Dzieje się ostatnio tak wiele
przeróżnych rzeczy, a każda ciekawsza od drugiej, że osobiście nie pamiętam, by
od czasu, jak zaczęliśmy się tu spotykać, było tak wiele zdarzeń do omówienia
na raz. Weźmy choćby ostatnie dni i co tu mamy? Żona Neumana zaczyna być
przedstawiana inicjałami i wszyscy się zastanawiają, kiedy przyjdzie kolej na
samego Neumana, na wezwanie „Wyborczej” czarne feministki demonstrują przed
domem Jarosława Kaczyńskiego i drą ryje, by ochrzcił swojego kota, urzędniczka
Kruk zostaje zatrzymana przez CBA, a biedna opozycja ze ściśniętymi gardłami
czeka już tylko na to aż ta kobieta palnie sobie w łeb i będzie można odświeżyć
sprawę Barbary Blidy, Francuzi obrażeni z powodu tak zwanej „afery widelcowej”,
zapewniają, że dla nich kultura jedzenia stała zawsze na pierwszym miejscu, pod
Sądem Najwyższym Adam Słomka z kolegami rozbijają namioty żądając wypuszczenia
z więzienia Zygmunta Miernika, sędzia Rzepliński szykuje kolejny pucz, premier
Szydło ogłasza start programu Mieszkanie Plus, no a na dodatek po kinach w
całym kraju krąży film „Wołyń”, a specjalne bojówki wyłapują tych, którym się
film nie podoba. Jak żyć, Pani Premier? Jak żyć?
W zalewie tych wiadomości mogła nam
jednak umknąć jedyna faktycznie rzecz warta dziś naszej uwagi, a mianowicie jutrzejsza
msza kanonizacyjna błogosławionego José „Joselito” Sáncheza del Río,
15-letniego chłopca zamęczonego na śmierć przez władze Meksyku za odmowę zaparcia
się Jezusa. Właściwe uroczystości, jak powiedziałem, odbędą się jutro w
Watykanie, natomiast, gdyby komuś zdarzyło się o sprawie nie pamiętać, lub wręcz
jej nie znać, chciałbym przypomnieć parę szczegółów.
Cały proces rozpoczął się na poziomie diecezjalnym
w Zamorze 1 maja 1996 roku i trwał do 25 października tego samego roku. Tydzień
przed zamknięciem tej części procesu, watykańska Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych
ogłosiła tak zwane „nihil obstat”, a tym samym Sánchez del Río został ogłoszony
Sługą Bożym. 22 listopada 2002 roku proces został ratyfikowany, jak również
sporządzone zostało tak zwane Positio potwierdzające
męczeństwo Sáncheza. 22 czerwca 2004 roku papież Jan Paweł II zatwierdził
dotychczasowe ustalenia, a 20 listopada 2005 roku w Meksyku, już nowy papież, Benedykt
XVI, ogłosił Sáncheza błogosławionym.
Do kanonizacji tego dziecka, jak wiemy,
potrzebny był cud. Sprawa była prowadzona na szczeblu lokalnym w Meksyku i dotyczyła
nowonarodzonej dziewczynki nazwiskiem Ximena Guadalupe Magallan Gálvez, która
dziś ma 8 lat, a w roku 2008, dzięki wstawiennictwu błogosłowionego Jose Sáncheza,
została cudownie wyrwana z rąk śmierci. Jak donoszą oficjalne źródła, kiedy
przyszła na świat, Ximena zachorowała na zapalenie płuc i gruźlicę, w wieku 4
miesięcy przeszła ciężki zawał serca, a następnie zapalenie opon mózgowych, co
doprowadziło do serii ciężkich ataków epilepsji. Ostatecznie dziewczynka zapadła
w śpiączkę, a lekarze, stwierdziwszy, że 90 procent jej mózgu jest martwe, czekali
już tylko na jej śmierć. Matka Xymeny zwróciła się z modlitwą o wyzdrowienie do
Sáncheza i wedle oficjalnych dokumentów, dziewczynka w jednym momencie odzyskała
pełnię zdrowia. Właśnie tak. Wedle dokumentów, uzdrowienie nastąpiło w jednej
chwili. W roku 2015, najpierw zespół lekarzy, następnie, 8 października, sam
Kościół potwierdził fakt cudu, by na końcu, 12 stycznia tego roku papież Franciszek
ogłosił, że ów cud dokonał się bezpośrednio za sprawą Sáncheza i 15 marca wyznaczył
dzień beatyfikacji Sáncheza na 16 października 2016, czyli na jutro.
Męczeństwo i śmierć Sáncheza była
wynikiem tak zwanej Wojny Cristero, która wybuchła w odpowiedzi na wymierzone w
Kościół działania prezydenta Plutarco Eliaasa Callesa, sprowadzające się do
przejmowania kościelnych majątków, zamykania szkół i zakonów, a przede
wszystkim mordowania księży. Kiedy w roku 1926 wybuchła wojna, Sánchez miał zaledwie
13 lat i wraz ze swoimi braćmi przystąpił do oddziałów, jako tak zwany „strażnik
flagi”. Towarzysze walki nadali mu przydomek Tarcisius, na cześć dawnego
chrześcijańskiego świętego zamęczonego za obronę Eucharystii przed profanacją. W
wyniku ciężkich walk 25 stycznia 1928 roku, Sánchez został pojmany przez rządowe
wojska.
Trudno dziś powiedzieć, dlaczego oni nie
zabili Sáncheza na miejscu, jego męczeństwo i śmierć wskazują jednak na to, że będąc
pod wrażeniem tego, że mają przed sobą zaledwie dziecko, władzom bardzo
zależało na tym, by chłopak, zanim umrze, wyrzekł się Chrystusa. 10 lutego 1928
roku, wedle zapisanych relacji świadków, Sánchez najpierw własną krwią
narysował na ziemi znak krzyża, potem go ucałował, po czym został zastrzelony i
poszedł do Nieba. Wszystko co miało miejsce wcześniej, a więc ten jego ból,
cierpienie i owa wielka wiara, nie różniło się specjalnie od tego, co wielokrotnie
miało miejsce od czasów Jezusa i co każdy z może sobie wyobrazić aż nazbyt
dokładnie, a zatem tu już tę opowieść możemy zakończyć.
Kiedy jutro przed południem telewizja
będzie transmitowała uroczystości z Watykanu, większość z nas pewnie będzie na
mszy w swoim kościele. Miejmy jednak przy tym świadomość owego szczególnego dnia
i zwróćmy się do świętego Józefa Sáncheza z naszą modlitwą. Może nas usłyszy.
Przypominam, że moje książki są
do nabycia w księgarni na stronie www.coryllus.pl.
Polecam z całego serca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.