piątek, 28 października 2016

Czemu piszczy styropian?

       Muszę zacząć od wyznania, że jest mi bardzo niezręcznie zasiadać do dzisiejszego tematu, a dowodem mojej dobrej woli jest to, że w ciągu minionych miesięcy miałem kilka naprawdę dobrych okazji, by sprawę tę ostatecznie załatwić, a mimo to, bardzo dzielnie się przed tym broniłem. Stały się ostatnio jednak dwie rzeczy, które ostatecznie każą mi się przełamać. Przede wszystkim, w ciągu minionych kilku tygodni dni, przynajmniej od czasu gdy nasz kolega Coryllus został ciężko obrażony przez blogerkę Eskę i w konsekwencji wyrzucił ją ze swego bloga, co z kolei sprawiło, że ona od dziś może się już udzielać wyłącznie u siebie, ja niemal codziennie otrzymuje maile od czytelników, w których jestem zachęcany, byśmy nie niszczyli tak fantastycznego tercetu. Niemal codziennie słyszę, że nasze blogi, bez intelektualnego wsparcia ze strony Eski, nawet w połowie nie są tym, czym były dotychczas, a Polska potrzebuje całej naszej trójki, szczególnie dziś, gdy naprawdę nie jest lekko. Odpowiadam na te maile cierpliwie i możliwie gruntownie – jednak, z tego co widzę, nieskutecznie. Parę dni temu ktoś mi znów zaczął tłumaczyć, że brak komentarzy Eski na moim i Coryllusa blogach, szczególnie teraz, gdy jest tu tyle ciekawych tekstów, to strata.
      No ale to jeszcze nie jest powód najważniejszy. To co każe mi się tu dziś jednak angażować, to zamieszczony przez Eskę komentarz o następującej treści: „Tak sobie myślę, że czas najwyższy, coby recenzje napisać Olesiejukowi ... Trzymajta się chłopaki, bo wam rozpirzę waszą sektę jedna notką”.  
      Ponieważ tego rodzaju niczym przeze mnie nie sprowokowana tępa bezczelność mnie zwyczajnie oburza, w tej sytuacji proszę mi pozwolić publicznie powiedzieć, co na ten temat sądzę i potraktować tę wypowiedź, jako zamykającą sprawę.
     
