy wydawało się, że w tym momencie
czas się zatrzymał, to on nagle gwałtownie przyspieszył. Oto dziesięć lat
minęło od roku 2000. Dziesięć lat minęło od czasu jak Budanow zgwałcił i
zamordował tamto czeczeńskie dziecko, sam zdążył jeszcze przez chwilę pożyć
nadzieją, że jakoś może uda mu się wykręcić, następnie zdążył spędzić te swoje w
sumie 9 lat za kratkami, potem jeszcze coś tam pokombinować przy handlu
nieruchomościami, no i nastąpiło czyste i krystalicznie jednoznaczne „do
widzenia z panem”.
Dziś, jak niektórzy z nas
wiedzą, Budanow nie żyje. Został zastrzelony 10 czerwca 2011 roku przez niezidentyfikowanego
zamachowca w centrum Moskwy. Szedł sobie spokojnie ulicą, kiedy obok niego
zatrzymał się samochód, z samochodu wyskoczył zakapturzony mężczyzna i z
wyposażonego w tłumik pistoletu strzelił do Budonowa sześć razy, w tym cztery
razy prosto w głowę.
7 maja 2013 roku, za
zabójstwo Budanowa na 15 lat więzienia skazany został niejaki Jusup Temerkanow,
który wedle oficjalnych doniesień pragnął pomścić śmierć ojca, poległego
podczas wojny czeczeńskiej w roku 2000. Broniący go adwokat również poszedł
siedzieć, oczywiście za łapówkarstwo.
Taka to jest ta historia, a
my już tylko możemy się zastanawiać, jaka z niej nauka płynie dla nas. Otóż
powinniśmy mieć świadomość, że ów świat, którym rządzą przede wszystkim
interesy, to świat tak samo skomplikowany, jak skomplikowane są owe interesy,
najczęściej oczywiście finansowe, ale niekiedy również, jak się okazuje, czysto
moralne. A wtedy może się okazać, że w owym świecie znajdzie się miejsce nie
tylko dla takiego Budanowa, ale również dla ludzi, którzy naprawdę potrafią
czekać. I niech ci, co sądzą, że posiedli wszystko, śpią z jednym okiem
otwartym.
Zapraszam
wszystkich do odwiedzania księgarni pod adresem www.basnjakniedzwiedz.pl i do kupowania moich książek. Naprawdę warto.
Niech pan przeczyta jeszcze raz co napisał...
OdpowiedzUsuńZ pańskiego wpisu wyłania się taki obraz
- jakiś bandzior morduje 17 dziewczynę ( to już nie dziewczynka i nie dziecko)
- za swój okrutny czyn zostaje ukarany
- czczeńskim " partyzantom" jest to jest za mało, więc bestialsko mordują kilkoro zakładników
Wg. pańskiej oceny zapewne w ramach uprawnionej zemsty?
Przemawiają do pana " skomplikowane interesy czysto moralne"?
Jakim prawem o mordercach skupionych wokół zbrodniczych islamskich organizacji pisze pan jako o partyzantach!?
Mam nadzieję, że nie nadejdzie taki dzień, że ci " partyzanci" nie odetną panu łba...
Nie zaglądam do pana zbyt często,raz na pół roku mi wystarczy, ale kiedy czytam takie notki jak ta lub stek inwektyw wobec osób powszechnie cenionych jak pan Krajski czy Instytut Piotra Skargi, myślę, że musi być pan mocno zakompleksionym człowiekiem...
Może czas powrócić do nauczycielstwa, bo ktoś najwyraźniej pana skrzywdził wmawiając mu, że pan literat :)
@Anonimowy
UsuńChyba jednak częściej niż raz na pół roku, bo o Krajskim pisałem parę miesięcy temu.
Od kiedy do autor rozmawia z anonimami? :)
OdpowiedzUsuń@onetouch
OdpowiedzUsuńNie Twój zasmarkany interes. Rozmawiam z kim chcę, kiedy chcę.
A komentarze znów bez sensu i związku...
OdpowiedzUsuńTo jest coś, czego Europa w ogóle nie pojmuje. Dlatego nie boją się "uchodźców".
Nic dziwnego, ze tak skonczyl. Szkoda, ze nie on jeden.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystko z należytą uwagą, od początku do końca, niektóre zdania po dwa razy, notkę wrzuciłam do ulubionych i będę do niej wracać. Dzięki i Wielki Salut dla Ciebie Toyah.
OdpowiedzUsuń@Jola Plucińska
UsuńNapisz do mnie, proszę na toyah@toyah.pl
Nie wiem dlaczego mój komentarz się nie pojawił. Niby pal go licho, ale nie zdzierżę, jak nie przytoczę tu ostatniego z kilku zdań. "Dzięki i Wielki Salut Toyah"
OdpowiedzUsuńp.s.
Ten tekst jest niesamowity, wrzuciłam go do ulubionych i będę do niego wracać. Pamięć to bardzo wyjątkowe słowo i magiczne. Nie radzę odwracać się do niej plecami