Jako bloger, który pierwszy ujął się za biednym i skrzywdzonym senatorem Piesiewiczem, mam dziś prawo wyrazić radość i satysfakcję z tego powodu że Wielmożny Pan Senator jest już niezagrożony, a co najważniejsze całkowicie oczyszczony z podłych zarzutów. Prawo do wyrażenia tej satysfakcji daje mi również to, że od pewnego czasu dzierżę tytuł Blogera Roku i w związku z tym, jak mi tu niedawno z wielu stron zasugerowano, moje słowo liczy się podwójnie. Jestem więc dumny, że po raz kolejny mogę dać świadectwo prawdzie właśnie w tej sprawie, która tak bardzo prawdy jest spragniona.
Jak większość z nas już zapewne wie, Pan Senator Piesiewicz, ze szczęśliwie, dzięki wsparciu dobrych ludzi, zachowanym immunitetem, wraca do pracy w Senacie. Prokuratura została zmuszona do umorzenia śledztwa przeciwko temu wybitnemu człowiekowi, prawnikowi, politykowi i artyście, a my możemy się tylko cieszyć i mieć nadzieję, że przez te miesiące, które zostały do końca kadencji obecnego parlamentu, panowie śledczy będą mieli czas, by przemyśleć swoje jakże nierozsądne zachowanie i się zreflektować. To wszyscy, jak mniemam, wiemy. Jest jednak coś, o czym – przez wzgląd na podupadające czytelnictwo prasy – wielu może nie wiedzieć. W swoim poniedziałkowym wydaniu, tygodnik Wprost ujawnił wszystkie, dotychczas skrzętnie ukrywane szczegóły prowokacji zbudowanej przeciwko Senatorowi. I muszę już na samym wstępie ostrzec wszystkich co wrażliwszych czytelników tego bloga. Lektura jest iście porażająca. Jednak to trzeba wiedzieć, tego nie wolno przemilczeć, to słowo musi zabrzmieć jak dzwon.
Przede wszystkim, jak jasno wynika z akt prokuratorskich, ujawnionych przez Wprost, senator Piesiewicz w żadnym wypadku nie korzystał z usług prostytutek. Jak się okazuje, kobieta którą poznał w okolicach hotelu Marriott, nie była prostytutką, ale przypadkowo spotkaną dziewczyną o imieniu Joasia, z którą oboje „przypadli sobie do gustu”. Jakie mamy na to dowody? Dowody, o których pisze Wprost, są proste i jednoznaczne. Przede wszystkim Joasia „jeszcze tego samego dnia wieczorem wylądowała w domu senatora”. Przecież to jest oczywiste, że gdyby oni nie przypadli sobie do gustu, to by do tego wieczornego spotkania nie doszło. Mało tego! Z zebranych przez prokuratorów dowodów wynika, że Senator z panią Joasią nie robili absolutnie nic nagannego, a wręcz przeciwnie – rozmawiali wyłącznie „na temat własnych doświadczeń”. Więcej! Jak czytamy w dokumencie prokuratury, senator Piesiewicz nawet nie zapłacił dziewczynie za rzekome usługi seksualne. Wręcz przeciwnie. Dał jej wyłącznie „500 zł. na prezent i na taksówkę”. Postawmy sobie teraz pytanie: Czy człowiek, który korzysta z usług kobiety upadłej, daje jej pieniądze na prezent? A może ktoś sądzi, że byłoby lepiej, gdyby Pan Senator sam jej kupił ten prezent, albo przynajmniej poszedł z nią do sklepu? Nic bardziej błędnego. Przecież jest oczywiste, że po pierwsze człowiek tak zapracowany jak senator RP, nie ma czasu chodzić po sklepach. Poza tym wiadomo, że pani Joasia potrafiła lepiej wybrać sobie sama to co jej pasuje. Jak nisko upadli ci wszyscy, którzy jeszcze nie tak dawno insynuowali senatorowi Piesiewiczowi tak straszne rzeczy!