      Powiem szczerze, że nie umiem powiedzieć, kiedy blogerka Eska zyskała sobie reputację „jednego z bandy”, natomiast dobrze rozpoznaję czas, kiedy o to, by ową pozycję zdobyć, ona się bardzo mocno dobijała, jak mi się wydawało wówczas, do końca nieskutecznie, choć dziś czasem mam wrażenie, że niektórzy haczyk połknęli. Otóż był to okres, kiedy jeszcze był z nami nasz kolega Kamiuszek i tak się jakoś złożyło, że w opinii wielu tworzyliśmy razem pewnego rodzaju trio. Coryllus, Kamiuszek i Toyah. Tak to właśnie było niekiedy opisywane: Coryllus. Kamiuszek i Toyah. I wspominając tamten czas, wcale nie chcę sugerować, że nasza, jak to już wcześniej nazwałem, „banda”, stanowiła coś szczególnego, a już na pewno wybitnego. Stwierdzam tylko fakt, że nasza trójka była identyfikowana jako całość.
      Wtedy to właśnie zauważyłem, że, czy to na blogu Coryllusa, czy na moim, czy nawet Kamiuszka, który pisał znakomicie, ale jednak od nas mniej, zaczęła się pojawiać Eska i to pojawiać w taki sposób, jakby chciała koniecznie wszystkim pokazać, że ona jest tu od zawsze. Jak to wyglądało konkretnie, tego akurat dokładnie już odtworzyć nie potrafię, ale to było takie cwane rozpychanie się z jednoczesną próbą pokazania, że ona jest dokładnie taka jak my, tyle że dłużej i bardziej. Znacznie bardziej i znacznie dłużej, no i co najmniej tak samo dobrze.
     Ja do Eski nigdy nie czułem szczególnej sympatii, o czym może choćby zaświadczyć poświęcone jej hasło w mojej książce sprzed czterech już lat, „Twój pierwszy elementarz”. Co mi się u niej nie podobało? Najpierw może ten nieznośnie apodyktyczny styl znany z wystąpień innych zakurzonych działaczy Solidarności, w rodzaju Celińskiego, czy Janasa, w stylu „No dobra, opowiem wam to jeszcze raz, ale to już po raz ostatni”, no a potem właśnie to, o czym pisałem wcześniej, czyli owo rozpychanie się w stylu: „Cześć chłopaki, i co tam słychać u nas w undergroundzie?”
      Tylko raz spróbowałem nawiązać z Eską bliski kontakt. Było to po tym, jak wydałem swoją trzecią książkę „Marki, dolary, banany i biustonosz marki Triumph” i pomyślałem, że ponieważ ona ma tu pewną pozycję, wyślę jej egzemplarz i poproszę, by może napisała u siebie recenzję. Dobrą, złą – bez znaczenia. Chodziło o to, by wiadomość o tym, że jest ta książka, przekroczyła przestrzeń wyznaczaną przez nasze blogi. Nic szczególnego. Wcześniej o to samo prosiłem Krzysztofa Wołodźkę, a w kolejnych latach blogerów Alexa Desease, czy Marcina Kacprzaka. Teraz ją. Zapytałem więc, czy mogę jej wysłać moją nową książkę, ona powiedziała, że jak najbardziej, ja jej tę książkę wysłałem i w ten sposób nasz kontakt się urwał do czasu, gdy ona poinformowała, że nie będzie pisać tej recenzji, bo moja historia jest mocno podejrzana, a sama książka się jej nie podoba. Po pewnym czasie jednak nie wytrzymała i ową recenzję napisała, tyle że w krótkim komentarzu do jednego z licznych tu, od lat hejtujących mnie, tekstów:
      „Mnie tamten blog przypomina zawsze świeżo zapisanych członków ZMS z niegdysiejszego akademika w latach 70-tych - trzymali się razem, jedli te swoje smalce przywiezione z bogobojnych wiejskich domów i strasznie parli na sukces. I zawsze byli trochę jakby niedomyci, obficie polani jakąś wodą brzozową”.
      Powiem szczerze, że mimo iż od Eski nigdy nie miałem szczególnych oczekiwań, ten tekst mnie autentycznie poraził. I nie chodzi wcale o to, że ona w ten sposób potraktowała akurat mnie. Gdybym chciał się obrażać, to obraziłbym się już wcześniej, choćby za to, że ona w innym miejscu zasugerowała, że mój ojciec był milicjantem. To jednak spływa po mnie jak po kaczce. Chodzi o coś zupełnie innego. Proszę zwrócić uwagę, co tu się dzieje. Mamy praktycznie jedno zdanie, a w nim wszystko co znamy choćby z działu reportażu „Gazety Wyborczej” pod tytułem „Prosto z Polski”. A więc mamy te smalce, tę wieś, tę buracką bogobojność, to parcie na sukces, to trzymanie się w kupie, no i ów wszechobecny smród wody brzozowej. Ale jest coś jeszcze. Może czegoś nie pamiętam, ale wydaje mi się, że pomijając wspomnianą „Wyborczą” i okolice, ja nie spotkałem nikogo, kto by słowa „bogobojność” użył w kontekście szyderczym. Eska to zrobiła jak najbardziej. Ona o wiejskich, bogobojnych domach wyraziła się z najwyższą pogardą. Eska. Polska, prawicowa blogerka, bohaterka polskiej rewolucji. A zatem to był moment, gdy ona dla mnie przestała istnieć.
