Dziś na Twitterze pojawił się nagle temat
zbliżającego się nieuchronnie Hallowe’en i jeden z internautów zasugerował, że
tak naprawdę Hallowe’en to anglosaski odpowiednik naszego Święta Zmarłych,
zupełnie niegroźny i naturalny, tyle że w ciągu ostatnich lat do tego stopnia
skomercjalizowany przez Amerykanów, że wywołujący bardziej kpiący śmiech, niż poważną
zadumę. Ponieważ mam wrażenie, że owo przedziwne i zdecydowanie błędne przekonanie
jest znacznie bardziej popularne wśród zwłaszcza młodszych osób, pragnę
przypomnieć w czym rzecz i kogo trzeba zachęcić do refleksji.
Oto, jak pewnie wiemy, grubo ponad 2000
lat temu, tereny, które dziś zamieszkują Brytyjczycy oraz częściowo też
Francuzi były zamieszkiwane przez plemiona celtyckie. Ponieważ czasy były
pogańskie, Druidzi, pełniący tam funkcję kapłanów, czcili Samhaina, boga
śmierci, zwyczajowo organizując Święto Samhaina na przełomie października i
listopada. Celtowie wierzyli, że w ostatni wieczór października Samhain zbiera porozrzucane
po okolicy dusze ludzi zmarłych w ciągu minionego roku i każe im pokutować za
swoje grzechy zamieniając je w zwierzęta. Przekonanie to sprawiało, że dla
ówczesnych ludzi było naturalnym przekonanie, że podczas nocy Samhaina
wszelkiego rodzaju gnomy, skrzaty i tym podobne krążą po świecie, no i należy się
bać.
Ponieważ jednocześnie uroczystość
Samhaina wyznaczała też koniec letniego słońca i ciepła i rozpoczynała czas
chłodu i mroku, miejscowa ludność wierzyła, że nadejście owych dni zwiastuje
też nadejście istnych hord duchów, gnomów, demonów i czarownic. Aby odstraszyć
owe złe duchy, Celtowie tej nocy rozpalali na wzgórzach ogromne ogniska, a po
zakończeniu uroczystości wracali na wzgórza i zabierali spopielone resztki
drewna.
W tym samym mniej więcej czasie, na
południu Europy, gdzie oczywiście było głównie ciepło i jasno, Rzymianie czcili
boginię sadów, ogrodów i drzew owocowych Pomonę. Wyobrażali ją sobie, jako
śliczną dziewczynę, trzymającą w rękach naręcza owoców, z głową przyozdobioną
wieńcem z jabłek. Rzymianie dziękowali Pomonie za dobre zbiory, składając dary
z owoców w specjalnych poświęconych jej świątyniach, a następnie już się
wyłącznie bawili.
Kiedy Rzymianie podbili ziemie Celtów, jak
to zwykle bywa, przywieźli swoje zwyczaje ze sobą. Wkrótce, święto Pomony,
celtycki nowy rok, podobnie jak celtycka Noc Samhaina stopiły się w jedno i
powstało z tego duże dwukulturowe święto.
W VIII wieku papież Grzegorz III ogłosił
1 listopada Dniem Wszystkich Świętych, z taką oto intencją, by chrześcijanie na
całym świecie mogli oddawać cześć nieznanym męczennikom, którzy w kalendarzu
liturgicznym nie mieli swojego dnia. W ten też jednak sposób, Kościół miał przy
okazji nadzieję, że zachęci ludzi do porzucenia pogańskich rytuałów i
zainteresuje ich czymś bardziej sensownym i pożytecznym. Wtedy to, w reakcji na
ową aktywność Kościoła, jako zorganizowany kult, pojawiła się magia, czy
czarnoksięstwo, a wyznawcy nowej religii nadali nocy z 31 października na 1
listopada nazwę Noc Czarownic. Wierzyli oni, lub może tylko udawali, że wierzą,
że tej nocy Szatan i jego dwór, w postaci czarownic, demonów i czarodziei wychodzą
na Ziemię, aby przy pomocy różnego rodzaju grzesznych gestów szydzić z Dnia
Wszystkich Świętych.
Do dziś owe trzy pogańskie święta, Noc
Samhaina, Święto Pomony, oraz Noc Czarownic przetrwały w znakomitej formie jako
All Hallows Evening, którego nazwa skrócona została w pewnym momencie do
Hallows Evening, następnie do Hallows Eve, by wreszcie odnaleźć się w bardzo
popularnej zabawie, którą bandy pożytecznych głupków uprawiają to tu to tam
jako Hallowe’en.
Przypominam, że moje książki są do kupienia w
księgarni pod adresem www.coryllus.pl.
Zachęcam gorąco i szczerze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.