Podobnie się ma sprawa z rzekomym zażywaniem przez Senatora narkotyków. Wprost podaje wyraźnie i jasno:
„Co ciekawe, w dokumencie, który został sporządzony na podstawie zeznań wszystkich świadków, nie ma nawet słowa o narkotykach”
A więc najcięższy zarzut, jaki stawiano od miesięcy Senatorowi upadł jak domek z kart. Na tym ohydnym filmie, który mieliśmy okazję oglądać, Pan Senator Piesiewicz nie jest odurzony narkotykami! On jest całkowicie przytomny i wyłącznie dobrze się bawi. Bawi się we własnym domu. Z kobietą, która mu przypadła do gustu i której on do gustu przypadł również. A każdemu, kto uważa, że może wtykać nos w prywatne sprawy wolnych obywateli, od tych spraw wara!
I wreszcie dochodzimy do sprawy podstawowej. Podstawowej z tej przyczyny, że to właśnie ona wciąż czeka na zniesienie immunitetu senatora Piesiewicza. Chodzi o kwestię szantażu. Podobno – jak się dziś okazuje – szantażu. Dokumenty na które powołuje się dziennikarz Wprostu stanowią jasno:
„Piesiewicz w swoich zeznaniach mówił tylko o kolejnych ofertach odkupywania nagrań. Nie wspominał, by tym propozycjom towarzyszyły groźby publikacji materiałów w mediach. Nie było więc elementu ultimatum, niezbędnego do postawienia zarzutów szantażu”
I oto widzimy, z satysfakcją, ale i – niestety – z przerażeniem, jak misternie budowany plan zniszczenia człowieka leży w gruzach. Trzeba było tylu miesięcy cierpień człowieka – takiego człowieka! – żeby to wreszcie oficjalnie przyznano. Nie było szantażu. Nie było nic. Musieliśmy czekać tyle miesięcy, we wstydzie i w bólu na to, by wreszcie się okazało, ze tak naprawdę, była tylko zwykła przyjaźń, zwykła zabawa i kupno laptopa.
Ktoś spyta: Kupno laptopa? Otóż tak. Właśnie tak. Jak ujawnia Wprost, to co pozostaje z tej pieczołowicie budowanej piramidy kłamstw i oszczerstw pod adresem wielkiego intelektualisty i człowieka Krzysztofa Piesiewicza, to już jest wyłącznie ten laptop. Otóż, jak się okazuje, pewnego dnia dwaj mężczyźni, koledzy koleżanki senatora Piesiewicza Joasi, korzystając z tego, że ta im opowiedziała o swoim nowym przyjacielu, jego potrzebach i doświadczeniach, zaproponowali mu kupno laptopa. I wtedy pan senator – grzesznik! – kupił tego laptopa. I, przepraszam bardzo, ale w tym momencie brakuje mi już słów. Otóż okazuje się, że żyjemy w kraju, gdzie nie można sobie nawet kupić laptopa, bez takiego ryzyka, że naszą osobą zainteresują się organy ścigania. Oto czasy, w których przyszło nam żyć. Oto czasy!
Przepraszam. Uniosłem się. Ale mam nadzieję, że stali czytelnicy tego bloga zrozumieją moje wzburzenie. Trzeba było czekać tyle miesięcy, żeby prawda ujrzała światło dzienne. Żeby prawda wyszła z mroku pomówień i intryg i zaświeciła nam jak słońce na deszczowym niebie. Warto jednak było czekać. Warto było, dla tej chwili satysfakcji, że oto Krzysztof Piesiewicz – człowiek i artysta wraca do nas. Wraca dla Polski. A nam dziś pozostaje tylko jeszcze podziękować tym wszystkim ludziom dobrej woli, przyjaciołom senatora Piesiewicza, którzy wbrew tej fali pomówień stanęli po jego stronie, jak również odnowionemu tygodnikowi Wprost, bo bez ich dziennikarskich poświęceń być może wciąż byśmy żyli niepewnością. A do samego już Krzysztofa Piesiewicza mamy tylko dwa słowa: Witaj, Senatorze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.