      I teraz ktoś się mnie może spytać, po jasną cholerę, zawracam ludziom dupę, pisząc o Esce? Czy nie można było już trzymać się tematu i dorzucić coś na temat księdza Międlara, który znów się nam objawił, tym razem w związku z jakimiś sporami na linii Międlar – Kowalski – Chojecki? Otóż nie. Rozmawialiśmy bowiem niedawno na tym blogu i na blogu Coryllusa o owym nieszczęsnym księdzu, kiedy do Coryllusa przyszła wspomniana Eska i najpierw zwróciła mu uwagę, że jeśli chce wrócić na łono Kościoła, to musi się jeszcze postarać, a następnie wyszydziła jego wzruszenie spowiedzią, do której on w tych dniach bardzo pobożnie przystępuje. Coryllus się obraził, Eskę ze swojego bloga wyrzucił, i na to w jednej chwili rozległ się wielki płacz, że znowu doszło do kłótni w rodzinie, i to w tak pięknej rodzinie, gdzie jest i Toyah i Eska i Coryllus, wybitni blogerzy i polscy patrioci. Nasz kolega Wierzący Sceptyk posunął się wręcz do tego, że zadeklarował iż na własnych, schorowanych plecach przydźwiga ten piasek, by zasypać podziały, zwłaszcza między mną a Eską, z  sugestią, że on nie może patrzeć, jak taka wartość jest niszczona przez drobne w końcu nieporozumienia.
      Ponieważ to nie jest pierwszy raz, jak ja słyszę apele o pojednanie z Eską i mnie one doprowadzają do czarnej cholery, postanowiłem dziś się złamać i napisać ów, obiektywnie rzecz biorąc, kompletnie nieistotny i w gruncie rzeczy nikomu niepotrzebny tekst, tylko po to, by tym paru zainteresowanym osobom zwrócić uwagę, że Eska dla mnie nie istnieje ani jako bloger, ani jako człowiek. Ona nigdy nie była ani moją koleżanką, ani nawet znajomą. Jej tekstów prawie nigdy nie czytałem, a jak mi się zdarzyło, to bez jakiejkolwiek satysfakcji. Kiedy ją spotykam na targach książki, kiedy ona wciska ludziom te swoje smutne kapliczki, udaję że jej nie widzę, a jeśli mi się to nie uda, to idę sobie popatrzeć, co słychać na innych stoiskach. Byle nie musieć na nią patrzeć, lub nie daj Boże rozmawiać.
      Dlaczego? Powiem to jeszcze raz i zupełnie szczerze. Nie chce mieć nic wspólnego z kimś, kto nie lubi szmalcu i dla kogo wiejski, bogobojny dom, to obciach cuchnący wodą brzozową. A każdego kto mnie będzie próbował namówić do pojednania się z Eską, wyrzucę stąd na zbity pysk. I przekazanie tej informacji stanowiło podstawowy sens powstania tego tekstu.


Książka zawierająca między innymi moją korespondencję z Zytą Gilowską jest niezmiennie do kupienia w księgarni pod adresem www.coryllus.pl.  Zachęcam wszystkich.

2 komentarze:

  1. Dziwne to. Od paru lat czytam blogi Pana i Coryllusa i nigdy nie zauważyłem, a nawet na myśl mi nie przyszło, żeby ktoś mógł porównywać poziom Waszych tekstów, z tym co pisze Eska.
    Ja obejrzałem tylko jeden jej wykład na yt i może jej jeden tekst przeczytałem, a potem u was został poruszony temat Intronizacji Chrystusa Króla na Króla Polski. I pamiętam, że ona negatywnie odniosła się do osób, które są jej zwolennikami, że to herezja itp. Określiła tych ludzi (w tym także i mnie) jakimś epitetem. I od tamtej pory, nawet jeśli pojawił jej się jakiś komentarz pod którymś z Waszych tekstów, ja go po prostu automatycznie omijam.

    Serdecznie pozdrawiam,

    Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  2. @Pan Jeleń
    Ja też nigdy bym nie przypuszczał, że ona się tu pojawi w jakiejkolwiek formie. Rzecz w tym, że jej to przyszło do głowy.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...